środa, 23 września 2015

E. L. James "Nowe oblicze Greya"

     Cześć wszystkim! Jak możecie się domyślić, doczytałam tę niesławną trylogię do końca. Zrobiłam to nie dlatego, żeby mi się spodobała (kto czytał moją recenzję drugiego tomu wie dobrze, że nie), ale dlatego, że z reguły zawsze kończę to co zaczynam. I byłam ciut ciekawa, jak autorka zakończyła tę historię. Książkę czytałam na komórce i przebrnęłam przez nią w jakieś trzy dni. Nie spodziewałam się, że będzie to literatura wyższych lotów, bo zdecydowanie taka nie była. Jednak gdybym miała wybierać, powiedziałabym, że tom ostatni jest najlepszy z całej trylogii.
     Historia zaczyna się, kiedy Ana opisuje swoją podróż poślubną. Już jako pani Grey zwiedza całą Europę najbardziej luksusowymi środkami transportu. Jak zwykle, średnio raz na rozdział występuje scena seksu, czym przy tomie już trzecim naprawdę można rzygnąć. Dobra, skarżyć się nie będę, ponieważ dobrowolnie skazałam się na te katusze. Akcja skupia się na pożyciu małżeńskim Any i Christiana. Pan Grey nadal jest apodyktycznym dupkiem, a pani Grey nie wyszła ponad rolę ciepłych kluch bez charakteru. Widziałam dla Greya iskierkę nadziei przy końcówce drugiego tomu, która była nawet ciekawa. Jednak iskierka ta nie została rozdmuchana do rozmiarów ogniska, lecz została zduszona w zarodku. Autorka potraktowała po łebkach postać Hyde'a, a przecież mógł namieszać dużo bardziej w życiu nowożeńców. Zamiast na namiastce fabuły, jaką stworzyła, skupiła się na nieudanych próbach zachowania resztek niezależności przez Anę. Słabo, naprawdę słabo. Nie mogę napisać, żebym się na zwieńczeniu trylogii zawiodła, ponieważ nie miałam w stosunku do tej książki żadnych oczekiwań. Ana pobiła wszelkie rekordy głupoty, najpierw doprowadzając swego męża do ostateczności, a potem jęcząc i płacząc prosząc, żeby nie czuł do niej nienawiści. No ludzie! Gdyby gdzieś zrobili nagrodę w kategorii Najbardziej głupi i wkurwiający bohater literacki, Anastasia Grey-Steele wygrałaby niechybnie. Christian niby to się zmienił, ale nadal zachowuje się w ten swój irracjonalno-wkurzający spodób. Ja wiem, że miał ciężkie przejścia, ale proszę. Przy czytaniu moja podświadomość co rusz przewracała oczami, a moja wewnętrzna bogini uderzała się otwartą dłonią w czoło, siedząc na szezlongu w jedwabnym szlafroczku. Ha ha, ciągle nieśmieszne. Jedynym plusem tej książki jest fakt, że da się przez nią przebrnąć bardzo szybko. Nie wymaga też specjalnego wysiłku umysłowego, a głębszych przesłanek na próżno tam szukać. Mimo iż Ana jest żoną Christiana, nadal chce, żeby była mu bezwzględnie posłuszna, i nadal najchętniej sprałby ją na kwaśne jabłko za najbardziej śmieszne przewinienie.
     Czytając Greya miałam wrażenie, że jest to książka, która ma głównie pobudzić wyobraźnię osób, które mają mało ciekawe życie seksualne. Moim zdaniem jednak zadziałała w drugą stronę. Jej obrzydliwość i te proste opisy, bez żadnej finezji odrzucają i sprawiają, że człowiekowi robi się słabo. Czytałam inne książki erotyczne, więc mam porównanie. Trylogia Pięćdziesięciu Odcieni to najgorszy gniot, jaki czytałam w życiu. Jeśli chcecie ogarnąć o co chodzi, już lepiej sięgnijcie po film i nie traćcie czasu. Naprawdę nic nie stracicie, to wam mogę obiecać. To już wszystko, co mam do powiedzenia. Powrócę do was z recenzją kolejnej książki, mam nadzieję, już niedługo. Do napisania!

czwartek, 17 września 2015

Cornelia Funke "Atramentowa Śmierć"

