czwartek, 31 sierpnia 2017

CZYTELNICZE PODSUMOWANIE SIERPNIA

     Witajcie moi kochani! Wakacje dobiegają końca (kto je miał, ten je miał, mniejsza), słońce opuszcza nas coraz wcześniej dzień za dniem, a skwary już pewnie niedługo ustąpią miejsca jesieni. Przychodzę dziś do was z podsumowaniem kolejnego miesiąca, oczywiście. Czuję, jakbym stoczyła wielką batalię w sierpniu i poniekąd tak było. Mimo nawału pracy udało mi się poprawić swój poprzedni wynik o jedną pozycję, przeczytałam więc siedem książek. Wynik może nie rewelacyjny, ale przy stylu życia, jaki obecnie prowadzę, nader zadowalający. Zapraszam dalej.

PRZECZYTANE W SIERPNIU

1. Uwięziona w bursztynie Diana Gabaldon

2. Tytany Victoria Scott (moją recenzję możecie znaleźć tutaj)


3. Trzecia Magda Stachula 


4. Błękit Lisa Glass


5. Zakazane życzenie Jessica Khoury


6. Dziewczę ze słonecznego wzgórza


7. Martwy dla świata Charlaine Harris


     Sierpień był czasem, kiedy poznałam mnóstwo cudownych historii. No, może oprócz nieszczęsnego Dziewczęcia... Tradycyjnie zeszło mi więcej z Uwięzioną w bursztynie, która była prze-cudowną lekturą. Co z tego, że zajęła mi pół miesiąca! Obecnie zaś czytam kolejnego cudownego grubaska i to w dodatku autorstwa dwóch cudownych, cudownych kobiet. Mowa tutaj o Klątwie przeznaczenia. Większość wyżej wymienionych lektur należy do naprędce ustawionego stosiku TBR na lato z czego także się cieszę, gdyż nie ulegał większym modyfikacjom.

ŁĄCZNA LICZBA PRZECZYTANYCH STRON WYNOSI 2 869!

      Prawie trzy tysiące stron... Jestem z siebie bardzo dumna. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko wyrazić nadzieję na pobicie lutowego rekordu. Chociaż z tym może być ciężko, bo mam prawie same grube książki. Co poradzić? Kochamy grube książki, prawda?

DO MOJEJ BIBLIOTECZKI PRZYBYŁO...

     Siedemnaście pozycji. One mi się mnożą, słowo daje. Z drugiej jednak strony chyba nie warto udawać, że nie kupuję książek gdyż jednak to robię. Trudno:


1. Zapomniana księga tom jeden: Strażnik,
2. Zapomniana księga tom dwa: Tropiciel,
3. Zapomniana księga tom trzy: Łowca,
4. oraz Żniwiarz: Pusta Noc Pauliny Hendel,
5. Trzecia Magda Stachula,
6. Lawendowy pokój Nina George,
7. After you Jojo Moyes,
8. Czarna madonna Remigiusz Mróz,
9. Klątwa przeznaczenia Monika Magoska-Suchar i Sylwia Dubielecka,
10. Opowieść podręczne Matgaret Atwood,
11. Buntowniczka z pustyni oraz
12. Zdrajca Tronu Alwyn Hamilton,
13. Anna Karenina Lew Tołstoj w wersji anglojęzycznej,
14. Błękit Lisa Glass,
15. Dziewczę ze słonecznego wzgórza
16. Przez stany pop-świadomości Kuba Ćwiek,
17. Błękitna godzina Alyson Noel.

TBR

     Jeśli zaś chodzi o przyszłe lektury, to będę oczywiście kończyć Klątwę przeznaczenia. W kolejce czekają też kolejne lektury z mojego najpilniejszego stosiku. Przewiduję też, że po drodze przyjdą do mnie dwie książki od MożnaPrzeczytać,pl, z którymi współpraca nadal wspaniale się układa.

