piątek, 31 marca 2017

CZYTELNICZE PODSUMOWANIE MARCA

     Witajcie moi drodzy! Jak już mogliście zauważyć po tytule, mam dziś dla was podsumowanie marca. Mimo, że był gorszy od lutego, ciągle jestem zadowolona. Udało mi się przeczytać osiem książek. Zapraszam!

PRZECZYTANE W MARCU:

1. Fangirl Rainbow Rowell 


2. Dziedzictwo ognia Sarah J. Maas


3. Jedz, poluj, kochaj Kerrelyn Sparks


4. Długo i szczęśliwie Susan May Warren
 


5. Kasacja Remigiusz Mróz


6. Zawód: Wiedźma Olga Gromyko


7. Anioły i wampiry Kerrelyn Sparks


8. Margo Tarryn Fisher


     Jestem bardzo zadowolona nie tylko z ilości przeczytanych książek ale przede wszystkim z jakości. Zaczęłam nową serię Mroza i jestem zachwycona (co prawda nie tak jak Forstem, ale jednak).

ŁĄCZNA LICZBA PRZECZYTANYCH STRON WYNOSI 3 359!

     Mimo, że w zeszłym miesiącu przeczytałam aż tysiąc stron więcej to i tak wynik jest bardzo wysoki i naprawdę jestem zadowolona.
BOOK HAUL

     Tradycyjnie do mojej biblioteczki przybyły nowe książki. Tym razem jest ich trzynaście. Czy to dużo, czy to mało jest już kwestią dyskusyjną. Biblioteczka się rozrasta a wraz z nią rośnie moje zaczytane serce:
1. Opowieści z Akademii Nocnych Łowców Casandry Clare i innych (przepraszam)
2. Diabolika S. J. Kincaird
3. Fionavarski Gobelin Guy Gavriel Kay (pozdrawiam Kasię, która mi poleciła tę cegłę, którą można by zabić)
4. Zakazane życzenie Jessica Khoury
5. Lord John i sprawa osobista Diany Gabaldon
6. Wszystko, co lśni Eleanor Catton
7. Mock Marka Krajewskiego
8. Płytkie groby Jennifer Donnelly
9. Polska odwraca oczy Justyny Kopińskiej
10. Siostry Agnieszki Krawczyk
11. Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć,
12. Quidditch przez wieki oraz
13. Baśnie Barda Beedla J. K. Rowling (jako fanka HP musiałam, chyba nikogo to nie dziwi)

TBR

     W kwietniu będę kontynuować Naznaczonych śmiercią Veroniki Roth, o których jak na razie zupełnie nie wiem co myśleć. Później (tutaj chcę zmobilizować samą siebie) chciałabym sięgnąć po któryś z dużych-małych buków, które stoją sobie na półce i czekają.
      To już wszystko ode mnie. Życzę wam zaczytanego miesiąca i wszelakiej pomyślności. Do napisania!

środa, 29 marca 2017

"Waleczna czarownica" Danielle L. Jensen - jak się to wszystko skończyło?

     No cześć! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją ostatniej części Trylogii Klątwy, czego mogliście się spodziewać. Możecie się też spodziewać, że mi się spodobało i to bardzo, bo dałam w końcu najwyższą notę poprzednim tomom. Zapraszam!

Tytuł: Waleczna czarownica
Tytuł oryginału: Warrior witch
Autor: Danielle L. Jensen
Tłumaczenie: Anna Studniarek
Wydawca: Galeria Książki
Data wydania: 11 stycznia 2017
Liczna stron: 400
Moja ocena: 10/10

