sobota, 30 kwietnia 2016

"Niezgodna" Veronica Roth + ocena filmu.

     Dzisiaj przychodzę do was z recenzją książki, która spędzała mi sen z powiek. Książki, której się nie czytało, lecz przez którą się wręcz płynęło - kartki tak szybko uciekały spod palców! Przyznam, że nie spodziewałam się, że ta osławiona trylogia zrobi na mnie tak piorunujące wrażenie. Jak wiadomo, życie potrafi zaskakiwać.

     A ty? Którą frakcję wybierasz?
W nieokreślonej przyszłości, na ruinach Chicago znajduje się miasto. Jednak nie jest to zwyczajne miasto. Mieszkańcy są podzieleni na pięć frakcji: Altruistów, Erudytów, Prawych, Serdecznych oraz Nieustraszonych.
     Każdy szesnastolatek musi wybrać frakcję, w której spędzi resztę życia. Z wyboru przypieczętowanego krwią nie można się wycofać, nie można też powrócić do swojej rodzinnej frakcji (jeśli ktoś ją opuścił). Ludzie, którym nie udało się przejść inicjatu, stają się bezfrakcyjni, czyli praktycznie bezdomni. Natomiast ludzie, którzy pasują do więcej niż jednej frakcji, są Niezgodni i muszą zostać wyeliminowani...
     Każda frakcja robi coś ważnego dla dobra ogółu. Serdeczność zajmuje się uprawami i dostarczaniem żywności pozostałym [frakcjom]. Altruiści pomagają bezfrakcyjnym praz sprawują rząd jako ludzie bezinteresowni i nieprzekupni. Erudyci odpowiadają za nowinki technologiczne, Nieustraszeni są trenowani w walce i pilnują porządku oraz bezpieczeństwa. Prawi natomiast... Oni są uczciwi, zawsze mówią prawdę. Nie widzą odcieni szarości. Wszystko jest czarne lub białe. Członkowie frakcji żyją obok innych frakcji, jednak nie mieszają się oraz pozostają zamknięci we własnej społeczności.
     Poznajemy główną bohaterkę, Altruistkę Beatrice Prior, która lada dzień ma wziąć udział w Ceremonii Wyboru, która zdecyduje o reszcie jej życia. Wybiera Nieustraszoność, co jest niemałym szokiem dla jej rodziców. Mimo tego, że zmiana rodzinnej frakcji jest legalna, niektóre rodziny Transferów jej nie akceptują. Jednak od decyzji, którą podjęła Beatrice, nie ma już odwrotu. Razem z resztą nowicjuszy rozpoczyna brutalne szkolenie, które wykaże, czy naprawdę pasuje do wybranej przez nią frakcji.
     Kiedy już czytelnik pogodzi się z faktem, że społeczny podział na frakcje nie miałby racji bytu w prawdziwym życiu, coraz bardziej wkręca się z fabułę. Bądźcie cierpliwi, bo w trzeciej części wszystko zostanie wyjaśnione.
     Razem z Tris śledzimy brutalny i bezwzględny nowicjat. Główna bohaterka nabywa wiele przydatnych umiejętności, jak walka wręcz, strzelanie z pistoletu, a nawet radzenia sobie ze swoimi najgorszymi lękami. Szesnastolatka okazuje się być stworzona do życia jako Nieustraszona. Obserwujemy jej przemianę. Z każdym dniem staje się coraz silniejsza, a nowi przyjaciele zachęcają ją do próbowania nowych, niebezpiecznych rzeczy.
     Podoba mi się jej relacja z Cztery. Tris mogłaby z powodzeniem skopać mu tyłek, a on o tym wie i to szanuje. Nie ma w niej miejsca na randki, przesadną czułość czy tkliwość. Czerpią siłę z siebie nawzajem. Krew i obrażenia hartują charakter Tris. Umiejętności nabyte w Nieustraszoności przydadzą się jej w zmierzeniu się z nadchodzącymi wydarzeniami...
     Nie zdarzę nic więcej z fabuły. Bawiłam się przednio czytając Niezgodną. Można przywiązać się do każdego bohatera. No, może nie do Ala, Erica i Petera. Pokochałam Tris za jej odwagę, charakter i za to, że nie poświęca sobie za dużo uwagi. Pierwszoosobowa narracja w ogóle mi nie przeszkadzała. Bardziej od osoby Tris absorbują czytelnika namnożone dookoła wydarzenia i fabuła, która pędzi na łeb, na szyję. 
     W Niezgodnej dzieje się bardzo dużo. W trakcie czytania nie sposób się nudzić. Z miejsca można pokochać Cztery, za całokształt. Bardzo polubiłam też Christinę.
     Bardzo gorąco zachęcam was do przeczytania Niezgodnej Veroniki Roth. Gwarantuję wam przednią zabawę. Przekonajcie się, czy zdołalibyście przeżyć we frakcyjnym społeczeństwie. A może okazalibyście się Niezgodni i musielibyście się ukrywać?