     To już wszystko ode mnie. Życzę wam jak najmniej bolesnego powrotu do szkoły jeśli oczywiście nadal się uczucie, i tradycyjnie samych wspaniałych lektur. Do napisania!

piątek, 25 sierpnia 2017

"Opposition" Jennifer L. Armentrout. Wielkie zakończenie epickiej przygody.

     Cześć moi kochani! Dzisiaj przychodzę do was z opinią o ostatnim tomie serii LUX. Było mi bardzo przykro, że w końcu przyszło mi pożegnać się z tą świetną historią i bohaterami, którzy skradli moje serce. ALE na szczęście mam jeszcze Oblivion no i czekają na mnie jeszcze inne książki J. Lynn... Zapraszam dalej.

Tytuł: Opposition
Tytuł oryginału: Opposition
Autor: Jennifer L. Armentrout
Tłumaczenie: Sylwia Chojnacka
Wydawca: Filia
Data wydania: 28 października 2015
Liczba stron: 400
Moja ocena: 8/10

     Mały świat Katy zatrząsł się w posadach, kiedy na ziemię przybyli Luksjanie. Nasi główni bohaterowie przebyli długą, długą drogę, ale największa wojna dopiero przed nimi. Wojna tak naprawdę o wszystko.
     Daemon, Dawson i Dee nie mogąc oprzeć się wołaniu swoich pobratymców udają się... do Waszyngtonu (no zabicie mnie, ale nie pamiętam)? Poznają plany innych Luksjan i chcąc, nie chcąc, znajdują się w samym środku rebelii.
     Nadszedł czas, aby opowiedzieć się po którejś ze stron. Jednak nie ważne, którą z nich obiorą, niebezpieczeństwo będzie równie wielkie.
     No i to właściwie tyle, co mogę wam powiedzieć. Zbliża się największe starcie do tej pory. I nikt już nie jest bezpieczny...
     No i cóż ja mogę tutaj napisać? To zwieńczenie niesamowitej historii. Historii, którą pokochałam. Musiałam pożegnać się z wspaniałymi bohaterami. Z Katy, z Daemonem... przynajmniej na jakiś czas. W ostatnim tomie było wszystko, co ukochałam w poprzednich, czyli: utarczki słowne Daemona i Katy, ich walka o siebie, ta swoista autentyczność i znowuż bardzo konsekwentnie poprowadzenie fabuły.
     Co do zakończenia, to podobało mi się. Jednak przeżyłam mały atak serca (no jakżeby inaczej) przed epilogiem. Kto czytał, zapewne wie, o co chodzi. Błagałam i zaklinałam w myślach autorkę, aby tego nie robiła. Czy zrobiła to, czy też może nie? Przekonajcie się sami.
     Podobało mi się także przedstawienie Arumian z trochę innej strony. Jako nie tylko bezmyślne zwierzęta gotowe rzucić się na każdego napotkanego Luksjanina o każdej możliwej porze. Co mi przypomina, że bardzo chcę przeczytać Obsesję. Co z kolei przypomina mi o tym, że chcę sobie kupić jakiś milion książek. Co z kolei wprowadza mnie w stan ustawicznej i permanentnej depresji. Czy coś.
     W każdym razie już odnosząc się do całej serii. LUX to naprawdę świetna przygoda, z niesamowitymi bohaterami i sprawnie poprowadzoną fabułą. Jennifer kupiła mnie w całości i na pewno będę chciała przeczytać dużo więcej jej książek. Może niekoniecznie te typowe romanse, ale to się jeszcze zobaczy. Polecam z całego serduszka.
     To na razie wszystko ode mnie. Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

"Trzy godziny ciszy" Patrycja Gryciuk - moje serce zostało wyrwane, złamane, rzucone na glebę i podeptane.

