środa, 31 maja 2017

CZYTELNICZE PODSUMOWANIE MAJA

     Cześć i czołem! Maj już właściwie odszedł w niepamięć, czas więc podsumować sobie kolejny miesiąc. Przeczytałam osiem książek, co jak na mnie jest wynikiem całkiem zadowalającym. Przeczytałabym więcej, ale męczyłam się pół miesiąca (znowu) z pewną książką... Gdybym nie nadrabiała dość szybko e-bookami mogłoby być nieciekawie. Także pozostaje mi się tylko cieszyć, że zdecydowałam się kupić czytnik i zlitowałam się nad moimi oczami.

PRZECZYTANE W MAJU:

1. Szaleję za tobą, misiu Kerrelyn Sparks
2. Krzyk Icemarku Stuart Hill


3. Wampir z tatuażem Kerrelyn Sparks


4. Szeptucha Katarzyna Berenika Miszczuk


5. Jak uwieść wampira? (Specjalnie się nie starając) Kerrelyn Sparks 


6. Chłopcy Jakub Ćwiek 


7. Noc kupały Katarzyna Berenika Miszczuk 


8. Przyczajona tygrysica, zakazany wampir Kerrelyn Sparks


     Maj był naprawdę fajnym miesiącem pod względem jakości lektur. Piszę fajnym a nie świetnym czy rewelacyjnym nie bez powodu. Połowa lektur była naprawdę super, a to, co było końcówką serii Love at stake... Już tym rzygałam. Mam taką cechę, która może być uznawana za wadę bądź zaletę zależnie od okoliczności. Mianowicie zawsze kończę to, co zaczynam. Czy to anime, serial czy seria książek. No chyba, że coś jest "Rodziną Casteel" czy "Złą krwią", to tego nie tknę nawet kijem. 
     Pierwszy tom jest naprawdę świetny, to coś nowego i oryginalnego. Ale tylko pierwszy tom. Reszta jest nudna, schematyczna do bólu, naprawdę bo bólu. Nie bierzcie ze mnie przykładu i jak chcecie się przekonać o co chodzi, to Jak poślubić wampira milionera w zupełności wam wystarczy. Jestem beznadziejnym przypadkiem, wiem. Także cieszę się, bo wyszłam z jednej serii i wpakowałam się w kolejny tasiemiec jakim jest seria o Sookie Stackhouse. Jestem ogromną fanką serialu, więc zobaczymy czy książki również przypadną mi do gustu.

ŁĄCZNA LICZBA PRZECZYTANYCH STRON WYNOSI 2 975!

     Niewiele zabrakło do trzech tysięcy. Mam nadzieję, że w czerwcu trochę zaszaleję i wynik będzie jeszcze lepszy. Zamówiłam też sobie serię, która stanowi moje absolutne guilty pleasure... Mówię o LUX. Chociaż Oblivion na razie sobie odpuściłam. Wystarczy mi te kilka rozdziałów z perspektywy Deamona, które były pod koniec Obsydianu. One wyjaśniają to, co mają wyjaśniać, a po co mi dwie takie same historie pisane tylko z innego punktu widzenia? Najwyżej dopiszę jeszcze jedną pozycję do przyszłego zamówienia jak zmienię zdanie...

BOOK HAUL

     Jak zwykle do mojej kolekcji dołączyły kolejne pyszne tytuły. Jest ich czternaście, czyli powiedzmy jak na mnie standardowo. Byłoby mniej, ale była okazja kupić całą serię o Crossie w promocyjnej cenie no i... uległam.

