wtorek, 25 grudnia 2018

Wreszcie się doczekałam! "Korona przeznaczenia" Monika Magoska Suchar i Sylwia Dubielecka

     Cześć! Dawno mnie tu nie było. Cóż, nie pozostaje mi nic innego, niż w przyszłym roku postarać się bardziej. Może nawet powrócę do miesięcznych podsumowań. To zawsze pomaga w regularnym wstawianiu postów. Mam wrażenie, że w tym roku czekałam z niecierpliwością na wiele tytułów i niedawno jeden z nich wpadł w moje ręce. Będzie mowa o Koronie przeznaczenia autorstwa przecudownych Moniki Magoskiej-Suchar i Sylwii Dubieleckiej. Zapraszam dalej i ostrzegam, że ta recenzja prawdopodobnie nie będzie obiektywna.

Tytuł: Korona przeznaczenia
Autor: Monika Magoska-Suchar, Sylwia Dubielecka
Wydawca: NieZwykłe
Data wydania: 25 października 2018
Liczba stron: 777
Moja ocena: 10/10

     Severo i Arienne uciekają z Ravillonu, aby rozpocząć wspólne życie. Jednak Przeznaczenie szykuje dla byłego Mistrza Walk i jego ukochanej nieco inny scenariusz niż spokojne życie w mroźnej Tahitanii.

     Aby ratować życie Ariadny, Severo znowu musi skąpać się we krwi oraz sięgnąć po swoje dziedzictwo, chociaż wcale nie ma na to ochoty. Chociaż bardzo by chciał, utrzymanie na wodzy lodowej, niszczycielskiej mocy jest niemalże niemożliwe. Zwłaszcza, że nie przyjmuje magicznych mikstur Vena, które nieco hamowały jego krwawe zapędy.

     Jedyną osobą, która może powstrzymać lodowy szał byłego Mistrza jest Ariadna. Nie wie jednak, jaką cenę Severo musi zapłacić za jej życie... Nasi bohaterowie zostają wrzuceni w sam środek politycznych rozgrywek. Czy uda im się odmienić Przeznaczenie?

     Nie wiem za bardzo od czego zacząć. Już rzucając okiem na ocenę, jaką dałam Koronie przeznaczenia możecie się domyślić, że w tej historii jestem zachwycona absolutnie wszystkim. Kiedy patrzę na dwa tomy tej opowieści jako na całość jeszcze bardziej jestem pod wrażeniem tego, jak bardzo świat przedstawiony jest przemyślany. Tam wszystko ma swoją kolej i wszystkie wydarzenia i decyzje bohaterów mają swoje konsekwencje.

     Severo i Ariadna muszą walczyć o swoją miłość a jednocześnie są częścią czegoś większego i muszą się z tym pogodzić. W Koronie przeznaczenia wychodzimy poza Czarną Twierdzę, z czego jestem bardzo zadowolona, gdyż świat wykreowany przez autorki jest naprawdę bardzo ciekawy i cudownie było go odkrywać wraz z bohaterami, którzy także przebywają niemałą drogę.

     - Ach, te kobiety... - mruczy do siebie, będąc już na korytarzu. - Zawsze będzie dla mnie nieodgadnioną zagadką, jak one to robią, że nawet sam Cesarz staje się przez nie kornym sługą, a niezwyciężony wojownik pada na klęczki w geście poddaństwa, by jeść im z ręki!

     Mimo tego, iż w świecie wykreowanym przez Monikę i Sylwię kobietom żyje się dość ciężko, to między wierszami można dopatrzeć się fragmentom, które wychwalają ich walory: siłę czy inteligencję... Co poświadczyć może chociażby przytoczony powyżej cytat.

     Bardzo wyraźnie widać rozwój bohaterów i to, jak kolejne wydarzenia na nich wpływają. Księżniczka nadal czasami zachowuje się naiwnie, ale wyraźnie dojrzewa i martwi się o to, co jej i Severowi zgotuje Przeznaczenie. Z kolei Lew musi zmierzyć się z ogromną odpowiedzialnością za los swój i tych, których ma obok siebie.

     Dziewczyny mają bardzo dobry styl, któremu nie można nic zarzucić. Jedyne, do czego można by się doczepić, to zmiana narracji co akapit, gdyż może to wytrącać z równowagi. Jednak i do tego da się przyzwyczaić i później absolutnie nie przeszkadza to w cieszeniu się lekturą. 

     Bardzo się cieszę, że mogłam powrócić do tego świata. Mimo tego, że jest zdominowany przez mężczyzn to jest w nim coś niezaprzeczalnie pociągającego. Powrót do tego magicznego miejsca jest niczym powrót do domu. Czekałam bardzo na lekturę tej książki i cieszę się podwójnie, gdyż wydanie jej było okupione walką i wielką determinacją autorek. Jestem pełna podziwu dla Moni i Sylwii. Pokazują, że warto walczyć o swoje marzenia i nie poddawać się mimo tego, że życie rzuca nam kłody pod nogi.

     Jeszcze słówko o zakończeniu. Jestem ukontentowana, aczkolwiek nie spodziewałam się otwartego zakończenia. Jednak wiemy już, że dziewczyny szykują dla nas kolejną porcję emocji, która przybędzie do nas pod postacią Srebrnego Demona. Oczywiście czekam. Jak mogłoby być inaczej?

     To już raczej wszystko ode mnie. Mogłabym co prawda jeszcze się pozachwycać, ale wkrótce już mielibyście mnie dosyć. Koronę przeznaczenia polecam wam z całego serducha. Dziękuję bardzo za ciepłe przyjęcie do klątwowej rodzinki. Monia i Sylwia to wspaniałe i ciepłe kobiety. Mam nadzieję, że "zobaczymy się" niedługo. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

czwartek, 15 listopada 2018

Najpiękniejsza historia miłosna, jaką poznałam w tym roku? "Tamte dni, tamte noce" Andre Aciman

     Cześć moi kochani! Dzisiaj dla odmiany przychodzę do was z książką, którą nie dostałam do recenzji. Historię Elio i Olivera poznałam na początku roku za sprawą filmu, który jest moim absolutnie ulubionym i który stoi ponad wszystkimi innymi. Do porównania książki i filmu przejdę późnej, a na razie zapraszam was do zapoznania się z moją opinią o książkowym pierwowzorze.