     Hej hej! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją książki wyjątkowej. Uznałam, że nie będę zwlekać już dłużej i czas wreszcie wam napisać tutaj o Trzech godzinach ciszy, czyli prawdziwej perle. Chyba od czasu lektury Małego życia nie dałam żadnej książce najwyższej oceny. Przynajmniej do tej pory. Zapraszam!
Tytuł: Trzy godziny ciszy
Autor: Patrycja Gryciuk
Wydawca: Czwarta Strona
Data wydania: 11 kwietnia 2017
Liczba stron: 344
Moja ocena: 10/10

     Patrycja dowiaduje się, że jest śmiertelnie chora. Czas, który jej pozostał chce spędzić w szczęśliwym miejscu, gdzie spędziła właściwie połowę swojego życia, czyli w Gourdon w południowej Francji.
     Choroba bardzo daje się jej we znaki. Kobieta jest przemęczona, przestała do siebie dbać i nabawiła się nadwagi. Teraz pragnie tylko jednego, żeby go zobaczyć. Ostatni raz, chociaż przez chwilę...
     Równolegle do teraźniejszej historii rozgrywającej się w Gourdon poznajemy historię miłości Patrycji i Marnixa. Miłości, która trafia się tylko raz w życiu. Miłości wręcz obsesyjnej, naznaczonej obsesją.
     Marnix był sąsiadem ciotki Patrycji. Główna bohaterka zwykła spędzać we Francji każde wakacje i tak oto go poznała. I zakochała się bez pamięci. Nie wiemy, dlaczego tak właściwie kochankowie się rozstali. Patrycja jednak postanawia napisać do ukochanego sprzed lat i poprosić go o spędzenie z nią trzech dni.
     Cóż, nie mogę zdradzić wam nic więcej, bo mogłabym zdradzić wam za dużo, a tego nie mogłabym sobie wybaczyć. Czy Patrycji uda się pojednać z Marnixem i odzyskać spokój? Jakie znaczenie mają tytułowe trzy godziny ciszy?
     Trzy godziny ciszy uplasowały się w moim osobistym rankingu obok Małego życia czy Lawendowego pokoju. Ta książka liczy sobie niewiele ponad trzysta stron, więc jest cieniutka. Cieszę się bardzo, że polska autorka stworzyła coś tak cudownego. Nie mam pojęcia, czy tworzę w tym momencie cokolwiek konstruktywnego. Postaram się jednak nie piać nieuzasadnionych peanów. Jeśli jednak to uczynię, cóż, pozwolę sobie zwalić winę na panią Patrycję.
     Przyznaję tej książce absolutne 10/10. Mimo tego, że jest tak krótka, na jej kartach autorce udało zamieścić się mnóstwo emocji. Chociaż akcja nie pędzi na łeb, na szyję, to nie można się oderwać. Ja się zakochałam od pierwszych stron. Mimo tego, że od przeczytania jej już trochę czasu minęło, to nadal jest żywa w mej pamięci. Patrycja Gryciuk operuje tutaj pięknym, dojrzałym językiem i plastycznymi opisami. Nic, tylko się zaczytywać!
     Podobał mi się także nienachalny wątek kryminalny. Nadaje akcji szybszego tempa. Dodatkowo jest rozwiązany w dość ciekawy sposób. Wszystko zaczyna się, kiedy w Gourdon zaginęła mała dziewczynka.
     Nie da się nie zauważyć, że autorka wplotła w fabułę elementy autobiograficzne. Nie umiem stwierdzić jaki był w tym cel, ale czuję się z tym dość nieswojo. Moim zdaniem taki zabieg to nie wiem... kuszenie losu? Przynajmniej ja tak to odbieram. Bo tej historii nie mogę nazwać wesołą.
     Kolejny punkt wędruje za świetne zwroty fabularne. Za zdradzenie o co chodzi chyba zostałabym spalona na stosie, ale naprawdę. W życiu bym się nie spodziewała czegoś takiego. Każdy plot-twist jest jak taki mały pocisk. Gdy już jakoś się pozbierałam, odebrałam kolejnym. Dlatego przy końcu moje serce było już w strzępach i nie dowierzałam co tam się działo.
     Odczytuję także jasny przekaz płynący z tej powieści. Cóż, przynajmniej ja ją tak odebrałam. Moim zdaniem Patrycja Gryciuk przez tę historię mówi nam, aby zacząć cieszyć się z każdego dnia. Szczególnie z każdego dnia spędzonego z ukochaną osobą. Bo nigdy nie wiemy, czy dane będzie nam jeszcze doświadczać szczęścia. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam.
     Więc pragnę podziękować. Za Gourdon. Za różowe wino. Za żar lejący się z nieba i prześcieradła lepiące się do ciała. Za cudowny klimat. Za Marnixa. Za wspaniałą historię, którą będę nosić w sercu już zawsze... DZIĘKUJĘ PANI PATRYCJO.
     Zauważyłam, że najbardziej ze wszystkich podobają mi się historie nostalgiczne, przesycone smutkiem. Dające nadzieję. Cóż, te uczucia mogą być prawdziwą inspiracją.
     Czy ja jeszcze muszę pisać, że wam polecam? Czytajcie Patrycję Gryciuk. Osobiście nie mogę się doczekać jej kolejnej książki. Bo mam cichutką nadzieję, że powstanie. Zaczytujcie się, kochajcie!
     To już wszystko ode mnie na razie. Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