1. Królestwo kanciarzy Leigh Bardugo
2. Deniwelacja Remigiusz Mróz
3. Intuicja Amy A. Bartol
4. Trzy godziny ciszy Patrycja Gryciuk
5. Losy Tearlingu Erika Johansen
6. Zapisane w wodzie Paula Hawkins
7. Imperium burz Sarah J. Maas
8. Chemik Stephenie Meyer
9. Mleko i miód/Milk and honey Rupi Kaur
10. Dotyk Crossa,
11. Płomień Crossa,
12. Wyznanie Crossa,
13. Wybór Crossa,
14. Tylko Cross Sylvia Day

     Maj był definitywnie i niezaprzeczalnie cudowny, jeśli chodzi o premiery książkowe. I to były naprawdę wyczekiwane chyba przez wszystkich premiery. Remigiusz Mróz, Paula Hawkins, Stephenie Meyer, Katarzyna Berenika Miszczuk, Sarah J. Maas no i jeszcze Pieśń jutra. Jednak tym ostatnim się nie jarałam bo nie czytałam jeszcze Czasu żniw.

TBR

     W czerwcu prawdopodobnie będę kontynuować czytanie serii. Którejkolwiek, bo tyle tego pozaczynałam, że jestem przerażona. Aktualnie jestem lekko za połowa Dotyku Crossa i to właściwie mój reread, bo wzięłam z biblioteki już lata temu i właściwie cały czas gdzieś miałam z tyłu głowy, żeby kontynuować. Co ja bym zrobiła bez nieprzeczytanych? Naprawdę nie wiem. Ratują mnie za każdym razem.

     To już wszystko ode mnie. Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

sobota, 27 maja 2017

"Margo" Tarryn Fisher, czyli jak zniszczyć psychikę czytelnika na ponad trzystu stronach.

     Witam kolejny raz w środku nocy! Przychodzę do was dzisiaj z recenzją książki, o której za bardzo nie wiem co myśleć. Tym razem długiego wstępu nie będzie. Serdecznie zapraszam!

Tytuł: Margo
Tytuł oryginału: Marrow
Autor: Tarryn Fisher
Tłumaczenie: Agnieszka Brodzik
Wydawca: SQN
Data wydania: 11 stycznia 2017 
Liczba stron: 320 
Moja ocena: 7/10

     W Bone jest dom.
W domu mieszka dziewczyna.
W dziewczynie mieszka ciemność...

     Margo nie jest zwyczajną nastolatką. Zakompleksiona, z nadwagą, mieszka w Bone - małym miasteczku, które zdaje się wysysać z ludzi wszystko, co dobre. Dziewczyna musi radzić sobie ze smutną codziennością i matką, która z troskliwej i zawsze uśmiechniętej kobiety stała się zmagająca się z depresją i cóż, sprzedającą swoje ciało za pieniądze, osobą.
     Pewnego dnia wracając z pracy coś ją tchnęło i Margo zagadała do chłopaka z sąsiedztwa - Judah. Mimo tego, że jeździ na wózku, to stara się cieszyć życiem. Wiadomo, na tyle, na ile jest to możliwe w Bone. Od tego czasu Margo i Judah stają się nierozłączni a wzajemna obecność jest im konieczna do przetrwania. Oboje chcą pewnego dnia wydostać się z Bone.
     Wydarzenia nabierają tempa, kiedy ginie bodajże siedmioletnia dziewczynka. Tak się składa, że Margo była ostatnią osobą, która ją widziała. Dziewczyna zawsze miała dla małej dobre słowo i wiedziała o niej stosunkowo dużo. W opisie z tyłu jest napisane, że Margo i Judah zaczynają prowadzić prywatne śledztwo i ja bym nie mówiła tak od razu hop. Pomagają szukać dziewczynki, ale równocześnie nie robią wiele ponad to, co reszta mieszkańców. Główna bohaterka dowie się, co się naprawdę stało, ale pomoże jej w tym przypadek i sprzyjające zbiegi okoliczności.
     Od zaginięcia Nevah (chyba tak się to pisze) zaczyna się właściwa akcja, a Tarryn Fisher zabiera nas w naprawdę mroczne miejsca. Nic więcej tak naprawdę nie mogę powiedzieć.
     Książkę czytało mi się bardzo dobrze i stosunkowo szybko. Chciałabym powiedzieć, że autorka mnie zaskoczyła, ale nie znam reszty jej twórczości. Wiem tylko, że raczej nie specjalizuje się w thrillerach dla młodzieży. Natomiast jeśli chodzi o samą Margo, to dostałam coś, czego kompletnie się nie spodziewałam.
     Relacja Margo i Judah to chyba jedyna jasna strona tej powieści. Daje taką iskierkę nadziei, która jest konieczna, aby nie pogrążyć się w bezdennej rozpaczy. Nastolatkowie byli dla siebie niczym koło ratunkowe, a ich relacja zdecydowanie miała w sobie pewną dozę desperacji. Coś w stylu: Jeśli teraz mnie opuścisz, to już nigdy się stąd nie wydostanę.
     Margo przechodzi ogromną przemianę fizyczną i psychiczną. Nie powiem, czy to zmiana pozytywna, czy też nie, ale cały proces jest ogromnie ciekawy i satysfakcjonujący.
     Co do zakończenia, to nie da się z całą odpowiedzialnością powiedzieć, czy jest dobre, czy też złe. Nie wiem co o nim myśleć tak do końca. Może powiem, że jest niepokojące jak cholera. Tarryn Fisher udało się zachwiać moją wiarą we wszystko, co w chwili czytania miałam przed oczami. Jedno trzeba przyznać: że się jej książką, jasny gwint, udała.
     To na razie wszystko ode mnie. Mam nadzieję, że w tej chwili już smacznie sobie śpicie. Margo oczywiście wam polecam. Do napisania!