Tytuł: Tamte dni, tamte noce
Tytuł oryginału: Call me by your name
Autor: Andre Aciman
Tłumaczenie: Tomasz Bieroń
Wydawca: Poradnia K
Data wydania: 12 stycznia 2018
Liczba stron: 330
Moja ocena: 10/10

     Akcja książki rozgrywa się w latach osiemdziesiątych w północnych Włoszech. Do rodziny Perlmanów co roku przyjeżdżają studenci. W zamian za pomoc w badaniach ojca Elio mogą spędzić za darmo całe lato w iście rajskim otoczeniu.

     W tym roku u progu rodziny Elio pojawia się pracujący nad doktoratem Amerykanin Oliver. Nastoletni wówczas Elio musi oddać gościowi swój pokój, więc nie z początku nie jest do niego przyjaźnie nastawiony. Jednak z czasem jego niechęć wobec Olivera maleje, a w jej miejsce pojawia się dużo bardziej skomplikowane uczucie.

     Oliver bardzo szybko zdobył serca wszystkich domowników oraz ludzi z najbliższej okolicy. Każdy chce spędzić z nim chociaż chwilę, każdy chce uszczknąć z niego kawałek dla siebie. Jest bardzo inteligentny, dowcipny i przede wszystkim bardzo pewny siebie. Chadza własnymi drogami i stara się czerpać garściami z wakacji. Trudno mu się dziwić, przecież to gorące Włochy.

     Okazało się, że nie tylko nigdy wcześniej nie pił soku morelowego, ale również ogromnym zaskoczeniem była dla niego informacja, że drzewa morelowe rosną w naszym ogrodzie. Późnymi popołudniami, kiedy w domu nie było nic do roboty, Mafalda prosiła go, żeby wszedł na drabinę z koszykiem i zerwał te owoce, które prawie czerwieniły się ze wstydu, jak mówiła. Oliver żartował po włosku, pokazywał jeden z owoców i pytał: czy ten czerwieni się ze wstydu? Nie, mówiła, jest jeszcze za młody, młodość nie ma wstydu, wstyd przychodzi z wiekiem.

     Elio spędza dni na pływaniu, czytaniu oraz na tworzeniu własnej muzyki. Na początku podchodzi do Olivera jak pies do jeża, jednak w końcu przekonuje się do niego i zaczyna czuć więcej niż by chciał. Jako syn uniwersyteckiego profesora jest bardzo oczytany, wie dużo rzeczy i jest bardzo inteligentny jak na siedemnastolatka. Nic więc dziwnego, że daje radę dotrzymać tempa starszemu o niemal dziesięć lat Oliverowi.
    
     Po kilku tygodniach uników, niedopowiedzeń i pełnej erotycznego napięcia gry Elio i Oliver w końcu przekraczają granicę i nie ma już odwrotu. Przede wszystkim Elio jako dorastający chłopak będzie musiał stanąć twarzą w twarz z prawdą, tym co czuje i z własną seksualnością. Wydarzenia tamtego lata na zawsze mogą już odcisnąć na nim piętno.

     Książka jest prowadzona w narracji pierwszoosobowej, co autorowi wyszło po prostu mistrzowsko. Styl Acimana oraz porównania do literatury (głównie antycznej) sprawiają, że Tamte dni, tamte noce można by porównać do dzieł literatury pięknej. Cudowny jest też fakt, że ta historia dotyczy dwóch mężczyzn i paradoksalnie nie odczuwa się tego, że to relacja homoseksualna. To bardzo ważna książka pod kątem rozprawiania o tolerancji, szczególnie obecnie, gdzie społeczeństwo ciągle jest zamknięte i nietolerancyjne. Właśnie poruszenie tego tematu w taki a nie inny sposób  może wpływać na tak ogromny sukces.

     Jak na ciężkim kacu zastanawiałem się, kiedy miną mdłości. Od czasu do czasu nagła obolałość uruchamiała falę wstydu. Ktokolwiek powiedział, że dusza i ciało spotykają się ze sobą w szyszynce, był idiotą. Nie w szyszynce, tylko w dupie, ty kretynie!

      Jeśli już mowa o sukcesie, to nie można nie wspomnieć o filmie, który jest po prostu fenomenalny. Obejrzałam go już jakieś dziesięć razy i już po pierwszym obejrzeniu ta historia stała się mi bardzo bliska i bardzo, bardzo ważna. Na początku nie miałam pojęcia, że ten film powstał na podstawie książki. Zachwycił mnie klimat, którego słowa nie oddadzą. To trzeba zobaczyć i przeczytać. 

     Będziecie się pocić w letnim włoskim słońcu i czuć chłodny marmur pod palcami, kiedy już wrócicie do domu. Nie żałuję, że nie zaczęłam tej przygody od książki, jednak papierowa wersja rozjaśniła mi kilka kwestii. W szczególności zachowania Olivera, które Elio w książce poddaje dość szczegółowej analizie. Dość ciekawym zabiegiem jest przeniesienie dialogów i scen z książki na ekran niemalże w skali 1:1. To jest po prostu arcydzieło.

     Co do zakończenia to nie mogę wam zdradzić absolutnie nic. Mogę jedynie powiedzieć, że historia w książce wybiega nieco w przyszłość i cóż, okazało się, że poszła trochę w innym kierunku niż sama zakładałam. Niedawno na koncie Armiego na Instagramie zobaczyłam informację, że będzie druga część filmu i z informacji tam zawartych mogę wnioskować, że powstanie raczej na pewno. Nie jestem pewna czy sequel jest potrzebny. Mogę jedynie wyrazić nadzieję, że oni tego nie zepsują. Nie zepsujcie mi tego, proszę.

