środa, 24 czerwca 2015

"Pewnie myślisz, że jestem bezczelna? Uwierz mi, masz rację."

Witajcie kochani! Zamiast pracować nad projektem, który w ostatnim czasie stał się bliski memu sercu, czytałam jak szalona. Znaczy, cóż, więcej niż zazwyczaj. Ostatnie dni spędziłam na pracy, spaniu, jedzeniu i czytaniu. Nie dodaję nic na mojego drugiego bloga (możecie uznać go za nieoficjalnie zawieszonego), ponieważ jestem zajęta pisaniem czego innego. Ale przejdźmy do rzeczy.

Bezczelna to książka, która zaczęła mnie prześladować, od kiedy załoga Moznaprzeczytac.pl (dzięki!!!) udostępniła profil prowadzony przez Martynę Kubacką na fejsie. Moim oczom ukazała si drapieżna okładka. Kobieta stojąca w wyzywającej pozie, z również wyzywającą miną widnieje na okładce otulona czerwoną suknią (wygląda trochę jak satynowa pościel) w zielonych obłędnych trampkach. Przeczytałam opis i coś mnie ruszyło. Nie dość, że książka opowiada historię kobiety z charakterem, to jeszcze jakoś tchnęła świeżością... Tak mnie kusiła, kusiła i kusiła... W końcu byłam już bardzo wkurzona i zamówiłam własny egzemplarz. Cieszę się, że to zrobiłam - nawet nie przepłaciłam!!! - bo książka jest, cóż, BEZCZELNIE FAJNA! Przepraszam za trzy wykrzykniki, ale spodobały mi się, bo, jak widać, pani Kubacka ma do nich słabość. I bardzo dobrze!!! Dostałam w łapki swoją własną Bezczelną. Trochę zdziwiłam się, widząc jej dość nietypowy format. Jestem fanką okładek broszurowych, wtedy dłużej mogą zachować się w stanie nienaruszonym. Okładka obiecuje skandal, pikanterię. I w pewnym sensie pierwsze wrażenie nie było mylne. Oczywiście w treści nie ma nic perwersyjnego, co dla mnie jest ogromnym plusem, bo fala po Grey'u mogłaby pochłonąć Bezczelną, a byłoby bardzo szkoda, gdyby opowieść pani Martyny dostała etykietkę erotyka bez głębszego przesłania. Lecz może przejdę do samej treści. Magdalena Zielińska po krótkim pobycie na studiach rzuca naukę i postanawia rozpocząć dorosłe życie, szukając pracy. Po, jeśli dobrze pamiętam, czterech odmowach, los zsyła jej wielką szansę. Ma okazję robić to, co lubi. Dzięki swemu uporowi dostaje prace w Cybertronie (Transformersi!!! Za odniesienia do filmu książka ma dodatkowy plus), informatycznej firmie, prowadzonej przez bufoniastego Tomka Korczaka. Tomek ma brata bliźniaka, co prowadzi do kilku naprawdę zabawnych sytuacji. Za co pokochałam Magdę? Za jej charakter, upór, szacunek do siebie. W dodatku jest tak cholernie autentyczna, że czytanie to sama przyjemność. Narracja prześwietna. Pani Martyna nazywa rzeczy po imieniu, jak ma na myśli dupę, pisze dupa, jak kupę, po prostu kupa. Język jest prosty, zrozumiały i adekwatny do dziewiętnastoletniej dziewczyny. Nie mamy tutaj wzniosłych odniesień ani upiększonych dialogów, przez co cała historia, dialogi, wszystko jest autentyczne. Bohaterowie są bardzo realni i naprawdę nie sposób ich nie lubić. Chociaż nigdy nie widziałam, żeby ktoś w reakcji na newsy po prostu zleciał z krzesła, ta wizja bardzo mnie ubawiła. Właściwie, w Bezczelnej bawiło mnie wszystko. Od myśli Magdy po jej bezczelne wybuchy, aż po ostre wymiany zdać z Tomkiem. Gdyby kartki tej powieści miały zęby, moje palce niechybnie by krwawiły. Czytałam recenzje, w której ktoś uczepił się wewnętrznej przemiany Magdy (chyba naprawdę nie miał czego innego...). Nasza wyszczekana małolata w czasem panuje nad swoim językiem i wybuchowym temperamentem, ale jest to po prostu reakcja na wydarzenia w jej życiu. Tak samo, jak otoczyła się pancernym płaszczem bezczelności w obawie przed zranieniem i kontaktami z ludźmi. Autorka mnie zaskoczyła, bo nie byłam do końca pewna, którego z Korczaków wybierze Zielińska. Jednak to prawda, że od nienawiści do miłości tylko jeden krok. Jedyne, czego w książce mogłoby nie być, to bezpośrednie zwroty do czytelnika. Nie są one jednak aż tak rażące, a pani Martyna trafnie odgadywała moje reakcje, wywołując u mnie zaskoczenie, a następnie rozbawienie. Podsumowując: Bezczelna to świetna i autentyczna historia, której warto poświęcić chwilę. Jeśli autorce zdarzy się wydać coś jeszcze, a mam szczerą nadzieję, że tak, na pewno sięgną po nową książkę. Serdecznie polecam wszystkim poszukiwaczom tchnienia świeżości. Pozdrawiam was ciepło! Do napisania!!!