wtorek, 23 maja 2017

"Zawód: Wiedźma" Olgi Gromyko, czyli pokręcone perypetie bardzo W.Rednej wiedźmy.

     Witajcie moi kochani tej cudownej nocy! Nie widzieliśmy się już dawno, ale pominę bezsensowne tłumaczenie się. Kolejka książek do zrecenzowania zrobiła się długa, a ja postanowiłam spożytkować bardziej kreatywnie, że tak powiem, te kilka wolnych godzin, jakie mam.
     O Oldze Gromyko dowiedziałam się już ładnych parę lat temu. Niedawno nadarzyła się okazja, aby wreszcie przeczytać cykl Belorski. Dzięki Wydawnictwu Papierowy Księżyc, które, jak się okazuje, ratuje mnie po raz drugi. Pierwotne wydania bowiem były niekompletne, a PK nie dość, że uzupełniło braki, to jeszcze znacznie poprawiło szatę graficzną.
      Uwielbiam te książki: nie tylko za treść, ale także za śliczne okładki, fakturę i co kocham najbardziej - jest to wydanie zintegrowane. Co oznacza, że się nie niszczy, a ja mam hopla na tym punkcie. Przejdźmy jednak do meritum i pomińmy moją tendencję do przydługich wstępów. Zapraszam!

Tytuł: Zawód: Wiedźma
Tytuł oryginału: Профессия: ведьма
Autor: Olga Gromyko 
Tłumaczenie: Marina Makarevskaya 
Wydawca: Papierowy Księżyc 
Data wydania: 22 czerwca 2016 
Liczba stron: 546
Moja ocena: 8/10