     Cieszę się, że w końcu usiadłam i napisałam tę recenzję. Nosiłam się z tym już od dłuższego czasu, ale książki do recenzji mają pierwszeństwo. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

niedziela, 11 listopada 2018

"Powiedz, że zostaniesz" Corinne Michaels [recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Szósty Zmysł]

     Witam was bardzo serdecznie! Dzisiaj przychodzę do was z kolejną książką, którą dostałam do recenzji. Mam duże szczęście, że ostatnio pojawiło się dużo propozycji, ponieważ tak się złożyło, że w zeszłym miesiącu nie kupiłam żadnej książki. Moje serduszko nie cierpiało tak bardzo, bo praktycznie cały czas otwierałam jakieś paczki.

     Nie przedłużając, zapraszam do zapoznania się z moją opinią o Powiedz, że zostaniesz Corinne Michaels. Możecie przyszykować sobie chusteczki, bo mogą polać się łzy.

Tytuł: Powiedz, że zostaniesz
Tytuł oryginału: Say you'll stay
Autor: Corinne Michaels
Tłumaczenie: Monika Węgrzynek
Wydawca: Szósty Zmysł
Data wydania: 10 października 2018
Liczba stron: 474
Moja ocena: 8/10

     Presley jest spełnioną i szczęśliwą kobietą. Wyszła za mąż za wspaniałego mężczyznę, ma dwóch synów, mieszka w wymarzonym domu a do tego wraz ze szwagierką otworzyła mały, wymarzony biznes.

     Sielanka nie trwa jednak wiecznie. Kiedy Presley pewnego dnia wraca z pracy, w domu zastaje widok, który wstrząsa jej światem. W głowie pojawia się setki pytań a kobieta dziwi się, że dotąd nie widziała albo też nie chciała widzieć oznak tego, co nadeszło.

     Główna bohaterka musi zostawić swoje dotychczasowe życie w mieście i przenieść się z synami do Bell Buckle, wsi, z której niegdyś uciekła i gdzie nigdy nie chciała wracać.

     Wraz z pojawieniem się w rodzinnym domu pojawiają się wspomnienia. Przeszłość zaczyna wracać do Presley a ona będzie musiała się z nią zmierzyć. Na jej drodze pojawi się także mężczyzna, z którym nigdy do końca nie załatwiła pewnych spraw.

     Tyle mi obiecał. Nigdy nie kochałam nikogo tak bardzo jak jego. Pierwsza miłość jest naiwna. Byłam otwarta i ufna. Nigdy nie hamowałam swoich uczuć.

     Po ogromnym wrażeniu, jakie wywarł na mnie duet Consolation i Conviction wiedziałam, że będę chciała sięgnąć po więcej książek spod pióra Corinne Michaels. Chociaż autorka bazuje na podobnym schemacie, to Powiedz, że zostaniesz czytało mi się bardzo dobrze. To nie powieść z rodzaju tych, w których liczy się oryginalność i przy której krzywo bym patrzyła zauważając każdą wtórność. Tutaj chodzi o emocje, a Corinne Michaels wie, jak poruszyć wrażliwe struny w czytelniku. Znowu dałam się złapać i bardzo przeżywałam tę opowieść.
.
     Tyle lat. Tyle wspólnych wspomnień. Wystarczy tylko, że spojrzę na niego i wszystkie od razu wracają. Zach przypomina mi o czasach, kiedy wszystko było po prostu... łatwe. Żyliśmy jakby nic nie mogło nam zagrozić. Mieliśmy w sobie pasję, ufność, miłość i nadzieję na przyszłość, o której wspólnie marzyliśmy. Nadal dostrzegam w Zachu tego chłopca, który miał wtedy cały świat u stóp. Kryje się głęboko  tym mężczyźnie, którego już nie znam.

     To słodko-gorzka opowieść o drugiej szansie, przebaczeniu i pierwszej miłości, której przecież nigdy się nie zapomina. Przyznam, że kilka razy podczas lektury zdarzyło mi się uronić łzę. Czasami miłość nie wystarcza. Czasami los daje nam drugą szansę. Żeby coś naprawić, coś sobie wyjaśnić albo żeby po prostu móc żyć dalej z mniejszym ciężarem na barkach. 

     Być może tym właśnie jest szczęście. To bycie wolnym od cierpienia.

     Co ja mogę tutaj dodać. To kolejna świetna opowieść z miłością w tle. Corinne Michaels rozerwała mi serce i poskładała je na nowo. Pewnie niedługo znowu będę głodna dobrej romantycznej historii, ale teraz powinnam chyba sięgnąć po fantastykę. Bardzo gorąco wam polecam i bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Szósty Zmysł za zaufanie i że mogłam zapoznać się z tą historią.
.
     To na razie wszystko ode mnie. Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

środa, 7 listopada 2018

Tak długo na to czekałam! "Love line II" Nina Reichter [recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Novae Res]

     Cześć! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją absolutnie wyjątkowej książki. Jak wyciągnęłam ją z paczki to zaczęłam krzyczeć, piszczeć i skakać po domu - a to o czymś świadczy. Pierwsza część tej serii rozwaliła mnie na łopatki. Ja nie tylko chciałam, ja wręcz potrzebowałam drugiej części. Wreszcie to się stało - dostałam egzemplarz w swoje łapki i przeczytałam prawie na raz. Nie przedłużając - zapraszam dalej.

Tytuł: Love Line II
Autor: Nina Reichter
Wydawca: Novae Res
Data wydania: 26 października 2018
Liczba stron: 352
Moja ocena: 10/10 

     Po burzliwym zakończeniu pierwszej części w fabułę Love line II jesteśmy wprowadzani dość spokojnie można by powiedzieć. Bethany uczestniczy w świątecznym zjeździe w jej rodzinnym domu i stara się udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie pomaga jej w tym Robert, który na nowo próbuje się do niej zbliżyć.

     Matthew zaś... Cóż, wystarczy powiedzieć, że całe zajście odreagował w dość intensywny sposób. Oboje próbują poradzić sobie z sytuacją. Nie spodziewają się jednak, że niedługo znowu będą musieli ze sobą pracować. Ściślej niż kiedykolwiek wcześniej.

     Czy ich profesjonalizm wystarczy, aby zachowali wobec siebie dystans? Tajemnice z przeszłości zaczynają wychodzić na jaw. Czy miłość tym razem okaże się wystarczająca?

