piątek, 31 maja 2019

CZYTELNICZE PODSUMOWANIE MAJA

     Cześć! Nie mogę uwierzyć, że minęło już pięć miesięcy tego roku. Maj zaczęłam słabo i byłam przekonana, że ten miesiąc zamknę z mniejszą ilością przeczytanych książek. Koniec końców uzbierało się ich osiem i jestem bardzo zadowolona.

PRZECZYTANE W MAJU 

1. Kroniki Belorskie Olga Gromyko
2. Zapisane w bliznach Adriana Locke 


3. Żelazne werble Tomasz Sadowski 


4. Wiśniowe serce Cathy Cassidy


5. To, co zakazane Tabitha Suzuma 


6. Dotyk martwych Charlaine Harris 


7. Kredziarz C.J. Tudor 


8. Dziennik nimfomanki Valerie Tasso


     Jeśli chodzi o przeczytane lektury, to największym zaskoczeniem były dla mnie Żelazne werble. Debiut, który wbił mnie w fotel. To niezwykle przerażająca i co gorsza prawdopodobna wizja przyszłości. Chcę zobaczyć to w formie ekranizacji tak bardzo. Serio, to gotowy scenariusz filmowy. Maj to zdecydowanie miesiąc książek recenzenckich. Jestem niezwykle wdzięczna, że mam okazję poznawać kolejne historie w ramach współprac. 

BOOK HAUL

      Jak zwykle moje półki lekko się rozrosły. Co prawda czekam nadal na zamówienie z maja, więc zapewne w czerwcu lista książek będzie o wiele dłuższa. Z zaskoczeniem stwierdzam, że od początku miesiąca przybyły do mnie tylko cztery książki.

1. Alice Oseman Radio Silence
2. Żelazne werble Tomasz Sadowski
3. Wiśniowe serce Cathy Cassidy
4. Twoje fotografie Tammy Robinson

     To na razie wszystko ode mnie. Życzę wam zaczytanego miesiąca. Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

wtorek, 28 maja 2019

"To, co zakazane" Tabitha Suzuma [recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Młodzieżówka]

     Witajcie kochani! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją książki bardzo trudnej. Gdy tylko zobaczyłam, że To, co zakazane porównuje się do Kwiatów na poddaszu to uznałam, że muszę to przeczytać. Zapraszam dalej!

Tytuł: To, co zakazne
Tytuł oryginału: Forbidden
Autor: Tabitha Suzuma
Tłumaczenie: Joanna Krystyna Radosz
Wydawca: Młodzieżówka
Data wydania: 8 maja 2019
Liczba stron: 376
Moja ocena: 9/10 

     Maya i Lochan od zawsze byli bardziej przyjaciółmi niż bratem i siostrą. Jako dwoje najstarszych z piątki rodzeństwa muszą zajmować się dorastającym Kitem, siedmioletnim Tiffinem i najmłodszą, pięcioletnią Willą.

     Zajmowanie się braćmi i siostrą dalece wykracza poza zwykłą pomoc w domu. Ich ojciec zostawił rodzinę, a matka za bardzo nie interesuje się swoimi dziećmi. Lochan i Maya przejęli obowiązki rodziców: pilnują, aby ich rodzeństwo dotarło do szkoły, odrabiają z nimi lekcje oraz kładą ich spać.

     Lochan niedługo skończy szkołę i zacznie naukę na studiach. Jest bardzo inteligentny. Ma jednak problem w postaci fobii społecznej. Swobodnie wysławia się tylko wśród rodzeństwa oraz wtedy, kiedy zmusza go do tego sytuacja. Największe oparcie znajduje w Mai, która razem z nim dźwiga ciężar kolejnych dni. 

     To wszystko tylko gra. Wszyscy inni i tak udają. Kit może otaczać się dzieciakami, które gwiżdżą na autorytety, ale boją się tak samo jak wszyscy. Natrząsają się z reszty i wytykają palcami odludków, bo mają wtedy poczucie przynależności. A ja nie jestem wcale lepsza. Mogę wyglądać na pewną siebie i wygadaną, ale przez większość czasu śmieję się z dowcipów, które mnie nie bawią i mówię rzeczy, których nie chcę mówić, bo koniec końców to jest to, co wszyscy próbujemy robić - wpasować się tak czy inaczej desperacko udając, że wszyscy jesteśmy tacy sami.