niedziela, 21 czerwca 2015

O "Wędrówce" Deborah Harkness słów kilka.

O. MÓJ. BOŻE. Tak, dosłownie kilka godzin temu zamknęłam Wędrówkę ale niestety nie przerwałam czytania, ale je zakończyłam. Pod ręką nie mam ostatniego tomu i chyba oszaleję, bo w bibliotece też go nie widziałam. No chyba, że ktoś mnie ubiegł, z czego oczywiście nie byłabym zadowolona. Przejdę jednak do rzeczy. Nie jestem zdziwiona, że książkowy kac dopadł mnie po zakończeniu trzeciego tomu. No bo ludzie! Jak ja mam wytrzymać, aby dowiedzieć się, co będzie dalej? Ostatni taki kac dopadł mnie po lekturze trzeciego tomu Darów Anioła. Wtedy na moje nieszczęście kolejne tomy nie były dostępne w Polsce, więc ogarnęłam się i zaczytałam się w czymś innym. UWAGA, SPOILERY!!! UCZCIWIE OSTRZEGAM, ŻEBY NIE BYŁO. Co ja mogę napisać o Wędrówce? Nie obejdzie się bez ochów i achów. Akcja tomu trzeciego rozgrywa się w 1590 roku. Anglia, czasy elżbietańskie. Cud, miód, prawda? Tak mogłoby się wydawać, ale nawet ucieczka z XXI wieku nie zapewni Dianie bezpieczeństwa... Książka zaczyna się, kiedy Diana i Matthew lądują w Old Lodge, posiadłości Clairmonta, gdzie obecnie mieści się studio jogi dla odmieńców, a ponad 500 lat wcześniej coś, co określa się mianem Szkoły Nocy. Nasza słodka parka ląduje w samym środku zainteresowania, a jakże mogłoby być inaczej. Diana poznaje dawnych przyjaciół Matthew, wielkich myślicieli - poetów, filozofów i matematyków. Wśród nich najbardziej wyróżnia się Charlestone Marlowe, zwany Kitem. Gostek nie znosi Diany, ponieważ jest zakochany w Matthew, co zostało ujęte wprost. Kit jest demonem, co tłumaczy jego wybuchowy charakter i niechęć do Diany, która nie jest napędzana jedynie zazdrością. Głównym zamiarem Matthew i Diany było zapewnienie kobiecie bezpieczeństwa, odnalezienie czarownicy, która byłaby w stanie ją uczyć, a także odnalezienie Ashmole'a 782. Odnalezienie księgi staje się najmniejszym priorytetem. Dziwi mnie traktowanie tej nęcącej tajemnicy po macoszemu, ponieważ Matthew bardzo chciał poznać jej zawartość. Cóż, miłość skruszyła serce i ostudziła naukowy zapał de Clermonta. Podczas pobytu z przeszłości małżeństwo chcąc nie chcąc oddziałuje na teraźniejszość, między innymi spotkaniem Philippe'a. Głowa de Clermntów na początku niezwykle mnie irytowała, ale potem jakoś do typka przywykłam. Diana zostaje całkowicie zaakceptowana i uznana za pełnoprawną członkinię rodu wampirów, co ustrzegło ją przed posmakowaniem jej krwi przez