poniedziałek, 18 stycznia 2016

"Shadowhunters" - co myślę o serialu?

     Cześć i czołem! Cóż, powinnam tę notkę zamieścić już jakiś niecały tydzień temu, nie mniej jednak temat wciąż jest gorący i nieco kontrowersyjny. Po filmie, który okazał się, obiektywnie rzecz biorąc, klapą, nadszedł czas na ugryzienie tematu z innej strony. Oczywiście serial, bo cóż innego mogłoby powstać? Serial dobra rzecz, jest niemal nieograniczona ilość czasu na przestawienie wszystkiego, i co jest rzeczą spędzająca sen z powiek czytelnikom, na zmiany. Cóż, Cassandra Clare stworzyła przysłowiową żyłę złota. Wystarczy spojrzeć na powstające spod jej ręki książki - historie umieszczone w uwielbianym przez miliony uniwersum Nocnych Łowców. Czytelnicy nie mają dość tej historii, nie wystarcza im jedynie historia Clary. Przykład? Mnie, jako fance, nie wystarcza i sięgnę niebawem po Diabelskie Maszyny - to pewne. Najpierw muszę znaleźć Mechanicznego Anioła w drugim wydaniu... Cóż, a myślałam, że mam wyjątkowego pecha do drugich części serii. A tu proszę - niespodzianka! 
     Wracając do tematu, obejrzałam dwa odcinki Shadowhunters, więcej na razie dostępnych nie ma. Ogółem wolę seriale od filmów i dlatego bardzo czekałam na kolejne podejście do przeniesienia Darów Anioła na ekrany. A razem z rosnącym podekscytowaniem rosły oczywiste obawy. 
     CZY, NA LITOŚĆ BOGA, NIE MOŻE BYĆ NA ŚWIECIE JEDNEJ, JEDYNEJ EKRANIZACJI, KTÓRA BYŁABY W STU PROCENTACH ZGODNA Z TREŚCIĄ KSIĄŻKI? NAJWYRAŹNIEJ OCZEKUJĘ ZA WIELE. ALE PO CO POPRAWIAĆ I ZMIENIAĆ COŚ, CO JEST IDEALNE?? 
     Właśnie, po wylaniu mojej frustracji poczułam się lepiej. Bo nie mogę powiedzieć, że serial mi się nie podoba, bo podoba, ale jednocześnie czuję się boleśnie wręcz zawiedziona. Nie można było oczekiwać, że twórcy będą grzecznie wszystko odwzorowywać i nie pójdą w swoją stronę. Ale jeśli chodzi o jakiekolwiek przeinaczenia fabuły, to jestem na nie. Zwłaszcza jeśli fabuła książki Cassie ma być tylko i wyłącznie pożywką i nie wyciągną z niej nic ponad podstawowe postacie i wątki.
     Przejdźmy do konkretów: czego niedobra ja się czepia? Głównie chodzi o przedstawienie fabuły. Po co stopniowo budować historię, napięcie i relacje jak można jeb! wcisnąć na chama wszystko, co jest w pierwszym tomie, do dwóch odcinków? Osoba nie znająca książek może się czuć przytłoczona nadmiarem informacji, jakimi twórcy serialu nas zbombardowali. Wiecie, mnie to lata. Ja wiedziałam, do czego służy stela, że Clary jest córką Valentine'a więc tak czy siak nie miałabym niespodzianki. Można było się trochę pobawić z widzami, zbudować jakieś napięcie, dać im się pobawić w detektywów. Ale wszystko trafił szlag i to pod dwóch odcinkach. Słabo, naprawdę słabo. 
     Kolejny punkt: przeinaczanie faktów. Nie, nie, nie i NIE! Nawet jeżeli sam koncept na serial jest tylko luźną adaptacją, a nie ekranizacją (a w tym przypadku mamy do czynienia niestety z tym pierwszym to nikomu by nie zaszkodziło, gdyby na samym początku wszystko trzymało się kupy. Bo, na miłość, Clary w Pandemonium nie zabiła demona, nawet nie pośrednio. Zrobił to Jace, a ona była jedynie obserwatorem. Dodam, że z DYSTANSU. Nie wiedzieć czemu Dorothea jest nastolatką, kiedy w książce miała już swoje