     Nastoletnia Wolha Redna ma niesamowity talent. Nie tylko do wszelakich praktyk magicznych, ale także do robienia psikusów i pakowania się w kłopoty. Przy lekturze chce się rzecz, że przede wszystkim. Jako bardzo zdolna adeptka Starmińskiej Wyższej Szkoły Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa zostaje wytypowana do rozwiązania zagadki, która pochłonęła już trzynaście ludzkich istot.
     Mistrz wysłał ją do Dogewy. krainy zamieszkałej przez wampiry, gdzie w tajemniczych okolicznościach znikają kolejne osoby. Czy młodej adeptce uda się rozwikłać tajemnicę? Standardowo dowiecie się sami. Możecie jednak być pewni, że nie będziecie się nudzić. Już Wolha o to zadba!
     Sam opis nie jest może specjalnie intrygujący, ale po stokroć warto dać szansę pani Gromyko. To, co stworzyła, jest naprawdę niesamowite i niezwykle oryginalne. Zacznijmy może od postaci samej Wolhy, która robi całą książkę. Powiedzmy sobie szczerze: bez jej poczucia humoru, odzywek, wścibstwa cała historia stałaby się bezbarwna. Młoda magiczka (warto też dodać, że jedyna kobieta na swoim wydziale) nierzadko pakuje się w niezłe tarapaty oraz jest w centrum przezabawnych sytuacji. Kupiła mnie całą, po prostu. Jeśli szukacie nietuzinkowych, niewyidealizowanych oraz przede wszystkim nie wkurzających głównych bohaterek, to pokochacie Wolhę. To wam mogę zagwarantować.
     Przyznaję wielki plus za oryginalność. Pewnie w którejś z istniejących książek jakiś zdolny mag wybiera się w podróż, aby rozwiązać zagadkę, jednak na chwilę obecną żadna inna czytana przeze mnie jakoś nie przychodzi mi do głowy. Olga Gromyko stosuje bardzo ciekawe rozwiązania fabularne i chociaż nie jestem mistrzem w przewidywaniu wydarzeń, to dość ciężko było mi nawet przypuszczać, co wydarzy się za chwilę. A dzieje się w tej książce całkiem sporo.
     Kolejny wielki plus to przedstawienie wampirów. Zabijcie mnie, ale takich krwiopijców w literaturze jeszcze nie było. Nie będę wdawać się w szczegóły, bo warto bawić się w odkrywanie ich na nowo samemu, naprawdę. To niesamowite, że te same stworzenia można przedstawić na tak wiele sposobów. Wspominam o tym też dlatego, że o wampirach się już trochę naczytałam i były przedstawiane naprawdę przeróżnie w powieściach. Jak widać, ciągle można mnie zaskoczyć.
     Jest też oczywiście Len, moja nowa miłość. Wampir, władca Dogewy i kolejna fenomenalna postać. Autorka ma prawdziwy talent do tworzenia wyróżniających się i zapadających w pamięć bohaterów. Len jest przystojny, wiekowy, władczy, ale też na swój sposób bardzo ludzki. A już na pewno nie jest wyidealizowany, o dzięki ci, pani Gromyko. Uwielbiam jego relację z Wolhą. To coś tak niesamowitego i oryginalnego... Kiedy się poznali, śmiałam się w głos, naprawdę. 
     W opisie z tyłu jest wspomniana tylko jedna przygoda naszej rudej W.Rednej wiedźmy, choć Zawód: Wiedźma łączy w sobie dwie historie. Druga także łączy się z Lenem, ku mojej wielkiej radości. Może nie będę wdawać się w szczegóły, ale powiem, że chodzi o odnalezienie pewnego ważnego przedmiotu... Jest zabawnie no i jest Len. Jeśli chodzi więc o książki z tego cyklu, więcej naprawdę mi nie potrzeba.
     Też sam świat przedstawiony jest genialny. Beloria to naprawdę cudowne miejsce, w którym można znaleźć także niespotykane wcześniej w fantastyce stworzenia. Słowem: dajcie mi ino oryginalną fantastykę, a ja jestem kupiona.
     Zawód: Wiedźma oczywiście bardzo gorąco wam polecam. Cieszę się niezmiernie, że przede mną jeszcze tyle do czytania (łącznie pięć książek z tego uniwersum). Już nie mogę się doczekać dalszych przygód Wolhy. Na pewno będzie ciekawie i zabawnie. Myślę, że dla miłośników fantastyki to pozycja obowiązkowa.
     Wysypiajcie się, czytajcie dobre książki i zwyczajowo już do napisania!

środa, 10 maja 2017

"Kasacja" Remigiusza Mroza - nie samym Forstem żyje człowiek?