     Kilka dni temu z czystej ciekawości obejrzałam film. Generalnie mi się podobał i byłam zaskoczona, że w większości trzymali się książkowej fabuły. Zmieniłabym tylko aktorkę grającą Tris. Chociaż na jej grę aktorską nie można narzekać, to jednak inaczej wyobrażałam sobie główną bohaterkę. No i Cztery mi nie pasował. Jak dla mnie wcale nie wyglądał na osiemnaście lat i miał na moje oko zbyt surowy wygląd. 
     Oczywiście grubo przesadzili z przeinaczeniem zakończenia. Nie widzę powodu, dla którego Erudyci mieliby przenosić się do siedziby Nieustraszonych, skoro u siebie mieli wszystko, czego potrzebowali. No i nie pamiętam, żeby nowicjusze musieli załatwiać się na widoku. To też trochę przesadzone. Moim zdaniem idealnie dobrali aktorkę grającą Christinę. Bardzo przyjemnie się na nią patrzy. No i to ukradkowe spotkanie Tris z matką przy rozładunku jedzenia - nie wiem w jakim celi zostało to tak przedstawione. Z pewnością obejrzę pozostałe części. Być może nawet przyzwyczaję się do aktora grającego Cztery? Bardzo się cieszę, że udało mi się zdobyć książkę w oryginalnej okładce, bo filmowa jest naprawdę okropna.

     Na dziś to już wszystko ode mnie. Trzymajcie się ciepło i do napisania!

wtorek, 26 kwietnia 2016

"Crescendo" Becca Fitzpatrick

     Cześć! Chociaż słońce jeszcze nie zaszło i mamy śliczną pogodę, opowiem wam o mrocznej i bardzo klimatycznej powieści. Może jestem już za stara na młodzieżówki typu Szeptem, co nie zmienia faktu, że książki Becci Fitzpatrick czyta się szybko i przyjemnie. Razem z Norą rozwiązujemy zagadki, których pojawia się coraz więcej w miarę rozwijania się fabuły. Jestem świadoma, że to nie jakieś arcydzieło literatury, ale czas spędzony na lekturze z pewnością nie był dla mnie stracony. No i jaka dziewczyna/kobieta zdoła oprzeć się urokowi Patcha?

     Nefil Chauncey został pokonany i wydawałoby się, że ślicznej Norze Grey nie grozi już nic złego. Oficjalnie została dziewczyną Patcha, z którym spędza każdą wolną chwilę. Były upadły anioł awansował na stanowisko anioła stróża i odzyskał skrzydła. Lecz nad ich idyllą powoli zbierają się czarne chmury...
     Nora rozpoczyna szkołę letnią. Wszystko byłoby dobrze, gdyby jej partnerką w laboratorium nie została Marcie Millar. Patch wydaje się nie mówić jej wszystkiego. Gromadzące się tajemnice są dla Nory solą w oku. Na domiar złego w Coldwater pojawia się jej przyjaciel z dzieciństwa - Scott Parnell. Dziewczyna jest wobec niego nieufna, a dziwne zachowanie chłopaka tylko pogłębia jej obawy. Mama Nory zaczyna coraz gorzej sobie radzić finansowo. Zmuszona jest sprzedać samochód Nory i zwolnić ich domową gosposię. Kiedy wydaje się, że gorzej być już nie może, Nora dowiaduje się, że Patch zaczął zadawać się z Marcie. Tego już dla szesnastolatki za dużo. Stawia mu ultimatum, a kiedy i to nie skutkuje, zrywa ze swoim ukochanym. Cóż, przynajmniej odsunęli od siebie archaniołów...
     Nora stara się zapomnieć o Patchu i jakoś ułożyć sobie życie bez niego. Nie jest to jednak takie łatwe, skoro widzi go na każdym kroku. Posuwa się do randkowania ze Scottem.
     Tymczasem Norze wydaje się, że widzi swojego ojca i pakuje się przez to w coraz większe tarapaty. Czy ktoś znowu manipuluje jej umysłem, jak to było w pierwszej części? Vee umawia się z Rixonem, przyjacielem Patcha...
     Druga część jest równie dobra jak pierwsza. Autorka znowu sprzedaje nam ładnie zapakowaną fabułę oraz kilka tajemnic do rozwikłania. Wielkim plusem jest wprowadzenie aniołów. Stanowią świetną odskocznię od wampirów, wilkołaków... Chociaż lubię inne powieści z wątkiem paranormal romance, pewne elementy po jakimś czasie mogą się przejeść. Tematyka aniołów wydaje się świeża. Przynajmniej dla mnie, ponieważ nie przypominam sobie, abym czytała wiele książek z nimi w tle. No, może Mroczny anioł Eden Maguire, ale to była dość słaba powieść.
     Największym plusem całej serii jest oczywiście Patch Cipriano. Tajemniczy i mroczny oraz zabójczo przystojny. Autorka odkrywa jego tajemnice po kawałeczku, co sprawia, ze chcemy więcej i więcej. Do Nory mam nijaki stosunek. Ani ją lubię, ani nie lubię. Po prostu sobie jest no i okej. Ale zdecydowanie z tej książki mogłaby wylecieć z hukiem Vee. Denerwuje nawet bardziej, niż Marcie Millar. Chyba dlatego, że przewija się przez powieść cały czas.
     Generalnie powieść czyta się bardzo dobrze. Becca Fitzpatrick zakończeniem zachęca nas do sięgnięcia po kolejny tom, co zdążyłam już uczynić. Jak potoczą się losy Nory i Patcha? O co chodzi z Czarną Ręką? Jaką rolę w historii odegra Scott? Odpowiedzi na te pytania poznacie poprzez lekturę Crescendo, do czego oczywiście gorąco was zachęcam. Na pewno nie będziecie się nudzić. Becca Fitzpatrick umie utrzymać czytelnika w zainteresowaniu. W Crescendo dużo się dzieje. Cóż, jeśli jeszcze was nie przekonałam - pod koniec książki poznacie prawdziwe imię naszego anioła! Zainteresowani?
     To już wszystko ode mnie. Trzymajcie się ciepło. Do napisania!