     Cześć! Było mi trudno zdecydować, o jakiej książce chcę dziś pisać. Na razie jestem zmuszona zawiesić czytanie książek, które nie są lekturami szkolnymi, ale mam w zanadrzu kilka tytułów przeczytanych w wakacje, także recenzje będą się pojawiać przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Klasa maturalna zaczyna dawać mi się we znaki, czasu wolnego też jest mniej, ale co jakiś czas będę dodawać notki.
     Chcę wam opowiedzieć o cudownej książce. Czytałam ją co prawda chyba dobre kilka miesięcy. Jednak czekała cierpliwie na moim telefonie, aż przeczytam kilka słów. Czas jaki zajęła mi lektura może wynikać z faktu, że plik ma grubo ponad 500 stron, a nie ukrywam, że najlepiej czyta mi się e-booki które mają do 200 stron. Cornelia Funke stworzyła świat unikatowy, absolutnie wspaniały i bajkowy. Ostatni tom czyta się mając wrażenie, jakby wróciło się do domu po długiej podróży. Trylogia Atramentowy Świat jest baśnią, gdzie w świecie pięknym, pełnym magi, ale i brutalnym, ścierają się ze sobą dwie najstarsze siły - dobro i zło. UWAGA, SPOILERY! Książka zaczyna się sceną, w której Farid wykopuje skarb dla Orfeusza. Smolipaluch nadal spoczywa w krainie umarłych, a Świecąca Gęba karni się słowami Fenoglia, zwlekając jednocześnie ze spełnieniem obietnicy danej Faridowi. Nie przytoczę wszystkich wątków, jakie autorka wplotła w treść, ponieważ ich mnogość niemalże przeraża. W ostatnim tomie nieubłaganie zbliżamy się do wielkiego końca. Mortimer na dobre wczuł się w rolę, jaką napisał dla niego Atramentowy Tkacz. Wraz z zbójcami, obok Czarnego Księcia i jego niedźwiedzia, jest niczym nowe wcielenie Robin Hooda. Jednak sójka nie tylko zabiera biednym i daje bogatym. Wplątał się bowiem w mroczniejszą historię - oszukał Żmijogłowego, który nie zamierza puścić mu tego płazem. Pusta Księga zaczyna gnić, a to samo dzieje się z ciałem Srebrnego Księcia. W książce Cornelii Funke każda postać ma rolę do odegrania, wszystko jest dopięte na ostatni guzik, nie ma w niej zbędnych elementów. Na skutek intrygi uknutej przez bodajże Szczapę, w zamian za porwane dzieci, Sójka postanawia oddać się w ręce Brzydkiej Wiolanty, która także chce mieć coś do powiedzenia. Żmijogłowy jednak nie powiedział jeszcze ostatniego końca. Nie będę wam może opisywać szczegółowo zakończenia, bo mimo ostrzeżenia o spoilerach nie chcę zdradzać wszystkiego. Autorka zakończyła wszystko w sposób satysfakcjonujący. Jak w klasycznej baśni, dobro zwyciężyło nad złem i wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Cała trylogia to przepiękna i pyszna baśń, wręcz przepełniona magią, postaciami, które opowiadają się po stronie dobra albo zła. Zakończenie w pełni mnie usatysfakcjonowało. Mimo zwrotów akcji nie sposób było nie oczekiwać pomyślnego zakończenia. I doczekałam się idealne wyważonego końca. Szczególnie spodobały mi się ostatnie słowa. Człowiek zawsze jest ciekawy świata, który czeka tuż za horyzontem. Cornelia Funke daje czytelnikom do zrozumienia, że mimo zakończenia trylogii, historia toczy się dalej - własnym rytmem, jak to było z historią napisaną przez Fenoglia.
    Z całą trylogią wiążę same ciepłe wspomnienia. Jest przepełniona nadzieją, bohaterami, którzy nieustannie walczą o sprawiedliwość. To współczesna baśń, piękna i mądra. Nie pozostało mi już dodać nic poza gorącym poleceniem wam całej trylogii. Nie przerażajcie się ilością stron, bo, jak mawia Mo: Książki muszą być grube, bo w nich jest cały świat. Zbliża się weekend, więc życzę wam zaczytania się w godnej lekturze. Ja tymczasem powracam do Granicy i nie wiem, naprawdę nie wiem, kiedy to przeczytam. Do napisania!


poniedziałek, 7 września 2015

Wakacyjny book haul!

     Witajcie w ten całkiem ładny wrześniowy dzień! Szkoła już na dobre się rozpoczęła, a w pierwszy poniedziałek tego roku szkolnego mam ochotę jeszcze raz wspomnieć wakacje. Co prawda całe dwa miesiące pracowałam, więc nie miałam zbyt wiele czasu na odpoczynek, jednakże miałam fundusze, aby zakupić kilka(dziesiąt) książek. Nie byłabym sobą, gdybym nie przeznaczyła małej części wypłaty na książki. To po prostu musiało się stać. A że te wakacje obfitowały w promocje lub spontaniczne zakupy, trochę mi się książek uzbierało. Między innymi skompletowałam "Dary Anioła" Cassandry Clare, serię, której oddałam całe serce, która jest genialna, jednocześnie łamie serce, ale i powala swoim humorem. Wiecie, Jace... <3. Ale nim rozpiszę się o książkach pani Clare, przejdę do właściwego tematu posta. Przychodzę do was dzisiaj z book haulem w wersji blogowej. Zapewne znacie book haul z book vlogów, ja jednak pozostanę przy pisaniu, więc podzielę się z wami zdjęciami oraz krótkimi opisami. Bardzo się cieszę, że podczas czytania tych książek z łatwością wspomnę sobie to piękne i gorące lato, które niestety obecnie żyje tylko w naszej pamięci. Dodam jeszcze, ponieważ nie będę robić czytelniczego podsumowania (może kiedyś), że w wakacje udało mi się przeczytać około dziesięciu książek, co jak na mnie jest bardzo dobrym wynikiem, zważając na fakt, że nie miałam zbyt wiele wolnego czasu. Nie przedłużam już, zapraszam na book haul!