     No witam w ten piękny jak na obecne pogodowe standardy dzień! Przychodzę dzisiaj do was z recenzją Kasacji Remigiusza Mroza. Dobrze wiecie, że Fosrta uwielbiam bezgranicznie. Oczywiście Deniwelację już sobie zamówiłam i czekam, czekam niecierpliwie. Zamówiłam też najnowszy album Paramore. Maj jest cudowny, naprawdę. Mają miejsce premiery naprawdę świetnych książek no i nowa płyta Paramore, na którą po cichutku ale z wielką nadzieją czekałam przez kilka lat. Nie przedłużając - zapraszam!

Tytuł: Kasacja
Autor: Remigiusz Mróz
Wydawca: Czwarta Strona
Data wydania: 18 lutego 2015
Liczba stron: 496
Moja ocena: 10/10

     Syn bogatego biznesmena zostaje oskarżony o zabójstwo dwóch osób. Okazuje się, że siedział zamknięty z trupami w swoim mieszkaniu przez dziesięć dni. Piotr Langer nie przyznaje się do winy ani też wprost nie mówi, że dokonał zarzucanego mu czynu. 
     Sprawa wydaje się na pozór oczywista. Ojciec Piotra zatrudnia Joannę Chyłkę. Prawniczka znana jest z dokonywania rzeczy niemożliwych na sali sądowej. Czy i tym razem odniesie sukces?
     W prowadzeniu sprawy Langera Chyłce towarzyszy Kordian Oryśnki, aplikant w firmie Żelazny & McVay. Chłopak ledwo co skończył studia i został rzucony na głęboką wodę. Obserwuje na żywo prowadzone batalie na sali sądowej i coraz bardziej fascynuje się swoją patronką. Czy uda im się wygrać sprawę? I czy aby na pewno w domniemanym zabójstwie wszystko zostało wyjaśnione?
     Najjaśniejszą i bezkonkurencyjną gwiazdą Kasacji jest oczywiście Joanna Chyłka. Prawdziwa "baba z jajami", można by spokojnie rzec. Nieustraszona kobieta, która kocha mięso i zjada swoich przeciwników na śniadanie. Słuchająca hard rocka i nienawidząca zdrobnień swojego imienia. Oto Joanna Chyłka. Poznajcie ją, mówię poważnie.
     Kordian Oryński, zwany również Zordonem, na początku wydaje się osobą bez charakteru. Piszę, że wydaje się, ponieważ przy postawieniu u boku Chyłki chyba każdy wydałby się przezroczysty. Nie mniej później jakoś się tam powoli wyrabia. Jest okej, po prostu okej.
     Remigiusz Mróz nie byłby Remigiuszem Mrozem, gdyby nie "sprzedał" nam wartkiej, pełnej zwrotów akcji fabuły. Jak to u Mroza - dzieje się cały czas i to dzieje się sporo. Oczywiście nie mogę wam zdradzić nic ponadto, co napisałam powyżej, ale naprawdę warto sięgnąć po Kasację. Jest humor, świetne postacie i nieoczywiste wydarzenia, czyli wszystko, co ukochałam sobie w twórczości Mroza. 
     Pora na rozstrzygnięcie najważniejszej kwestii: co wolę? Chyłkę czy Forsta? Cóż, kiedy dowiedziałam się, że wychodzi Deniwelacja, wręcz skakałam pod sufit. Natomiast po lekturze Zaginięcia w tej chwili nie mam poczucia, że muszę koniecznie zaraz sięgnąć po kolejny tom. Czyli na razie moje serduszko zostaje przy naszym niepokornym komisarzu. Czy to się kiedyś zmieni? Czas pokaże...
     Kasację jak i pozostałe tomy ogromnie, ogromnie (żeby nie było, że znowu gorąco) wam polecam. Na pewno przyjemnie spędzicie z nią czas. Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

niedziela, 7 maja 2017

"Długo i szczęśliwie" Susan May Warren

     No cześć! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją książki, z którą wiąże się bardzo zabawna historia. Otóż moja najlepsza przyjaciółka (pozdrawiam cię serdecznie) zrobiła mi prezent urodzinowy. Wspominałam jej kiedyś, że uwielbiam Sarah Waters. 
     Gdzieś jej się w głowie musiało zakodować jej nazwisko, więc dostałam książkę pani Warren. Ot, takie zabawne podobieństwo imienia i nazwiska autorek. Dostałam więc książkę, o której nie słyszałam nigdy wcześniej. Czy było warto ją przeczytać? Zapraszam!