środa, 16 sierpnia 2017

"Origin" Jennifer L. Armentrout

     Witam kochani tej pięknej nocy! Dziś przychodzę do was z recenzją czwartego już tomu serii, która w ostatnim czasie zawładnęła totalnie moim serduszkiem i moimi myślami. To, co tu się porobiło... To, jak J. Lynn poprowadziła fabułę... Zapraszam dalej.

Tytuł: Origin
Tytuł oryginału: Origin
Autor: Jennifer L. Armentrout
Tłumaczenie: Sylwia Chojnacka
Wydawca: Filia
Data wydania: 1 lipca 2015
Liczba stron: 464
Moja ocena: 8/10

     Akcja odbicia Bethany z Mount Weather poniekąd się udała... ale w środku została Katy. Po tym, jak dziewczyna odepchnęła Daemona, aby Daedalus go nie dopadł, rozpętało się piekło.
     Przyjaciele zamknęli Daemona w celi, aby kierowany rozpaczą nie udał się na samobójczą misję ratowania ukochanej.
     Cóż, jeśli ktokolwiek myśli, że może zatrzymać kierowanego furią Daemona... niech spróbuje. Daemon Black spali świat, żeby uratować Katy. I niech wyższa instancja lepiej ma w opiece każdego, kto stanie mu na drodze.
     Katy trafia do ośrodka Daedalusa, gdzie także był przetrzymywany Dawson i Beth. Sama musi ocenić, które słowo otaczających ją ludzi jest prawdą, a które kłamstwem. Nie wszystkie ich słowa brzmią jak szaleństwo. Cóż, jedno jest na pewno prawdą: będzie musiała sama spróbować dać sobie radę.
     Tutaj właściwie moje opisywanie fabuły powinno definitywnie się zakończyć i tak też będzie. Mogę jedynie obiecać wam jeszcze więcej akcji niż w poprzednich tomach. Bo tutaj to już naprawdę wiele się dzieje.
     Czy muszę tutaj pisać, że zakończenie Opalu złamało mi serce i nie mogłam się doczekać, żeby pożreć kontynuację? Cóż, jeśli ktoś jeszcze wątpił, że relacja Katy i Daemona należy do tych naprawdę, naprawdę silnych, to po tym zakończeniu... Wiadomo, że jeśli ktoś jest w stanie poświęcić dla nas własne bezpieczeństwo a nawet życie, to jest to miłość największa z możliwych. Oczywiście, ta scena łamie serce ale jest też naprawdę piękna.
     Pisałam już poprzednim razem, że już coś tam na horyzoncie majaczy i widać, do czego zmierza ta historia. Cóż, Jennifer L. Armentrout jeszcze bardziej rozwinęła swój świat i możemy zobaczyć, o co tak naprawdę chodzi Daedalusowi. Autorka stawia przed nami pytanie, kto tak naprawdę jest zły. Ludzie? Luksjanie? Daedalus?