     Tabitha Suzuma zdecydowała się opowiedzieć nam tę historię z dwóch punktów widzenia - Lochana i Mai. Ich pierwszoosobowa narracja idealnie się uzupełnia. Nie jest spoilerem, że nasi główni bohaterowie są dla siebie kimś więcej niż tylko rodzeństwem. Autorka skupiła się na tym, jak do tego uczucia w ogóle doszło.
     Już na samym początku wspomniałam o porównaniu tej książki do Kwiatów na poddaszu. Cóż, jeśli pozna się te dwie historie, to ciężko byłoby ich nie porównywać. W obu powieściach występuje wątek związku pomiędzy bratem i siostrą. U Virginii Andrews to uczucie zaczyna się tak samo, czyli od przejęcia roli rodziców nad młodszym rodzeństwem. Cathy i Chris byli także odizolowani od innych ludzi i moim zdaniem to uczucie da się wytłumaczyć.

     Myślę, że z biegiem czasu coraz mniej rzeczy nas szokuje, jest coraz mniej tabu. Związki kazirodcze wciąż do tego tabu należą i mało twórców je porusza. Zgaduję, że nie zajmują się tym tematem bo jest niezwykle trudny i delikatny. Bardzo łatwo byłoby przesadzić i przedstawić takie relacje jako wynaturzone czy wręcz obrzydliwe.

     Uważam, że Tabitha Suzuma poradziła sobie z opowiedzeniem tej historii fenomenalnie. Opisała relacje Mai i Lochana z niezwykłą empatią i delikatnością. Sprawiła, że ich związek nie wydaje się obrzydliwy ani nie uczyniła z niego sensacji. Co więcej, przedstawiła myśli bohaterów w taki sposób, że przede wszystkim się tę miłość rozumie. Lochanowi i Mai zostało odebrane dzieciństwo, tak samo jak bohaterom Kwiatów na poddaszu. Oni byli tak zajęci zajmowaniem się domem i dziećmi, że nie mieli możliwości zawiązać zdrowych relacji z ludźmi spoza swojej rodziny.

     Kiedy zbliżałam się do ostatnich stron Tego, co zakazane nie miałam zielonego pojęcia jak ta historia może się zakończyć. Finał, cóż... powiem tylko, że mnie zaskoczył. Historia Tabithy Suzumy jest trudna i tragiczna w każdy sposób. Polecam z całego serca, jeśli tylko jesteście w stanie wykazać się wrażliwością i empatią. Jeśli jesteście nietolerancyjni, to ta historia się wam nie spodoba. Chociaż słowo podobać moim zdaniem nie jest tu adekwatne.

     Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu Młodzieżówka. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

środa, 15 maja 2019

"Zapomniane" Cat Patrick - szukałam tej książki kilka lat! Było warto?

     Cześć! Dzisiaj przychodzę do was z wyjątkowym tytułem. Zapomniane Cat Patrick to książka, którą chciałam przeczytać od ładnych paru lat, jednak nie mogłam jej nigdzie dostać. Jak więc udało mi się ją znaleźć? Zupełnie przypadkowo - oglądając story na Instagramie. Zapraszam dalej.

Tytuł: Zapomniane
Tytuł oryginału: Forgotten
Autor: Cat Patrick
Tłumaczenie: Jan Hensel
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 12 stycznia 2012
Liczba stron: 310
Moja ocena: 7/10

    Nastoletnia London cierpi na bardzo nietypową przypadłość. Każdej nocy zapomina wszystko, co się w tym czasie działo. Staje się taką czystą kartą, ale za to "pamięta" swoją przyszłość. 

     Radzi sobie dzięki skrupulatnemu notowaniu ważnych informacji. Wielką pomocą jest dla niej mama oraz najlepsza przyjaciółka Jamie. Obie znają tajemnicę dziewczyny.

     Pewnego dnia w szkole London spotyka Luke'a. Chłopak od początku ją intryguje. Główna bohaterka nie kojarzy go jednak ze swojej przyszłości, więc po jednej rozmowie postanawia dać sobie z nim spokój. Tymczasem zaczyna kłócić się z Jamie i chociaż wie, że się pogodzą, to i tak jest to dla niej trudne. London zaczyna też czuć, że mama nie mówi jej całej prawdy...

