sobota, 9 grudnia 2017

"Arsen" Mia Asher - nie oceniaj dopóki nie przeczytasz ostatniego zdania! [recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Szósty Zmysł]

     Cześć! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją książki, która złamała mnie więcej niż jeden raz. Dlaczego nie mogę czytać normalnych książek, które zostawiłyby moje emocje w spokoju? Chociaż w sumie jestem masochistką, więc sobie jeszcze pewnie dużo takich poczytam.
     Będzie mowa o Arsenie. Książce, którą wiedziałam, że przeczytam już zaraz po przewróceniu ostatniej strony pierwszej książki od Szóstego Zmysłu. Nie wiem pod względem jakich kryteriów wybieracie książki, ale robicie to cholernie dobrze. Cóż, zapraszam dalej, bo to, co Mia Asher nawyprawiała w swojej powieści...

Tytuł: Arsen 
Tytuł oryginału: Arsen. A broken love story
Autor: Mia Asher 
Tłumaczenie: Iga Wiśniewska 
Wydawca: Szósty Zmysł 
Data wydania: 15 listopada 
Liczba stron: 512
Moja ocena: 8/10

     Myślę, że można by pokusić się o stwierdzenie, że Catherine jest prawdziwą szczęściarą. Ma świetną pracę i cudownego męża. Mam na myśli NAPRAWDĘ cudownego. Ben nie widzi świata poza swoją żoną.

     Jednak na tym idyllicznym obrazku w pewnym momencie pojawia się rysa. Poznajemy historię Cathy w momencie, w którym zmaga się z niemożnością donoszenia ciąży. Cierpi na przypadłość, którą określa się jako nawracające poronienie.

     To ją powoli niszczy. Ma trzydzieści jeden lat i bardzo chciałabym zostać matką. W pewnym momencie zaczyna sądzić, że nie jest kobietą w pełnym tego słowa znaczeniu, ponieważ nie może dać dziecka sobie i mężczyźnie, któremu bardzo kocha.

     Równolegle z obecną historią Catherine opowiada nam historię swojego związku z Benem. Pewnego dnia wybierając się na uczelnię zapomniała parasola i od tego wszystko się zaczęło. Dziewczyny, pewnie wyobrażałyście sobie nieraz sceny z romantycznych filmów, kiedy ona i on całują się w deszczu? Cóż... 

     Cathy po raz kolejny zachodzi w ciążę. Czwarty raz. Boi się, tak bardzo się boi mieć nadzieję. Tymczasem jej szefowa a zarazem bliska przyjaciółka Amy wysyła ją na lotnisko po żonę i syna nowego właściciela hotelu, w którym nasza główna bohaterka pracuje. Samolot ląduje. Wita ją elegancka kobieta i ON. Arsen, łamacz niewieścich serc oraz posiadacz niesamowitych niebieskich oczu.

     Właściwie nie mogę wam zdradzić nic więcej ale tajemnicą nie jest, że coś się zadzieje i przy Arsenie wszystkie kontrolki bezpieczeństwa będą wściekle migać na czerwono. Bo ta relacja może okazać się naprawdę bardzo niebezpieczna.

     Zacznijmy od tego, że ja Arsena przeczytałam w przeciągu doby, a ta książka zdecydowanie należy do grubasków. Cóż, nocka w pracy też pomogła, ale mimo wszystko rozprawiłam się z nią migiem bo od tej historii nie sposób się oderwać. Naprawdę się cieszę, że nie musiałam, bo bym chyba uschła z ciekawości. Autorka pozostawiła moje serce w strzępach.

     Mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową i muszę powiedzieć, że autorka operuje świetnym stylem. Strony przewraca się naprawdę migiem. Teraz dość ważna dla mnie kwestia: czy ja w ogóle polubiłam Cathy? Chyba jednak nie. W pewnym momencie zaczęła zachowywać się jak Anita z Idealnej Magdy Stachuli, bo tutaj mamy poruszony ten sam problem, czyli niemożność zajścia w ciążę tudzież urodzenia dziecka. To było nie do zniesienia, naprawdę. Miałam ochotę wrzeszczeć: to z twoim ciałem jest coś nie tak, ale nie każ za to innych, do jasnej...! No i to, co wyprawia później. No po prostu coś mną targało. Wybaczcie, ale dla tej pani mówię NIE.

     Już odszedł.
Nagle czuję się bardzo samotna.
Odszedł.
Oszołomiona, świadoma, że wyglądam pewnie jak podtopiony szczur, rozglądam się za taksówką. Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach albo w książkach, nie w prawdziwym życiu.
     W każdym razie nie w moim.

     Przeczytałam rekomendację Corinne Michaels. Tak żeby było zabawnie, autorka Consolation napisała sobie blurba do Arsena, czemu nie? Stwierdziłam: o nie, nie, kobieto. Nie masz racji. Ale później, gdy wróciłam do tych słów po poznaniu już całej historii stwierdziłam, że może jednak w jakimś stopniu jej słowa mają sens. Bo to prawda, że każde z tej trójki po trosze jest ofiarą i tkwi w swoistym piekle. Co nie zmienia faktu, że nie lubię Cathy, sorry not sorry.

     Myślałam, że po przeczytaniu ostatniego rozdziału wiem już wszystko i naprawdę miałam dość tej szarpaniny. Wtedy przeczytałam epilog i to mnie już kompletnie złamało. TAKICH. RZECZY. SIĘ. NIE. ROBI. KOBIETO! O moich wewnętrznych bataliach i próbach powstrzymywania się od osądów nie wspomnę. No i koniec końców trochę osądzałam, przeklinałam w myślach... Dobra książka. Tak, tak, polecam, POCIERPCIE SOBIE.

     Tak już na poważnie zbliżając się do końca bo i nie ma co więcej gadać: Mia Asher stworzyła kawał świetnej historii. Ta burza, która szalała w środku mnie tylko podnosi jej wartość. Za książkę bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Szósty Zmysł. Kocham was. Nienawidzę was. Cudownie wydajecie swoje książki.

     Życzę wam udanego dnia moi kochani. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

czwartek, 7 grudnia 2017

"Czarna samica kruka" Dariusz Pawłowski

     Cześć kochani! Dzisiaj chcę opowiedzieć wam co nieco o książce, na którą tak na dobrą sprawę bym chyba nie trafiła, gdybym na lubimyczytac.pl nie dostała wiadomości od autora. Co prawda proponowanym mi booktourem nie byłam zainteresowana, jednak sam opis zainteresował mnie na tyle, że postanowiłam rzeczoną książkę nabyć. 
     Czarna samica kruka, bo to o niej będziemy dziś rozmawiać, przeleżała na moim stosiku (albo stosie, jak kto woli) koło łóżka (tam znajdują się pozycje, które chcę przeczytać w najbliższym czasie) chyba z dwa miesiąca, aż w końcu postanowiłam przeczytać. Zanim przemycę tutaj przy okazji całą historię mojego życia, zapraszam dalej!

Tytuł: Czarna samica kruka 
Autor: Dariusz Pawłowski 
Wydawca: Oficynka 
Data wydania: 20 stycznia 2015
Liczba stron: 274 
Moja ocena: 7/10 

     Pewnego dnia światu przyszło zmierzyć się z niewyobrażalnym złem. W jednym z kościołów zostają odnalezione zmasakrowane zwłoki księdza. Mężczyzna został podwieszony na wzór ukrzyżowanego Chrystusa, a całe jego ciało zostało potraktowane w naprawdę bestialski sposób.

     Makabryczny czyn z początku mógłby się wydawać próbą znieważenia instytucji kościoła. Później jednak odnajdywane są kolejne nie litościwiej potraktowane ciała i wszystko wskazuje na to, że sprawca nie kieruje się żadnym wzorem. A może się kieruje, tylko ten wzór jest znany tylko jemu samemu?

