sobota, 9 grudnia 2017

"Arsen" Mia Asher - nie oceniaj dopóki nie przeczytasz ostatniego zdania! [recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Szósty Zmysł]

     Cześć! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją książki, która złamała mnie więcej niż jeden raz. Dlaczego nie mogę czytać normalnych książek, które zostawiłyby moje emocje w spokoju? Chociaż w sumie jestem masochistką, więc sobie jeszcze pewnie dużo takich poczytam.
     Będzie mowa o Arsenie. Książce, którą wiedziałam, że przeczytam już zaraz po przewróceniu ostatniej strony pierwszej książki od Szóstego Zmysłu. Nie wiem pod względem jakich kryteriów wybieracie książki, ale robicie to cholernie dobrze. Cóż, zapraszam dalej, bo to, co Mia Asher nawyprawiała w swojej powieści...

Tytuł: Arsen 
Tytuł oryginału: Arsen. A broken love story
Autor: Mia Asher 
Tłumaczenie: Iga Wiśniewska 
Wydawca: Szósty Zmysł 
Data wydania: 15 listopada 
Liczba stron: 512
Moja ocena: 8/10

     Myślę, że można by pokusić się o stwierdzenie, że Catherine jest prawdziwą szczęściarą. Ma świetną pracę i cudownego męża. Mam na myśli NAPRAWDĘ cudownego. Ben nie widzi świata poza swoją żoną.

     Jednak na tym idyllicznym obrazku w pewnym momencie pojawia się rysa. Poznajemy historię Cathy w momencie, w którym zmaga się z niemożnością donoszenia ciąży. Cierpi na przypadłość, którą określa się jako nawracające poronienie.

     To ją powoli niszczy. Ma trzydzieści jeden lat i bardzo chciałabym zostać matką. W pewnym momencie zaczyna sądzić, że nie jest kobietą w pełnym tego słowa znaczeniu, ponieważ nie może dać dziecka sobie i mężczyźnie, któremu bardzo kocha.

     Równolegle z obecną historią Catherine opowiada nam historię swojego związku z Benem. Pewnego dnia wybierając się na uczelnię zapomniała parasola i od tego wszystko się zaczęło. Dziewczyny, pewnie wyobrażałyście sobie nieraz sceny z romantycznych filmów, kiedy ona i on całują się w deszczu? Cóż... 

     Cathy po raz kolejny zachodzi w ciążę. Czwarty raz. Boi się, tak bardzo się boi mieć nadzieję. Tymczasem jej szefowa a zarazem bliska przyjaciółka Amy wysyła ją na lotnisko po żonę i syna nowego właściciela hotelu, w którym nasza główna bohaterka pracuje. Samolot ląduje. Wita ją elegancka kobieta i ON. Arsen, łamacz niewieścich serc oraz posiadacz niesamowitych niebieskich oczu.

     Właściwie nie mogę wam zdradzić nic więcej ale tajemnicą nie jest, że coś się zadzieje i przy Arsenie wszystkie kontrolki bezpieczeństwa będą wściekle migać na czerwono. Bo ta relacja może okazać się naprawdę bardzo niebezpieczna.

     Zacznijmy od tego, że ja Arsena przeczytałam w przeciągu doby, a ta książka zdecydowanie należy do grubasków. Cóż, nocka w pracy też pomogła, ale mimo wszystko rozprawiłam się z nią migiem bo od tej historii nie sposób się oderwać. Naprawdę się cieszę, że nie musiałam, bo bym chyba uschła z ciekawości. Autorka pozostawiła moje serce w strzępach.

     Mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową i muszę powiedzieć, że autorka operuje świetnym stylem. Strony przewraca się naprawdę migiem. Teraz dość ważna dla mnie kwestia: czy ja w ogóle polubiłam Cathy? Chyba jednak nie. W pewnym momencie zaczęła zachowywać się jak Anita z Idealnej Magdy Stachuli, bo tutaj mamy poruszony ten sam problem, czyli niemożność zajścia w ciążę tudzież urodzenia dziecka. To było nie do zniesienia, naprawdę. Miałam ochotę wrzeszczeć: to z twoim ciałem jest coś nie tak, ale nie każ za to innych, do jasnej...! No i to, co wyprawia później. No po prostu coś mną targało. Wybaczcie, ale dla tej pani mówię NIE.