     Moja (myślę, że mogę to tak określić) mała obsesja na punkcie tej książki wzięła się chyba z tematu, jaki porusza. Nigdy wcześniej nie spotkałam się głównym bohaterem, który pamięta swoją przyszłość, za to przeszłość pozostaje dla tej osoby tajemnicą. Zwykle jeśli w popkulturze pojawia się wątek przewidywania przyszłości, to raczej chodzi o to, że ktoś ma taką zdolność i nie traci przy tym swoich wspomnień.

     Odniosę się do pytania z tytułu posta: czy było warto? Cóż, zważywszy na to, że ta książka kosztowała mnie całe 10 zł, to jak najbardziej. Jeśli zaś mam ocenić treść, to spodziewałam się więcej, ale i nie jestem zawiedziona. Może myślałam, że opowieść Cat Patrick nie będzie typową młodzieżówką i że dostanę trochę więcej, ale z tym nie mam wielkich problemów. 

     Myślę też, że wcale by nie zaszkodziło, gdyby Zapomniane była trochę grubsza i gdyby autorka nieco rozwinęła przedstawiony świat. Opowieść Cat Patrick jest debiutem i moim zdaniem autorka poradziła sobie z przedstawieniem swojego pomysłu bardzo dobrze. Mamy do czynienia z pierwszoosobową narracją a z takim sposobem opowiadania historii trzeba uważać. London jest fajną bohaterką i oglądanie świata jej oczami jest ciekawym doświadczeniem i przede wszystkim nie jest męczące.

     Bardzo mi się podoba przedstawienie wątku romantycznego pomiędzy bohaterami. To uczucie jest takie słodkie i niewinne, a London i Luke poznają się właściwie od nowa każdego dnia. Teraz na myśl nasuwa mi się film Pięćdziesiąt pierwszych randek, gdzie był podobny motyw. 

     Nie mogę nie wspomnieć o przepięknej okładce, która wręcz hipnotyzuje od razu, kiedy tylko się na nią spojrzy. Jest w niej coś takiego, co nie daje o sobie zapomnieć. Może to szare, burzowe tło, a może postać modelki, która jest przepiękna (zdjęcie było zapewne przerobione, ale cóż, takie mamy czasy).

     Zapomniane to dla mnie powiew świeżości, o ile mogę tak określić książkę wydaną w 2012 roku. Ludzie, jaka ja byłam zajarana, kiedy otworzyłam przesyłkę z tą książką. Bibliofile zrozumieją. Zapomniane bardzo serdecznie wam polecam i jeśli zdecydujecie się polować na ten tytuł, to życzę powodzenia. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

poniedziałek, 13 maja 2019

Przedpremierowo: "Zapisane w bliznach" Adriany Locke - typowy wyciskacz łez? [recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Szósty Zmysł]

     Witam! Dzisiaj przychodzę do was z drugą wydaną w Polsce powieścią Adriany Locke. Jeśli czytaliście moją recenzję pierwszego tomu, to wiecie, że mi się spodobał. Jak wypada Zapisane w bliznach? Zapraszam dalej.

Tytuł: Zapisane w bliznach
Tytuł oryginału: Written in the scars 
Autor: Adriana Locke 
Tłumaczenie: Klaudia Wyrwińska 
Wydawca: Szósty Zmysł 
Data wydania: 15 maja 2019
Liczba stron: 372
Moja ocena: 7/10

     Tyler Whitt stracił głowę dla Elin praktycznie w tym samym momencie, w którym zobaczył ją po raz pierwszy. Wszystko między nimi układało się świetnie, dopóki nie pojawiły się problemy.

     Ty i Elin są dla siebie stworzeni. Gdy kilka lat po ślubie kobieta nadal nie może zajść w ciążę, a Tyler ulega wypadkowi w kopalni, coś między nimi zaczyna się psuć. Punkt kulminacyjny ich coraz częstszych kłótni następuje, kiedy mężczyzna wychodzi z domu i... wyjeżdża. 

