niedziela, 24 maja 2015

Ekranizacja "Atramentowego Serca"

Cześć wam! Obejrzałam wczoraj film "Atramentowe Serce" na podstawie książki Cornelii Funke. Długo odwlekałam obejrzenie tej ekranizacji. Jak to bywa przy wspaniałych książkach, gdy przychodzi do ekranizacji, zawsze coś spieprzą. Film sam w sobie zły nie jest. Obejrzeć można, ale jeśli ktoś czytał książkę to może się mocno zawieść. Pierwsze co mi się nie podobało to kreacja niektórych bohaterów, chociaż to bardziej moje czepialstwo, bo inaczej wyobrażałam sobie Bastę, Fenoglia, Elinor i Mo. Meggie i Resa były okej. Dobrze natomiast dobrali Capricorna, Mortolę, Farida i Smolipalucha, chociaż ostatnią dwójkę zawsze widziałam z krótszymi włosami. Przeinaczenie fabuły w niektórych miejscach na potrzeby filmu jestem skłonna wybaczyć. Jak np. kiedy Elinor uciekła od Capricorna, żeby rzekomo wrócić do domu. Tego w książce w ogóle nie było. Nie do przyjęcia według mnie było zakończenie. Reżyser ostro dał się ponieść fantazji. Finał był kompletnie inny. Meggie nie czytała swoich słów, tylko od początku do końca słowa napisane przez Fenoglia (z małą pomocą Mo). Mo nie potrafił odesłać Smolipalucha do "Atramentowego Serca", a w filmie zrobił to bez wysiłku. Zakończenie zrobili tak, aby domknąć wszystko, dzięki czemu powstawanie kolejnych części wydaje się bez sensu. Po macoszemu potraktowali też relacje łączące Farida ze Smolipaluchem. W książce był do niego przywiązany tak bardzo, że nie odstępował go na krok. W filmie nawet się nie sprzeciwił, kiedy zostali rozdzieleni. Kolejny punkt, który mi się nie podobał to postacie wyczytywane przez Dariusza. Litery na twarzy? Bzdura, bzdura i jeszcze raz bzdura. Przez jąkanie niektórym postaciom zabrakło tego i owego, natomiast nikt nie pojawiał się ze słowami na skórze. Ponarzekam jeszcze na postać Elinor, którą podczas lektury obdarzyłam sporą sympatią. Autorka przedstawiła ją jako krzepką, korpulentną kobietę. Nie jestem pewna co do koloru jej włosów. Zawsze jednak widziałam ją z kasztanowymi włosami. W filmie była szczupła i nosiła coś dziwnego na głowie, co miało chyba oddać jej ekstrawagancję, jednak kompletnie mi do niej nie pasowało. Moim zdaniem Fenoglio i Basta powinni być szczuplejsi. Tak wiem, czepiam się szczegółów, ale nietrzymanie się fabuły to moim zdaniem najgorsze co może być przy ekranizacjach. Jeśli chodzi o Mo, po prostu wyobrażam go sobie inaczej, chociaż jakoś tam pasował w pewnym stopniu. Ponarzekałam, przejdźmy do pozytywów. Smolipaluch najbardziej mi się podobał. Jest też w czołówce moich ulubionych bohaterów, jeśli nie ulubionym. Dobrze go przedstawili. Jego tchórzostwo walczące z odwagą, mocne pragnienie powrotu do domu, a wreszcie to, co uwielbiam, czyli zabawy z ogniem. Scena, kiedy żonglował płomieniami na ulicy podobała mi się najbardziej. Następny pozytyw to kreacja Capricorna i Mortoli. Sroka była odrażająca,  taka, jaka powinna być, jej syn natomiast wyrachowany i żądny władzy. Wygląd aktora bardzo mi pasował do odgrywanej przez niego postaci. Uczepię się jeszcze tłumaczenia. Oglądałam z lektorem. Wolałabym z napisami, ale i tak ciężko było znaleźć player bez limitu, reklam i innych dziadostw. Nazw własnych i imion nie powinno się tłumaczyć! Capricorn to Caprocorn, nie Koziorożec. Smolipaluch to Smolipaluch jak było w książce, nie zaś Dustfinger. Na początku mnie to drażniło, ale później już jakoś przywykłam. Gdybym oglądała poprzednio nie czytając, spodobałoby mi się to bardzo, jednak jako ekranizacja zbyt rozmija się z książką. Napiszę kiedyś o finałowym, trzecim tomie o Atramentowym Świecie. Czytam jednak w formie e-booka i to jeszcze na komórce, więc idzie mi to dość topornie. Nie to, żeby mi się nie podobało, wręcz przeciwnie. Nie chcę jednak oślepnąć przez całodzienne wgapianie się w malutki ekran. Przydał by się jakiś fajny czytnik. Następną w kolejce ekranizacją, którą już od dawna chcę obejrzeć to "Kwiaty na poddaszu". Są dwie wersje. Myślę, że obejrzę nowszą. Zastanawia mnie to, dlaczego w ekranizacjach z reguły zawsze jest coś nie tak. Wyjątek stanowi Grey, który, na ironię, jest bardzo wiernym odzwierciedleniem książki. Chociaż książka sama w sobie jest tak okropna, że trzeba by było bardzo się postarać, żeby spieprzyć coś więcej. Oczywiście oglądałam też ekranizacje, które mi się podobały, jak "Miasto Kości", "Charlie St. Cloud" czy jakieś tam filmy na podstawie powieści Sparksa. Nie wymienię dokładnie, bo trochę ich było, tak samo jak książek i powoli zaczęły zlewać mi się w jedno. To by było na tyle. Do napisania!