     Anushka została pokonana. Klątwa została złamana i nic nie trzyma już trolli pod górą. Zaczyna się anarchia, zaczyna się chaos, zaczyna się walka o przetrwanie i generalnie dużo się dzieje.
     W centrum wydarzeń stoi Cecile i Tristan, od których zaczyna zależeć wszystko. Książę roztacza nad całym Trianon magiczną barierę ochronną i przejmuje niejako władzę w mieście. Jednocześnie starają się z Cecile znaleźć złoty środek i ocalić jak najwięcej istnień.
     W konflikcie pojawia się trzecia strona, czyli elfy. Królowa Zima najwyraźniej coś knuje i chce dostać to, co w jej mniemaniu się jej należy. Rozpoczyna się bezwzględna i okrutna gra o władzę, gra o wszystko. Właściwie tyle z fabuły w zupełności wam wystarczy.
     Waleczna czarownica to naprawdę godne zwieńczenie wspaniałej historii. Wszystko rozwiązuje się w bardzo satysfakcjonujący sposób. Autorka położyła nacisk na akcję, akcję i jeszcze raz akcję. Co oczywiście sprawia, że od książki naprawdę trudno się oderwać. Cecile i Tristan cały czas napotykają przeróżne przeszkody, planują kolejne posunięcia.
     Może jeszcze słówko o zakończeniu. Nie mogę powiedzieć, żeby nie dało się tego przewidzieć, ale ja jestem beznadziejna w te klocki, więc oczywiście się nie domyśliłam w jakim kierunku akcja może pójść. Tak więc gratuluję pani Danielle - złamała mi pani serce. A potem je posklejała bo to zakończenie przed ostatecznym zakończeniem (nie wiem jak inaczej mam to określić) odebrałam jako zmyłkę i to był tak okrutny zabieg. Po tym wszystkim co przeszli... nie mam słów. 
     To już wszystko ode mnie. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

sobota, 25 marca 2017

"Ukryta łowczyni" Danielle L. Jensen

     Witajcie kochani! Poczyniłam coś, czego z zasady ostatnio nie robię - mianowicie przeczytałam całą trylogię naraz, nie robiąc sobie przerwy pomiędzy kolejnymi częściami. Mowa oczywiście o Trylogii Klątwy, która (mimo tego, że opiera się o pewien schemat, co byłam skłonna zauważyć w poprzedniej recenzji) jest po prostu fantastyczna. Zapraszam! 

Tytuł: Ukryta łowczyni
Tytuł oryginału: Hidden huntress
Autor: Danielle L. Jensen
Tłumaczenie: Anna Studniarek-Więch
Wydawca: Galeria Książki
Data wydania: 20 lipca 2016
Liczba stron: 500
Moja ocena: 10/10

     Cecile opuściła (że niby nie spoileruję, he he) Trollus i postanowiła spełnić swoje przerwane plany. Osiada w Trianon z matką, przechodzi coś w stylu szkolenia aby przejąć po niej karierę i co wieczór staje na deskach teatru.
     Żeby nie było tak słodko (chociaż moim zdaniem szanowna mamusia to niezła manipulantka i generalnie próżno doszukiwać się w niej jakiegokolwiek instynktu macierzyńskiego), na Cecile nadal ciąży obietnica którą złożyła królowi trolli. I powoli zbiera swoje żniwo...
     Młoda czarownica nie może myśleć o niczym innym niż o odnalezieniu Anushki. Mimo tego, że opiera się naciskowi magicznej obietnicy macki króla powoli jej dosięgają. Czy Cecile uda się odnaleźć Anushkę? Co z Tristanem, który pozostał uwięziony w Trollus?
     Drugą część, mimo tego że jest najobszerniejsza, pochłonęłam w rekordowym czasie. I sięgnęłam po niego bezpośrednio po lekturze, co już o czymś świadczy. Nie mogłam sobie odmówić zaspokojenia ciekawości. A że książki już posiadałam (zapobiegliwa bestia ze mnie, zakupiłam od razu wszystkie tomy) to aż mnie korciło i poległam. Poza tym, one są naprawdę, naprawdę piękne. Gdy tylko dorobię się jakiejś porządnej biblioteczki na pewno będą jej niewątpliwą ozdobą. Na razie jednak każdy tom jest w innym miejscu, a właściwie w innym stosie.
     Wróćmy jednak do meritum. Książka oczywiście podobała mi się równie mocno jak część pierwsza. Mimo tego, że opuszczamy ściany? skały? Trollus wydarzenia są nadal niezwykle interesujące. Już samo poszukiwanie Anushki i powolne przyswajanie magicznych umiejętności czytało mi się szybko i śledziłam wydarzenia z niemałym zainteresowaniem. 
     Zakończenie było super, mimo że je przewidziałam. W sensie, to było chyba jedyne logiczne wyjście z sytuacji. No bo kto inny mógłby być Anushką...? Nie powiem wam oczywiście kto się nią okazał. Miejcież trochę radości z lektury, no.
     Oddałam moje serce Tristanowi i cóż, nadal do niego należy. Kocham Tristana, Cecile też bardzo lubię... Właściwie nie ma wielu bohaterów, których bym nienawidziła. Nie mogłam ścierpieć Anais. Po prostu... nie.
     Cóż, to już tyle ode mnie. Ukrytą łowczynię gorąco, gorąco wam polecam. Życzę wam, aby życie nie kopało was w tyłek tak często i tak dotkliwie mocno jak mnie. Trzymajcie się ciepło! Do napisania!