     Sprawą zajmuje się komisarz Eryk Osowski, pseudonim Ozga i jego najlepszy przyjaciel, podkomisarz Kazimierz Lewandowski, pseudonim Deyna. Panowie mają naprawdę trudny orzech do zgryzienia. Zwłaszcza, że trup ściele się gęsto a wskazówek i tropów prawie brak. Czy komuś udało się dokonać rzeczy pozornie niemożliwej, czyli zbrodni doskonałej?

     Jak zakończy się ta historia? Czy Ozga i Deyna złapią seryjnego mordercę? I jaki związek z tym wszystkim ma tytułowa czarna samica kruka? Przekonacie się, oczywiście sięgając po Czarną samicę kruka Dariusza Pawłowskiego.

     Opis z tyłu sugeruje, że powieść ta to mieszanka kryminału z nadprzyrodzonymi, mrocznymi elementami. Czym są owe elementy oczywiście nie zdradzę. Dość powiedzieć, że sama historia jest nieco niepokojąca i myślę, że w zamyśle autora własnie taka miała być. Ja zaczynając lekturę nie byłam do końca pewna, co tak naprawdę czytam. Początek bowiem jest dosyć niezrozumiały, wręcz dziwny. Spokojnie, mając już w głowie obraz całości nabiera sensu i staje się zrozumiały.

     Im dalej w las, tym bardziej wciągała mnie pogoń za sprawcą, co przyznam, było naprawdę fajną przygodą. Miejscami niebezpieczną i obrzydliwą (fragmentów nie zacytuję, ale skoro mnie ruszyło, a do przesadnych wrażliwców nie należę, to naprawdę jest przed czym przestrzec), ale też i fascynującą.

      Dante mylił się, nie ma dziewięciu kręgów piekieł. Jest ich znacznie więcej i leżą znacznie głębiej, niż przypuszczał.

     Nie mogę nie wspomnieć o głównych protagonistach, czyli Eryku i Kazimierzu. Razem tworzą świetny duet. Niektóre fragmenty z nimi były nawet zabawne. Widać, że ta dwójka zna się jak łyse konie. Mam wrażenie, że nie można nie czuć do nich sympatii. Jak na stosunkowo cienką książkę, pan Dariusz świetnie poradził sobie z kreacją swoich bohaterów. Są bardzo wyraziści i dobrze zarysowani.

     Czarna samica kruka to, można by powiedzieć, klasycznych historia. Klasyczna, bo autor zdecydował się sięgnąć tutaj po najbardziej podstawowy motyw, czyli walkę dobra ze złem. Po prostu. Bo tym w gruncie rzeczy jest ta historia, nieustającą walką o przeciągnięcie tej szali na jedną ze stron. Czy dobro zwycięży?

     Już słowem podsumowania, Czarna samica kruka to po prostu dobra opowieść. Ciekawa, sprawnie napisana, z dającymi się polubić bohaterami. Gwarantuję, że nie będziecie się nudzić i rozprawicie się z całością naprawdę szybko. Z czystym sumieniem polecam.

     To by było na razie tyle ode mnie. Mam nadzieję, że mikołajki minęły wam bardzo przyjemnie i nie dostaliście samych rózg. Życzę wam już tradycyjnie samych dobrych lektur. Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

niedziela, 3 grudnia 2017

Przedpremierowo: "Conviction" Corinne Michaels [recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Szósty Zmysł]

     Witam was bardzo serdecznie! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją kolejnej książki, którą miałam okazję przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Szósty Zmysł. Nie ukrywam, że czekałam tak bardzo, bardzo niecierpliwie! Moja mama też czeka, nawiasem mówiąc, bo podrzuciłam jej Consolation z nakazem: "Nie waż się zaglądać na ostatnią stronę!"

     Premiera papierowej wersji odbędzie się za dwa dni, ja natomiast zapoznałam się już z e-bookiem, więc teraz podzielę się z wami moimi odczuciami, moją opinią o Conviction autorstwa Corinne Michaels. Czy wy też uważacie, że ten tytuł jest ciężko do zapisania? 

Tytuł: Conviction
Tytuł oryginału: Conviction
Autor: Corinne Michaels
Tłumaczenie: Kinga Markiewicz
Wydawca: Szósty Zmysł
Data wydania: 5 grudnia 2017
Liczba stron: 359
Moja ocena: 7/10

     Jeśli nie czytaliście pierwszej części, to niestety muszę skierować was do postu o Consolation, ponieważ nie będę potrafiła opowiedzieć o fabule bez odniesienia się do najważniejszego zwrotu akcji z pierwszego tomu.

     Ledwo Natalie zdołała poskładać swój świat, a on znowu się rozpadł. Liam szczęśliwie powrócił z misji, to prawda. Jednak dotyczyła ona... przywiezienia do domu Aarona. Żywego. Nikt nie ostrzegł kobiety, więc przeżyła ona prawdziwy szok.

     W pierwszym odruchu rzuca się w ramiona ocalałego męża, a dopiero potem uświadamia sobie, że całą scenę obserwuje Liam... Liam, któremu udało się uleczyć jej złamane serce. Mężczyzna jest rozdarty między miłością do Lee a lojalnością względem Aarona.

     Natalie musi stawić czoła jeszcze jednej katastrofie w swoim życiu. Uświadomiła już sobie z całą jasnością, że jej małżeństwo wbrew pozorom nie było idealne, a ból po zdradzie Aarona miesza się z radością, że mężczyzna żyje. Czy miłość, która połączyła Lee i Liama okaże się silniejsza niż małżeński węzeł? Czy Aaron zdoła odzyskać rodzinę? Przekonacie się, oczywiście sięgając po Conviction.

     Po finale Consolation nie było opcji, żebym nie sięgnęła po kontynuację. Umówmy się: takich rzeczy się czytelnikom NIE POWINNO ROBIĆ. Przynajmniej nie wtedy, kiedy nie ma pod ręką drugiego tomu. Owszem, moja ciekawość została zaspokojona, ale mam wrażenie, że pierwsza część była lepsza...

     Nie zrozumcie mnie źle, to wciąż bardzo dobry kawał literatury, jednak zabrakło mi czegoś. Czegoś, co ma Consolation, a Conviction już niekoniecznie. Bardzo podobało mi się, że Natalie jest tak zdecydowana. Jak już coś sobie postanowi, to koniec. Nikt i nic jej od tego nie odwiedzie. Pod względem tego oślego uporu przypomina mi mnie. Też rzadko akceptuję kompromisy i lubię stawiać na swoim, nie ukrywam. 

     Moja miłość do Liama chyba wzrosła jeszcze bardziej. Nie wiem, jak to jest możliwe. Jeśli wiecie, gdzie mogę znaleźć takiego faceta dla siebie, to dajcie mi znać. Bo chyba nie ma większej miłości, niż kiedy mężczyzna... no i tutaj nie mogę dokończyć myśli, bo to byłby spoiler. Jeszcze nie tak dawno temu powiedziałabym, że tacy mężczyźni nie mogą istnieć. Teraz zmieniam zdanie, ale nie jest mi przez to łatwiej.

     Kolejny ważny wątek, czyli powrót Aarona. Coś się zadziało, być może nawet na misji doszło do sabotażu. To kwestia, która mogła zostać rozwiązana. Ostatecznie uważam jednak, że duet Consolation powinien właśnie pozostać dylogią, bo już najważniejsze zostało powiedziane. Nie doznałam ani przesytu ani niedosytu. 