     Książka zaczyna się w momencie, kiedy Tyler wraca do Jackson. Musi zmierzyć się z własnymi demonami, spojrzeć w twarz bliskim, których opuścił... Oraz spróbować zawalczyć o swoje małżeństwo.

     Już w momencie, kiedy dostałam tę książkę w swoje łapki nie mogłam się doczekać, żeby po nią sięgnąć. Ta historia to kaliber podobny do poprzedniej powieści Adriany i do Corinne Michaels (na której nową książkę już czekam). Te opowieści to przede wszystkim emocje i krótka chwila odprężenia. Krótka, bo książki tego typu czyta się błyskawicznie. Ja uporałam się z nią w przeciągu doby.

     Siniaki znikają, Tylerze. Blizny zostają z tobą i są dowodem, że coś w życiu robiłeś. Że żyłeś. Że walczyłeś. Że kochałeś. - Patrzy na mnie znad okularów. - Już w chwili, gdy się tu pojawiłeś i poprosiłeś o rozmowę z moim mężem, wiedziałam, że masz złamane serce. Przez te wszystkie lata widziałam niejednego zakochanego do szaleństwa mężczyznę.

     Raz na jakiś czas lubię sięgać po romanse. Chociaż mojego życia nie zmieni ani może nie zapisze się w mojej pamięci jako szczególna książka, to Zapisane w bliznach jest naprawdę dobrą historią. Sam motyw tytułowych blizn jest bardzo ciekawy. Zawsze to jakiś urozmaicenie dla fabuły.

     Nie mogłabym nie odnieść się do wątku kobiet, które nie mogą zajść w ciążę. Czytałam już mnóstwo powieści z tym wątkiem i obawiam się, że jeszcze kilka i będę tym rzygać. Niech pomyślę, gdzie występuje takie wyjście do właściwej fabuły... Arsen, Consolation, teraz Zapisane w bliznach... Ja nie mówię, że to nie tragedia, ale naprawdę? To już nie można wprowadzić dramatu i nie wiem, sprawić, że bohaterowie pokłócą się o coś innego? 

     Możecie uznać, że przesadzam, ale nie jestem tutaj od słodzenia. Mówię jak jest i nie ukrywam swoich odczuć. Żeby nie zrobiło się nam zbyt pesymistycznie, to stylowi i konstrukcji fabuły nie można wiele zarzucić. Owszem, to romans i jest zbudowany podobnie do wielu innych książek z gatunku. Cóż, wiedziałam dobrze, po co sięgam. 

     Podsumowując, mimo wszystko jestem na tak. Ta książka byłaby idealna na przykład jako lżejsza lektura pomiędzy innymi opowieściami. Dobrze było wrócić do prozy Adriany Locke, bo jest po prostu przyjemna. Polecam serdecznie, a za egzemplarz dziękuję Wydawnictwo Szósty Zmysł. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

sobota, 11 maja 2019

"Kroniki Belorskie" Olga Gromyko [recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Papierowy Księżyc]

    Cześć! Dzisiaj przychodzę do was z książką, na którą długo czekałam. Właściwie, na zakończenie cyklu ze świata Belorii autorstwa Olgi Gromyko. Co autorka przygotowała dla swoich fanów w ostatnim tomie cyklu?

Tytuł: Kroniki Belorskie 
Tytuł oryginału: Белорские хроники
Autor: Olga Gromyko
Tłumaczenie: Marina Makarevskaya
Wydawca: Papierowy Księżyc
Data wydania: 24 kwietnia 2019
Liczba stron: 555
Moja ocena: 7/10

     Kroniki Belorskie to zbiór opowiadań, więc nie będę tutaj opisywać fabuły żadnego z nich. Opowiadania, szczególnie zebrane w jedną książkę, o tyle trudno jest oceniać, że one nie zawsze reprezentują jeden poziom. Tutaj podobnie, są opowiadania, które oceniłabym lepiej od pozostałych. Są też takie, które czytało mi się ciężej, były mniej interesujące. Być może przez te kilka historii tę książkę czytałam tak boleśnie długo. Chociaż to Olga Gromyko i powinnam przez to przejść z prawdziwą przyjemnością.