wtorek, 21 marca 2017

"Porwana pieśniarka" Danielle L. Jensen - nie wszystkie trolle są odrażające?!

     Witajcie kochani! Wracam do was po dłuższej przerwie. No cóż, pochłonęła mnie praca, a teraz zwyczajowo korzystam z dobrodziejstw dnia wolnego. Mam dzisiaj dla was recenzję Porwanej pieśniarki Danielle L. Jensen. 
     Kto siedzi na booktubie ten wie, że o tej książce było naprawdę głośno. Jak to mam w zwyczaju, nie zabrałam się za nią jakoś mega szybko po premierze. Właściwie to sobie zamówiłam od razu całą trylogię jak wyszła. Byłam bardzo, bardzo ciekawa, ale też nie miałam jakichś wielkich oczekiwań. Zapraszam.

Tytuł: Porwana pieśniarka
Tytuł oryginału: Stolen songbird
Autor: Danielle L. Jensen
Tłumaczenie: Anna Studniarek
Wydawca: Galeria Książki
Data wydania: 13 stycznia 2016
Liczba stron: 432
Moja ocena: 10/10

     Cecile de Troyes jest tytułową pieśniarką. W dniu swoich siedemnastych urodzin ma opuścić rodzinną Kotlinę i udać się do Trianon aby zamieszkać z matką i rozpocząć karierę śpiewaczki. Jej plany krzyżuje jednak pewien osobnik, który ją porywa.
     Dziewczyna trafia do Trollus, zapomnianego przez ludzi miasta zamieszkiwanego przez Trolle. Trolle uwięzione pod górą, która niegdyś się zawaliła i trzymane pod jej osłoną za pomocą pięćsetletniej klątwy.
     Trolle zobaczyły w Cecile dziewczynę z przepowiedni. Pieśniarka o rudych włosach ma ściągnąć klątwę i uwolnić Trolle. Czy jej się to uda?
     Nasza główna bohaterka zostaje wydana za mąż za księcia Trolli Tristana. Jednak to nie jest takie zwykłe małżeństwo, ale o tym dowiecie się sięgając po tę książkę.
     Trolle wykreowane przez Danielle L. Jensen są zupełnie inne od tych, które znamy z innych książek. Są piękne, inteligentne i piekielnie silne. Z początku Cecile robi wszystko, aby wydostać się z Trollus. Jednak jako księżniczka nie jest traktowana źle. Najgorsze z czym się boryka to chłód Tristana. Z czasem jednak wytwarza się między nimi więź. Cecile zdobywa przyjaciół wśród Trolli i wcale nie jest pewna, czy chce opuścić Trollus...
     Nietrudno się domyślić, że Porwana pieśniarka absolutnie mnie zachwyciła. Autorka zbudowała coś bardzo oryginalnego na solidnych i sprawdzonych fundamentach. Chodzi mi o klątwę i o NIĄ, jedyną osobę, która może ją zdjąć. To bardzo znany przerobiony na milion sposobów schemat. Danielle L. Jensen pokierowała jednak fabułą w taki sposób, że w ogóle nie odczuwa się schematyczności. 
     Punkt drugi: Trolle. Może i ktoś przedstawił już w literaturze te stwory w inny sposób niż jest to powszechne, ale ja się z tym nie spotkałam. Dla mnie więc jest bardzo oryginalna i nie zdziwi was to, co zaraz napiszę, ale kocham Tristana. Jestem beznadziejna, wiem. Jednak nasz książkę jest tak dobrze wykreowany, tak skomplikowany i to co robi, aby pomóc swoim rodakom jest tak cudowne i godne pochwały, że po prostu się rozpływam.
     Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie i autorka świetnie wyważyła przedstawianie wydarzeń przez Cecile. Bo taka narracja jest trudna, zdaję sobie z tego sprawę. Łatwo przeholować i skupić się za mocno na wewnętrznych przeżyciach bohaterki. Szczególnie, jeśli jest ona irytująca. Ale Cecile taka nie jest. Ja ją naprawdę szczerze polubiłam. Wie, czego chce, nie jest taka rozmemłana i przede wszystkim bierze sprawy w swoje ręce.
     Sama fabuła jest cudowna. Wszystkie wydarzenia, opisy Trollus, nietypowa magia no i wątki, które autorka rozwiązuje w bardzo pomysłowy sposób. Kocham, po prostu kocham tę książkę.
     Co ja mogę jeszcze powiedzieć? Polecam gorąco z całego serca! Trzymajcie się cieplutko moi kochani. Do napisania!

środa, 15 marca 2017

"450 stron" Patrycji Gryciuk, czyli o mojej nowej miłości + mały apel.

     No cześć! Na dworze jest tak paskudnie, że mam ochotę tylko zakopać się pod kołdrą i czytać (jestem za połową Kasacji Mroza - tak dla zainteresowanych). Jednak mam świadomość, że jutro rozpocznę mini maraton w pracy i prawdopodobnie przez te kilka dni nie będę miała czasu bądź ochoty tutaj pisać, więc dziś jest dobra ku temu okazja. Wracając do meritum, zapraszam na moją opinię o 450 stron Patrycji Gryciuk.

Tytuł: 450 stron
Autor: Patrycja Gryciuk
Wydawca: Czwarta Strona
Data wydania: 12 sierpnia 2015
Liczba stron: 416
Moja ocena: 8/10

     Wiktoria Moreau jest pisarką pochodzącą z Polski. Na koncie ma nieudane małżeństwo z pewnym Francuzem i kilka(naście) poczytnych powieści kryminalnych. Jej agent nazwa ją królową. Coś w tym jest, jednak na horyzoncie już zanosi się na niemałą burzę.
     Pisarski świat przeżył szok, kiedy poczytna pisarka zostaje oskarżona o zniesławienie. Z drugiej strony jeszcze bardziej poczytny pisarz zdaje się ofiarą plagiatu. Nie mogę wam zdradzić zbyt wiele, ale od tej pory wszystko wydarza się już lawinowo.
     Patrycja Gryciuk udowodniła po raz kolejny, że ma dar snucia opowieści i budowania fabuły. Na koncie ma na razie dwie powieści (trzecia wychodzi już za miesiąc i już nie posiadam się z radości). Od romansu do kryminału z pozoru wiedzie kręta i długa ścieżka, pani Gryciuk jednak sprawdziła się na obu polach literackich. Trzeba jednak przyznać, że obydwa tytuły to swoista mieszanka romansu i kryminału z wartką i bardzo umiejętnie prowadzoną akcją.
     Bohaterowie są dobrze wykreowani a cała fabuła jest dokładnie przemyślana. Ja nie domyśliłam się o co chodzi (jak zwykle, życie) co nie znaczy, że nie istnieją osoby, którym by się to nie udało. Sam wątek kryminalny jest bardzo ciekawy, nie mogłam więc przestać przewracać kolejnych stron aby dowiedzieć się co będzie dalej.
     To właściwie tyle ode mnie. 450 stron gorąco wam polecam. Trzymajcie się ciepło i do napisania!