     Już odszedł.
Nagle czuję się bardzo samotna.
Odszedł.
Oszołomiona, świadoma, że wyglądam pewnie jak podtopiony szczur, rozglądam się za taksówką. Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach albo w książkach, nie w prawdziwym życiu.
     W każdym razie nie w moim.

     Przeczytałam rekomendację Corinne Michaels. Tak żeby było zabawnie, autorka Consolation napisała sobie blurba do Arsena, czemu nie? Stwierdziłam: o nie, nie, kobieto. Nie masz racji. Ale później, gdy wróciłam do tych słów po poznaniu już całej historii stwierdziłam, że może jednak w jakimś stopniu jej słowa mają sens. Bo to prawda, że każde z tej trójki po trosze jest ofiarą i tkwi w swoistym piekle. Co nie zmienia faktu, że nie lubię Cathy, sorry not sorry.

     Myślałam, że po przeczytaniu ostatniego rozdziału wiem już wszystko i naprawdę miałam dość tej szarpaniny. Wtedy przeczytałam epilog i to mnie już kompletnie złamało. TAKICH. RZECZY. SIĘ. NIE. ROBI. KOBIETO! O moich wewnętrznych bataliach i próbach powstrzymywania się od osądów nie wspomnę. No i koniec końców trochę osądzałam, przeklinałam w myślach... Dobra książka. Tak, tak, polecam, POCIERPCIE SOBIE.

     Tak już na poważnie zbliżając się do końca bo i nie ma co więcej gadać: Mia Asher stworzyła kawał świetnej historii. Ta burza, która szalała w środku mnie tylko podnosi jej wartość. Za książkę bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Szósty Zmysł. Kocham was. Nienawidzę was. Cudownie wydajecie swoje książki.

     Życzę wam udanego dnia moi kochani. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

czwartek, 7 grudnia 2017

"Czarna samica kruka" Dariusz Pawłowski

     Cześć kochani! Dzisiaj chcę opowiedzieć wam co nieco o książce, na którą tak na dobrą sprawę bym chyba nie trafiła, gdybym na lubimyczytac.pl nie dostała wiadomości od autora. Co prawda proponowanym mi booktourem nie byłam zainteresowana, jednak sam opis zainteresował mnie na tyle, że postanowiłam rzeczoną książkę nabyć. 
     Czarna samica kruka, bo to o niej będziemy dziś rozmawiać, przeleżała na moim stosiku (albo stosie, jak kto woli) koło łóżka (tam znajdują się pozycje, które chcę przeczytać w najbliższym czasie) chyba z dwa miesiąca, aż w końcu postanowiłam przeczytać. Zanim przemycę tutaj przy okazji całą historię mojego życia, zapraszam dalej!

Tytuł: Czarna samica kruka 
Autor: Dariusz Pawłowski 
Wydawca: Oficynka 
Data wydania: 20 stycznia 2015
Liczba stron: 274 
Moja ocena: 7/10 

     Pewnego dnia światu przyszło zmierzyć się z niewyobrażalnym złem. W jednym z kościołów zostają odnalezione zmasakrowane zwłoki księdza. Mężczyzna został podwieszony na wzór ukrzyżowanego Chrystusa, a całe jego ciało zostało potraktowane w naprawdę bestialski sposób.

     Makabryczny czyn z początku mógłby się wydawać próbą znieważenia instytucji kościoła. Później jednak odnajdywane są kolejne nie litościwiej potraktowane ciała i wszystko wskazuje na to, że sprawca nie kieruje się żadnym wzorem. A może się kieruje, tylko ten wzór jest znany tylko jemu samemu?

