wtorek, 28 lipca 2015

Unboxing #1!

Witajcie kochani! Jak obiecałam, przygotowałam dla was coś, czego jeszcze tutaj nie było. Chodzi o unboxing, czyli otwieranie paczek przed kamerami na vlogach, nie tylko z książkami. Chociaż booktuberzy właśnie takie paczki otwierają publicznie najczęściej. O ile vlogerzy nagrywają bardzo często takie filmiki, na żadnym blogu nie widziałam czegoś takiego. Wymyśliłam, jakby to mogło wyglądać nie na filmiku. Po prostu udokumentowałam zdjęciami etapy rozpakowywania moich nowych książek. Tak nawiasem mówiąc, są cudne! W dodatku wszystkie oprócz jednej były na wakacyjnej promocji, z której mam już dziewięć książek. Tym oto sposobem zapełniłam po brzegi mój książkowy regał, a kolejne nowości będę pewnie chować do szafki, jak to robiłam kiedyś. Do każdego zdjęcia dodałam kilka słów od siebie. To co? Otwieramy ;)?









Przepraszam za zamieszanie z kolorami napisów, ale chciałam, by wszystko dało się bez problemu przeczytać. Unboxing z pewnością pojawi się u mnie jeszcze nie raz! W następnym poście pojawi się recenzja książki Ja, potępiona Katarzyny Miszczuk. Pozdrawiam was ciepło! Do napisania!