     !UWAGA!
Jeśli jesteście związani ze środowiskiem czytelniczym to na pewno wiecie o ustawie na temat jednolitej ceny książki. Nie będę rozpisywać dlaczego ten jakże genialny twór według mnie jest gwoździem do trumny polskiego czytelnictwa. Apeluję i proszę, bardzo proszę o podpisanie petycji, którą znajdziecie tutaj. Nie dajmy się stłamsić. Dlaczego niby inni ludzie mieliby zachować prawo wyboru, a czytelnicy nie? My też jesteśmy konsumentami! Zatem do dzieła. Pokażmy, że mamy głos.

sobota, 11 marca 2017

"Święto trąbek" Marty Masady, czyli o fenomenalnym debiucie.

     Witajcie moi kochani! Dzisiaj przychodzę do was z moją opinią o Święcie trąbek. Książce, którą trudno ocenić w jednoznaczny sposób. Książce, która niezwykle zgrabnie wymyka się z wszelkich schematów i której nie da się zaszufladkować. Zapraszam!

Tytuł: Święto trąbek
Autor: Marta Masada
Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 27 kwietnia 2016
Liczba stron: 576
Moja ocena: 11/10

     Trzy miasta, trzy miłości, jedna obsesja.
     Zula Pogorzelska, młoda teatrolożka wychowana przez byłego więźnia Auschwitz jest bardzo zagubioną osobą. Jej najlepsza przyjaciółka a zarazem szefowa Kiki daje jej mnóstwo swobody w wykonywaniu zawodu.
     Wikła się w romans z dużo, dużo starszym od siebie Romanem Wrzeszczem, Żydem z pochodzenia. Tutaj właśnie daje zauważyć się pewien schemat. Otóż Zula ma obsesję na temat... Żydów. Mimo tego, że Wrzeszcz traktuje ją nie owijając w słowach jak brudną ścierę, ona zawsze do niego wraca, łasi się niemalże do jego nóg.
     Zula jest ofiarą (bo inaczej tego nazwać nie mogę) swojego dziadka. Stanisław robił wszystko, co mógł, ale przekazał jej swoje wspomnienia i przeżycia z wojny oraz poczucia winy. W końcu on przeżył, a tylu innym osobom się to nie udało. Podczas lektury utwierdziłam się w przekonaniu, że nie mówił o niczym innym i zatruł wszystkim co złe młody, a co za tym idzie bardzo podatny, umysł swojej wnuczki.
     Mimo tego, że Zula bardzo dobrze radzi sobie w pracy, to prowadzi bardzo smutny żywot. Miota się od miejsca do miejsca, od faceta do faceta... Błagam, BŁAGAM, jeśli już będziecie czytać Święto trąbek to nie czytajcie opisu z tyłu, bo to streszczenia całej książki. To nie psuje w żaden sposób satysfakcji z lektury, ale tego się po prostu nie robi. Nawet jeśli książka jest napisana dla historii samej w sobie i nie ma w niej celu. Wiecie, ona po prostu się toczy. 
     Nie będę wam zdradzać nic z fabuły (wydawnictwo zrobi to za mnie, niestety). Tę książkę czyta się z czystą przyjemnością. Chociaż zachowanie Zuli pozostawia wiele do życzenia, ale jest bardzo mocno usprawiedliwione.
     Marta Masada miała naprawdę niebanalny pomysł i wykonała go wprost fenomenalnie. Naprawdę cieszy mnie fakt, że miała warunki do stworzenia tej książki. Święto trąbek to książka niebanalna, oryginalna i po prostu... NO WOW! Jeśli znacie coś podobnego, to dajcie mi znać.
     Do tej pory nie spotkałam się z tak śmiałym i nowoczesnym podejściem kobiety do seksu. Sprowadzenie go do zwykłej czynności i wyzucie go z wszelkich uczuć (wiecie: miłości, przywiązania, etc.) jest naprawdę niespotykane i niezwykle ciekawe. Ja bym mogła wychwalać panią Masadę jeszcze bardzo długo, serio.
     Reasumując: Święto trąbek Marty Masady to prawdziwa perła polskiej literatury. Amen. Polecam, polecam i będę polecać aż po grób. Jeśli szukacie czegoś świeżego i tak oryginalnego, że bardziej się nie da, to już to znaleźliście. Życzę wam udanego i zaczytanego weekendu. Trzymajcie się, do napisania!