     Sprawą zajmuje się komisarz Eryk Osowski, pseudonim Ozga i jego najlepszy przyjaciel, podkomisarz Kazimierz Lewandowski, pseudonim Deyna. Panowie mają naprawdę trudny orzech do zgryzienia. Zwłaszcza, że trup ściele się gęsto a wskazówek i tropów prawie brak. Czy komuś udało się dokonać rzeczy pozornie niemożliwej, czyli zbrodni doskonałej?

     Jak zakończy się ta historia? Czy Ozga i Deyna złapią seryjnego mordercę? I jaki związek z tym wszystkim ma tytułowa czarna samica kruka? Przekonacie się, oczywiście sięgając po Czarną samicę kruka Dariusza Pawłowskiego.

     Opis z tyłu sugeruje, że powieść ta to mieszanka kryminału z nadprzyrodzonymi, mrocznymi elementami. Czym są owe elementy oczywiście nie zdradzę. Dość powiedzieć, że sama historia jest nieco niepokojąca i myślę, że w zamyśle autora własnie taka miała być. Ja zaczynając lekturę nie byłam do końca pewna, co tak naprawdę czytam. Początek bowiem jest dosyć niezrozumiały, wręcz dziwny. Spokojnie, mając już w głowie obraz całości nabiera sensu i staje się zrozumiały.

     Im dalej w las, tym bardziej wciągała mnie pogoń za sprawcą, co przyznam, było naprawdę fajną przygodą. Miejscami niebezpieczną i obrzydliwą (fragmentów nie zacytuję, ale skoro mnie ruszyło, a do przesadnych wrażliwców nie należę, to naprawdę jest przed czym przestrzec), ale też i fascynującą.

      Dante mylił się, nie ma dziewięciu kręgów piekieł. Jest ich znacznie więcej i leżą znacznie głębiej, niż przypuszczał.

     Nie mogę nie wspomnieć o głównych protagonistach, czyli Eryku i Kazimierzu. Razem tworzą świetny duet. Niektóre fragmenty z nimi były nawet zabawne. Widać, że ta dwójka zna się jak łyse konie. Mam wrażenie, że nie można nie czuć do nich sympatii. Jak na stosunkowo cienką książkę, pan Dariusz świetnie poradził sobie z kreacją swoich bohaterów. Są bardzo wyraziści i dobrze zarysowani.

     Czarna samica kruka to, można by powiedzieć, klasycznych historia. Klasyczna, bo autor zdecydował się sięgnąć tutaj po najbardziej podstawowy motyw, czyli walkę dobra ze złem. Po prostu. Bo tym w gruncie rzeczy jest ta historia, nieustającą walką o przeciągnięcie tej szali na jedną ze stron. Czy dobro zwycięży?

     Już słowem podsumowania, Czarna samica kruka to po prostu dobra opowieść. Ciekawa, sprawnie napisana, z dającymi się polubić bohaterami. Gwarantuję, że nie będziecie się nudzić i rozprawicie się z całością naprawdę szybko. Z czystym sumieniem polecam.

     To by było na razie tyle ode mnie. Mam nadzieję, że mikołajki minęły wam bardzo przyjemnie i nie dostaliście samych rózg. Życzę wam już tradycyjnie samych dobrych lektur. Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

niedziela, 3 grudnia 2017

Przedpremierowo: "Conviction" Corinne Michaels [recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Szósty Zmysł]

     Witam was bardzo serdecznie! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją kolejnej książki, którą miałam okazję przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Szósty Zmysł. Nie ukrywam, że czekałam tak bardzo, bardzo niecierpliwie! Moja mama też czeka, nawiasem mówiąc, bo podrzuciłam jej Consolation z nakazem: "Nie waż się zaglądać na ostatnią stronę!"

     Premiera papierowej wersji odbędzie się za dwa dni, ja natomiast zapoznałam się już z e-bookiem, więc teraz podzielę się z wami moimi odczuciami, moją opinią o Conviction autorstwa Corinne Michaels. Czy wy też uważacie, że ten tytuł jest ciężko do zapisania? 