Tytuł: Długo i szczęśliwie
Tytuł oryginału: Happily Ever After
Autor: Susan May Warren
Tłumaczenie: Anna Pochłódka-Wątorek
Wydawca: Replika
Data wydania: 27 sierpnia 2013
Liczba stron: 348
Moja ocena: 10/10

     Zanim przejdę do fabuły, poświęćmy może minutę aby zachwycić oczyska tym arcydziełem zwanym okładką. Tu jest wszystko, co w życiu kocham najbardziej: kawa i książka. Ewentualnie nasycone słońcem wnętrze. Bo ja kocham słońce, naprawdę. Dlatego po trochu umieram patrząc co się dzieje od jakichś ośmiu miesięcy z pogodą. Przepraszam ale NO KURWA MAĆ. Okej, dziękuję i przepraszam, już się uspokajam.
     Mona Reynolds przenosi się do małego sennego miasteczka o nazwie Deep Haven. Kupiła stary wiktoriański dom, który jest dość zrujnowany i postanowiła sobie za punkt honoru, aby przemienić go w kawiarnio-księgarnię Na Progu Nieba.
     Stara się coś robić sama, ale jej za bardzo nie wychodzi. Jej przyjaciółka Liza, która przyjechała razem z nią, próbuje jej pomagać jak tylko może.
     Jest też Joe Michaels, który prowadzi koczowniczy tryb życia. Nie zagrzewa miejsca nigdzie na dłuższy okres. W pewnym momencie jednak coś każe mu przyjechać do Deep Haven. Najmuje się u Mony jako złota rączka właściwie tylko za dach na głową. Nic więcej mu po prawdzie nie potrzeba, bo posiada tylko starą furgonetkę, worek ubrań i psa.
     To właściwie wszystko co mogę wam powiedzieć, bo jeszcze bym czymś zaspoilerowała. Gdybym wam zdradziła cokolwiek więcej, to wyrządziłabym wam wielką krzywdę.
     Mona niesamowicie mnie wkurzała. Muszę to napisać. Reagowała irracjonalnie na zwykłą ludzką prośbę pomocy. Tylko jakaś kompletna kretynka wydarłaby się na faceta za to, że chciał jej pomóc dźwigać kloc drewna, który ważył prawdopodobnie tyle samo, co ona. Nie mogłam przeżyć, dostawałam białej gorączki. Na miejscu Joego to bym zostawiła ją w cholerę i niech się babsko męczy, skoro jest takie samowystarczalne. A pewnych rzeczy się nie przeskoczy.
     Dlaczego dałam tej książce 10/10? Przyznam, że przewidziałam o ile nie samo zakończenie, to NAJWIĘKSZY SEKRET JOEGO, YASS! No dobra, samo zakończenie też. To książka z rodzaju tych, które docenia się nie za górnolotną fabułę, jakieś wymyślne plot-twisty et cetera, tylko za klimat i prostotę historii właśnie. Historia jest tak niesamowicie ciepła, wypełniona "po brzegi" nadzieją, Boża miłością, przebaczeniem i czym tam jeszcze chcecie. Ja jestem zachwycona. Dziękuję, dobranoc.
      Jeśli chodzi o sam klimat powieści, właśnie tę nadzieję i inne rzeczy, to myślę, że mogę ją spokojnie porównać do Lawendowego pokoju Niny Goerge. Chociaż Lawendowy pokój jest moim zdaniem lepszy i już zawsze będzie zajmować szczególne miejsce w moim sercu. Tak, będę kochać po wsze czasy.
      To już wszystko ode mnie. Długo i szczęśliwie bardzo, bardzo gorąco wam polecam. W ogóle mam wrażenie, że każdą książkę ostatnio tutaj recenzowaną polecam wam bardzo, bardzo gorąco. Trzymajcie się ciepło, pracujcie i dużo czytajcie. Do napisania!