lata? No po chuj, bo ja nie widzę, żeby było to potrzebne fabule. Jocelyn nie powiedziała Clary NIC o Nocnych Łowcach. Wszystkiego dowiedziała się stopniowo z pomocą Jace'a i Hodge'a, który też nie wiedzieć czemu jest mężczyzną młodym wieku. No i ból życia - Luke jest... Murzynem. Absolutnie nie jestem rasistką, ale książkowy Luke nie był czarny, a kolor skóry to moim zdaniem dość istotna sprawa. Fail życia niczym wtedy, kiedy Laurent też okazał się być ciemnoskóry. Co jeszcze mi się nie podoba? Różnic mogłabym wymienić jeszcze kilka, ale przecież nie chcę, żeby ten post dorównał długością moim opowiadaniom. Przedstawienie instytutu to jakaś klęska. Latające przedmioty i grafika rodem z wczesnych gier z uniwersum HP... Och, zapomniałabym o Czarnobylu, z tym to już kompletnie pojechali po rajtach. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.
     Do samych postaci za bardzo przyczepić się nie mogę. Luke'owi już się odebrało. Clary jest zbyt wnerwiająca, bo biega dookoła i piszczy cały czas z tym swoim wyrazem twarzy, który mówi: Och, jestem ładna i nie ważne jak będę grać. Patrzcie, jakie fajne mam włosy! To już naprawdę oddaliby przysługę światu i zostawili w obsadzie Lily Collins. Jace jest okej i moim zdaniem trochę bardziej pasuje do tej roli niż filmowy. Gdyby był trochę bardziej sarkastyczny i taki Jace'owaty (wiecie, o co mi chodzi). Chociaż i tak nastąpił progres, gdyż Jamie w filmie czasami zachowywał się, jakby złożył przysięgę milczenia i nie rzucił żadną porządną sarkastyczną uwagą. Valentine bez włosów - nope. Simon jest słodki i naprawdę okej. Co robi obok niego Maureen, której w jego zespole wcale nie powinno być? Nikt nie wie...
     Całość ratują Isabelle i Alec. Naprawdę, bez nich nie wiem, czy oglądałabym dalej. Są tacy, jacy powinni być. Nic dodać nic ująć. Przynajmniej nie skopali kreacji mojej ulubionej męskiej postaci, jestem wdzięczna. Dobrali tak idealnego aktora do roli Aleca, że aż niemal urobiłam łzę. No i jego charakter jest jak trzeba - cichy, trochę wycofany i niemiły. Nie przypominam sobie, żeby Isabelle nosiła perukę, ale na to już przymknęłam oko, bo chybabym nie przebrnęła przez pierwszy odcinek. Ale cała postać Isabelle i dobór aktorki zdecydowanie na plus.
     Właściwie jedynym plusem jest to, że możemy zaobserwować coś nowego. Wnioskując z pierwszych epizodów zrobią coś takiego, jak w The Vampire Diaries, pozostaną tylko imiona, a reszta będzie kompletnie zmieniona. Cud, że jeszcze nie zmienili imion bohaterów, przecież mogły nie pasować twórcom...
     Dziwię się tylko autorom, że akceptują sam koncept "ekranizacji", widząc co oni wyprawiają. Chociaż może już nie mają nic do powiedzenia, bo prawa są sprzedane i adios? Cóż, ja bym na ich miejscu nie była zadowolona. Wcale a wcale.
     Podsumowując - powtórzyła się sytuacja z ekranizacją serii Wampiry z Morganville. Tyle, że Shadowhunters to mimo wszystko mniejszy shit, trzeba przyznać.
     Cóż, będę oglądać dalej. Mimo wszystko jestem ciekawa w którą stronę pójdą. No i warto brnąć w to coś dla Aleca i Isabelle, bo są cudni. Cóż, zachęcam mimo wszystko do oglądania i wyrobienia sobie własnej opinii.
     Cóż, na razie to już wszystko ode mnie. Trzymajcie się i do napisania!