śliskiego, wampirzego księdza z Londynu. Tylko jak on miał na imię... Andrew Jakiś-tam. Bardzo ciekawym wątkiem w Wędrówce jest ciąża Diany. Czytając wampiryczne opowieści jeszcze na coś takiego się nie natknęłam. Tłajlajt jest wyjątkiem, ale Bella nie była czarownicą. Diana okazuje się być Prządką Czasu, co oznacza, że nie może posługiwać się czarami, które nie pochodzą bezpośrednio od niej. Znowu tajemnice... Dlaczego w takim razie Rebecca i Stephen spętali ją urokiem i za co zostali zabici? Jaki sekret kryje Ashmole 782? Jakie cechy będzie posiadać potomek czarownicy i wampira? Jak to wszystko się zakończy? Autorka świetnie oddała atmosferę i codzienne życie w XVI wieku. Widać, jak często podczas pisania odnosiła się do własnej wiedzy, co bardzo podnosi walory historyczne książki i wiarygodność przedstawionego XVI wieku. W ostatnim rozdziale oddałam serce Marcusowi. Nie chodzi tylko o trampki, dżinsy i koszulkę z U2, ale o to, że pokazał charakterek. Podejrzewam, że chce jedynie posilić się biedną Pheobe, która miała szczęście albo i nieszczęście go poznać. Jeśli w ostatnim tomie będzie więcej Marcusa, będę usatysfakcjonowana. Ostatnio moimi ulubionymi bohaterami stają się ci drugoplanowi, co boli, bo często gęsto jest ich po prostu za mało. Mówiłam, same ochy i achy. Jednak nawet jakbym dla zasady chciała znaleźć jakiś minus, byłoby mi ciężko. Książka zawiera wielowątkowość, a narracja jest prowadzona z taką gracją, że czytanie to czysta przyjemność, a w pewnych momentach oderwanie się od lektury staje się niemalże niemożliwe. Uwielbiam bohaterki jak Diana, które nie dają się złamać apodyktycznym mężczyznom, emanując swoją niezależnością. Mam uraz po Grey'u i będę doceniać kobiety posiadające charakter. Jeśli już o książkach E. L. James mowa, to, ku mej rozpaczy, niedługo w Polsce pojawi się historia spisana z punktu widzenia Christiana. Kobieta jednak głupia nie jest, bo korzysta maksymalnie z zainteresowania swoim koszmarnym tworem i zgarnia za to grubą kasę. Mnie w dalszym ciągu czeka lektura ostatniej części 50 Odcieni. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła i w tym przypadku z tym przysłowiem się zgodzę. Na razie to wszystko. Czekam na dużo Marcusa przy lekturze Powrotu i mam wielką nadzieję, że się nie zawiodę. Do napisania!


Prawda, że cały pakiet wygląda całkiem super? Mam nadzieję, że niedługo będę mogła zrobić takie zdjęcie własnym egzemplarzom. Lista książek do kupienia regularnie się wydłuża...

