Cześć! Nie pamiętam, kiedy ostatnio usiadłam przy laptopie, żeby napisać tutaj pełną recenzję. Piszę je właściwie cały czas, jednak ostatnimi czasy moją potrzebę dzielenia się opiniami o przeczytanych tytułach zaspokaja Instagram. Wczoraj skończyłam czytać książkę, o której kilka zdań pod postem na Bookstagramie to byłoby zdecydowanie za mało. Zapraszam na moją opinię o Opowieści Podręcznej Margaret Atwood.
Tytuł: Opowieść Podręcznej
Tytuł oryginału: The Handmaid's tale
Autor: Margaret Atwood
Tłumaczenie: Zofia Uhrynowska-Hanasz
Wydawca: Wielka Litera
Data wydania: 28 kwietnia 2017
Liczba stron: 366
Moja ocena: 10/10
Freda jest Podręczną w Republice Gileadu. Rolą kobiet w post-apokaliptycznym świecie stworzonym przez Margaret Atwood jest właściwie tylko reprodukcja. Podręczne są wysyłane do domów Komendantów i ich żon i próbują urodzić im dziecko. Oprócz cyklicznej ceremonii, której Freda musi się poddać, żeby zostać zapłodniona, jej jedyną rozrywką jest codzienne wychodzenie po zakupy. Oczywiście pod ścisłym nadzorem i pod czujnym okiem innej Podręcznej.
Podręcznym poza urodzeniem dziecka nie wolno właściwie nic. Nawet posiadać własnego imienia. Zabrania im się czytać, malować się, ubierają się tylko w jeden określony strój. Freda jednak pamięta jeszcze normalne życie: mogła sama na siebie zarabiać i decydować o sobie, miała przyjaciółkę, kochającego partnera i córeczkę. Lecz tego świata już nie ma...
Na początku trudno było mi wgryźć się w fabułę książki. Musiałam przywyknąć do ciągłych dygresji Fredy, gdyż często nagle odpływała myślami, głównie do swojego dawnego życia. Trudno się dziwić, poza myśleniem nie miała zbyt wiele do roboty. Mnie najbardziej podczas lektury uderzył zakaz czytania. Taka codzienność musiałaby być istnym piekłem.
Staram się zbyt wiele nie myśleć. Jak wszystko inne, tak samo myśl musi być racjonowana. O wielu sprawach nie da się myśleć. Myślenie może zmniejszyć moje szanse, a ja chcę przetrwać. Wiem, dlaczego akwarela przedstawiająca niebieskie irysy nie ma szkła, dlaczego okno otwiera się tylko częściowo i dlaczego szyby w nim są nietłukące. Nie chodzi o ucieczkę. I tak nie uciekłoby się zbyt daleko. Chodzi o te inne ucieczki, które człowiek znajduje w sobie, jeśli tylko ma coś ostrego.
Wiedziałam wcześniej o czym jest Opowieść Podręcznej i myślałam, że mi to wystarczy. Nie oglądałam też serialu (jeszcze), więc cała moja wiedza o anty-utopijnej wizji stworzonej przez Atwood opierała się o podstawowe informacje nabyte podczas natykania się na recenzje tej książki. I może powinno tak zostać, bo trudno sobie wyobrazić gorszy obraz przyszłości dla kobiet.
Podchodzi do zlewu, spłukuje ręce pod kranem i wyciera je w ścierkę do naczyń. Ścierka jest biała w niebieskie paski, taka sama jak przedtem. Czasem te przebłyski normalności uderzają mnie znienadzka, jakby z zasadzki. Nagłe przypomnienie tego, co zwykłe, codzienne, jest jak kopniak. Widzę ścierkę, wyjętą z kontekstu, wstrzymuję oddech. Dla niektórych pod pewnymi względami nie tak wiele się zmieniło.
Natykałam się na opinie, które bardzo krytykują narrację w Opowieści Podręcznej. Dla mnie to ona właśnie sprawia, że ta książka jest tak niepokojąca i przerażająca. Obserwujemy codzienność oczami Fredy i wiemy tylko to, co ona. A główna bohaterka została brutalnie wyrwana ze swojego życia i zmuszona do poddania się reżimowi Gileadu. Nie wie, czy żyją jej bliscy, nie docierają do niej żadne wiadomości z zewnątrz. Wie tylko tyle, że gdzieś toczy się wojna, ale i to może być propagandą podaną w celu stłumienia ewentualnego buntu. Rozumiem, skąd te głosy, bo czytelnik musi ułożyć sobie obraz świata z domysłów i z opowieści Fredy. Ale kurczę, sam sposób napisania tej książki to mistrzostwo świata.
Czyżbyśmy wtedy tak żyły? Ale przecież żyłyśmy jak zwykle. Każdy żyje jak zwykle, przeważnie. Obojętnie, co się dzieje. Nawet to, teraz, jest jak zwykle.
Podczas czytania było mi smutno i udzielała mi się atmosfera rezygnacji i beznadziei. Choć w Opowieści Podręcznej nie mamy żadnej Katniss Everdeen, która by wpadła do Gileadu i została twarzą rewolucji, to autorka daje nam iskierkę nadziei. I to nadzieja właśnie pozwala przetrwać ludziom ciężkie czasy. Jestem teraz niesamowicie ciekawa fabuły Testamentów.
Bardzo trudno odciąć emocje i traktować tę książkę tylko jako literackie dzieło. Myślę, że nie po to została ona napisana. Każda anty-utopijna wizja rzeczywistości jest tym straszniejsza, im bardziej prawdopodobna. A w takim świecie jaki opisała Margaret Atwood żadna z nas nie chciałaby się obudzić.
Chciałabym w sumie przyjść do was po tej długiej przerwie z recenzją bardziej pozytywnej książki, ale literatura nie może być zawsze łatwa i wygodna. Trzymajcie się cieplutko i do napisania!