Masz syndrom płatka śniegu. Znowu czujesz się wyjątkowy...

     W tej części mamy też dodane pewne smakowite kąski, jak narracja prowadzona przez Daemona. Skoro "siedzimy" w jego głowie, mamy okazje przekonać się o tym, co czuje po stracie Katy. Jest to bardzo ciekawe urozmaicenie fabuły. Daemon jest cudowny. Czy już wspominałam, że go kocham...? Ta jego zimna furia, opisy tego, czego by nie zrobił, żeby ratować Kat... Co najlepsze, to nie są czcze pogróżki. On naprawdę byłby w stanie zrobić to wszystko.
     Podobało mi się także bardzo rozwinięcie wątku Daedalusa oraz pokazanie tego, czym tak naprawdę się zajmują. Daemon i Dee opowiadają co prawda pokrótce na niektóre pytania, ale jest to naprawdę tylko kropla w morzu tajemnic. Jennifer Armentrout zmusza nas także do refleksji nad tym, co jest dobre a tym, co jest złe. Nic bowiem nie jest czarno-białe.
     Kolejna rzecz, która bardzo mi się podoba w serii LUX, to swego rodzaju autentyczność. Chodzi mi o to, że istnieje realne zagrożenie, że nie wszyscy wyjdą żywi z każdej sytuacji. Jak to bywa z każdego rodzaju zagrożeniem i walką - ludzie giną. Co też jest swego rodzaju urozmaiceniem fabuły. Nie chodzi mi o to, żeby robić wyliczankę i żeby stawiać na kogoś, kto zginie. Jednak żaden z naszych ulubionych bohaterów nie ma licencji na przetrwanie, że tak to ujmę.
     Podsumowując już, Origin zdecydowanie trzyma poziom poprzednich tomów, a nawet jest od nich nieco lepszy pod względem rozwinięcie fabuły i tempa akcji. Co ja tu mogę jeszcze napisać? Kocham serię LUX.
     To już wszystko ode mnie. Origin oczywiście polecam wam z całego serduszka. Czytajcie i kochajcie. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

"Opal" Jennifer L. Armentrout - moc zachwytów i spoilery na froncie okładek.

     Cześć, cześć kochani! Uznałam, że już najwyższy czas, aby pojawił się tutaj nowy wpis. Przez ostatni tydzień byłam bardzo zapracowana i właściwie dopiero teraz mogę odreagować ten stres, który w pewnym momencie się pojawił i mi towarzyszył. Biorę więc głęboki wdech i z wielką przyjemnością do was wracam. Zapraszam na opinię o trzecim tomie serii LUX.

Tytuł: Opal
Tytuł oryginału: Opal
Autor: Jennifer L. Armentrout
Tłumaczenie: Sylwia Chojnacka
Wydawca: Filia
Data wydania: 18 lutego 2015
Liczba stron: 494
Moja ocena: 8/10