     Na koniec, żeby niepotrzebnie nie przedłużać, słówko o zakończeniu. Moim zdaniem jest idealne dla tej historii. Powiedziałabym, że otula jak ciepły kocyk i daje mnóstwo nadziei. Na to, że nawet po najgorszej burzy zawsze warto czekać na słońce. Consolation Duet to przepiękna, pełna, warta poznania historia. Niezmiernie się cieszę, że mogłam poznać ją w całości.

     Za e-booka pięknie dziękuję wydawnictwu Szósty Zmysł i oczywiście oba tomy bardzo, bardzo polecam! Zaczęli naprawdę na wysokim poziomie i pozostaje mi życzyć, aby trzymali tak dalej. Psst! No i czekam niecierpliwie, żeby poznać Arsen, który też ponoć rozwala emocje. Ech, niedługo pozostanę wrakiem.

     To na razie wszystko ode mnie. Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

piątek, 1 grudnia 2017

CZYTELNICZE PODSUMOWANIE LISTOPADA + BOOK HAUL + TBR

     Witam moi kochani w ten piękny zimowy dzień! Dzisiaj przychodzę do was z podsumowaniem listopada. Do końca roku został już tylko miesiąc. Kto by uwierzył? Jak już wcześniej pisałam, w ubiegłym miesiącu dałam sobie czas na oddech i nie spieszyłam się z czytaniem. Mimo wszystko przeczytałam siedem pozycji, co i tak jest bardzo zadowalające. Serio, oczekiwałam nie wiem, góra pięciu? Nie przedłużając, zapraszam!

PRZECZYTANE W LISTOPADZIE

1. Uśpione królowe Hanna Greń - klik!
2. Żebro Adama Antonio Manzini - klik!


3. Cinder Marissa Meyer (recenzję możecie już znaleźć na blogu)


4. Bez odwrotu Tess Gerritsen 


5. Love line Nina Reichter


6. Conviction Corinne Michaels 


7. Szamanka od umarlaków Martyna Raduchowska




     Jeśli chodzi o jakość przeczytanych książek, to jestem bardzo zadowolona. Szczególnie z Love line, która okazała się wielką, błyszczącą perłą... Dziękuję, pani Nino! Moje serce rośnie, gdyż czytam coraz więcej i więcej książek naszych wspaniałych autorów.

ŁĄCZNA LICZBA PRZECZYTANYCH STRON WYNOSI 2 650!

     Dwa i pół tysiąca, nie jest źle! Teraz pasuje mi spiąć cztery literki i dać czadu w grudniu. Może w końcu uda mi się pobić życiowy rekord?
BOOK HAUL

     Tradycyjnie na moją biblioteczkę trafiło trochę nowych książek. Jest ich zaledwie piętnaście, co chyba powinno mnie cieszyć, bo i miejsca mi powoli na półkach zaczyna brakować.
1. Załącznik oraz
2. Nie poddawaj się od Rainbow Rowell (wreszcie mam wszystkie jej książki),
3. Fanfik Natalii Osińskiej (po cudownym Slashu musiałam),
4. Labirynt duchów Carlosa Ruiza Zafona (tutaj chyba komentarz jest absolutnie zbędny),
5. Dance, sing, love. Miłosny układ Layli Wheldon,
6. Obsesja Katarzyny Bereniki Miszczuk (ulubiona polska autorka - jak bym mogła nie kupić?),
7. Sekretnik Szeptuchy również od pani Kasi, gdyż Dagome nigdy za wiele.
8. Rdza Jakuba Małeckiego,
9. Dwór skrzydeł i zguby Sarah J. Maas,
10. Pod skórą Agaty Czykierdy-Grabowskiej (ponoć dobre, przekonamy się),
11. Love line Niny Reichter, czyli moja nowa miłość,
12. Władca Cieni Cassandry Clare, bo muszę mieć wszystko o Nocnych Łowcach. KOCHAM.
13. Ostatni wilkołak Glena Duncana (ludzie, ile ja się naszukałam tej książki),
14. Z popiołów Martyny Senator,
15. Księga luster Adama Fabera (cóż, prawie wyskakiwała na mnie z lodówki, więc sprawdzimy i to).

     TBR

     Jeśli zaś chodzi o książki, które będę czytać w grudniu, to zamierzam sukcesywnie zmniejszać stosik, który utworzył mi się obok łóżka. Niektóre książki już zalegają na nim kilka miesięcy. Mam nadzieję, że uda mi się coś na to zaradzić.
     To już będzie tyle na razie ode mnie kochani. Życzę wam cudownego, zaczytanego miesiąca i mnóstwa wieczorów spędzonych pod kocykiem z dobrą lekturą. Do napisania!

wtorek, 28 listopada 2017

"Prokurator" Paulina Świst - elektryzujący debiut literacki.

     Cześć kochani! Już dawno tutaj nic się nie pojawiło. Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, jaka jest przyczyna rzadszego publikowania przeze mnie postów. Faktem jest jednak, że listopad postanowiłam przeznaczyć na swego rodzaju odpoczynek. Czyli nie walczę o każdą przeczytaną książkę. Ile ich będzie, to nieważne. Mam za to nadzieję spektakularnie zakończyć ten rok. Cóż, zapraszam do lektury recenzji Prokuratora autorstwa Pauliny Świst.

Tytuł: Prokurator
Autor: Paulina Świst
Wydawca: Muza
Data wydania: 24 maja 2017
Liczba stron: 320
Moja ocena: 7/10

     Kinga Błońska, atrakcyjna i odnosząca sukcesy na sali sądowej adwokatka stoi na życiowym zakręcie. Jej długoletni związek się rozpadł, a na dodatek przyszło jej bronić groźnego przestępcę, tak zwanego "Szarego".

     Bodaj po raz pierwszy w życiu chce zachować się nieodpowiedzialnie, użyć trochę życia. Wybiera się do dyskoteki, gdzie spotyka, jak to sama określa "najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek widziała". Wzajemne przyciąganie podziałało na nich aż za dobrze - Kinga wylądowała w mieszkaniu Łukasza.

     Po niesamowitym seksie, skacowana moralnie bladym świtem wymyka się z mieszkania mężczyzny. Powrót do codzienności nie okazuje się jednak wcale tak prosty, jakby nasza główna bohaterka sobie tego życzyła. Na sądowym korytarzu przed rozprawą "Szarego" spogląda w znajomą twarz... Jednak w oczach Łukasza zamiast namiętności odnajduje zimną furię.

     Dla każdego z nich sprawa "Szarego" może okazać się przełomem w karierze. Ona - wzięta i doświadczona adwokatka. On - bezwzględny i skuteczny prokurator. Stoją po przeciwnych stronach barykady. Nie dość, że muszą jakoś ogarnąć swoją relację, to jeszcze sprawa "Szarego" coraz bardziej się komplikuje. Do czego doprowadzi ich sprawa "Szarego"? Czy połączył ich tylko seks, czy może okażą się dla siebie kimś więcej? Dowiedzie się, oczywiście sięgając po Prokuratora.

     Do przeczytania tej książki najbardziej przekonała mnie chyba Olga z Wielkiego Buka. Mam wrażenie, że ocenia książki pod względem dość surowych kryteriów, a o Prokuratorze wyrażała się dość pochlebnie. Rozbawiła mnie również teoria, jakoby za napisaniem tej powieści stał Remigiusz Mróz. Czyżby z jego tempem pisania musiał się aż... potroić? Tak już na poważnie mówiąc, to za bardzo nie chce mi się wierzyć w tę teorię. Co prawda za projekt okładki odpowiada ta samo osoba, co za szatę graficzną serii o Chyłce, ale to chyba za mało.