Tytuł: Conviction
Tytuł oryginału: Conviction
Autor: Corinne Michaels
Tłumaczenie: Kinga Markiewicz
Wydawca: Szósty Zmysł
Data wydania: 5 grudnia 2017
Liczba stron: 359
Moja ocena: 7/10

     Jeśli nie czytaliście pierwszej części, to niestety muszę skierować was do postu o Consolation, ponieważ nie będę potrafiła opowiedzieć o fabule bez odniesienia się do najważniejszego zwrotu akcji z pierwszego tomu.

     Ledwo Natalie zdołała poskładać swój świat, a on znowu się rozpadł. Liam szczęśliwie powrócił z misji, to prawda. Jednak dotyczyła ona... przywiezienia do domu Aarona. Żywego. Nikt nie ostrzegł kobiety, więc przeżyła ona prawdziwy szok.

     W pierwszym odruchu rzuca się w ramiona ocalałego męża, a dopiero potem uświadamia sobie, że całą scenę obserwuje Liam... Liam, któremu udało się uleczyć jej złamane serce. Mężczyzna jest rozdarty między miłością do Lee a lojalnością względem Aarona.

     Natalie musi stawić czoła jeszcze jednej katastrofie w swoim życiu. Uświadomiła już sobie z całą jasnością, że jej małżeństwo wbrew pozorom nie było idealne, a ból po zdradzie Aarona miesza się z radością, że mężczyzna żyje. Czy miłość, która połączyła Lee i Liama okaże się silniejsza niż małżeński węzeł? Czy Aaron zdoła odzyskać rodzinę? Przekonacie się, oczywiście sięgając po Conviction.

     Po finale Consolation nie było opcji, żebym nie sięgnęła po kontynuację. Umówmy się: takich rzeczy się czytelnikom NIE POWINNO ROBIĆ. Przynajmniej nie wtedy, kiedy nie ma pod ręką drugiego tomu. Owszem, moja ciekawość została zaspokojona, ale mam wrażenie, że pierwsza część była lepsza...

     Nie zrozumcie mnie źle, to wciąż bardzo dobry kawał literatury, jednak zabrakło mi czegoś. Czegoś, co ma Consolation, a Conviction już niekoniecznie. Bardzo podobało mi się, że Natalie jest tak zdecydowana. Jak już coś sobie postanowi, to koniec. Nikt i nic jej od tego nie odwiedzie. Pod względem tego oślego uporu przypomina mi mnie. Też rzadko akceptuję kompromisy i lubię stawiać na swoim, nie ukrywam. 

     Moja miłość do Liama chyba wzrosła jeszcze bardziej. Nie wiem, jak to jest możliwe. Jeśli wiecie, gdzie mogę znaleźć takiego faceta dla siebie, to dajcie mi znać. Bo chyba nie ma większej miłości, niż kiedy mężczyzna... no i tutaj nie mogę dokończyć myśli, bo to byłby spoiler. Jeszcze nie tak dawno temu powiedziałabym, że tacy mężczyźni nie mogą istnieć. Teraz zmieniam zdanie, ale nie jest mi przez to łatwiej.

     Kolejny ważny wątek, czyli powrót Aarona. Coś się zadziało, być może nawet na misji doszło do sabotażu. To kwestia, która mogła zostać rozwiązana. Ostatecznie uważam jednak, że duet Consolation powinien właśnie pozostać dylogią, bo już najważniejsze zostało powiedziane. Nie doznałam ani przesytu ani niedosytu. 

     Na koniec, żeby niepotrzebnie nie przedłużać, słówko o zakończeniu. Moim zdaniem jest idealne dla tej historii. Powiedziałabym, że otula jak ciepły kocyk i daje mnóstwo nadziei. Na to, że nawet po najgorszej burzy zawsze warto czekać na słońce. Consolation Duet to przepiękna, pełna, warta poznania historia. Niezmiernie się cieszę, że mogłam poznać ją w całości.

     Za e-booka pięknie dziękuję wydawnictwu Szósty Zmysł i oczywiście oba tomy bardzo, bardzo polecam! Zaczęli naprawdę na wysokim poziomie i pozostaje mi życzyć, aby trzymali tak dalej. Psst! No i czekam niecierpliwie, żeby poznać Arsen, który też ponoć rozwala emocje. Ech, niedługo pozostanę wrakiem.