poniedziałek, 6 marca 2017

"Niebezpieczne kłamstwa" Becca Fitzpatrick

     Zacznijmy od tego, że nie mam pojęcia, dlaczego nie zrecenzowałam tej książki wcześniej. Jakimś cudem ją pominęłam, ale to już nieważne. Panią Fitzpatrick znałam już wcześniej z serii Szeptem, którą darzę pewną dozą sympatii. Czy moje ponowne spotkanie z jej twórczością było równie udane? Serdecznie zapraszam.

Tytuł: Niebezpieczne kłamstwa
Tytuł oryginału: Dangerous lies
Autor: Becca Fitzpatrick
Tłumaczenie: Mariusz Gądek
Wydawca: Otwarte
Data wydania: 11 maja 2016
Liczba stron: 424
Moja ocena: 7/10

     Zobaczyła coś, czego nie powinna.
Musiała zmienić swoje życie.
Zmienić imię.
Wyjechać.
I zapomnieć o swoim poprzednim życiu.
     Stella była świadkiem pewnego morderstwa (nie powiem o co chodzi, bo to swego rodzaju SPOILER) i została objęta programem ochrony świadków. 
     Przyjmuje nową tożsamość i przeprowadza się do Thunder Basin, małym miasteczku w Nebrasce (chyba...). Jako, że nie jest jeszcze pełnoletnia, zamieszkała w domu emerytowanej policjantki, z którą, delikatnie mówiąc, nie dogaduje się.
     Robi wszystko, aby uprzykrzyć życie swojej nowej opiekunce. Łamie wszelkie ustawione przez nią zasady. Do czasu, kiedy spotyka Cheta. Stella na początku robi wszystko, aby nie wdawać się z nim w bliższą relację. Jednak jak to już bywa, los niestrudzenie pcha ich ku sobie. Tymczasem w powietrzu wisi prawdziwa katastrofa, a Stelli coraz trudniej jest kłamać...
     Nie będę ukrywać, że po Niebezpiecznych kłamstwach spodziewałam się czego innego. Autorka miała świetny punkt wyjścia, z którego mogła poprowadzić naprawdę świetną akcję. Tymczasem sprowadziła wszystko do wątku miłosnego, na którym koniec końców się skupiła, a akcja jakoś tak poszła sobie na drugi plan. Zamiast książki świetnej dostajemy pozycję zaledwie dobrą. Sam opis z tyłu zachęca niesamowicie. Wiecie, program ochrony świadków, akcja, niebezpieczeństwa, bandziory, które chcą się zemścić. Cóż, w pewnym stopniu to dostałam, ale za mało.
     Gdyby odrzeć fabułę z wątku tajemnicy Stelli i tego, co wydarzyło się tamtej nocy, to mamy niczym nie wyróżniającą się historię miłosną, jakich możemy na rynku wydawniczym znaleźć na pęczki. Jednak to Becca Fitzpatrick i dała radę, chociaż Niebezpieczne kłamstwa to nie fantastyka. Może Chet to nie Patch, ale podobało mi się.
     Polecam. Nadaje się świetnie jako przerywnik między poważniejszymi lekturami. Życzę wam samych owocnych lektur. Do napisania!