     Katy przestała zaprzeczać swoim uczuciom i pozwoliła sobie spróbować szczęścia z Daemonem. Próbuje także wybaczyć sobie, ponieważ przez jej decyzje i zaufanie niewłaściwej osobie komuś stała się krzywda, a ktoś inny... 
     Nasza główna bohaterka musi także stanąć twarzą w twarz z nową rzeczywistością, która już nie może dłużej przypominać dawnego, spokojnego życia. Staje się świadoma siebie, swojej siły i swoich uczuć do Daemona, które długo tłumione zdają się wybuchać z podwójną mocą.
     Nieoczekiwanie na progu domu Blacków pojawił się Dawson, co wydaje się bardziej niż podejrzane. Chociaż rodzeństwo cieszy się w powrotu brata, to nie jest on taki sam, jak wcześniej. W ośrodku została Bethany, miłość jego życia. Co sprawia, że chłopak wprost szaleje.
     Pewne decyzje będą musiały zostać podjęte. Naszym głównym bohaterom zostanie zaoferowana pomoc i to z niespodziewanej strony. Coś nadciąga. Coś dużego i niebezpiecznego.
     Seria LUX to dla mnie w całości mocna, mocna ósemka. Zaskakuje, smuci, wkurza, rozdziera serce, rozśmiesza, łamie serce, a potem je skleja... by ponownie rozbić je w drobny mak. Generalnie to mam tylko jeden minus. Za to ogromny, niestety. SPOILERY NA OKŁADKACH! NO SERIO, SERIO?! Gdyby to jeszcze było z tyłu w opisie, to pal licho, ale na froncie okładki?! Zadowolona kupiłam sobie cztery tomy naraz, wyciągam je po kolei z paczki aż tu nagle dostałam kopniaka w twarz. Nie wiem, nie mam pojęcia, jak coś takiego mogło w ogóle przejść, ale moim zdaniem coś takiego jest niedopuszczalne. Powiedzmy, że ktoś (jak ja) jest przed przeczytaniem Opalu i spojrzy na to zdanie na okładce Origin. NO PO PROSTU... BYŁAM TAKA WŚCIEKŁA!
     Dobra, pora się uspokoić. Opal to oczywiście pociągnięcie dalej historii Katy i Daemona. Jednak jak już wspominałam przy poprzedniej notce jest czymś zdecydowanie więcej.

Kocham Cię Katy. Zawsze kochałem i zawsze będę - powiedział zdławionym, zachrypniętym głosem podszytym paniką.

     Oprócz tego, że pokochałam Daemona i Katy całym sercem, to u Armentrout podoba mi się konsekwencja historii. Mam na myśli, że każde wydarzenie do czegoś prowadzi, każda osoba ma jakąś rolę do odegrania oraz ponosi konsekwencje swoich czynów. Mamy do czynienia tutaj już z trzecim tomem, ale najważniejsze wydarzenia są jeszcze przed nami. Już co prawda coś tam majaczy na horyzoncie, ale punkt kulminacyjny jeszcze nie nastąpił.
     Ja nie wiem jak to jest, ale z każdym kolejnym tomem Daemon jest jeszcze bardziej cudowny i ja już chyba przestałam pojmować to rozumem. Zostało mi go tylko kochać, co też ochoczo podczas lektury czyniłam.
     Katy jest zdecydowanie najlepszą główną bohaterką-narratorką, którą poznałam w ostatnim czasie. Tak ludzką, popełniającą błędy, uczącą się cały czas... I przede wszystkim starającą się ze wszelkich sił poradzić sobie z wydarzeniami, w których centrum się znalazła. Poza tym prowadzi bloga, kocha książki, piszczy na widok nowych paczek... Wypisz-wymaluj ja! Szkoda tylko, że ja nie mam takiego Daemona.
     Co do zakończenia - KTÓRE ZOSTAŁO MI ZASPOILEROWANE (DZIĘKUJĘ CI, WYDAWNICTWO FILIA) - to i tak koniec końców złamało mi serce. To, co zrobiła Katy, kiedy stało się to, co się stało... To było tak cudowne, tak znaczące i tak... heroiczne, że prawie płakałam i krzyczałam. No bo jak to tak? I CO BĘDZIE DALEJ?!
     Cóż, co będzie dalej, będziecie musieli przekonać się oczywiście sami, do czego bardzo, bardzo gorąco was zachęcam. Ja już niczego sensownego chyba nie będę już w stanie napisać. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

środa, 2 sierpnia 2017

"Onyks" Jennifer L. Armentrout

     Cześć kochani! Tym razem mam dla was książkę, którą wciągnęła mnie bez reszty. Książkę, która złamała mi serce. Może nie tak mocno, jak Bez serca, ale w pewnym momencie... W każdym razie pani Armentrout kupiła mnie całą. Przeczytałam już wszystkie tomy serii LUX, a tymczasem zapraszam na recenzję drugiego tomu.