środa, 3 maja 2017

"Dziedzictwo ognia" Sarah J. Maas

     No hej! Nie pamiętam, kiedy dokładnie przeczytałam "Szklany tron", ale było to dość dawno temu. Ostatnio przejawiam jednak niechęć do czytania serii ciągiem, więc za Dziedzictwo ognia zabrałam się stosunkowo niedawno. Zapraszam!

Tytuł: Dziedzictwo ognia
Tytuł oryginału: Heir of fire
Autor: Sarah J. Maas
Tłumaczenie: Marcin Mortka
Wydawca: Uroboros
Data wydania: 23 września 2015
Liczba stron: 565
Moja ocena: 9/10

     Chaol dopiął swego i podstępem udało mu się wysłać Celaenę do Wendlyn. Dziewczyna spędza dni na obserwowaniu tamtejszego monarchy, skradaniu się po dachach i żywieniu się czerstwym winem. Nastąpiło u niej coś, co można by nazwać stoczeniem się. Mimo usilnych starań nie udaje jej się także odnaleźć żadnego członka rodu Fae.
     Tymczasem w Rofthold coraz szerszym kręgiem toczą się pogłoski o zbliżającej się rebelii. Chaol zostaje wciągnięty w spisek Aediona, a Dorian próbuje ujarzmić kryjącą się tuż pod powierzchnią jego skóry ogromną moc.
     Celaena w końcu staje oko w oko z Fae, Rowanem, który zabiera ją do przedsionka (chyba tak to można nazwać) Doranelle, czyli królestwa Fae. Maeve, starożytna królowa stawia warunek - wpuści Zabójczynię do swych włości, jeśli ta ujarzmi drzemiące w niej moce.
     To chyba tyle ode mnie, jeśli chodzi o fabułę. Moim zdaniem Sarah J. Maas powróciła w pełnej krasie po Koronie w mroku. Która bardzo mi się podobała, ale stanowiła zaledwie preludium do wydarzeń, które nadeszły w Dziedzictwie ognia. Wyraźnie widać, że wydarzenia z drugiego tomu musiały potoczyć się takim a nie innym torem, żeby pchnąć fabułę do przodu. Cóż mogę powiedzieć? Fabuła została pchnięta, oj została...
     Delikatnie zaspoilerowałam sobie sama, kim w końcu okaże się być Celaena (no kto by pomyślał, że nie należy czytać opisu z tyłu tomu trzeciego po lekturze pierwszego?). Patrząc wstecz na te ochłapy z przeszłości Celaeny, które autorka jakoś rzucała mimochodem, to było wyjście absolutnie logiczne i łatwe do przewidzenia. Na pewno dałoby się jakoś inaczej poprowadzić fabułę, ale taki zabieg jest naprawdę dobry.
     Pojawia się też bardzo ciekawy ktoś... Mianowicie Rowan. Rowan, który stał się poważną konkurencją dla Doriana. Jest bardzo dobrze zarysowany, tajemniczy i skomplikowany. W końcu stajemy się świadkami jego przemiany oraz obserwujemy jego dwoistą naturę. Miło także wreszcie zaobserwować kogoś, kto bez większego wysiłku daje radę pokonać Celaenę.
     Na kartach Dziedzictwa ognia także Celaena przechodzi wewnętrzną przemianę. Przeszła bardzo długą drogę ku zaakceptowaniu swego dziedzictwa, przeznaczenia.
     To tyle ode mnie. Dziedzictwo ognia oczywiście bardzo gorąco wam polecam. Nie mogę się już doczekać, co Sarah J. Maas przygotowała dla nas w Królowej cieni. Dużo czytajcie i trzymajcie się. Do napisania!