     Dzieciak wlepił we mnie oczy pełne świętego przerażenia, ale po chwili zrozumiał, że kpię sobie z niego i się naburmuszył.
- Przyjechałam z Weresem - wyjaśniłam, kiedy już skończyłam się śmiać. - Pomieszkamy tutaj, póki on ma wykłady, żeby nie biegać codziennie przez miasto. Swoją drogą, co powiesz na spacer z bestią? 
Rest zmierzył mnie zszokowanym spojrzeniem.
- Znaczy... a założysz kaganiec?
- Z Rudą, bałwanie! - Skróciłam smycz, przyciągając do nas sukę, która z zapałem obwąchiwała coś za rogiem.

     Nie zrozumcie mnie źle. To jest Olga Gromyko, jaką znamy. Jej historię wciąż ociekają poczuciem humoru, które trafia do mnie niesamowicie. Uważam jednak, że ta seria stoi osobą Wolhy Rednej. To jedna z najbardziej wyróżniających się bohaterek fantastyki, które do tej pory miałam okazję poznać. Czy uważam więc, że ten szósty tom jest potrzebny? Tak i nie. Dla osób, które tęsknią za światem Belorii to na pewno gratka. Ja natomiast przeczytałam tylko pierwszy tom, więc mam świadomość, że jeszcze powrócę do tej historii. Przyznam się, że przeczytałam tylko Zawód: Wiedźma przed sięgnięciem po Kroniki Belorskie. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że najpierw upewniłam się, że te opowiadania są luźno powiązane z serią. Poza tym nieobce mi jest czytanie tomów serii nie po kolei i nie mam z tym wielkiego problemu.

     Na początku myślałam, że opowiadania zawarte w Kronikach Belorskich łączy tylko fakt, że dzieją się w tym samym świecie. Jak się później okazało, niektórzy bohaterowie przewijają się w więcej niż jednej opowieści i to sprawia, że cała książka jest bardziej spójna. Olga Gromyko bawi się także narracją - raz mamy do czynienia z pierwszoosobową, innym razem pisze w trzeciej osobie. Dodatkowo te opowiadania nie dzieją się na jednej linii czasowej, co według mnie też zasługuje na wzmiankę.

     - Przeżyliśmy razem siedem lat - ciągnęła magiczka, patrząc na obraz niewidzącym spojrzeniem. - Kochaliśmy się przez całe trzy lata, i szanowaliśmy przez kolejne dwa..., a potem coś się załamało. Dla niego gotowa byłam nawet porzucić karierę i urodzić wspólne dziecko... Tyle że on przeciwnie, pragną władzy i zamienił na nią wszystko pozostałe. Chociaż chyba nawet nie o to chodzi. Widzisz, żeby ogrzewać się u domowego ogniska, trzeba cały czas dorzucać do niego opał. Niestety większość mężczyzn uważa, że wystarczy raz rozpalić ogień i sprawa załatwiona, będzie płonął zawsze. Ale wszystko potrzebuje pożywienia - człowiek, ogień i miłość. Tak więc można powiedzieć, że nasze małżeństwo zdechło z głodu.

     Kroniki Belorskie to bardzo dobra książka i absolutnie nie uważam, że przeczytanie jej było stratą czasu. Pewnie z przeczytaniem pozostałych tomów serii poczekam, aż na prozę Gromyko najdzie mnie ochota. Ten dodatkowy tom to po prostu fajny dodatek, który umożliwia powrót do znanego już nam świata. Dobrze też jest znać chociaż pierwszy tom przed lekturą Kronik Belorskich, bo niektóre pojęcia oraz różne rzeczy typowe dla świata Belorii nie są tłumaczone (co poniekąd jest logiczne). Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc.

     To na razie wszystko ode mnie. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

poniedziałek, 6 maja 2019

"Wielkie kłamstewka" Liane Moriarty + kilka słów o serialu.

     No cześć! Dziś przychodzę do was z kolejną książką, do której przeczytania popchnęła mnie chęć obejrzenia ekranizacji. Koleżanka wychwalała serial Wielkie kłamstewka pod niebiosa, więc postanowiłam sprawdzić, co w trawie piszczy. Najpierw jednak przeczytałam książkę.