     Widocznie naprawdę poznajesz człowieka dopiero wtedy, gdy się z nim rozstajesz - powiedział tak cicho, że przez maszerującą nieopodal paradę Olaf ledwo go słyszał.

      Podczas lektury moje emocje były w strzępach i cały czas byłam bardzo czujna na każdy smaczek, każde piękne zdanie. Przywiązałam się do tych bohaterów tak bardzo, że trudno to sobie wyobrazić. Kocham Matta, uwielbiam Beth i kibicowałam im od samego początku. Rozumiem także zachowanie Bree. Tutaj nie dodam nic więcej bo balansowałabym za bardzo na granicy spoilera.

     Choroba zmienia wiele rzeczy. A życie jest krótkie, Matt. Za krótkie na to, aby skazać się na obojętność. Robić coś, bo wypada, albo nie chcieć czuć niczego.

     Ilekroć myślę o Love line jako o całej serii, ogarnia mnie wzruszenie. Poprzednim razem pisałam, że przy lekturze pierwszego tomu można było bardzo dużo dla siebie wynieść. Tutaj także, natomiast książka jest dużo cieńsza, więc autorka skupia się stricte na tym, żeby zamknąć tę historię. Po zdaniu sobie sprawy, że faktycznie, to już koniec, było mi bardzo smutno. 

     Nie chciała się nad tym zastanawiać. Pomimo tego, że nie rozmawiali ze sobą, ten wyjazd był jak sen. Przede wszystkim dlatego, że prędzej czy później będzie musiała się obudzić. W życiu są momenty, kiedy nadzieja pomaga, i są takie, kiedy nabiera zabójczych właściwości. Dorosłość polega na tym, żeby możliwie szybko odróżnić jedne od drugich.

     Ta recenzja może wydać się wam nieco patetyczna, ale to przez moje zżycie z tą historią. Bo znaczy dla mnie niemal tak wiele i trafiła do mnie w podobnym czasie jak Mleko i miód Rupi Kaur. Historię Matthew i Bethany bardzo długo będę nosiła w swoim sercu.

     Od faceta, który wcale nie chciał pomagać. Na początku chciał tylko wyrwać się z Harlesden i przestać słyszeć za sobą "white trash". - Oparł się na wyprostowanych rękach i chwilę na nich kołysał. - W życiu chciałem jedynie dwóch rzeczy. Cofnąć czas, żeby Camille nie wsiadła do tego samochodu. I Beth. Chciałem jej. Nas.

     Odniosę się jeszcze do zakończenia. Ostatecznie chyba trudno byłoby o lepszy finał tej historii. Jestem bardzo zadowolona i na pewno będę bardzo tęsknić za Mattem i Beth. Cóż, przynajmniej do kolejnej lektury, bo do tych książek na pewno będę wracać.

     Co ja mogę więcej dodać? To proza Niny Reichter. To musi być dobre. To literatura kobieca na najwyższym poziomie. To trzeba czytać i trzeba to kochać. Czekam bardzo na kolejne książki autorki. Chciałam także bardzo serdecznie podziękować Ninie za szybką reakcję na dziury w druku (zdarza się, cóż) i za przepiękną dedykację. Wydawnictwu dziękuję zaś za podesłanie mi egzemplarza do recenzji. Tak się składa, że ostatecznie mi się zdublowały.

środa, 31 października 2018

"The Hate U Give. Nienawiść, którą dajesz" Angie Thomas [recenzja powstała dzięki współpracy z wydawnictwem Papierowy Księżyc]

     Cześć! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją jednej z ważniejszych książek, jaką udało mi się przeczytać w tym roku. Mowa o powieści, która zdążyła zrobić niemałe zamieszanie za oceanem i widać, że i u nas nie przeszła bez echa. Zapraszam do zapoznania się z moją opinią o The Hate U Give autorstwa Angie Thomas.
Tytuł: The Hate U Give. Nienawiść, którą dajesz 
Tytuł oryginału: The Hate U Give
Autor: Angie Thomas 
Tłumaczenie: Donata Olejnik 
Wydawca: Papierowy księżyc 
Data wydania: 24 października 2018 
Liczba stron: 447 
Moja ocena: 9/10

     Szesnastoletnia Starr Carter ciągle lawiruje pomiędzy dwoma światami. Mieszka w biednej dzielnicy, w której rządzą gangi i narkotyki. Jej rodzice posłali ją do luksusowej szkoły na przedmieściach, aby miała lepszy start w życiu. Jako jedna z nielicznych czarnoskórych osób w prywatnej placówce nie ma lekko.

     Nawet mówi o sobie, że ma dwie osobowości. Próbuje być lojalna w stosunku do swoich, a jednocześnie wpasować się w środowisko rówieśników w szkole; nie dać się i walczyć o swoje praca i jednocześnie nie wychodzić na "gniewną Czarną".

     Wszystko się zmienia, kiedy Starr oraz jej przyjaciel Khalil wracają z imprezy, na której nagle zaczęły padać strzały. Zatrzymał ich radiowóz, powodem była bodajże rozbita lampa. Dla głównej bohaterki w tamtą noc świat się zatrzymał: huk wystrzału i odgłos ciała uderzającego o asfalt; wycelowana w nią lufa pistoletu. Śmierć Czarnego dzieciaka z rąk Białego policjanta burzy i tak już kruchą równowagę pomiędzy obiema rasami. Tylko Starr i funkcjonariusz wiedzą, co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy. Czy dziewczyna wykorzysta swój głos, aby zawalczyć o sprawiedliwość dla swojego przyjaciela?

     - Dlaczego słuchasz tych staroci?
     - Dziewczyno, nie bluźnij! Tupac był absolutnie prawdziwy!
     - Uhm. Dwadzieścia lat temu.
     - Skąd, teraz też. Zobacz sama. - Pokazuje na mnie palcem, co oznacza, że za moment wpadnie w ten swój filozoficzny nastrój. - Tupac mówił, że Thug life to skrót od "The Hate U Give Little Infants Fucks Everybody".
     Unoszę brwi 
     - Że co?
     - Słuchaj mnie! Pierwsze litery, rozumiesz? Dają taki skrót T-H-U-G L-I-F-E. To znaczy, że co społeczeństwo daje nam w dzieciństwie, dostaje z powrotem prosto w gębę, kiedy wychodzimy z domu. Łapiesz?
     - Łapię. Kurde.