piątek, 22 kwietnia 2016

"Miasto zagubionych dusz" Cassandra Clare

     Witajcie moi drodzy w ten cudowny kwietniowy dzień! Z pogody już skorzystałam, czytając przez jakiś czas na świeżym powietrzu. Dzisiaj przychodzę do was z recenzją Miasta zagubionych dusz Cassandry Clare. Cóż mogę powiedzieć? Piąta część serii Dary Anioła jest ekscytująca, łamiąca serce i elektryzująca. Kunszt pisarski pani Clare sięgnął wyżyn. Przez jej powieści niema się płynie, doznając niemal ekstatycznych czytelniczych doznań. Zdecydowanie jestem bezkrytyczna wobec książek Cassandry Clare i zdaję sobie z tego sprawę. Seria Dary Anioła jest niesamowita. Dopracowany, całkiem nowy świat, bohaterowie, do których nietrudno się przywiązać... Wróćmy jednak do meritum.

     Nocni Łowcy! Bądźcie w gotowości! Sebastian Morgenstern został wskrzeszony! I pragnie, aby cała Ziemia spłynęła krwią...
     Po rytuale Lilith, który koniec końców się udał (a już do samego końca miałam płonną nadzieję, że jednak wszystko skoczy się dobrze) Sebastian zniknął. Ku rozpaczy Clary - wraz z Jace'em.
     Jesteśmy jednym, braciszku. Jesteśmy jednym...
     Demoniczny brat Clary związał się z Jace'em poprzez dopełnienie rytuału Lilith. Kontroluje go poprzez znak, który zagoił się zbyt szybko. Chłopak nie ma wolnej woli, jest całkowicie podporządkowany Sebastianowi.
     Tymczasem Clary popada w odrętwienie. Zostaje przesłuchana przez Clave; musi zdradzić im wszystko, łącznie z tym, co stało się nad Jeziorem Lyn. Nocni Łowcy zostali zobowiązani do poszukiwań zbiegów. Istnieje jednak ryzyko, że uznają Jace'a za zdrajcę i zabiją go. Clave zrobi wszak wszystko, aby dopaść syna Valentine'a.
     Zdesperowani bohaterowie udają się na Jasny Dwór, aby prosić o pomoc władczynię Faerie. Obiecała im pomoc, w zamian za jedną małą przysługę. Alec w tajemnicy przed Magnusem spotyka się z Camille. Simon nadal przebywa na wygnaniu w mieszkaniu Jordana Kyle'a. Słowem, wszystko stanęło na głowie. Następujące wydarzenia są zapowiedzią niebezpiecznej gry. Gry, którą bez wahania podejmie Clary, aby uratować życie ukochanego...
     Z samej fabuły więcej wam nie zdradzę. Nie chcę popsuć wam przyjemności z czytania. Bo frajdę z lektury z pewnością będziecie mieli. W piątej części cyklu tyle się dzieje, a Cassandra Clare znowu zaskakuje. Cieszyłam się bardzo ze scen Maleca, które autorka umieściła w fabule. Simon znowu odegra ogromną rolę. Czy uda się uratować Jace'a? I w końcu: co knuje Sebastian? 
     Cassandra Clare utrzymuje zabieg, który zastosowała w poprzednim tomie. Możemy obserwować akcję w punktu widzenia różnych bohaterów, co moim zdaniem jest bardzo korzystne dla fabuły. Jesteśmy świadkami rozwoju relacji Simona i Isabelle, oraz Mai i Jordana. Związek Magnusa i Aleca przechodzi próbę, a Jocelyn wciąż nie została żoną Luke'a. Nic dziwnego, skoro wokół cały czas tyle się dzieje i nie ma czasu na przyziemne sprawy. 
     Miasto zagubionych dusz to część, w której relacje pomiędzy bohaterami wysuwają się na pierwszy plan. Wszystko kręci się wokół nich. Czytelnik zostaje bez reszty wciągnięty w ten fascynujący świat i nie może pozwolić sobie na chwilę relaksu, ponieważ na kartach tej powieści bez przerwy coś się dzieje. Żaden z bohaterów też do końca nie jest bezpieczny...
     To powieść, która trzyma w niepewności i napięciu do ostatnich stron. Jeśli chodzi o zakończenie, powiem tylko, że jestem usatysfakcjonowana. Cassandra Clare dobitnie daje do zrozumienia, że prawdziwa jazda dopiero się zaczyna.
     Zachęcam was bardzo serdecznie do zaczęcia bądź kontynuowania przygody w świecie Nefilim. Nie pożałujecie i z pewnością będziecie świetnie się bawić! Ja tymczasem żegnam się z wami. "Widzimy się" już niedługo. Życzę wam udanego weekendu i tradycyjnie - do napisania!