     Moim zdaniem tę książkę robią bohaterowie. Wyraziści, z krwi i kości. Kindze daleko do biednych kobietek, które nie posiadają swojego zdania i mogą żyć tylko wtedy, kiedy u ich boku stoi facet. Ma charakterek i cięty język. Jak ja uwielbiam jej utarczki słowne z Zimnickim... Po prostu rozwalają system. Łukasz też jest świetnie wykreowany. To zdecydowany facet, który wie czego chce i nie boi się po to sięgać.

     Czuję się zobowiązana do odparcia pewnych zarzutów co do Prokuratora. Na okładce widnieją pewne trzy zdania, które pozwolę sobie teraz przytoczyć: "Ostry seks. Ostry język. Ostra jazda". Kochani moi, my dostajemy dokładnie to, co mamy dostać. Trochę przekleństw, trochę seksu i ciekawą historię w tle. Bo poza relacją Kingi i Łukasza dzieje się w tej książce sporo. Nie będę opisywać dokładnie, bo i nie po to tu jestem, ale naprawdę przy lekturze nudzić się nie można.

     Zaś co do rzekomej wulgarności, cóż... Czytałam książki, w których przeklinało się więcej. Choćby i w nieszczęsnym Pokoleniu Ikea, które mi się nasuwa poprzez opisywane podobne środowisko. Ludzie uprawiają seks? Piją? Przeklinają? No ludzie, nie zachowujmy się tak, jakby to było odkrycie Ameryki, bo nie jest. Prokurator nie łamie żadnego tabu. Jest niezobowiązującą lekturą, przy której można odpocząć i dobrze się bawić. Moim zdaniem spełnia swoją rolę w stu procentach.

     Co więcej mogę dodać? Prokuratora bardzo gorąco wam polecam. Oczywiście czekam, aż będę mogła dostać w swoje łapki Komisarza. Sami rozumiecie, Wyrwa... Natknęłam się już na kilka recenzji i ponoć jest dobrze. No ja mam nadzieję! Gdy tylko słyszę, że gdzieś występuje postać "złego gliny" to jestem w stanie brać w ciemno. Cóż, dziewczyny kochają niegrzecznych chłopców, nie ma co zaprzeczać.

     Trzymajcie się cieplutko moi kochani. Życzę wam samych zaczytanych wieczorów z dobrym napitkiem pod ciepłym kocykiem i obowiązkowo z dobrą lekturą. Do napisania!

poniedziałek, 20 listopada 2017

Przedpremierowo: "Cinder" Marissa Meyer [Recenzja powstała dzięki współpracy z wydawnictwem Papierowy Księżyc]

     Witajcie moi kochani! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją książki wyjątkowej i bardzo dla mnie ważnej. Być może wiecie, że Cinder była już kiedyś wydana. O ile pamiętam w 2012 roku i to wtedy zakochałam się w tej historii po raz pierwszy. Później wydana została druga część i wydawnictwo Egmont wstrzymało serię, wydawać by się mogło, na wieki wieków.

     Za dwa dni nakładem wspaniałego wydawnictwa Papierowy Księżyc ukaże się nowe wydanie historii wykreowanej przez Marissę Meyer. Czuję się współwinna, że tak powiem, temu procesowi. Dlatego, ponieważ byłam jedną z tych osób, które rozsyłało petycję i wysyłało maile do przeróżnych wydawnictw. Moje serduszko raduje się bardzo, bardzo mocno. Już zaczęłam się zastanawiać, czy nie dokończyć czytać tej historii w oryginale, gdyż na razie moja przygoda z Sagą Księżycową zakończyła się na Scarlet.

     Kończąc już mój story time, zapraszam na recenzję Cinder autorstwa cudownej Marissy Meyer!

Tytuł: Cinder
Tytuł oryginału: Cinder
Autor: Marissa Meyer
Tłumaczenie: Magdalena Grajcar
Wydawca: Papierowy Księżyc
Data wydania: 22 listopada 2017
Moja ocena: 9/10

     Świat jakoś zdołał podźwignąć się po Czwartej Wojnie Światowej. Planeta podzielona jest na zaledwie kilka państw, które usilnie starają się żyć ze sobą w pokoju.

     Główna fabuła ma miejsce we Wschodniej Wspólnocie, a konkretnie w Nowym Pekinie. Książę Kaito, syn cesarza, udaje się po pomoc do najlepszego mechanika w mieście, nastoletniej Cinder. Młody mężczyzna jest zdziwiony, kiedy okazuje się, że będzie musiał zostawić swojego androida w rękach dziewczyny.

     Cinder w tym momencie dziękuje opatrzności, że stół, za którym siedzi, zakryty jest obrusem. Przecież nie chciałaby, aby Jego Wysokość zobaczył jej... metalową stopę, którą dopiero co zdążyła przykręcić sobie do stawu. Nasza główna bohaterka jest cyborgiem. Znaczy to, że jej ciało zostało połączone z techniką. Kable, metalowe części oraz śruby zajmują mniej więcej 40 % całej powierzchni jej ciała.

     Kolejny spokojny dzień targowy przerywa krzyk. Krzyk zarażonej epidemią piekarki. Cały świat od lat zmaga się bowiem z litumozą, groźną chorobą przypominającą wysypkę. Mimo usilnych starań jeszcze nikomu nie udało się stworzyć antidotum. Cinder wraz ze swoją przyjaciółką Iko pospiesznie opuszcza targ.

     Młoda mechaniczka nie ma łatwego życia. Musi utrzymywać prawną opiekunkę, której nie znosi, i jej dwie córki. Na szczęście ma sprzymierzeńca w jednej z nich - Peony. Kobiety zaczynają przygotowania do corocznego balu w pałacu. Tymczasem wydarzenia przybierają nieoczekiwany obrót. Czy w tym świecie znajdzie się miejsce dla dziewczyny-cyborga? 

     Marissa Meyer stworzyła historię, która niesie powiew świeżości nawet po tylu latach od wydania. Całkiem nowy świat, nowa polityka, nowe państwa... Nie można też wspomnieć o najważniejszym. Cinder jest re-tellingiem historii Kopciuszka. W tym wypadku połączenie klasycznej baśni z futurystyczną wizją przyszłości stanowi iście elektryzujące połączenie. Nie będę wymieniać tutaj po kolei wszystkich odniesień, bo z odszukaniem ich nie będziecie mieć zapewne najmniejszego problemu.

     Bardzo podoba mi się także przedstawienie cywilizacji z księżyca. Nie spotkałam się bowiem z pomysłem, aby nasz satelita był zamieszkany przez osobliwy lud. Zimna królowa Levana jest świetnie skonstruowanym czarnym charakterem, a konflikt Ziemi z Księżycem jest po prostu świetnie przedstawiony. Nie mogę się doczekać, żeby poznać zakończenie tej historii. Na pewno będzie się działo i to niemało!

     Marissa Meyer naprawdę umie czarować słowem i chyba nikt nie odbierze jej w moim rankingu tytułu królowej re-tellingów. Ta kobieta się po prostu do tego nadaje. Ma świetny styl i przede wszystkim fenomenalne pomysły. Tworzy most między starym a nowym. Jestem nieodwołalnie zakochana w jej twórczości.

     Co do bohaterów, również nie mam się do czego przyczepić. Miałam ochotę udusić Adri, byłam zafascynowana Levaną, Kai mnie zauroczył, a Cinder pokochałam. Za jej butę, walkę o lepszy los, nie poddawanie się ciężkiej codzienności.