niedziela, 26 lipca 2015

"Ja, anielica" Katarzyna Berenika Miszczuk

      Witajcie kochani! Korzystając z dnia całkowicie wolnego, a takich do tej pory w wakacje miałam stosunkowo mało, postanowiłam coś tutaj zamieścić. Siedzę sama w domu, więc chciałam też w jakiś sposób zażegnać nudę. Może później napiszę coś nowego i nie chodzi mi tu o kolejną notkę dzisiejszego dnia. Mój drugi blog trwa w nieoficjalnym zawieszeniu, ponieważ zaczęłam, no cóż, pisać książkę. Teraz jednak utknęłam totalnie, nie wiem jak popchnąć akcję do przodu, po prostu jakaś totalna masakra. Może jeszcze się wstrzymam z kontynuacją. Pomysł zostanie, ale może napiszę to wszystko od nowa, bo raczej to co napisałam dotychczas nie wygląda tak, jakbym tego chciała. Czegoś brakuje. Ktoś powiedział mi kilka dni temu, że do powieści trzeba dorosnąć. Równocześnie ze sprowadzeniem mnie na ziemię otrzymałam wiele, naprawdę wiele cudownych słów na temat moich opowiadań. Traktuję każde miłe słowo jako błogosławieństwo. Bo przecież nie ma większego szczęścia niż być chwalonym za to, co kocha się robić. Powinnam wprowadzić tutaj jakiś cykl prywaty. Ale, ale! Mam dla was niespodziankę! Jutro albo pojutrze w empiku pojawią się książki, które zamówiłam bodajże w środę. Sześć cudownych książek po cenach tak atrakcyjnych, że nie dało się nie skorzystać! Zrobię unboxing w wersji blogowej, a co! Już to pisałam, ale książki za dychę to naprawdę coś, co kocham.
      Przejdźmy jednak do rzeczy, czyli do recenzji drugiego tomu trylogii, która zawładnęła ostatnio moim sercem. Trylogii, którą mimo pracy i małej ilości wolnego czasu pochłonęłam w przeciągu tygodnia. Co jest zabawne, i o czym wspomniałam przy recenzji książki Ja, diablica to, że zaczęłam czytać od tomu drugiego. Coś takiego zdarzyło mi się po raz pierwszy i przyznam, że było zabawnie. Zorientowałam się w połowie lektury, więc już doczytałam do końca. Wielkim plusem było to, że ogarnęłam wszystko bez problemu. UWAGA, SPOILERY! Po cofnięciu czasu przez Beletha Wiktoria otrzymała drugą szansę. Powróciła z martwych do Piotra i do zwykłego życia. Przystojny diabeł nie powiedział jednak ostatniego słowa... Na ulicy podarował jej owoc z Drzewa Poznania Dobra i Zła. Nie przewidział jednak, że dziewczyna pół owocu podaruje swojemu chłopakowi, który, nawiasem mówiąc, także jest obdarzony mocą Iskry Bożej. Biankowska odzyskuje pamięć, a wraz z zapomnianymi obrazami powracają do niej wyrzuty sumienia. Incydent z jabłkiem kończy się awanturą, a to dopiero początek kłopotów. Azazel wpadł na kolejny plan, który na pierwszy rzut oka nie jest związany z przejęciem władzy nad światem. Może po prostu chciał po raz kolejny namieszać, w końcu tak kocha chaos. W swoją skomplikowaną intrygę wciągnął Beletha, ale jakże mogłoby być inaczej! Kolejna odsłona bromance'u, który absolutnie rozpiernicza system (cytując Anitę z Book Rewievs). Coś czuję, że znowu was zaserduszkuję! Przed Wiktorią otworzyły się bramy Arkadii, czyli Nieba. Wyższe zaświaty są kolorowe, pełne spokoju, harmonii. To miejsce, gdzie ludzie biją pokłony przed pozorną doskonałością aniołów. W końcu wyjętemu spod prawa Moroniemu do doskonałości oraz całkowitej poczytalności umysłowej daleko. Czytając momentami śmiałam się w głos. W treści autorka zawiera mnóstwo typowo polskiego, ironicznego poczucia humoru. Cóż, od teraz zawsze Mormoni będą kojarzyli mi się z Moronim. Jeśli już wspomniałam o Moronim, to taka śliska łajza, że po prostu nie mogę. Ale przynajmniej był zabawny. Nie będę tutaj streszczać całej fabuły, bo nie o to mi chodzi. Wybaczycie mi, jeśli pozachwycam się Belethem? BELETH! <3. Przystojny diabeł absolutnie rządzi moim sercem i tą serią według mnie. Jego utarczki słowne i te mniej słowne były bardzo zabawne. Nie lubię Piotra, więc od samego początku kibicowałam Belethowi. Te złote oczka, irokez, skrzydła i ta rozchełstana, czarna koszula <3. Książkowy ideał chłopaka! Pomińmy drobny fakt, że nie jest człowiekiem. Zastanawia mnie jedna sprawa. Skrzydła Beletha i Azazela odpowiadały kolorem ich oczu, więc dlaczego Moroni, mając oczy błękitne, unosił się na czarnych skrzydłach? Okej, okej, skończę się czepiać. Książkę warto przeczytać nie tylko ze względu na diabelnie (a może anielsko?) oryginalną fabułę. Pomysł sam w sobie wygrywa, a w dodatku tak pięknie oprawiony... Postacie tak realne, nie przerysowane. No po prostu cudo. Cieszę się, że zaryzykowałam i kupiłam te książki. Widziałam je niejednokrotnie w księgarniach, empikach, jednak nigdy nie przykuły na dłużej mojego wzroku. Cała akcja kończy się zwycięstwem Beletha, który ze względu na swoją ignorancję widowiskowo wszystko spartolił, ale o tym przy kolejnej recenzji. Kleopatra i Azazel to kolejna świetna para. Razem tworzą mieszankę wybuchową. Nawet gdybym chciała się czegoś uczepić, chyba nie miałabym czego. Myślę, że autorka miała niezłą frajdę przy tworzeniu przygód Wiktorii. Pisanie powinno być przede wszystkim dobrą zabawą i ucieczką od codzienności. LOVE, LOVE, LOVE po raz kolejny. Za całokształt. Okładka znowu hipnotyzuje i nawiązuje świetnie do treści. Pokazuje nam nie do końca niewinną dziewczynę (to oczko!) z leciutkim uśmiechem. Jeszcze się nie spotkałam z taką oprawą, która byłaby podwójna. No chyba, że mowa o książkach z obwolutą, jednak to trochę inna bajka. Gęsty lukier znowu się leje, ale cóż mogę poradzić? Kocham dobrą literaturę. Jeśli będziecie mieli okazję, sięgnijcie po tę trylogię. A żeby nudno nie było, zacznijcie nawet od środka. Pozdrawiam was ciepło! Do napisania!