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

"Szeptem" Becca Fitzpatrick

     Poproszę o jakąś książkową nagrodę, ponieważ wreszcie przeczytałam osławioną [książkę] Szeptem. Tak, to ta książka o upadłych aniołach. Może zacznę od tego, że podczas czytania bardzo zajeżdżała mi Zmierzchem. Mam wrażenie, że autorka napisała tę książkę po lekturze tworu Stephenie Meyer. Trzeba przyznać, że nieco tych powieści inspirowanych sagą Zmierzch powstało. Niektóre są znośne, a niektóre nie. A o niektórych lepiej może się nie wypowiadać. Jaki zatem jest mój stosunek co do tworu Becci Fitzpatrick?

     Nora Grey jest zwyczajną szesnastolatką. Mieszka z matką w Coldwater. Ma najlepszą przyjaciółkę Vee, chodzi do szkoły... gdzie pewnego dnia poznaje tajemniczego Patcha. Dlaczego to koniecznie musiała być lekcja biologii? Oczywiście od razu nasuwają się czytelnikowi nawiązania do Zmierzchu, jeśli oczywiście się go czytało. A skoro i biologia, to sam schemat przystojnego tajemniczego chłopaka chodzącego do szkoły i nawiązującego znajomość z przeciętną dziewczyną jest bardzo wytarty. Nie można powiedzieć, żeby Nora była jakoś bardzo inteligentna, ale Bellę biję na głowę. Przynajmniej nie wywala się na każdym kroku. Patch to taki Edward. Tajemniczy, przystojny, inteligentny... Jedyna różnica między nimi jest taka, że Patch nie stara się zrazić do siebie Nory. Jemu to wychodzi samoistnie. Ma wiele tajemnic, wydaje się specjalnie pojawiać w miejscach, w których pojawia się Nora. Na początku dziewczyna wydaje się go nie znosić. Musi jednak z nim współpracować, bo zostali partnerami na lekcji BIOLOGII... (ZMIERZCH). Z czasem postanawia nawet go śledzić, żeby wyciągnąć z niego podstawowe informacje. Czytelnik na świadomość, że wie, jak zakończy się pierwszy tom cyklu i faktycznie, nie mamy wielkiego zaskoczenia. Już pominę fakt, że odnalezienie jedynej i prawdziwej miłości w wieku szesnastu lat jest mocno naciągane i moim zdaniem nierealne.
     Może powieść wywarłaby na mnie większe wrażenie, jakbym czytała ją w wieku nastoletnim, a nie wtedy, kiedy już przestałam być nastolatką. Człowiek staje się pozbawiony złudzeń, a Szeptem, chociaż jest książką przyjemną, to również naiwną. 
     Wróćmy jeszcze do fabuły, która jest ciekawa. Oprócz oczywistych podobieństw do Zmierzchu raczej nie można jej zbyt wiele zarzucić. Autorka konsekwentnie prowadzi czytelników do rozwiązania wszystkich spraw oraz znalazła sposób, aby zainteresować osoby czytające. To bardzo ważne, bo bez tajemnic, które nagromadzają się w trakcie czytania, nie miałabym większej ochoty na dalsze brnięcie w wydarzenia.
     Największy problem miałam z rozgryzieniem Elliota i Julesa. Spawa tajemniczej śmierci Kjirsten spędza sen z powiek Norze, która z coraz większym zaangażowaniem szuka odpowiedzi. Tymczasem poznaje szokującą tajemnicę Patcha. Chłopak jest upadłym aniołem. To nie jest wielki spoiler. Sama okładka jest bardzo sugestywna. Pozytywnym aspektem są anioły i mitologia, którą Becca Fitzpatrick wplotła w wydarzenia. Jeśli o samą fabułę chodzi, dzieje się tutaj wiele. Książka obszerna nie jest, ale każdy krótki epizod ma znaczenie dla całości fabuły.
     Nora jest postacią, która jak dla mnie jest zupełnie obojętna. Ani mnie nie wkurzała, ani nie poczułam do niej specjalnej sympatii. W niektórych momentach zachowuje się głupio i irracjonalnie, ale można na to przymknąć oko. Patcha bardzo polubiłam za całokształt. Zdecydowanie jest postacią, dla której warto przerzucać kolejne strony Szeptem. Natomiast nagrodę dla najbardziej wkurzającej osoby zgarnia Vee, czyli słodka idiotka, a zarazem najlepsza przyjaciółka Nory. Co sprawia, że niestety pojawia się często. Szkoda, że autorka nie wywaliła jej ze swojej powieści, bo stanowi balast dla całości.
     Jeśli chodzi o samą akcję, to została ona zgrabnie doprowadzona do końca. Czytelnik może poczuć się nasycony, ponieważ wszystkie kwestie zostają rozwiązane. Dla mnie to zawsze jest wielki plus, ponieważ nie lubię niedociągnięć i chcę poznać odpowiedzi na wszystkie pojawiające się w mojej głowie pytania.
     Cóż, przekonajcie się sami, czy potraficie odróżnić fikcję od rzeczywistości! Trzeba przyznać, że Szeptem czyta się szybko, lekko i przyjemnie. Ta powieść ma mroczny klimat, który przyciąga. Nie jest to lektura wymagająca, ale też nie sprawia, że czytelnik żałuje spędzonego z nią czasu. Jeśli miałabym oceniać ją w skali gwiazdkowej, otrzymałaby ode mnie 7/10. Moje wrażenie po lekturze książki Becci Fitzpatrick jest bardzo pozytywne. Nawet mimo podobieństw do sagi Zmierzch, które jednak biją po oczach. Zachęcam was do zapoznania się z tą nieziemską historią miłosną. Zaciekawi was zapewne spór pomiędzy upadłymi aniołami a Nefilami oraz kto odniesie ostateczne zwycięstwo.
     To już wszystko ode mnie. Do napisania!