poniedziałek, 8 czerwca 2015

"Więzień Nieba" C. R. Zafon

Witajcie kochani! Mimo, iż proza Zafona absolutnie mnie nie męczy, muszę przyznać, że jak najszybciej chciałam dobrnąć do końca Więźnia Nieba. Nie tylko dlatego, że na półce już czekał na mnie drugi tom Księgi Wszystkich Dusz, a mianowicie Tajemnica, która jest równie cudowna jak pierwsza część. Czytałam w internecie, że cykl o Cmentarzu Zapomnianych Książek ma liczyć sobie cztery części. Bardzo szczęśliwa będę, jeśli czytając ostatnią część, nieważne kiedy się ukaże, dostanę odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania. Jak na razie mogę snuć domysły, czego bardzo, ale to bardzo nie lubię. UWAGA, SPOILERY! Co do samej treści, to... Co z Vallsem? Które wspomnienia Martina są prawdziwe? Na pewno wydanie jego pierwszych powieści, a później, już sama nie wiem... Mam taką teorię, jakoby David posługiwał się rozlicznymi symbolami, aby zobrazować swoje życie. Wprowadził postać Corellego, Marlaski zamiast opisać pobyt w więzieniu. Dlaczego jednak tam trafił? Nie wiem. Nie wspomina także o Ferminie, którego poznał podczas odsiadki. Nie wymyślił sobie przynajmniej Isabelli i tutaj kłania się moja ignorancja. Nie mam pamięci do dat, dlatego po macoszemu potraktowałam datę życia Martina. Był w zbliżonym wieku do ojca Daniela, cóż, też Daniela, ale nie tego Daniela od Beatriz. Tutaj wszystko nam się pięknie wyjaśnia. Podczas czytania Gry Anioła myślałam nawet, czy autor nie postanowił zrobić czytelnikom psikusa i co nieco pogmatwać i pozmieniać w fabule. Tak się jednak nie stało, co przyjęłam z ulgą. Czytanie opowieści Fermina czytałam z wielkim współczuciem. Jak już tutaj pisałam, uwielbiam Fermina. Jest jedyną czystą i pozytywną postacią wśród mrocznych i aż nadto tajemniczych bohaterów Barcelony. Oczywiście dźwiga na barkach wielki ciężar, który jednak w końcu zrzuca przy okazji wyznania prawdy Danielowi. Kolejne pytanie: Martin żyje? To by pasowało, bo niby kto podrzuciłby adres Mauricio Vallsa na cmentarz? Śmierć Isabelli to sprawa oczywista. Ciekawi mnie, czy Daniel się zemści. Zafon to doprawdy sprytna bestia. Manipuluje, zataja szczegóły, nie podaje imion... A niech się czytelnik męczy. Wystarczyło przemilczeć jedno imię, żebym znowu miała pełno pytań. Kwestia przeszłości została niejako rozwiązana, męczy mnie tylko Gra Anioła i tego, co jest prawdą, a co fikcją. Skłaniam się ku przekonaniu, że Corelli jest wytworem przeżartej chorobą wyobraźni Martina. Fermin odnalazł spokój w ramionach Bernardy, na co w pełni sobie zasłużył. Wydawać by się mogło, że historia mrocznej i przeklętej Barcelony dobiegła końca. Ostatnie zdanie Więźnia Nieba głosi jednak, że ona dopiero się zaczęła... Zafon oczarował mnie tym, jak zręcznie tkał kolejne wątki, tajemnice i jak gładko i logicznie wszystko było z sobą powiązane. Nieczęsto miałam do czynienia z narracją prowadzoną przez mężczyznę. Nie ujmuje jednak ona w żadnym stopniu czasu trylogii. Daniel jest prawdziwym dżentelmenem, David zaś, mimo cynizmu i despotyzmu naprawdę da się lubić. W powieściach Zafona można odnaleźć wszystko. Tymczasem nasyciłam się nim na jakiś czas. Jednak powrócę, niedługo mam nadzieję, z recenzją Księcia Mgły, którą upolowałam w księgarni Świat Książki, za jedyne 10 zł. Taka porządna księgarnia przydałaby się w mojej okolicy. Ceny hurtowe nierzadko doprowadzają do bólu głowy. Dlatego czekam na okazje albo korzystam z upustów cen w empik.com. Parę złotych, ale zawsze coś się zaoszczędzi. Czekają mnie jeszcze eksperymentalne zakupy w Bonito i Arosie, do których już się przymierzam. Mają tam rewelacyjne ceny. A lista książek do kupienia wciąż rośnie... Przyjemnie spędzony czas wart jest zaś każdej ceny. Do napisania!