środa, 6 stycznia 2016

"Podaruj mi miłość. 12 świątecznych opowiadań"

     Cześć i czołem! Dzisiaj przybywam do was z recenzją książki klimatycznej i wyjątkowej. I chociaż święta już za nami, to zima trwa. Co z tego, że śniegu nie widać, skoro mróz trzyma. Ostatnio tutaj pojawia się mniej recenzji, a to dlatego, że seria "Wampiry z Morganville" wciągnęła mnie bez reszty. Cóż, książek jest piętnaście, a mnie się nie wydaje, aby dobrym pomysłem było pisać tutaj o każdym tomie z osobna. Może już po tym jak skończę serię napiszę coś zbiorczo o całej serii. Wymyślę jakieś pytania albo znajdę coś w necie albo co. Ale, wracając do tematu: cóż, 12 świątecznych opowiadań to 12 świątecznych opowiadań. Odkrycie Ameryki, nie ma co. 
     Podaruj mi miłość to bardzo klimatyczny zbiór z bardzo zróżnicowaną treścią. Każde związane jest ze świętami Bożego Narodzenia. Mimo, że opowiadania są skierowane bardziej do młodzieży, powinny spodobać się także starszym odbiorcom. Podczas czytania świetnie się bawiłam. Trudno mi wybrać ulubione opowiadanie. Jest ich wiele i są bardzo dobre. Najsłabszym za to jest Kryzysowy Mikołaj. Czegoś mi w nim zabrakło. Było jakieś nijakie. Dodam, że absolutnie nie przeszkadza mi fakt, iż główny bohater był gejem. Po prostu w innych działo się więcej, a bohaterowie byli lepiej zarysowani i charakterni. 
     Trzeba przyznać, że autorzy naprawdę się postarali i wykazali niemałą kreatywnością. Dziewczyna mieszkająca z elfami i Świętym Mikołajem; gwiazda muzyki, która uciekła na wieś; biedna robotnica, która obudziła pradawne bóstwo; nastolatka, która na organizowaną przez siebie imprezę sylwestrową sprowadziła Krampusa. Czyli, podsumowując, świąteczny miszmasz, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Fani obyczajówek, fantastyki... Raczej trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś nie poczułby magii świąt trzymając w ręce Podaruj mi miłość. Jeszcze gdy została tak pięknie wydana! Gwiazdki, intensywny błękit, czerwona wstążeczka, twarda oprawa... Wydawcy przeszli samych siebie. Nic, tylko podziwiać! 
     Właściwie jedynym minusem było to, że te opowiadania są tak krótkie. Widzę potencjał w moich ulubionych opowieściach. Potencjał na osobną powieść, która z pewnością byłaby wspaniała i magiczna. Cóż, święta się skończyły, ale nic nie stoi na przeszkodzie, abyście sięgnęli po Podaruj mi miłość, nawet teraz. W końcu trwa zima, a nie ma nic lepszego od okrycia się kocem i zaopatrzeniem się w herbatę z książką pod ręką. Na koniec poczęstuję was moim ulubionym cytatem: Jeśli nosisz w sobie magię, powinieneś chronić ją przez całe życie, bo kiedy raz pozwolisz jej zniknąć, już nigdy nie powróci.
     Ja do opowiadań na pewno wrócę (w końcu mam własny egzemplarz, z którego jestem maksymalnie zadowolona), jeśli nie w następne święta, to wcześniej. No i jeśli nie do wszystkich, to do wybranych ulubionych. Naprawdę, chciałabym wybrać jedno, ale to zadanie zbyt trudne, aby mu podołać. 
     Sięgnijcie po tą książkę. Polecam wam naprawdę, naprawdę gorąco. Przecież wszyscy pragniemy tego samego: by ktoś podarował nam miłość...
     To już wszystko na dziś. Do napisania!