środa, 13 kwietnia 2016

"Miasto upadłych aniołów" Cassandra Clare

     Witajcie moi kochani! Jak już widzicie po tytule, mam dla was recenzję kolejnego tomu moich ukochanych Darów Anioła. To seria, którą traktuję bezkrytycznie, uwielbiam bohaterów wykreowanych przez panią Clare... Co do samej autorki, należą się jej ukłony do samej ziemi. Za to, co stworzyła, i co wyprawia z niejednym czytelniczym sercem. Nie ma co ukrywać, te książki nieźle zagrają wam na uczuciach, na nosie też... Występuje w nich pełno zwrotów akcji, niejednokrotnie zapytacie siebie: "O nie! To się nie dzieje! Co ta kobieta nawyprawiała?!" Nie można ukrywać, że Świat Cieni to brutalny świat ("twarde prawo, ale prawo"). Nocni Łowcy na co dzień ryzykują życia, często je tracą podczas honorowej walki z demonami. W każdej chwili ktoś może zostać pozbawiony bliskiej mu osoby. Jeśli czytaliście Miasto szkła to wiecie prawdopodobnie, o czym mówię. Jeśli zaś nie czytaliście, odsyłam was do recenzji poprzednich tomów Darów Anioła

     Na początku może zaznaczę, z czym mam problem, kiedy patrzę i zaglądam do tomu IV. Nie chodzi o fabułę czy poszczególne wątki, ale o samo przygotowanie polskiego wydania. Oczywiście cieszę się, że seria Cassandry Clare doczekała się w naszym kraju oryginalnych, amerykańskich okładek. Tamte są straszne i postawienie na minimalizm im nie posłużyło. Tak więc, sprawa pierwsza, to odmiana imienia Jace'a. Właśnie, Jace'a, nie Jace'ego, Jace'emu... Kto na to pozwolił? Przy lekturze będzie was to razić w oczy, więc przygotujcie się, bo z uporem maniaka odmiana jest niepoprawna do ostatnich stron powieści. Tak więc Jace został... Jace'im (chyba...). 
   Druga sprawa dotyczy samej okładki, bo, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia kto u licha stoi obok Clary. Wiecie, czarne włosy, luźne ubranie i strzały generalnie pasują do Aleca. Ale Alec nie nosił bransoletki, a nosił ją kto inny... Nie powiem wam kto, bo to będzie dużo spoiler a ja mimo wszystko będę się starała je omijać. 
     Dobrze więc, przejdźmy do fabuły. Wydaje się, że po bitwie na równinie Brocelind wszystko wróciło do normy. Lightoodowie oraz pozostali bohaterowie powrócili do Nowego Jorku. Clary nareszcie może nazywać Jace'a swoim chłopakiem oraz zaczyna szkolenie Nocnego Łowcy. Alec i Magnus wybrali się na małą wycieczkę po świecie. Simon z ciapowatego przyjaciela Clary stał się dość znaczącą postacią. Złożyły się na to trzy czynniki: wampiryzm, możliwość chodzenia w słońcu oraz dodatek w postaci Znaku Kaina na czole. Nikt nie może go tknąć bez poniesienia siedmiokrotnej pomsty. Znaczy to tyle, że osoba atakująca zmieni się w bryłkę soli. Niezbyt zachęcające, prawda?
     Pozorna sielanka kończy się, kiedy Jace zaczyna powoli odsuwać się od Clary. Dręczą go koszmary, w których krzywdzi swoją ukochaną. Simon spotyka się z dwoma dziewczynami i żadna nie wie o tej drugiej. W mieście pojawił się tajemniczy Kyle, a Chodzącego za Dnia zaczynają atakować zakapturzeni ludzie... Jak widać, życie bohaterów się skomplikowało. 