Tytuł: Wielkie kłamstewka
Tytuł oryginału: Big little lies
Autor: Liane Moriarty
Tłumaczenie: Małgorzata Moltzan-Małkowska
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 14 lutego 2017
Liczba stron: 496
Moja ocena: 9/10

     Do małego miasteczka na przedmieściach Sydney przeprowadza się Jane wraz ze swoim pięcioletnim synkiem, Ziggym. Kiedy odwozi swojego syna do przedszkola, zauważa kobietę ze skręconą kostką i postanawia jej pomóc. Od tego wszystko się zaczęło - od wypadku na drodze.

     W powieści Liane Moriarty poznajemy historię trzech kobiet: wymienionej przeze mnie wyżej Jane, Madeleine oraz Celeste. Oprócz tego, że mają dzieci w tym samym wieku, główne bohaterki połączyła silna więź. Madeleine wzięła Jane pod swoje skrzydła i stały się prawdziwymi przyjaciółkami.

     Jest też Celeste. Piękna i skryta, żona młodszego od siebie biznesmena oraz matka dwójki urwisów. Jej stonowany sposób bycia stanowi uzupełnienie przebojowego charakteru Madeleine. Z każdą kolejną stroną coraz lepiej poznajemy życie każdej z nich. Czy życie w małym miasteczku to wyłącznie sielanka? A może ktoś ukrywa prawdę o sobie?

     Jak już wspominałam we wstępie, pewnie ta książka na swoja kolej jeszcze trochę by poczekała, gdyby nie serial HBO, do którego obejrzenia koleżanka zachęciła mnie tak bardzo. Wielkie kłamstewka wciągają od pierwszej strony. Narracja jest prowadzona w trzeciej osobie. Kolejno obserwujemy codzienność Maddie, Jane i Celeste.

     Madeleine trzymała nastrój pod kontrolą niczym wściekłego psa na krótkiej smyczy. Na boisku roiło się od rozgadanych rodziców i rozwrzeszczanych maluchów. Ci pierwsi stali nieruchomo, podczas gdy drudzy miotali się wokół nich jak kulki w automatach do gry. Byli tam rodzice świeżo upieczonych przedszkolaków z promiennymi, nerwowymi uśmiechami na twarzach. Były matki szóstoklasistów w ożywionych, nieprzepuszczalnych grupkach, niekwestionowane królowe szkoły. Nie zabrakło również Blond Paziów, muskających palcami swoje odświeżone fryzury.
     Ach, było wspaniale. Ten wietrzyk znad oceanu. Roześmiane twarzyczki dziatek i - ożeż w mordę kopany - jej były mąż. 

     Od początku wiadomo, że na wieczorku integracyjnym doszło do tragedii - ktoś zginął, ale do ostatnich stron nie wiadomo kto. Nie pamiętam, żebym kiedyś wcześniej spotkała się z takim zabiegiem. Jest to sprytne zagranie ze strony autorki, bo czytelnik cały czas chce się dowiedzieć, co dokładne się wydarzyło i kto stracił życie. Z drugiej strony perypetie Jane, Madeleine i Celeste są na tyle ciekawe, że je także śledzi się z zapartym tchem. 

     Ja wiem jak to brzmi: śledzenie z zapartym tchem losów bohaterów obyczajówki. Jest coś jednak niezaprzeczalnie przyciągającego w opowieściach o małych społecznościach. Niby wszyscy wszystko o sobie wiedzą, a wystarczy tylko zajrzeć pod powierzchnię, żeby odkryć prawdę. Czasami trudną prawdę. Wielkie kłamstewka skłaniają także po trosze ku refleksji. Czy można usprawiedliwić kłamstwo, żeby chronić siebie, swoich przyjaciół czy rodzinę?


     Przejdę teraz do moich wrażeń po obejrzeniu pierwszego sezonu (twórcy postanowili opowiedzieć tę historię nieco dalej i ja jestem zachwycona i na maksa podekscytowana) Big little lies. Od momentu, kiedy usłyszałam pierwsze dźwięki z czołówki wiedziałam, że przepadłam na amen. Dobór aktorów, cudowne kadry, muzyka - wszystko tworzy niezwykle spójną całość. Jestem usatysfakcjonowana, że postanowiono trzymać się wiernie wydarzeniom z książki w jakichś dziewięćdziesięciu procentach. Kilka wątków zostało zmienionych; tu coś dodano, coś pominięto... Jednak nie mogę się uczepić niczego. Jest idealnie.