     Powyższy cytat to esencja tej powieści. To pełna czającego się pod skórą gniewu opowieść o walce o lepsze jutro, sprawiedliwość i tolerancję. Z drugiej strony pokazuje, jak głęboko w ludziach zakorzeniona jest nienawiść i uprzedzenia. Przeraża mnie to. Chociaż sytuacja stricte przedstawiona przez Angie Thomas nie ma prawa dotykać nas osobiście, to uważam, że w otaczającym nas świecie również na każdym kroku spotykamy nienawiść do innych od nas ludzi. 

     The Hate U Give czyta się jednym tchem, a jednocześnie od początku do końca opowieść Starr zmusza nas do refleksji. Jeśli spojrzeć na niechlubne karty historii, jak na przykład niewolnictwo w Ameryce, to trudno się dziwić, że sytuacja wygląda tak, jak wygląda i to jest bardzo smutne.

     Próbując przekazać nam coś ważnego, autorka przemyca w treści nieco tak bardzo potrzebnego tej powieści ciepła. Lojalność i wsparcie w rodzinie Carterów, pomocne dłonie, które ludzie wyciągają ku sobie w potrzebie i miłość, którą się dostrzeże, jeśli patrzy się wystarczająco uważnie.

     Na tym polega problem: pozwalamy mówić różne gówna, a oni mówią je tak często, że stają się dla nich czymś całkowicie w porządku, a dla nas czymś oczywistym, naturalnym. Po co nam głos, skoro milczymy wtedy, kiedy właśnie nie powinniśmy milczeć? 

     Raczej nie mam nic więcej do dodania. The Hate U Give to głośna historia opowiedziana w rytmie rapu, obok której nie da się przejść obojętnie. Polecam gorąco, na pewno na długo z wami pozostanie. Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

niedziela, 21 października 2018

"Kraina opowieści: Zaklęcie życzeń" Chris Colfer [recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Młodzieżówka]

     Cześć! Dzisiaj przychodzę do was z książką z gatunku, po który sięgam rzadko, o ile w ogóle. Nie bagatelizuję istnienia literatury dziecięcej/dla młodszej młodzieży, ale już od jakiegoś czasu nie jestem w targecie i uważam, że mogłabym jej nie docenić tylko ze względu, że nie jest skierowana do mojej grupy wiekowej.

     Odkąd w domu pojawił się mój mały chrześniak zaczęły się pojawiać propozycje zrecenzowania tego typu książek, więc uznałam, że się przełamię ze względu na niego, bo bardzo bym chciała, żeby czytał z własnej woli. Dzisiaj będzie mowa o Krainie opowieści: Zaklęciu życzeń. Zapraszam dalej!

Tytuł: Kraina opowieści: Zaklęcie życzeń
Tytuł oryginału: The Land of Stories: The Wishing Spell
Autor: Chris Colfer
Tłumaczenie: Agnieszka Hałas
Wydawca: Wydawnictwo Młodzieżówka
Data wydania: 3 października 2018
Liczba stron: 437
Moja ocena: 8/10

     Alex i Conner Bailey są zwyczajnymi bliźniętami. Niestety życie rodzeństwa zostało naznaczone wielką tragedią. W wypadku zginął ich ukochany ojciec, a mama pracuje na dwa etaty, aby zapewnić im godziwy byt.

     W urodziny naszych głównych bohaterów odwiedza babcia, która ma dla nich niezwykły prezent: książkę z baśniami, która była im czytana, kiedy byli młodsi. Jak się później okazuje, zbiór opowieści jest bramą do bajkowego świata.

     Tutaj zaczyna się fantastyczna przygoda. Razem z Alex i Connerem odwiedzimy Karle Bory, będziemy wędrować przez Królestwo Bajka i zajrzymy także do Królestwa Północnego. Tutaj zakończę opis fabuły i pozostawię wam Krainę opowieści do odkrycia na własną rękę.

     Cała sytuacja sprawiła, że pani Bailey poczuła się jak najgorsza matka pod słońcem, a fakt, że że dzieci wykazały pełne zrozumienie, jeszcze spotęgował jej poczucie winy. Zdecydowanie wolałaby, żeby głośno wyrazili pretensje, wpadli w złość albo okazali inne emocje typowe dla ich wieku. Byli o wiele za mali, żeby traktować rozczarowanie jak nieuniknioną kolej rzeczy.

     Na samym początku nie byłam pewna, czy to opowieść dla mnie. Chociaż retellingi uwielbiam i powinnam wyczuć moje klimaty dużo wcześniej. Wiek docelowy tej książki to osiem plus. Tutaj się zgodzę, ponieważ dzieci, które znają już opowieści bazowe, czyli klasyczne wersje baśni, będą świetnie bawić się w lekturze. Kto przecież nie jest ciekawy dalszych losów Śnieżki, Kopciuszka czy Śpiącej Królewny?

     Chociaż jestem już osobą po dwudziestce, to przy Zaklęciu Życzeń bawiłam się świetnie. Uwielbiam baśnie i retellingi, więc nie mogło być inaczej. Alex i Conner to dzieciaki, które można naprawdę polubić. Mimo tego, że są bliźniętami, to są kompletnie różni. Łączy ich jednak miłość do baśni, którą zaszczepili w nich ich ojciec i babcia. Po drodze razem z nimi dowiemy się także kilku bardzo ciekawych rzeczy.

     - Świat zawsze będzie przedkładał wygodę nad rzeczywistość - odrzekła Za Królowa. - Łatwiej jest nienawidzić, obwiniać i bać się niźli rozumieć. Nikt nie szuka prawdy, wszyscy pragną jedynie rozrywki.