     Dlaczego Jace stał się swoim cieniem? Kim są atakujący Simona i czego chcą? Jaką tajemnicę skrywa Kyle? Jaką rolę w historii odegra trzynastoletnia Maureen i w końcu: kto i dlaczego morduje Nocnych Łowców? 
     Na te pytanie odpowiedź znajdziecie sięgając po Miasto upadłych aniołów. Jak dla mnie czwarta część cyklu była tak samo dobra, jak poprzednie oraz nie mniej ekscytująca. Jeśli chodzi o wielki finał, to do samego końca miałam nadzieję, że jednak wszystko potoczy się inaczej. Cóż, jak na Cassandrę Clare przystało, to sprzedała tutaj taki zwrot akcji już na samym końcu, że musiałam zbierać szczękę z podłogi. 
     Między innymi to jest wspaniałe w serii Dary Anioła. To emocjonalny roller coaster. Czytelnik nigdy nie wie, kiedy zostanie zaskoczony, kiedy jego serce zostanie złamane... Cassandra Clare nie szczędzi nam smaczków w postaci zabawnych scen, czy dialogów. Podoba mi się przemiana Clary. Może nie stała się mniej rozhukana i lekkomyślna, ale trening przyniósł rezultat i wreszcie umie o siebie zadbać oraz skopać tyłek niejednemu demonowi. Podoba mi się także zabieg, jaki wprowadziła Cassandra Clare. Część historii poznajemy z punktu widzenia Jace'a oraz Simona, co bardzo, ale to bardzo mnie cieszy. Jak wiecie, oddałam serce Jace'owi (nie Jace'emu!) i bardzo polubiłam Simona. Autorka nie potraktowała go po macoszemu i umieściła go na ważnym miejscu w swojej historii. Jestem bardzo na tak, jeśli chodzi o tę powieść.
     Was oczywiście gorąco zachęcam do lektury całej serii Dary Anioła, bo warto jak diabli. Naprawdę. Jeśli lubicie wątki fantastyczne, nie odrzuca was magia oraz nieco skomplikowane relacje między bohaterami, naszpikowanie zwrotami akcji, to seria wykreowana przez Cassandrę Clare jest zdecydowania dla was! Strony będą umykać wam spod palców - to mogę jako pożeraczka książek wam zagwarantować. 
     To na razie wszystko ode mnie. Więc żegnam się z wami i uciekam do lektury Miasta niebiańskiego ognia. Na razie wszystko, co mogę powiedzieć o ostatniej części, że jest REWELACYJNA. Do napisania!

piątek, 8 kwietnia 2016

"Miasto szkła" Cassandra Clare

     Witajcie kochani! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją Miasta szkła Cassandry Clare, trzeciej części serii Dary Anioła. Gdyby autorka poprzestała na trylogii, jak pierwotnie miała w planie, moje serce nie byłoby bestialsko łamane tak wiele razy. Bo zakończenie Miasta szkła byłoby zarazem idealnym zakończeniem serii. 
     Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam Dary Anioła i naprawdę się cieszę, że ostatecznie seria liczy sześć tomów. Gdy przeczytanie kolejne części, dowiecie się, o co mi chodzi. Autorka jest mistrzynią zwrotów akcji i snucia intryg w swoich powieściach. Przejdźmy jednak do meritum.