     Cudownie było powrócić do tej historii. Poczułam, jakby autorka powitała mnie w domu po latach nieobecności. Sagę Księżycową absolutnie kocham i polecam z całego serca. No i oczywiście czekam z niecierpliwością na wszystkie tomy serii. Zwłaszcza, że są tak arcypięknie wydane! Tak, wydawnictwo postanowiło wydać w oryginalnej szacie graficznej i twardej oprawie! Jeszcze nie mam Cinder w łapkach a już kocham to wydanie. Na koniec chciałam powiedzieć po prostu, że dziękuję. Za e-booka i za wydanie całości. W pewnym momencie myślałam, że tego w Polsce już nikt nie ruszy.

     To już wszystko ode mnie kochani. Trzymajcie się cieplutko, dużo czytajcie i wysypiajcie się. Do napisania!

sobota, 11 listopada 2017

"Pusta noc" Paulina Hendel

     Zapada zmrok. Tego dnia masz nocną zmianę w pracy. Wychodzisz z domu. Jest zimno. Każdemu oddechowi towarzyszy para. Powoli docierasz na miejsce. Nagle kątem oka zauważasz ruch. Boisz się odwrócić. Poprawiasz torebkę na ramieniu. Po kręgosłupie przebiega dreszcz. Odwracasz się powoli... Nic nie widzisz.

     Mam nadzieję, że udało mi się chociaż troszkę wprowadzić was w klimat. Dzisiaj bowiem porozmawiamy sobie o dość wyjątkowej pozycji. Co ważniejsze, polskiej autorki. Już pewnie wiecie jak ważne jest dla mnie wspieranie polskich autorów. Jaka jest moja opinia o Pustej nocy Pauliny Hendel? Zapraszam dalej!

Tytuł: Pusta noc
Autor: Paulina Hendel
Wydawca: Czwarta Strona
Data wydania: 10 maja 2017
Liczba stron: 432
Moja ocena: 8/10

     Magda jest zwyczajną dwudziestolatką. Poznajemy ją w momencie, kiedy rzuciła studia i powróciła do rodzinnego Wiatrołomu. Zajmuje się księgarnią należącą do swojej matki a w wolnym czasie... poluje na słowiańskie stwory.

     Nie robi tego jednak sama. Jej wujek Feliks jest żniwiarzem, czyli człowiekiem, który ma naturalne predyspozycje do walki z Nawimi. Mężczyzna ma pełne ręce roboty, gdyż stwory nigdy nie śpią. Zmory, bezkosty... Jest ich dosłownie cała zgraja.

     Sprawy zaczynają się komplikować, kiedy coś idzie nie tak i Feliks ginie. I to nie jest spoiler, gdyż dzieje się na początku książki. Magda wprowadza się do domu wuja, aby trochę się usamodzielnić i nie pozwolić, aby budynek stał pusty. Poznaje także Mateusza, nowego chłopaka w Wiatrołomie. Zaczyna też sama kontynuować misję Feliksa w pojedynkę.

     Zuza z kanału Kulturalna Szafa na youtube powiedziała, że Pusta noc to takie Supernatural w wersji książkowej. Nie mogę się nie zgodzić. To bardzo, bardzo dobrze, bo uwielbiam ten serial. Kto oglądał kiedykolwiek historie Sama i Deana, szczególnie z polowań, może sobie stworzyć w głowie konkretny obraz tej fabuły. Pościgi za stworami ze słowiańskich legend, a później rozwiązywanie większego problemu - tak określiłabym główny tor, jakim biegnie fabuła Pustej nocy.

     Widać, że Paulina Hendel ma większy zamysł na swoją historię, a ta książka jest zaledwie wprowadzeniem. Jeszcze nie czytałam Czerwonego słońca, ale miałam już okazję widzieć kilka recenzji i jest podobno jeszcze lepsza. Podobno Magda nabrała charakteru, co mnie bardzo cieszy, gdyż w Pustej nocy wydawała mi się troszkę za łagodna. Za to uwielbiam Feliksa i Waldemara.

     Największym plusem Pustej nocy jest zdecydowanie wykorzystanie wciąż mało znanej mam wrażenie mitologii słowiańskiej. Już pisałam o tym przy recenzji którejś z części tetralogii Kwiat paproci, ale o tym powinniśmy się uczyć w szkołach. Trochę smutno, że dzieciaki potrafią wymienić na jednym wdechu najważniejszych bogów greckich czy rzymskich, a o słowiańskich stworach ani słowa. To idealny przykład odcinania gałęzi drzewa, na którym się wyrosło, niestety.

     Może jeszcze słówko o zakończeniu. Uznałam w którymś momencie, że jak mi zostało do końca powieści jakieś kilkadziesiąt stron to mogę spokojnie oglądać recenzje, nawet te, które już ocierają się o spoilery. No i na własne życzenie dostałam w twarz największym spoilerem, jaki może być. No geniusz! Mimo wszystko finał tej historii jest po prostu świetny. Gdybym nie wiedziała już, czego się spodziewać, to na pewno bym była w szoku. No trudno, czekam na ciąg dalszy i nie, nie będę już się pchać do sekcji spolerów choćby i mi jedna strona została do końca lektury.

     Słowem podsumowania: Pusta noc Pauliny Hendel to przede wszystkim rewelacyjna rozrywka. Bardzo czekam na ciąg dalszy i osobiście bardzo gorąco polecam. Zobaczymy jednak, kiedy się zabiorę za drugi tom, ponieważ teraz mam malutki przestój w czytaniu. W końcu ileż można wyciągać osiem czy dziewięć pozycji co miesiąc. Także w listopadzie daję sobie czas na odpoczynek i ile będzie przeczytanych książek, tyle będzie. 

     To na razie wszystko ode mnie. Trzymajcie się cieplutko, zaopatrzcie się w ciepłe swetry i pijcie dużo herbaty/kawy. Życzę zaczytanego wieczoru. Do napisania!

wtorek, 31 października 2017

CZYTELNICZE PODSUMOWANIE PAŹDZIERNIKA + BOOK HAUL + TBR

     Witajcie moi kochani po tej dłuższej przerwie! Właśnie wróciłam z urlopu i postanowiłam zacząć przyzwyczajać się do codzienności od wstawienia postu na bloga. Miesiąc temu trochę się spóźniłam, ale teraz podsumowanie jest akurat na czas. Mimo tego, że pod koniec miesiąca nie czytałam praktycznie nic z wiadomych powodów, to pierwsza połowa października wyglądała nieźle. 

     Być może to wpływ egzemplarzy recenzenckich, pod znakiem których upłynął ten miesiąc i zbliżające się terminy. Tak więc w tym miesiącu przeczytałam aż dziewięć powieści. Jestem zadowolona, gdyż część z nich zdecydowanie do chudzielców nie należy, a większość to były naprawdę dobre historie. Zapraszam!

PRZECZYTANE W PAŹDZIERNIKU 

1. Consolation Corinne Michaels (recenzję możecie już znaleźć na blogu)
2. Sułtan






niedziela, 22 października 2017

"48" Andreas Gruber [recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Papierowy Księżyc]

     Dzień dobry moi kochani! Dzisiaj przychodzę do was z książką, jakiej u mnie na blogu jeszcze nie było. Co więcej, nie pamiętam, abym czytała wcześniej niemiecki kryminał. Co sądzę o 48 autorstwa Andreasa Grubera? Zapraszam do dalszej lektury.
Tytuł: 48
Tytuł oryginału: Todesfrist
Autor: Andreas Gruber
Tłumaczenie: Magdalena Kaczmarek
Wydawca: Papierowy Księżyc 
Data wydania: 27 września 2017 
Liczba stron: 500
Moja ocena: 7/10

   "Jeżeli w ciągu czterdziestu ośmiu godzin odgadniesz, dlaczego uprowadziłem tę kobietę, zostanie ona przy życiu. W przeciwnym razie - zginie."