Fenoglio:


Elinor:


Mo:


Meggie:


Resa:


Capricorn:


Mortola:


Farid:


Smolipaluch (i Gwin):


niedziela, 10 maja 2015

"Cień wiatru" Carlos Ruiz Zafón

Witajcie! Wiem, wiem. Długo nie pisałam. Cóż, w sumie nie bardzo miałam o czym. Moje życie niestety nie obfituje w fascynujące wydarzenia. Dobrze się więc składa, że mam możliwość urozmaicania go sobie książkami. Tutaj gorące podziękowania należą się pani z biblioteki, która przyniosła mi z zaplecza trylogię tego wspaniałego hiszpańskiego pisarza. Nie wiem, czy gdyby te książki nie zostały mi niemalże wciśnięte do ręki to bym je przeczytała. Straciłabym bardzo wiele. Dzisiaj skończyłam "Cień wiatru" i co tu dużo mówić... Książka absolutnie przewspaniała, zawładnęła całkowicie moim sercem. No po prostu big love dla pana Carlosa i jego cudowności! Wielkim grzechem byłoby nie opiewać tego arcydzieła w samych superlatywach. Taka niepozorna okładeczka, tytuł owszem, obiecuje tajemnicę, ale to, co zastałam po otworzeniu książki przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Kilka razy natknęłam się z pozytywnymi opiniami, ale żeby móc cokolwiek powiedzieć, trzeba przeczytać. Naprawdę, lektura obowiązkowa. Całą fabułę trudno jednoznacznie określić. Na początku poznajemy młodego wielbiciela książek, Barcelończyka, Daniela Sempere i jego ojca (yyy... nie jestem pewna, czy jego imię pojawiło się czy nie, a jeśli tak, umknęło mi to). Tajemnicza atmosfera Barcelony, lata '50. Ten przepyszny klimat wręcz zmusza do wędrowania poprzez kolejne strony. Dziesięcioletni Daniel wkracza na Cmentarz Zapomnianych Książek, miejsca, gdzie trafiają książki, o których nikt już nie pamięta. Chłopiec może wybrać sobie dowolną, jedną, spośród tysięcy stojących na półce książek. Trafia na "Cień wiatru" autorstwa niejakiego Juliana Caraxa, wokół którego cała akcja się toczy. Przez zwykłe obcowanie z książką Daniel wkracza na ścieżkę nieubłaganie prowadzącą go ku przeznaczeniu. Gdybym powiedziała więcej, dostarczyłabym wam chamskich spojlerów, a tego oczywiście nie chcemy. Powiem tyle, że w tej książce jest wszystko: miłość, akcja, zagadki przeszłości, starzy znajomi, których obecność rzuca cienie na teraźniejszość, no i przede wszystkim tajemnice, tajemnice i tajemnice, które z lubością, strona po stronie, odkrywałam. Nie wiem co jeszcze mogę wam napisać o tej książce. Oczarowała i porwała mnie bez końca. Czar tej historii jest naprawdę wielki. Serdecznie polecam, bo naprawdę warto polubić się z prozą Zafóna. Do napisania!