     Gotowi na wycieczkę do Idrisu? Zatem pakujcie się szybko, ponieważ akcja Miasta szkła przenosi nas do kraju Nocnych Łowców! W Alicante ma odbyć się Rada, więc przy okazji Lightwoodowie chcą pokazać Clary swój rodzimy kraj. Wszystko byłoby dobrze, gdyby Jace podchodził entuzjastycznie do tej wyprawy. Ma kilka mniej lub ważnych powodów, żeby próbować wyperswadować Clary pomysł wspólnego wyjazdu. Jak to już z naszym narwanym rudzielcem bywa, Jace'owi się to nie udało. Podał jej nawet złą godzinę "odjazdu", że się tak wyrażę, ponieważ wszyscy mieli udać się przez bramę bezpośrednio do Szklanego Miasta. Wszystko poszłoby gładko, gdyby nie zaatakowali ich Wyklęci (o ile dobrze pamiętam...). Lightwoodowie musieli się ewakuować, zabierając z sobą na doczepkę Simona, który omal nie stracił życia. 
     W porywie gniewu Clary sama rysuje bramę, żeby dostać się do Alicante. Nie wie jednak, że do stolicy nie można bezpośrednio, jeśli nikt nie czeka na nią po drugiej stronie. W efekcie, pociągając za sobą Luke'a, ląduje w Jeziorze Lynn.
     Oto początek wspaniałej, ekscytującej i nieco niebezpiecznej przygody. Idris to piękny kraj. Pełen zieleni, wzgórz, z nieprzebytym lasem Brocelind. Samo Miasto Szkła jest spokojne, pełne malowniczych uliczek, uroczych domów i kanałów wodnych. Nad Alicante górują Demoniczne Wieże. Ich zadaniem jest odpędzenie demonów, co czyni ze stolicy bezpieczne schronienie. Clary wraz z Lukiem trafiają do Amatis, siostry Garroway'a. Clary od razu zabiera się za poszukiwanie celu jej wyprawy w osobie Ragnora Fella. Dowiedziała się, że jedynie czarownik, który sporządził dla Jocelyn magiczny napój, może odczynić urok i obudzić matkę nastolatki. 
     W międzyczasie zdążyła pokłócić się z Jace'em oraz nawiązać cokolwiek dziwną znajomość z Sebastianem Verlaciem, kuzynem rodziny Penhallow, u których zatrzymali się Lightwoodowie.
     Czy Clary zdoła odnaleźć czarownika? Co się stało z Simonem? Jaki mroczny sekret skrywa Sebastian? 
     Na te pytania odpowiedź znajdziecie, jeśli zdecydujecie się spędzić trochę czasu z Miastem szkła Cassandry Clare. Nie muszę powtarzać, bo i tak wiecie, że kocham Nocnych Łowców i jestem bezkrytyczna wobec książek Cassandry Clare, no, przynajmniej jeśli chodzi o Dary Anioła.
     Jeśli chodzi o fabułę, nie zdradzę wam nic ponadto, co znajdziecie u góry postu. Tej książki zdecydowanie nie da się "łyknąć" na raz. Podczas lektury warto przyjrzeć się relacji Jace i Clary, którzy, jak dobrze wiecie, okazali się rodzeństwem. Widać, że przebywanie obok siebie nie jest dla nich łatwe. Jace usiłuje uporać się z sytuacją poprzez wyżywanie się na innych i przede wszystkim na sobie.  
     Miasto szkła czytałam po raz pierwszy kilka lat temu i już wiedziałam, co w trawie piszczy, dlatego w osobie Sebastiana cały czas doszukiwałam się fałszu i dziwnych zachowań. Cassandra Clare niemal po mistrzowsku oddała skomplikowane relacje pomiędzy bohaterami. Sięgnijcie po tę książkę. Nie zawiedziecie się także, jeśli jesteście fanami Maleca. I na tym polu Cassandra Clare nie zawiodła, oddając w ręce czytelników kilka smacznych fragmentów. Jak na razie właśnie trzecia część podoba mi się najbardziej (nie skończyłam jeszcze lektury Miasta zagubionych dusz). Może to ze względu na cudowne miejsce akcji, a może ze względu na fakt, że jest nieco bardziej wymagająca niż poprzednie dwie części.
     To na razie wszystko ode mnie. Życzę wam cudownie zaczytanego weekendu. Do napisania!

sobota, 2 kwietnia 2016

"Tessa d'Urberville. Historia kobiety czystej." Thomas Hardy

     Nie wiem, jak zacząć dzisiejszą recenzję. Już dawno bowiem nie spotkałam się z powieścią, która budziłaby we mnie tyle uczuć, nierzadko sprzecznych. To powieść, która zawładnęła mną przez półtora tygodnia, a liczy sobie tylko trzysta stron (wydawnictwo Comford z 1991r.). Na tempo, w jakim chcąc nie chcąc czytałam książkę Hardy'ego na pewno wpłynął język, jakim została napisania. Przez długie, rozbudowane zdania brnie się z pewnością bardziej opornie aniżeli przez krótkie, aczkolwiek treściwe. 
     Nie zrozumcie mnie źle: czytanie Tessy było dla mnie prawdziwą przyjemnością, ale momentami (szczególnie przy opisach przyrody) mi się dłużyło. Żeby zrozumieć jej treść należy oswoić się z rzeczywistym obrazem angielskiego społeczeństwa w XIX. wieku. Tessa d'Urberville nie jest  łatwa w odbiorze ani też nie jest typowym romansem.