     Sabine Nemez pracuje w monachijskiej policji. Zaczynamy poznawać ją w momencie, kiedy układa do snu trzy córeczki jej siostry. Gdy wychodzi z mieszkania spotyka swojego ojca, którego na dobrą sprawę nie powinno być w mieście. Dowiaduje się rzeczy, która kompletnie ją szokuje.

     Otóż okazuje się, że mama Sabine została uprowadzona, a porywacz kontaktował się z jej ojcem. Miał odgadnąć, dlaczego jego żona została porwana. Jeśli nie poda odpowiedzi w przeciągu dwóch dni - kobieta zginie. Niestety wkrótce zostają znalezione zwłoki.

     Szybko okazuje się, że kobieta pozostawiona w kościele to zaginiona matka Sabine. Została ona związana, a z jej ust wystawał gumowy wąż. Śledztwo wykazało, że zmarła na skutek utopienia - do jej płuc morderca wlał dwa litry atramentu. Mimo tego, że Sabine została odsunięta od spawy, usiłuje odnaleźć zabójcę.

     W niedługim odstępstwie czasu zostaje odnaleziona kolejna kobieta, a sposób, w jaki została zabita wskazuje, że policja ma do czynienia z wyjątkowo brutalnym psychopatą. Śledztwo zaczyna tak naprawdę stać w miejscu, dopóki nie zjawia się Maartin S. Sneijder - holenderski profiler. Razem z Sabine dokonają zaskakujących odkryć.

     Czy temu dość osobliwemu duetowi uda się wytropić mordercę? Co tak naprawdę kieruje tym człowiekiem, że aż w tak bestialski sposób traktuje porwane przez siebie kobiety? Jeśli chcecie dać się wciągnąć w fascynującą pogoń za prawdą i chcecie razem z Maartinem i Sabine rozwiązać tę zagadkę - musicie sięgnąć po 48 Andreasa Grubera.

     Od czasu do czasu lubię zagłębić się w dobry kryminał i razem z bohaterami podążać śladami zbrodni. Przy lekturze 48 bawiłam się dobrze, jednak mam z tą książką tyci problem. Ale do tego przejdę później.

     Właściwie nie miałam żadnych oczekiwań co do tej książki. Skoro miałam okazję przeczytać, to z niej skorzystałam, gdyż opis bardzo mnie zaintrygował. Przyznam, że w początek ciężko było mi się wgryźć. Nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego, gdyż akcja trzyma poziom od samego początku. Trochę wolno szło mi do połowy, a potem usiadłam i przeczytałam drugą połowę na raz.

     Główna bohaterka, Sabine, jest osobą, która raczej nie wzbudziła we mnie burzliwszych emocji. Obserwowanie akcji jej oczami było w sumie dość komfortowe, bo przede wszystkim mnie nie irytowała - a na to zawsze zwracam uwagę.

     Andreas Gruber wprowadził do akcji element, który lubię w powieściach, czyli wprowadzenie bohaterów, których z pozoru nic nie łączy i powolne, powolne odkrywanie ich koneksji między sobą. Dzięki temu oprócz śledztwa możemy śledzić także przebieg terapii oraz próby uratowania jednej z porwanych osób i rozwiązania zagadki porywacza. Takie urozmaicenie zawsze jest dla mnie na plus. Troszkę kojarzy mi się z Paulą Hawkins czy Magdą Stachulą.

     Moim zdaniem całe show ukradł Maartin Sneijder... Przepraszam, Maartin S. Sneijder. Profiler, a więc człowiek o bardzo dużych umiejętnościach do analizowania sylwetki psychologicznej sprawcy. Amator waniliowej herbaty, akupunktury oraz... palenia marihuany podczas pracy. Z pozoru nieznośny i bardzo szorstki w obyciu, a jednak Sabine udało się zdobyć możliwość pracowania u jej boku. Chociaż jego metody są dość niekonwencjonalne, to z całą pewnością odnoszą zamierzone skutki.

     Nadszedł czas, abym wskazała wielki minus według mnie: czytelnik jest w stanie bez problemu wskazać sprawcę. Jest to tak oczywiste, że nawet moja pierwsza myśl okazała się słuszna. Mogłabym zrzucić to na czytanie coraz większej ilości literatury tego typu, ale wcześniej nie zdarzało się za często, abym w może jednej trzeciej fabuły już z niemal całą pewnością wskazała sprawcę. Oczywiście można byłoby usprawiedliwić autora, że poszedł bardziej w stronę skupiania się na samym motywie zbrodni i co doprowadziło do tego, że ten człowiek zaczął zabijać. Nie można nie powiedzieć, żeby psychologia nie odgrywała w 48 wielkiej roli, bo ją odgrywa. Jednak lubię być zaskakiwana podczas końcowego odkrywania kart, a tego tutaj mi po prostu zabrakło.

     Mimo wszystko uważam, że 48 Andreasa Grubera jest kryminałem wartym poznania. Jeśli nie dzięki zagadce, to na pewno dzięki samemu procesowi dążenia do rozwiązania sprawy i zgłębianiu psychologicznego portretu postaci. Widać, że autor sam nieźle zbadał grunt pod swoją powieść.

     To już wszystko ode mnie na dziś. Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc, a wam 48 Andreasa Grubera mogę z czystym sumieniem polecić. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

wtorek, 17 października 2017

"Zakazane życzenie" Jessica Khoury - kolejny retelling.

     Witajcie moi kochani! Jak ja się stęskniłam za pisaniem tutaj dla was! Pisałam recenzje, ale one pojawią się na Moznaprzeczytac,pl (pozdrawiam gorąco całą cudowną załogę). Dzisiaj mam dla was recenzję ostatniej książki przeczytanej w sierpniu. W sumie cieszę się, że właśnie z nią zakończyłam wakacje (chociaż tak de facto ich nie miałam, he, he). Zapraszam was więc już bez przedłużania na kilka słów o Zakazanym życzeniu Jessici Khoury.

Tytuł: Zakazane życzenie
Tytuł oryginału: The forbidden wish
Autor: Jessica Khoury
Tłumaczenie: Maciej Pawlak
Wydawca: Sine Qua Non
Data wydania: marzec 2017
Liczba stron: 378
Moja ocena: 7/10

     Zahra od dłuższego czasu tkwi uwięziona w lampie. Została skazana na zapomnienie i pogrzebana w piaskach upadłej, potężnej niegdyś stolicy wspaniałego imperium.

     Aladyn wszedł w posiadanie pewnego pierścienia, który wodził go przez piaski pustyni i w końcu doprowadził do celu. Aladyn odnajduje lampę i tak poznaje Zahrę. Pociera naczynie i tak oto zyskuje prawo do wypowiedzenia trzech życzeń.

     Rozwój wydarzeń zaprowadził młodego złodzieja do bram pałacu, a władca dżinów Nardukha oferuje Zahrze wolność za uwolnienie jego syna. W tej chwili zaczyna się niebezpieczna gra, w której bohaterowie mogą stracić wszystko. Jak potoczą się losy Aladyna i Zahry?

     Zakazane życzenie to retelling. Pewnie odczuliście mocno, że skądś już znacie tę historię i w sumie dziwne byłoby, abyście nie znali Aladyna. Jak to z tym typem literatury bywa, autorka wykorzystała znane już motywy oraz niektóre rozwiązania fabularne. Żeby jednak zachować granice, niektóre rzeczy zostały oczywiście zmienione.

     Chyba najważniejsza rzecz to zmienienie płci dżina. Zahra jest bardzo potężnym dżinem a przede wszystkim kobietą. Kobietą, która jest co prawda związana magią lampy, ale w pewnym momencie pozwala sobie dopuścić do głosu swoje uczucia. Czasami nawet zdarza się jej działać zgodnie z jej wolą, co wcale nie jest takie łatwe.