     Nie mogę nie wspomnieć o innej historii, którą bardzo ciepło wspominam, czyli o Atramentowym Sercu Cornelii Funke. W obu historiach świat przedstawiony w książkach przeplata się z tym rzeczywistym. Bardzo miło było wrócić wspomnieniami do chwil spędzonych przy tej trylogii.

     Bardzo mi się podoba, że Kraina opowieści jest napisana ładnym, nie uproszczonym językiem. Autor nie boi się wplatać słów, które dla młodych czytelników mogą być nowe i nieco trudniejsze, co pomoże im od najwcześniejszych lat rozwijać swoje słownictwo.

     Raczej nie mam nic więcej do dodania. Krainę opowieści: Zaklęcie życzeń polecam bardzo gorąco nie tylko młodszej młodzieży. Bardzo dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc za zaufanie i za to, że mogę mieć swój malutki udział w promocji nowego wydawnictwa z ich wydawniczej "rodziny". Dziękuję!

     Życzę wam jak najwięcej ciepłych dni przed nadejściem zimy i mnóstwa dobrych książek do czytania przy herbacie pod kocykiem. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

środa, 26 września 2018

"Genialna przyjaciółka" Elena Ferrante

     Cześć! Saga neapolitańska leżała na mojej półce już jakiś czas. Ostatnio nabrałam ochoty na niespieszną i leniwą (ale nie banalną) opowieść, jaką w moim mniemaniu była Genialna przyjaciółka autorstwa Eleny Ferrante. Jak moje wyobrażenia mają się do rzeczywistości? Zapraszam dalej.

Tytuł: Genialna przyjaciółka
Tytuł oryginału: L'amica Geniale
Autor: Elena Ferrante
Tłumaczenie: Alina Pawłowska-Zampino
Wydawca: Sonia Draga
Data wydania: 11 czerwca 2014
Liczba stron: 480
Moja ocena: 9/10

     Sześćdziesięcioletnia Elena Greco dowiaduje się, że jej przyjaciółka zniknęła. Kobieta przyjęła tą wieść ze spokojem, bo Rafaella (Lila) wspominała, że kiedyś zniknie i nie pozostanie po niej żaden ślad.

     Elena chce w jakiś sposób zagrać na nosie swojej przyjaciółce i postanawia spisać ich wspólną historię, żeby jednak po Lili jakiś ślad pozostał.

     Tutaj przechodzimy do właściwej części historii. Razem z Eleną przenosimy się do Neapolu lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, a właściwie tutaj zakończy się mój opis fabuły, ale Neapol tamtych lat, a szczególnie dzielnica, w której żyją Elena i Lila, nie jest przyjaznym miejscem.

      Przez niemal pięćset stron śledzimy historię niebanalnej przyjaźni, czytamy o mroku i okrucieństwie ulic Neapolu tamtych lat. Elena Ferrante jest uznawana za jedną z najważniejszych współczesnych włoskich pisarek. Chociaż na dobrą sprawę nie wiadomo kim jest, gdyż jej tożsamość jest tajemnicą a imię widniejące na okładce zaledwie pseudonimem. Jak sama uważa, książka może, a nawet powinna "poradzić sobie" sama, bez osoby autora.

     Przyznam, że wobec tej książki miałam dość duże oczekiwania. Początek był dość trudny. Musiałam przyzwyczaić się do stylu Ferrante, który jest dość senny, żeby nie powiedzieć oniryczny. Wystraszyło mnie to. Przecież chciałam, żeby ta historia okazała się świetna, chciałam ją pokochać. Jednak im dalej w las, tym było lepiej. Mniej-więcej od połowy czytało mi się nawet dość szybko. I zaczęło mi się coraz bardziej podobać.

     Myślę, że trzeba poczuć tę historię, styl autorki, aby w pełni docenić tę pozycję. Elena Ferrante tworzy niesamowity klimat. Tutaj można poczuć ten neapolitański kurz, gorące letnie dni, znój. Widzimy ciężko pracujących ludzi jakby stali tuż przed nami. W końcu zżywamy się z Eleną i powracamy do lektury z nieskrywaną przyjemnością.

     Genialna przyjaciółka to powieść wybitna. Elena Ferrante naprawdę umie tworzyć historie. Co więcej, powiedziałabym, że maluje je słowem. Nie oceniłam jej na dziesiątkę ze względu na to, że nie ma w niej elementów, które odniosłabym do siebie i które by sprawiły, że ta książka byłaby dla mnie szczególnie ważna. Oczywiście polecam bardzo gorąco!

     To już wszystko ode mnie. Na pewno sięgnę po kolejne części sagi neapolitańskiej, bo jestem ciekawa co się stało z Lilą. Poza tym Elena Ferrante mnie oczarowała. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

środa, 19 września 2018

"Drobinki nieśmiertelności" Jakub Ćwiek

     Cześć! Dziś przychodzę do was ze zbiorem opowiadań. Mam wrażenie, że już dawno nie miałam okazji czytać żadnego zbioru, a ostatnim było chyba Schizopolis Grzegorza Butkiewicza. Prozę Jakuba Ćwieka poznałam i bardzo polubiłam za sprawą Chłopców. Tym razem jednak mamy do czynienia z nieco inną odsłoną tego autora. Zapraszam dalej.

Tytuł: Drobinki nieśmiertelności
Autor: Jakub Ćwiek
Wydawca: Sine Qua Non
Data wydania: 13 września 2017
Liczba stron: 320
Moja ocena: 8/10

     Do napisania tego zbioru Jakub Ćwiek został zainspirowany podróżą po USA. Podróżą śladami popkultury warto zaznaczyć. Na półce mam jeszcze jedną książkę opisującą podróż autora po Stanach Zjednoczonych, aczkolwiek jeszcze nie miałam okazji jej przeczytać.

     Każde z opowiadań miało swój początek w innym Stanie. Na końcu każdego z nich Jakub Ćwiek dodaje kilka słów od siebie, wyjaśnia, co go zainspirowało. Myślę, że w dzisiejszych czasach nie da się tak totalnie wypiąć na popkulturę, bo ona atakuje nas zewsząd. Owszem, można ją kochać, badać, fascynować się nią (jak to czyni Ćwiek) albo też wręcz przeciwnie - obawiać się jej i uważać ją za coś złego.