środa, 22 lipca 2015

"Ja, diablica" Katarzyna Berenika Miszczuk

Witaj w piekle, miejscu, gdzie rozpusta idzie w parze z nigdy nie kończącą się zabawą... Wiktoria Biankowska jest z pozoru zwyczajną obywatelką Warszawy. Po jej upozorowanym przez diabły morderstwie odbył się targ o jej duszę. Diabeł przegadał anioła i dziewczyna trafiła do piekła. Mało tego, dostała stanowisko diablicy! Dziewczyna bowiem obdarzona jest Iskrą Bożą, tajemniczą siłą biorącą się z bezpośredniego pokrewieństwa z Adamem i Ewą. Po otrzymaniu diabelskich mocy nie całkiem przypadkowo stała się potężniejsza od anielskich i piekielnych istot. Katarzyna Miszczuk zawładnęła moją wyobraźnią! Oryginalny pomysł zmiksowany ze świetnymi postaciami oraz sporą dawką ironicznego poczucia humoru to mieszanka, której nie sposób się oprzeć. Gdyby nie promocja na empik.com, gdzie trylogia o Wiki Biankowskiej aż do mnie krzyczała, to chyba bym się nie zapoznała z twórczością tej genialnej autorki. No po pomyślcie sobie. Książki za DYCHĘ! Kocham książki za dychę. Aż dziw bierze, że tak dobre książki są sprzedawane po tak niskich cenach, bo cena sugeruje, że niewiele osób kusi się na książki w cenie hurtowej. Niestety jednak polskie realia nie pozwalają wszystkim na kupno nieprzecenionych nowości, a wielka szkoda. Książki powinny być tanie jak barszcz. Zamiast ciągle mieszać na rynku wydawniczym, powinni zwiększyć cenę wszelkich używek. Cóż, ale to tylko taka moja sugestia. Wracając jednak do Katarzyny Bereniki Miszczuk, to, powiem bez skrępowania. ZAKOCHAŁAM SIĘ W JEJ PROZIE! Na półce czekają już na mnie Wilk i Wilczyca, po których spodziewam się wiele. Myślę, że się nie zawiodę. Wróćmy jednak do Ja, diablica. Książkę pochłonęłam w kilka dni. Z powodu braku czasu, gdybym miała całe dnie, pożarłabym ją w dwa popołudnia. Jest tak dobra i tak oryginalna. Powtarzam się, ale raz jeszcze. LOVE, LOVE, LOVE DLA KASI MISZCZUK. Azazel i Beleth to najlepszy bromance, z jakim ostatnio się spotkałam. A Beleth, cóż... Beleth moja miłość. LOVE, LOVE, LOVE po raz kolejny! Może dlatego tak bardzo wkurzał mnie Piotrek? Nie polubiłam go za bardzo. BELETH <3!!! Teksty Azazela rozwalają system. Nie zliczę, ile razy śmiałam się w głos podczas czytania, a obecni w tym samym pomieszczeniu kręcili z politowaniem głowami. Polubiłam za to Kleopatrę i nawet jej władczy stosunek do wszystkich i mania wyższości mnie nie odrzucała. To się dobrali z Azazelem... Podstępny diabeł kocha chaos. Wciągnął w swoje gierki Wiktorię, która przy naprawdę dobrych chęciach niemal doprowadziła do wybuchu III wojny światowej. Cóż, przy mistrzu manipulacji, jakim jest Azazel, kto nie szedłby za jego "radami" jak po sznurku? Cała afera kończy się szczęśliwie, jednak to nie koniec przygód Wiki. Przed nami jeszcze dwa tomy! Przede mną niestety już żaden, bo pochłonęłam całą trylogię. Co najzabawniejsze, czytanie rozpoczęłam od tomu drugiego, czyli Ja, anielica. Coś mi lekko nie pasowało, ale utwierdziłam się w moim błędzie jakoś w środku książki, więc szkoda by mi było przerwać czytanie, jak już się wciągnęłam. Więc jeśli chcecie przekręcić kolejność jak ja to zrobiłam to śmiało. Jest nawet ciekawiej i wszystko spokojnie da się ogarnąć. Ale wam posłodziłam tutaj. Ale te cieknące lukrem słowa są podyktowane moim zachwytem i płyną prostą z serducha. Na koniec dodam, że będę polecać trylogię o Wiktorii Biankowskiej wszystkim tym, którzy chcą. I nawet tym, którzy nie chcą! To poemat, czysta przyjemność w przewracaniu kolejnych stron. Jeszcze słówko o okładce! Jest naprawdę piękna i hipnotyzująca. I to załamanie, za którym w oku kobiety kryje się ognik jest takie fajne! Kiedy tylko czas mi pozwoli, wrócę do was z recenzją tomu drugiego. Do napisania!