     Byłam zdziwiona, że główny męski bohater nosi imię z oryginalnej historii. To, że jest złodziejem i zajmuje się nie do końca czystymi interesami, to poniekąd było wiadome. Jest w sumie wiernym odbiciem pierwotnej postaci Aladyna, co z jednej strony jest dobre, z drugiej... no nie do końca.

     Zdecydowanie przyznałabym tej książce więcej gwiazdek, gdyby Jessica Khoury poszła bardziej w stronę Cinder Marissy Meyer. Bardziej byłabym zainteresowana jej własną historią wykorzystującą w niewielkim stopniu elementy z historii, na której bazuje, niż de facto przepisaniem jej z niewielkimi zmianami. Jeśli tęsknicie za baśniami z dzieciństwa, to Zakazane życzenie będzie tutaj świetnym wyborem. I owszem, ja również przy lekturze bawiłam się świetnie, ale czegoś po drodze mi tutaj zabrakło. 

     Zrobienie z dżina kobiety z góry sugeruje, że pomiędzy nią z Aladynem coś się zadzieje i faktycznie zaczyna krążyć między nimi chemia. Co jest zabiegiem o tyle ciekawym, że w oryginale mieliśmy zakazaną miłość do księżniczki, a tutaj to zakazane uczucie jest trochę inaczej ukierunkowane. Taki powiew świeżości dla odmiany.

     Kolejną dość ciekawą sprawą jest tutaj narracja - pierwszoosobowa z perspektywy Zahry. Polubiłyśmy się gdzieś po drodze, nie powiem, że nie. Oprócz tego, że jest totalną kick-ass girl, co ja absolutnie uwielbiam i kupuję niemalże zawsze, to jeszcze do tego jest absolutnie oddana osobom, które kocha i jest w stanie walczyć za nich do ostatniego tchnienia. Co jest oczywiście absolutnie cudowne.

     To by było właściwie wszystko, co mam do powiedzenia o Zakazanym życzeniu. Jeśli chcecie poczuć tchnienie lata, stąpać po gorących piaskach pustyni i dowiedzieć się, czym jest tytułowe zakazane życzenie, to bardzo serdecznie wam polecam. Raczej nie będziecie zawiedzeni. Możecie odczuwać jednak pewien niedosyt.

     Ściskam was mocno. Dużo śpijcie, odżywiajcie się zdrowo i czytajcie. Czytajcie przede wszystkim. Do napisania!

wtorek, 10 października 2017

"Błękit" Lisa Glass - najbardziej wakacyjna książka?

     Witajcie kochani! Chociaż na dworze jest już bardzo zimno, a lodowa pani już puka do naszych drzwi, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby nieco ocieplić klimat. Chcę zabrać was w podróż do wyjątkowego miejsca - gorącego wybrzeża Wielkiej Brytanii. Zapraszam!

Tytuł: Błękit
Tytuł oryginału: Blue
Autor: Lisa Glass
Tłumaczenie: Anna Piasecka
Wydawca: Zielona Sowa
Data wydania: 5 lipca 2017
Liczba stron: 400
Moja ocena: 7/10

     Iris jest zwyczajną szesnastolatką. Poznajemy ją w momencie, kiedy boryka się z emocjami po rozstaniu ze swoją pierwszą miłością. Trwa lato. Dziewczyna dorabia w wypożyczalni sprzętu do surfingu. Postanowiła także zapisać się na jogę.

     Nasza główna bohaterka ma dość ciekawe hobby, a raczej przeogromną pasję, czyli surfing. Wykorzystuje każdą wolną chwilę, aby złapać dobrą falę. Na jednej z lekcji jogi, na którą poszła wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką zostaje dobrana w parę z bardzo przystojnym chłopakiem.

     Jeśli kiedykolwiek mieliście do czynienia z jogą, to na pewno łatwo możecie sobie wyobrazić, jak takie ćwiczenia dla dwóch osób wyglądają. Iris oczywiście czuje się zażenowana. Jednak luz, z jakim Zeke podchodzi do sytuacji, nieco jej pomaga. Chłopak jest bardzo przystojny i świetnie zbudowany. Jak się wkrótce okazuje, swoją formę zawdzięcza surfingowi, którym zajmuje się zawodowo.

     Zeke od razu odgaduje, że Iris także surfuje i zaprasza ją na wspólne łapanie fal. Dziewczyna się zgadza, jednak ciągle w jej wnętrzu toczy się zażarta walka. Wciąż nie zapomniała o byłym chłopaku, a jednocześnie Zeke sprawia, że czuje się naprawdę swobodnie. Dodatkowo łączy też ich wspólna pasja, której oddają się bez reszty. Czy Iris otworzy swoje serce i pozwoli sobie przeżyć coś pięknego? Dowiecie się, czytając Błękit.

     Błękit Lisy Glass to w głównej mierze leciutki, wakacyjny romans, idealny do pochłonięcia na dworze przez jedno słoneczne popołudnie. Cóż, jest tym, czym docelowo miał być. Jednak poza wątkiem rozwijającego się uczucia możemy zajrzeć za kulisy surfingowego światka. Zobaczyć, jak to wygląda od wewnątrz. Jakoś nie specjalnie interesowałam się tą tematyką, nie mniej jednak świetnie było czegoś o surfingu się dowiedzieć. Choćby o tym, jak wielkie ryzyko podejmują osoby trudniące się tym sportem - nawet upadek z najmniejszej fali może zakończyć się śmiercią.

     Możemy dowiedzieć się także, jak wielką cenę można zapłacić za ślepą pogoń za adrenaliną. Co dla mnie było bardzo ciekawe - akcja książki dzieje się na jednej z brytyjskich wysp. Oczywiście to logiczne, że surfingu nie uprawia się tylko na Hawajach czy w Kalifornii. Okazuje się, że da się poganiać fale nawet w deszczowej Anglii. Jak już mówiłam, nie czytałam do tej pory chyba nic o tej tematyce, dlatego dokonywałam niejako "wielkich" odkryć.

     Jak to zwykle bywa w tego typu młodzieżówkach - można absolutnie zakochać się w męskim bohaterze. Na pewno zauważyliście, że należę do osób kochliwych, więc i na urok Zeka nie pozostałam obojętna. Jest takim chodzącym promyczkiem słońca. To typ bohatera, przy którym każdy mógłby czuć się absolutnie swobodnie i to jest naprawdę, naprawdę super. Poza tym jest wręcz absurdalnie uroczy, słodki, troskliwy... 

     Co do Iris, to nie przeszkadzała mi ona jakoś bardzo a nawet ją polubiłam. Nie rozumiałam tylko kilku decyzji, jakie podjęła po drodze. To było tak nielogiczne, że aż chciało mi się płakać. Mam nadzieję, że ludzie się tak nie zachowują, ale pewnie jest zgoła inaczej. Pozwólcie jednak, że zachowam w sobie tę resztkę nadziei. Iris jest także osobą, która walczy o siebie i o swoją pasję z całych sił, szanuję ją za to i jestem skłonna przymknąć oko na jej decyzje. Czyli ogólnie jestem na tak, jeśli chodzi o jej postać. Bo tak zagmatwałam. Poza tym książka jest pisana w pierwszej osobie, więc to bardzo ważne dla mnie, aby opowiadacz świata był do zniesienia.