     Uważam, że o opowiadaniach nie da się powiedzieć wiele, ponieważ to krótka forma i zdradziłabym zbyt dużo. Na zaostrzenie apetytu powiem, że znajdziecie w tej książce historię sławnych schodów; dowiecie się, co łączy pewnego starszego pana z pomnikiem Rocky'ego Balboa oraz kto zabrał w drogę pewnego autostopowicza.

     Osobiście Drobinkami nieśmiertelności jestem urzeczona. Fakt, to Ćwiek z zupełnie innej strony, trochę grzeczniejszy, ugłaskany, ale na pewno nie w słabszej formie. Mało tego, właśnie przez ten zbiór pokazał, że jest wszechstronny i równie dobrze wychodzą mu "poważne" historie jak i już typowe dla niego fantasy z przymrużeniem oka.

     Cóż więcej mogę dodać? Łapcie, czytajcie, kochajcie. Ja już wiem, że kupuję Ćwieka w każdej formie. Trzeba też w końcu dokończyć Chłopców, bo trochę wstyd, i poznać inne jego książki.

     Mam nadzieję, że wakacje zakończyły się dla was jak najmniej boleśnie. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

sobota, 15 września 2018

Przegląd poezji: "Mleko i miód" Rupi Kaur, "Dowód osobisty" Adam Lamch i "Miała dzikie serce" Atticus

     Witajcie kochani! Dzisiaj mam dla was coś, czego u mnie jeszcze nie było. Chcę pogadać o poezji, która w tym roku stała się dla mnie bardzo ważna. Swego czasu gdzie tylko nie spojrzałam, tam było Mleko i miód. Kupiłam wydanie dwujęzyczne. Wolałam kupić wydanie w twardej oprawie, żeby później książka ładnie wyglądała na półce. Przeczytałam i totalnie przepadłam. Od tamtej pory czuję niegasnącą potrzebę obcowania z poezją. Nie przedłużając, zapraszam dalej.

     Dla mnie Rupi Kaur jest prekursorką nurtu instapoezji. Może i ktoś uprawiał krótką formę w takim stylu wcześniej, jednak nie na taką skalę jak ona. Ma być krótko i treściwie. No i cóż, jest. Gdyby ten tomik trafił do mnie w innym czasie, być może odebrałabym go inaczej. 

     Jednak wszystko co jest w nim zawarte trafiło prosto do mojej duszy. Książka podzielona jest na trzy części: zakochanie, zerwanie i leczenie. To znaczy, pewnie one nazywają się inaczej, jednak ten tomik jest gdzieś zakopany w moich stosach i niekoniecznie chciałabym je teraz przekopywać.

     Te w większości króciutkie wiersze traktują o miłości, o bólu, zakochaniu, rozstaniu, o kobiecości. O kobiecości chyba przede wszystkim. Czułam się, jakby autorka mnie przytulała podczas procesu czytania i przeżywania wręcz poszczególnych etapów. Nie chcę gloryfikować twórczości Kaur, jednak nigdy nie zapomnę ile ten tomik dla mnie znaczy.

     Przede mną jeszcze Słońce i jej kwiaty, którego jeszcze nie przeczytałam, bo chcę zostawić sobie więcej twórczości Rupi na później. Mam wielką nadzieję, że wyda coś jeszcze.

     Już jakiś czas temu na instagramie właściwie z przypadku napisał do mnie autor dowodu osobistego. Bardzo chętnie wspieram polskich twórców, więc zamówiłam tomik wierszy Adama. 

     Ten zbiór wierszy jest dość krótki, co nie oznacza, że nie jest treściwy. Autor, młody chłopak (młodszy ode mnie nawiasem mówiąc) próbuje przekłuć zawód miłosny w wiersze. Po przeczytaniu już dwóch jego zborów wierszy mogę powiedzieć, że mu się to udało.

     Jest smutno, jest nostalgicznie, ale przede wszystkim jest przepięknie. Jestem szczęśliwa, że w naszym pokoleniu istnieje jeszcze coś takiego jak zwykła ludzka wrażliwość. Jeśli młody współczesny mężczyzna potrafi w taki sposób wyrażać swoje emocje, to ja jestem pełna nadziei i optymizmu. 

     Wzruszenie miesza się u mnie ze smutkiem, bo mam świadomość, że poezję Adama poprzedziło wydarzenie, które jest trudne dla każdej osoby, której przyjdzie się z nim zmierzyć. Kto miał kiedyś złamane serce, ten pokocha te wiersze. Doszły mnie słuchy, że trzeci zbiór jest już gotowy. Cóż, zacieram ręce i przebieram nogami ze zniecierpliwienia. 

     Gdy tylko zobaczyłam ten zbiór na instagramie to wiedziałam, że tego potrzebuję. Atticus jest postacią dość enigmatyczną. O ile o poprzednich autorach da się coś powiedzieć, to tym razem o poecie będziemy wiedzieć tyle, ile będziemy w stanie wyczytać między wierszami.

     Miłość także tutaj jest tematem przewodnim. Miłość wielka, namiętna, dzika. Wydawać by się mogło, że o niej powiedziano czy napisano już wszystko. Jednak każdy widzi to uczucie inaczej i inaczej o nim mówi.

     Chyba miałam szczęście, że do tej pory wszystkie tomiki poezji jakie do mnie trafiają, podobają mi się. Zdecydowałam się opowiedzieć o tych zbiorach w taki a nie inny sposób, ponieważ moim zdaniem tak dużo jak o beletrystyce, o poezji powiedzieć się nie da. To jest forma tak osobista, tak intymna, że bardziej powinno się ją chłonąć sercem aniżeli rozumem. 

     W ogóle to nie miałam pojęcia, że potrzebuję poezji w moim życiu do momentu, kiedy pierwszy tomik wpadł w moje ręce. Teraz najchętniej kupowałabym je cały czas. Jestem bardzo zadowolona, że wiersze stały się ostatnio tak popularne. Owszem, klasyka też jest ważna, ale moim zdaniem warto choć na chwilę dać spokojnie spoczywać wszystkim wielkim, a przyjrzeć się dla odmiany młodym twórcom, którzy są jeszcze wśród nas i tworzą naprawdę pięknie.