Tytuł: Onyks
Tytuł oryginału: Onyx
Autor: Jennifer L. Armentrout
Tłumaczenie: Sylwia Chojnacka
Wydawca: Filia
Data wydania: 17 września 2014
Liczba stron: 522
Moja ocena: 8/10

     Zakończenie Obsydianu pozostawiło mnie zwiniętą w kłębek i skamlącą o więcej. Niestety nie miałam wtedy pod ręką kolejnych tomów, więc musiałam wziąć się w garść i zabrać się za inne rzeczy. Czekałam chyba miesiąc zanim wróciłam do historii Katy i Daemona.
     Kat powoli dochodzi do siebie po starciu z Arumianinem. Chce unikać Daemona, ponieważ tkwi w przekonaniu, że jego intencje nie są do końca czyste. Jednak nie jest to takie łatwe, ponieważ natyka się na niego w szkole i przy okazji spędzania czasu z Dee... 
     Pewnego dnia naszą główną bohaterkę zaczyna trawić silna gorączka, wydająca się spowijać płomieniami ciało dziewczyny. Kat ląduje w szpitalu i dochodzi do siebie. Wszystkie dolegliwości mijają nagle jak ręką odjął. Tymczasem w miasteczku (nigdy nie zapamiętam jego nazwy) pojawia się tajemniczy i przystojny Blake, który zaczyna okazywać zainteresowanie Katy.
     Wszystko zaczyna się komplikować i zmierzać w kierunku czegoś większego. Opis z tyłu od razu zdradza trochę za dużo, więc wam tego oszczędzę. Powiem wam tylko tyle, że jeśli uważaliście serię LUX za zwykły romans, to jesteście w błędzie.
     Kiedy tylko dostałam paczkę z brakującymi częściami serii, od razu zaczęły świerzbić mnie palce, żeby tylko dorwać się do Onyksu. Teraz od przeczytania przeze mnie serii minęło już trochę czasu, ale nadal myślę o niej z prawdziwą przyjemnością i przypominam sobie wszystkie świetne sceny, dialogi...
     Tak bardzo lubię tę książki, że zaczynam mieć problem z napisaniem tutaj czegokolwiek wartościowego czy konstruktywnego, ale, do licha, PRZECZYTAJCIE TO. Jeśli tak samo jak ja kochacie książki i zajmujecie się pisaniem o nich, to z całego serca pokochacie i Kat.
     Katy już w pierwszej części była świetna, ale w Onyksie przechodzi pewną metamorfozę, która jest związana z czymś, co się wydarzyło. Uczy się walczyć o siebie, o ludzi, których kocha. Także poznaje na własnej skórze konsekwencje swoich decyzji. Ponieważ każde działanie niesie ze sobą pewne skutki i tutaj jest to naprawdę świetnie pokazane.
     Jest też oczywiście Daemon, moje kochane słoneczko. Już zakochałam się w Daemonie dupku, ale Daemon który się stara i który jest przy tym tak cholernie słodki to... KOCHAM DAEMONA BLACKA. DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ.
     Bardzo podobało mi się także pociągnięcie dalej wątku DOD. Już zaczyna być widoczne, że odgrywają we wszystkim większą rolę niż pokazują. Do czego to doprowadzi? Musicie przeczytać już sami.
     Jest też Blake, którego od początku nie lubiłam a teraz darzę płomienną nienawiścią. Nie chodzi tylko o to, że wchodził w drogę Daemonowi. Jednak sceny starć pomiędzy nimi to złoto, serio. Wspominałam już, że uwielbiam Daemona...?
     Chyba nie mam do napisania nic więcej, a w szczególności nic więcej, co miałoby większy sens i nie przypominało bełkotu rozochoconej fangirl. Do serii LUX kiedyś naprawdę chciałabym powrócić. Jeśli nie w całości, to przynajmniej kartkując w poszukiwaniu najlepszych smaczków. CZYTAJCIE, ZACHWYCAJCIE SIĘ, KOCHAJCIE!
     Trzymajcie się cieplutko i czytajcie fajne książki. Do napisania!