     Autorce udało się nawet przemycić małego/wielkiego plot-twista, przez który myślałam, że się rozpłaczę. TAKICH RZECZY SIĘ NIE ROBI! NO! Nie robi się. Nie robi. Na szczęście Błękit to początek trylogii. Za granicą jest już wydana w całości, a że pierwszy tom ukazał się stosunkowo niedawno, to mam nadzieję na wydanie wszystkich trzech tomów. Przeczytałam sobie właśnie opis drugiego tomu i ja już to chcę. Proszę? Wiążę więc wielkie nadzieje z wydawnictwem Zielona Sowa. W sumie mogłabym spokojnie przeczytać sobie po angielsku... Pasowałoby sobie cosik podczytywać. Zwłaszcza, że już szkołę skończyłam a w pracy nie używam tego języka tak często, jakby się mogło wydawać.

     To już wszystko ode mnie na dziś. Błękit Lisy Glass polecam wam bardzo serdecznie. Będzie szczególne dobra, jeśli już zdążyliście zatęsknić za latem. Powiew nadmorskiej bryzy przyniesie z sobą także coś nowego, świeżego. Będziecie się wzruszać, uśmiechać pod nosem, a nawet przeżyjecie jedną czy dwie chwilę grozy. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

sobota, 7 października 2017

Przedpremierowo: "Consolation" Corinne Michaels [recenzja powstała dzięki współpracy z wydawnictwem Szósty Zmysł]

     Witajcie moi kochani! Wspominałam już tutaj o tym, że być może będę miała dla was coś świetnego. No i mam. Udało mi się nawiązać współpracę z wydawnictwem Szósty Zmysł, które podlega pod wydawnictwo Papierowy Księżyc. Mówiąc w skrócie: jeśli współpraca będzie się układać tak fajnie jak z Moznaprzeczytac.pl, to będę miała dla was dużo recenzji wielu wspaniałych buków.

     Mam zatem wielką przyjemność opowiedzieć wam dziś o pierwszej książce, która zostanie wydana przez Szósty Zmysł. Deklarując zainteresowanie projektem nie wiedziałam, że chodzi akurat o Consolation. Pomyślałam sobie, że spróbuję, bo poznawanie nowych autorów to coś, co chcę robić ciągle i ciągle. Zapraszam serdecznie!

Tytuł: Consolation
Tytuł oryginału: Consolation
Autor: Corinne Michaels
Tłumaczenie: Kinga Markiewicz
Wydawca: Szósty Zmysł
Data wydania: 11 października 2017
Liczba stron: 344
Moja ocena: 8/10

     Natalie i Aaron tworzą udane małżeństwo. Po długim czasie starań dwudziestosiedmioletnia kobieta zachodzi w ciążę. Jej mąż należy do elitarnej jednostki SEAL, co wiąże się z częstymi wyjazdami mężczyzny i rozłąkami z żoną.

     Kobieta jest przyzwyczajona do życia, jakie prowadzi. Mało tego, wydaje się stworzona do bycia żoną komandosa. Aarona poznała jeszcze w szkole średniej, więc właściwie razem dorastali. Wszystko układa się dobrze: zbliża się czas porodu, a Aaron niedługo ma wrócić z kolejnej misji.

     Pewnego dnia Natalie dostaje wieści. Wieści, które już na dobre zmienią jej życie. Aaron ginie tragicznie podczas obecnej misji. Jego żona wpada w szał, nie może w to uwierzyć. Przecież obiecał, że wróci! Nie wrócił...

     Czas mija, a Natalie stara się udowodnić całemu światu, że wszystko jest okej, że sobie radzi. Dzięki świadomości, że jest potrzebna swojej córeczce nie pogrążyła się w letargu całkowicie. Patrzenie na małą Aarabelle sprawia jej ból, gdyż jest bardzo podobna do swojego ojca.

     Liam, najlepszy przyjaciel Aarona, wprowadza się do sąsiedztwa. Mimo protestów Natalie powoli staje się stałym elementem ich życia, będąc pomocą i podporą w trudnych momentach. Wkrótce staje się kimś więcej, a Natalie musi się przekonać, czy naprawdę go kocha, czy jest dla niej tylko zastępstwem dla zmarłego męża. Liam natomiast wpadł po uszy: nie wyobraża już sobie życia bez Lee i Aary.

     Czy Natalie uda się wyleczyć złamane serce i wpuści Liama do swojego życia? Jak dalej potoczą się losy bohaterów? Przekonacie się, sięgając oczywiście po Consolation Corinne Michaels.

     Do lektury Consolation podeszłam z dużym entuzjazmem. Przyznam jednak, że byłam nastawiona na lekki, odprężający romans. Cóż, dostałam coś więcej. Na pewno nie byłam przygotowana na tak wielki ładunek emocjonalny. Już na samym początku musimy zmierzyć się z niewyobrażalną tragedią. Ginie komandos SEAL, bohater, dla którego miało nie być rzeczy niemożliwych do zrobienia. Zostawia zrozpaczoną żonę i nienarodzone jeszcze dziecko.

     Corinne Michaels bardzo rzeczywiście opisuje wszystkie emocje, proces żałoby, a w końcu powolny powrót do pełni życia. To, co ta kobieta ze mną zrobiła... Nie każdy autor tak umiejętnie operuje słowem i opisuje emocje bardzo trudne do oddania na papierze: smutek, ból czy rozpacz. Odczuwałam wszystkie emocje razem z Natalie i bardzo intensywnie przechodziłam z nią cały proces uleczania.

     Czasami nasze problemy wydają się nam tak wielkie, że zapominamy o pokorze.

     Sposób, w jaki autorka opisuje swoją historię sprawia, że nie da się nie zżyć z główną bohaterką. Często się zdarza, że kobiece postaci w romansach po prostu mnie irytują. Natalie to kobieta z krwi i kości. Ma charakter i umie postawić na swoim. Chyba najfajniejsze jest w niej to, że w obecności Liama nie wyłącza się jej mózg. Książka jest prowadzona w narracji pierwszoosobowej, więc to dodatkowy plus.

     Jest też oczywiście Liam, który z miejsca skradł moje serce. Jest idealnym facetem, jak to już bywa w romansach, ale nie jest przez to papierowy. Ma cięty język oraz nieco wybujałe ego. Jego utarczki słowne z Lee są po prostu świetne. Pojawił się w jej życiu w odpowiednim momencie i uświadomił jej, że to okej cierpieć i płakać. Wyciągał jej prawdziwą twarz i emocje spod wyzutej z emocji maski, jaką nakładała przy kontaktach z innymi ludźmi.

     Ból przeszywa moje ciało, zabiera wszystko, co dobre, i pochłania bez reszty.

     Wydawało mi się, że Corinne już niczym mnie w swojej książce nie zaskoczy. Cóż, oberwało mi się za to. Najpierw dostałam kopniaka w twarz tak mniej-więcej w połowie, a później przeczytałam zakończenie, które zostawiło mnie kompletnie rozbitą. Kto robi takie rzeczy? Teraz oczywiście potrzebuję drugiego tomu i muszę czekać do grudnia. No dlaczego?

     Consolation przypomina nam o tym, że warto cenić nasz czas z bliskimi. Bo nigdy się nie wie, nie zna dnia ani godziny. To musi być straszne: żegnać się z ukochanymi, jakby się ich miało więcej nie zobaczyć, kiedy wyruszają na kolejną misję. W powieści również inne kobiety przeżyły to, co Natalie. Niektóre należą nawet do specjalnego zgromadzenia niosącego pomoc dla żon poległych bohaterów. W tej społeczności wszyscy tak na dobrą sprawę tworzą jedną, wielką rodzinę i to jest naprawdę piękne.

     Cóż, chyba nie mam nic więcej do dodania. Consolation bardzo gorąco wam polecam. Gwarantuję, że na rozprawienie się z tą historią wystarczą wam niecałe 24 godziny. Mnie wystarczyły, nie mogłam się oderwać. Za egzemplarz Consolation bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Szósty Zmysł.

     Życzę wam miłego i zaczytanego dnia kochani. Do napisania!