     Nie mogę nie wspomnieć o fenomenalnej grze aktorskiej, szczególnie Nicole Kidman, która wcieliła się w piękną i zdystansowaną Celeste Wright. Trudno byłoby mi chyba wyobrazić sobie lepszą aktorkę do tej roli. Kiedy Kidman tylko pojawiała się na ekranie, nie mogłam oderwać wzroku. Właściwie od każdego na ekranie. Na wyróżnienie z mojej strony zasługuje także Alex Skarsgard, którego jestem fanką, odkąd obejrzałam True Blood. Na początku nie wiedziałam, że zagrał właśnie męża Celeste, ale wyszło mu to. Po prostu.

     Wspomniałam już wyżej, że będzie drugi sezon i czekam na niego z niecierpliwością. Serial kończy się tak samo jak książka, więc jestem ciekawa, jak twórcy opowiedzą nam dalszą historię. Na pewno wrócę do pierwszego sezonu. Dawno nie oglądałam tak dobrego serialu.

     Cóż, to wszystko ode mnie. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

sobota, 4 maja 2019

CZYTELNICZE PODSUMOWANIE KWIETNIA

     Cześć! Tak się złożyło, że nie wyrobiłam się z podsumowaniem kwietnia wcześniej. Lecz nic straconego, gdyż maj właściwie ledwo nam się zaczął. Kwiecień pod względem czytelniczym był miesiącem mocno średnim. Przeczytałam tylko pięć książek i jeśli tak dalej pójdzie, to nie przeczytam stu książek w tym roku. 

PRZECZYTANE W KWIETNIU

1. Banda nieudaczników Filip Porębski


2. Córka jubilera Magdalena Knedler


3. Klątwa wiecznego tułacza Magdalena Knedler




4. Ostrze zdrajcy Sebastien de Castell


5. Pocałunek cesarza Sylwia Bachleda


     Z lektur kwietnia jestem raczej zadowolona. Po raz pierwszy miałam styczność z twórczością Magdaleny Knedler i ludzie, co to była za dylogia. Kawał dobrego researchu, świetny styl i cudowni, tragiczni bohaterowie. Jak już wiecie, Pocałuenk cesarza mi się nie spodobał i nie mam zamiaru sięgać po drugi tom. Za to z chęcią będę kontynuować przygodę z Ostrzem zdrajcy, które na początku podobało mi się średnio.

BOOK HAUL

Jak co miesiąc przybyło do mnie mnóstwo pysznych tytułów. Obawiam się, że nie wygrzebię się niedługo spod stosów, które otaczają mnie z każdej strony. Cóż... Od takiego przybytku głowa na pewno nie boli!

1. Banda nieudaczników Filip Porębski
2. Córka jubilera Magdalena Knedler
3. Klątwa wiecznego tułacza Magdalena Knedler
4. Gra o tron George R. R. Martin
5. Imię wiatru Patrick Rofthu
6. Pocałunek cesarza Sylwia Bachleda
7. Mam chusteczkę haftowaną Hanna Greń
8. Popielate laleczki Hanna Greń
9. Miasteczko Worthy Marbeth Mayhew Whalen
10. Mój ojciec jest mordercą Caine Rachel
11. P.S. Wciąż cię kocham Jenny Hann
12. Pierwsza miłość Zbiorowe
13. Kobiety nieidealne. Joanna Magdalena Kawka, Małgorzata Hayles 
14. Cynamowski młyn Stefan Darda, Magdalena Witkiewicz 
15. Zły król Holy Black
16. Do dziewczyn, które czuły zbyt wiele Brittainy C. Cherry
17. Umorzenie Remigiusz Mróz
18. Gabriel Jennifer L. Armentrout
19. Nasz ostatni dzień Adam Silvera
20. Historyk Elizabeth Kostova
21. Kroniki Belorskie Olga Gromyko
22. To, co zakazane Tabitha Suzuma
23. Zapisane w bliznach Adriana Locke
24. Ego Krzysztof Kościelski  

     To na razie tyle ode mnie. Życzę wam zaczytanego miesiąca. Mam nadzieję, że Majówka mija wam na błogim lenistwie i że w wasze łapki trafiają same dobre laktury. Do napisania!