wtorek, 2 czerwca 2015

"Gra Anioła" Carlos Ruiz Zafón

Witajcie! Jak obiecałam kilka dni temu, napiszę o "Grze Anioła". Cóż mogę powiedzieć... To moje drugie spotkanie z tym autorem i na pewno nie ostatnie. Wypożyczyłam dzisiaj "Więźnia Nieba" i po ogarnięciu, że akcja ponownie skupia się na Danielu Sempere i mojej ulubionej postaci, czyli Ferminie, niemal skakałam z radości. Znowu odwlokłam zapoznanie się z dalszymi przygodami mojej aktualnej ulubionej pary literackiej, czyli Diany i Matthew. Mam przynajmniej nadzieję, że oczekiwanie osłodzi mi przyjemność czytania. Wróćmy jednak do "Gry Anioła". Głównym bohaterem i zarówno narratorem jest David Martin, pisarz. Mimo tego, że jest zgryźliwy i despotyczny w stosunku do Isabelli, wzbudził moją sympatię. Nawet mu współczułam, kiedy nie z jego winy wokół niego zaczęły dziać się te okropne rzeczy. Jedyne, co mi się nie spodobało, to nie wyjaśnienie wszystkich tajemnic, jak to miało miejsce w "Cieniu Wiatru". Myślę jednak, że to celowy zabieg, gdyż po lekturze ostatnich stron czytelnik ma wielki niedosyt. Chciałam wiedzieć, kim jest Andreas Corelli, teraz jednak mogę się jedynie domyślać. W tajemnicach Zafóna nie sposób się nie zakochać. Wszystko tak gładko się z sobą łączy i przeplata, że czytanie to czysta przyjemność! Zakochałam się w czarnym humorze Martina, zdecydowanie jednak wolę Fermina. Fermin Romero de Torres zdecydowanie rządzi. Będę czepialska, jednak nie podobała mi się pewna nieścisłość, która kłuła mnie w oczy bardzo. Mamy wspólny wątek - Sempere juniora i seniora oraz Cmentarz Zapomnianych Książek. Dlaczego tylko Daniel żeni się z inną kobietą niż w "Cieniu Wiatru"? Tego pojąć nie mogę i nie wiem jaki był zamysł autora. Zdecydowanym atutem jest oczywiście XIX wieczna Barcelona! Pełna mrocznych uliczek, cieni... Zafón przedstawił ją mistrzowsko. Czytając można wręcz poczuć na skórze atmosferę przeklętego miasta. Skoro już mowa o przekleństwie, "Gra Anioła" zaczyna się słowami, których szybko nie zapomnę. Nie przytoczę ich dokładnie, bo nie mam książki pod ręką, jednak idzie to mniej więcej tak: "Pisarz nigdy nie zapomina chwili, kiedy po raz pierwszy spogląda na swoje nazwisko na okładce książki. Zostaje przeklęty, a cena za jego duszę została już wyznaczona." Nie wiem, mam to traktować jako przestrogę? Cóż, oczywiście wiem, że to zostało wymyślone, ale w tym przekleństwie pisarzy coś jest. Albo może po prostu jeszcze się nie uwolniłam od czaru "Gry Anioła". Cegła ma 600 stron, ale ja się nie boję grubych książek. Została mi najcieńsza, ostatnia z serii książka, czyli "Więzień Nieba" i coś czuję, że będę się przy niej świetnie bawić. Na początku książki zamieszczone są rozmaite recenzje i jest ich naprawdę wiele. Wśród nich najbardziej rzuciła mi się w oczy napisana przez samego mistrza Stephena Kinga, który napisał, że tylko prawdziwi romantycy docenią piękno książek Zafóna. Mogę więc uważać się za kobietę romantyczną, ponieważ książkami Barcelończyka jestem naprawdę zachwycona. Mają w sobie pełno tajemnic, niewinność, miłość, intrygi... Wstyd nie znać! Powrócę tutaj, kiedy do głowy wpadnie mi pomysł na notkę. Tymczasem życzę wam miłego wieczoru. Do napisania!