     To na razie wszystko ode mnie. Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

piątek, 1 grudnia 2017

CZYTELNICZE PODSUMOWANIE LISTOPADA + BOOK HAUL + TBR

     Witam moi kochani w ten piękny zimowy dzień! Dzisiaj przychodzę do was z podsumowaniem listopada. Do końca roku został już tylko miesiąc. Kto by uwierzył? Jak już wcześniej pisałam, w ubiegłym miesiącu dałam sobie czas na oddech i nie spieszyłam się z czytaniem. Mimo wszystko przeczytałam siedem pozycji, co i tak jest bardzo zadowalające. Serio, oczekiwałam nie wiem, góra pięciu? Nie przedłużając, zapraszam!

PRZECZYTANE W LISTOPADZIE

1. Uśpione królowe Hanna Greń - klik!
2. Żebro Adama Antonio Manzini - klik!


3. Cinder Marissa Meyer (recenzję możecie już znaleźć na blogu)


4. Bez odwrotu Tess Gerritsen 


5. Love line Nina Reichter


6. Conviction Corinne Michaels 


7. Szamanka od umarlaków Martyna Raduchowska




     Jeśli chodzi o jakość przeczytanych książek, to jestem bardzo zadowolona. Szczególnie z Love line, która okazała się wielką, błyszczącą perłą... Dziękuję, pani Nino! Moje serce rośnie, gdyż czytam coraz więcej i więcej książek naszych wspaniałych autorów.

ŁĄCZNA LICZBA PRZECZYTANYCH STRON WYNOSI 2 650!

     Dwa i pół tysiąca, nie jest źle! Teraz pasuje mi spiąć cztery literki i dać czadu w grudniu. Może w końcu uda mi się pobić życiowy rekord?
BOOK HAUL

     Tradycyjnie na moją biblioteczkę trafiło trochę nowych książek. Jest ich zaledwie piętnaście, co chyba powinno mnie cieszyć, bo i miejsca mi powoli na półkach zaczyna brakować.
1. Załącznik oraz
2. Nie poddawaj się od Rainbow Rowell (wreszcie mam wszystkie jej książki),
3. Fanfik Natalii Osińskiej (po cudownym Slashu musiałam),
4. Labirynt duchów Carlosa Ruiza Zafona (tutaj chyba komentarz jest absolutnie zbędny),
5. Dance, sing, love. Miłosny układ Layli Wheldon,
6. Obsesja Katarzyny Bereniki Miszczuk (ulubiona polska autorka - jak bym mogła nie kupić?),
7. Sekretnik Szeptuchy również od pani Kasi, gdyż Dagome nigdy za wiele.
8. Rdza Jakuba Małeckiego,
9. Dwór skrzydeł i zguby Sarah J. Maas,
10. Pod skórą Agaty Czykierdy-Grabowskiej (ponoć dobre, przekonamy się),
11. Love line Niny Reichter, czyli moja nowa miłość,
12. Władca Cieni Cassandry Clare, bo muszę mieć wszystko o Nocnych Łowcach. KOCHAM.
13. Ostatni wilkołak Glena Duncana (ludzie, ile ja się naszukałam tej książki),
14. Z popiołów Martyny Senator,
15. Księga luster Adama Fabera (cóż, prawie wyskakiwała na mnie z lodówki, więc sprawdzimy i to).

     TBR

     Jeśli zaś chodzi o książki, które będę czytać w grudniu, to zamierzam sukcesywnie zmniejszać stosik, który utworzył mi się obok łóżka. Niektóre książki już zalegają na nim kilka miesięcy. Mam nadzieję, że uda mi się coś na to zaradzić.
     To już będzie tyle na razie ode mnie kochani. Życzę wam cudownego, zaczytanego miesiąca i mnóstwa wieczorów spędzonych pod kocykiem z dobrą lekturą. Do napisania!