Chciałam zmieścić wszystko w jednym stosie, ale istniała realna obawa, że książki runą na podłogę (albo na mnie) i się pouszkadzają więc wiecie, nie chciałam ryzykować.


  Tom 3 Tokyo Ghoul. Mangi zaliczam do książek, więc także dołączyłam ją do tego zestawienia.


George Orwell za dyszkę. Zakup całkowicie spontaniczny. Kto by pomyślał, że w empiku zrobią półkę z wydaniami kieszonkowymi?


"Zdradzona", czyli tom drugi "Domu Nocy". Myślałam, że kupuję wydanie zwykłe, a nie kieszonkowe, ale właściwie to nie ma większego znaczenia.


"Nomen Omen" Marty Kisiel. Po obejrzeniu recenzji Anity i przecenie kupiłam niemal bez zastanowienia.


"Dziewczyna z pomarańczami". Nie była objęta żadną promocją, po prostu słyszałam o niej wiele dobrego.


"Fangirl" Rainbow Rowell. Znowu, czytałam wiele pozytywnych recenzji. Poza tym sam opis bardzo mi się spodobał. Myślę, że lektura będzie przyjemna. W końcu, kto z nas nie ma w sobie czegoś z tytułowej "Fangirl"?


Moja kolejna miłość, czyli "Wampiry z Morganville" Caine Rachel. Dwa tomy w przecenie. Kiedyś skompletuję całość.



Najgrubsze tomiszcze w moim stosiku. "Blackout" liczy sobie prawie 800 stron a i format ma potężny. Ciekawe, kiedy to przeczytam. Złożę chyba podanie o kolejne życie, w którym poświęcę się wyłącznie czytaniu xd.


Trylogia Gail Carriger. Spodziewam się dobrej lektury, ale zobaczymy, jak to wyjdzie.




"Sensei i miłość" Hiromi Kawakami. Skusiło mnie nazwisko autorki oraz opis. No i też dopisek na okładce: "Książka jak lekcja szczęścia". Zresztą i historie podnoszące na duchu są potrzebne. 


"Druga Szansa" Katarzyny Miszczuk. Kupiłam ją bo mnie zaciekawiła no i to Katarzyna Miszczuk, więc musi być dobra.


Duologia również od Katarzyny Miszczuk. Po przeczytaniu trylogii o Wiktorii Biankowskiej brałam jej książki w ciemno.



Cztery tomy "Darów Anioła". Dwa już miałam, więc teraz czeka mnie duuużo Jace'a! 





"Future" Dmitry Glukhovsky. Może kiedyś nauczę się pisać nazwisko tego autora bez zerkania na okładkę. Po tej książce spodziewam się naprawdę dużo. Opis z tyłu zachęca niesamowicie. Słyszałam także same dobre rzeczy o niej od mojej przyjaciółki, która określiła ją jako "genialną ale i obrzydliwą". Przyznam się, że trochę się obawiam tej lektury. Autor przedstawił bardzo brutalny świat, tego jestem pewna. Jedyne czego w niej mogłoby nie być, to tych brzydkich zdjęć, które są w środku. No i okładka jest dość niepokojąca i przerażająca. Te puste oczodoły tej maski czy rzeźby czy czegokolwiek co jest na okładce... brrr.


To już wszystko. Jeśli uda mi się przeczytać wszystkie książki z mojej biblioteczki, będę usatysfakcjonowana. W tym celu muszę udać się na odwyk od biblioteki i nie wychodzić z domu xD. Ten rok szkolny będzie też naznaczony lekturami szkolnymi, więc mnóstwo czytania mnie czeka. Ale jakoś to będzie. Bez czytania nie przeżyję więc jakoś pogodzę lektury z nauką. Trochę tego wyszło. Następnym razem przyjdę do was z recenzją jakiejś książki. A zaległych recenzji mam cztery, także na razie nie zabraknie mi tematów do notek. Później zobaczymy, może życie dostarczy tematów? Życzę wam równowagi psychicznej i jakiej takiej chęci do nauki. Do napisania!