     Akcja rozpoczyna się, kiedy John Durbeyfield w drodze do domu zostaje zaczepiony przez pastora Tringhama. Lubiący zaglądać do kieliszka mężczyzna dowiaduje się, że pochodzi ze znamienitego, aczkolwiek zubożałego rodu d'Urberville. Od razu czuje się lepszy od innych i śpiewa pod nosem o grobowcach swoich przodków. 
     Tego samego dnia jego pierworodna córka Tessa razem z towarzyszkami należącymi do zgromadzenia kobiet bierze udział w zabawie. Polega ona na tańcu na polanie w odświętnych strojach. Tessa przewyższa urodą inne dziewczęta w Marlott. Jej wygląd jest dla niej zarazem przekleństwem jak i błogosławieństwem. Cały tragizm losów Tessy polega na rozstrzygnięciu kwestii, czy mimo jej przeżyć pozostała kobietą czystą, czy też nie. 
     Kiedy Tessa niechcący staje się sprawczynią śmierci Prince'a, konia oraz "jedynego żywiciela rodziny", jej los zostaje przypieczętowany przez rodzinę. Została wysłana do Trantridge, gdzie rzekomo mieszkała ich krewna, również pochodząca z rodu d'Urberville'ów. Matka młodziutkiej dziewczyny po cichu liczy na małżeństwo córki, co uratowałoby liczną rodzinę Durbeyfieldów przed biedą. Gdyby Johnowi chciało się pracować, a nie przesiadywać w oberżach i gdyby nie dowiedział się o swym pochodzeniu, być może Tessa uniknęłaby pasma nieszczęść, które runęły na nią niczym lawina.
     Na miejscu w okazałym domostwie Tessa poznaje Aleca Stoke-d'Urberville'a. Alexander należał do bawidamków, ciągle uganiał się za kobietami. Tessa zawróciła mu w głowie swoją urodą. Była wobec niego nieufna i czuła do niego niechęć. Podświadomie czuła, z jakim typem człowieka przyszło jej mieć do czynienia. Tessa miała tylko siedemnaście lat, była niewinna i naiwna. 
     Po przykrym incydencie w lesie powróciła do swego domu rodzinnego, gdzie urodziła dziecko, które wkrótce zmarło. Po chrzcie, który odprawiła sama, pozwolono jej pochować maleństwo w najdalszym zakątku cmentarza. Oczywiście, skoro było owocem grzechu. Oburzającym faktem jest, że kobieta zgwałcona, wykorzystana była spychana przez ludzi na margines społeczeństwa. Nie zauważyłam jednak, żeby z podobnymi restrykcjami spotykali się mężczyźni, którzy nie umieli nad sobą zapanować. Drań jak gdyby nigdy nic hulał sobie nadal, a Tessa po raz kolejny opuściła swoje rodzinne strony.
     Zatrzymała się w Talbothays, gdzie została mleczarką. Została ciepło przyjęta przez tamtejszą społeczność. Oprócz dachu nad głową odnalazła także prawdziwą miłość w postaci Angela Clare'a. Dla Tessy rozpoczął się okres największego szczęścia. Sprawy zaczęły jednak się komplikować, kiedy Angel zaczyna naciskać, aby Tessa została jego żoną. Początkowo stawiała opór i uważała, że jako grzesznica nie ma prawa wychodzić za człowieka, którego kocha. W końcu jednak zgadza się, lecz okres szczęścia nie potrwał zbyt długo. Pod wpływem uniesienie w dzień ślubu Tessa wyznała Angelowi wszystko. Prosiła go o wybaczenie, chociaż to nie była jej wina. Angel też miał swoje na sumieniu, ale (jakżeby inaczej) wszystko uszło mu płazem. Gotowało się we mnie, miałam ochotę wrzeszczeć. Jaka kobieta nie poczułaby współczucia? Nawet mimo tego, że oczywiście Tessa jest postacią fikcyjną.
     Jeśli jesteście ciekawi, jak dalej potoczyła się historia Tessy, serdecznie was zachęcam do sięgnięcia po powieść Thomasa Hardy'ego. Losy Tessy to pasmo nieszczęść i niesprawiedliwości. Pochodzenie z angielskiej wioski nie ustrzegło jej przed poznaniem złego oblicza świata. Kobieta płaci - ten tytuł jednego z rozdziałów idealnie nadawałby się na tytuł całej powieści. Tessa, mimo iż niewinna, płaci za wszystko. Nawet za czyn, który został popełniony wbrew niej samej i który powinien był być jej wybaczony. Jednak wybaczony nie został. Osądzali ją ludzie, którzy nie mieli do tego prawa.
     Niesprawiedliwość wyzierająca ze stron tej powieści uderza w czytelnika z mocą rozpędzonego pociągu. Zdrowy rozsądek buntuje się przeciw takiemu traktowaniu niewinnej Tessy. Jednak tak wyglądała rzeczywistość w XIX wieku.
     Mimo tego, iż w wydarzeniach zawartych w powieści można doszukać się winy Tessy, pozostała do końca kobietą czystą. Żyła w zgodzie z naturą, była prostolinijna i dobra.
     To już wszystko ode mnie. Tessa d'Urberville z pewnością pozostanie w mej pamięci jeszcze przez długi czas. Powrócę do was niebawem. Do napisania!