czwartek, 9 lipca 2015

Nina Blazon "Władczyni Snów"

Cześć! Kilka dni temu skończyłam czytać do bólu przeciętną książkę. Książkę, która dla mnie nie wyróżnia się niczym, której potencjał został całkowicie zmarnotrawiony. Mowa o Władczyni Snów Niny Blazon. Ostatecznie zdecydowałam się ją przeczytać ze względu na okładkę, która hipnotyzuje. I gdyby nie okładka, nie sięgnęłabym po nią. Opis z tyłu też nie bardzo zachęca do lektury. Rozterki sercowe do bólu zwykłego, wręcz nudnego głównego bohatera, Jay'a alias Leona Callahana. Wyobraźcie sobie: Nowy Jork, rok 2113. Wydaje się bardzo ciekawie, prawda? I właśnie w tym miejscu wszystko bierze w łeb... Historia zaczyna się, gdy Jay jakimś sposobem zostaje obudzony (oczywiście autorka nie wyjaśnia ani słowem, dlaczego, a szkoda) przez księżycową dziewczynę (??) imieniem Mo. We śnie spędził 101 lat. Jak to się stało? Kim są księżycowi ludzie? Jakim sposobem osoby mogą posługiwać się magią? Kim właściwie są śniący? Może więcej słów o Wendigo? Ha! Autorka nie wyjaśnia dosłownie niczego. Gdyby chociaż zamiast na Leonie skupiła się bardziej na samej katastrofie, wyjaśniła, dlaczego świat wygląda jak wygląda. Niestety nie dowiadujemy się dosłownie niczego! No, dowiadujemy się, kogo wybrał Jay. Ale ta kwestia mnie kompletnie nie interesowała. Cała książka to walka pomiędzy Ivy a Mo, rzeczywistością a ułudą. Jay waha się przez całe niemal 400 stron, za co miałam ochotę go walnąć i to tak mocno. I gdyby był osobą z krwi i kości zrobiłabym to, kurde! To osoba tak niezdecydowana, że to aż boli, naprawdę. Treść oprócz kilka randek, ucieczek i końcowego happy endu nie zawiera nic więcej. Naprawdę szkoda! Gdyby autorka opowiedziała tę samą historię z innej perspektywy, to naprawdę mogłoby być coś. Z obiecującej dystopii zrobiło się bezkształtne coś. Książki brakuje mocno zarysowanego czarnego charakteru. Czegoś, co popchnęłoby akcję do przodu. Bo walka dwóch dziewczyn o faceta. No nie tędy droga, to nie dla mnie. Za mało się dzieje. Zdecydowanie za mało. Kolejny minus to same przygotowanie polskiej wersji książki. W treści roi się od błędów. Przecinki są na siłę powpychane w miejsca, gdzie powinny stać kropki. Słowa są pozjadane, no po prostu koszmarny koszmar. Tylko okładka jest ładna, smutne. Moja ocena to 4/10. Bardzo słabo. Miałam dać 5/10 ale to by było za dużo, bo książka jest bardziej słaba niż średnia. Przeczytać można, jednak naprawdę nie spodziewajcie się fajerwerków. Mam nadzieję, że niedługo zrecenzuję dla was coś, co mnie zachwyci. Do napisania!