     Gorąco zachęcam do sięgnięcia po któryś z wyżej omawianych tomików. Przekonałam się, że choć szkoła może skutecznie zniechęcić do czytania wierszy (bo przecież jest tylko jeden właściwy sposób interpretowania ich), to warto też czegoś poszukać na własną rękę.

     To na razie wszystko ode mnie. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

czwartek, 13 września 2018

"W pułapce" Magda Stachula

     Gdy tylko się dowiedziałam, że wychodzi kolejna książka Magdy Stachuli, od razu wiedziałam, że chcę ją przeczytać. Idealna jak i Trzecia bardzo mi się spodobały. Czy W pułapce wypadła równie dobrze?

Tytuł: W pułapce
Autor: Magda Stachula
Wydawca: Znak
Data wydania: 20 czerwca 2018
Liczba stron: 304
Moja ocena: 7/10

     Klara budzi się na klatce schodowej. Ostatnie, co pamięta, to impreza. Zastanawia się jakim cudem dotarła do swojego bloku. Szybko wchodzi do mieszania, dziękując w duchu za to, że jej rodziców nie ma w domu. Problemy zaczynają się, kiedy Klara spogląda na datę i dowiaduje się, że nie uciekło jej kilka godzin. Mgła spowija bowiem dwa dni.

     Główna bohaterka nie ma pojęcia co się z nią działo. Razem z przyjaciółką trafia na ślad dziewczyny, której niemal rok wcześniej przydarzyło się to samo.

     Co tak naprawdę się wydarzyło? Czy Klarę i tamtą dziewczynę coś łączy?

     Podobnie jak w poprzednich książkach, tak i W pułapce mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową. Magda Stachula prowadzi nas przez wydarzenia, podrzucając co chwila nowe tropy, które mają doprowadzić nas do rozwiązania zagadki.

     W pułapce to kolejna książka w stylu, który zdążyłam polubić i do którego się przyzwyczaiłam. Pewnie gdybym nie wiedziała, że to książka pani Magdy, to po lekturze mogłabym stwierdzić, że ta książka wyszła spod jej ręki. Mimo tego, że sposób prowadzenia fabuły jest de facto taki sam, to znowu nie udało mi się odgadnąć, o co tutaj chodzi. Chociaż po lekturze wszystko oczywiście wydaje się proste i logiczne.

     Gdybym miała wybrać, który z trzech tytułów pani Stachuli najbardziej mi się podoba, to byłaby to Idealna. Trzecia też podobała mi się nieco bardzie niż W pułapce, ale nie oznacza to, że nie bawiłam się dobrze przy lekturze.

     To chyba wszystko, co mam do powiedzenia o tej książce. Nie jest długa, w zasadzie to można ją połknąć w jedno-dwa popołudnia. Na pewno przeczytam kolejne książki Magdy Stachuli, a wam W pułapce polecam.

     Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

niedziela, 9 września 2018

"Czereśnie zawsze muszą być dwie" Magdalena Witkiewicz

     Witajcie kochani! Dzisiaj postanowiłam opowiedzieć wam o kolejnej pozycji, dzięki której chcę zatrzymać przy sobie lato na dłużej. Jest to moje pierwsze spotkanie z prozą Magdaleny Witkiewicz. Czy polubiłam się z jej stylem? Zapraszam dalej.

Tytuł: Czereśnie zawsze muszą być dwie
Autor: Magdalena Witkiewicz
Wydawca: Filia
Data wydania: 10 maja 2017
Liczba stron: 496
Moja ocena: 8/10 

     Zosia Krasnopolska zawsze prowadziła uporządkowane życie. Córka dwójki lekarzy, zawsze miała świetne oceny w szkole. Jedna decyzja właściwie wpłynęła na jej całe późniejsze życie.

     Jedyny raz w życiu postanowiła zsolidaryzować się z klasą i poszła na wagary. W ramach swego rodzaju kary miała pomagać starszej pani Stefanii. Zaczęło się od przyniesienia czegoś do jedzenia. Mimo oczywistej sporej różnicy wieku obie kobiety szybko się zaprzyjaźniły. Wkrótce Zosia nie mogła wyobrazić sobie tygodnia bez odwiedzin u pani Stefanii, która stała się dla niej najlepszą przyjaciółką a zarazem drugą matką. 

     Czas płynął, a z racji wieku pani Stefania zaczęła się czuć coraz gorzej. Zosia dostała w spadku willę w Rudzie Pabianickiej, która lata świetności ma dawno za sobą. Oprócz domu dostaje także historię tej posiadłości oraz ludzi, którzy niegdyś mieszkali w tamtej okolicy. Czy Zosia zdoła poukładać sobie życie?

     Na początku muszę powiedzieć, że proza Magdaleny Witkiewicz totalnie mnie oczarowała. Chodzi tutaj o swego rodzaju czar, który można zawrzeć w powieściach obyczajowych, jeśli mogę tak to ująć. Autorka pokazała, że ma umiejętności, aby stworzyć taki klimat. Ilekroć myślę o Czereśnie zawsze muszą być dwie, to zaraz w mojej głowie pojawia się fantastyczny, senny i magiczny obraz Zmysłowa, jaki wykreowała Agnieszka Krawczyk.

     Towarzyszymy Zosi w przełomowym momencie jej życia. Musi zdecydować co chce zrobić z pozostawioną w jej rękach willą i analizuje swój związek z mężczyzną, którego pani Stefania nigdy nie lubiła. Historia głównej bohaterki przeplata się z historią ludzi, którzy niegdyś mieszkali w Rudzie Pabianickiej i których losy odcisnęły piętno na życiu pani Stefanii oraz bliskich jej ludzi.

     Nie da się zaprzeczyć, że w tej historii tkwi magia. Już sam motyw tytułowych czereśni chwyta za serce. Każda decyzja może mieć znaczący wpływ na nasze życie, człowiek zaś jest istotą stadną i do spełnionej egzystencji potrzebuje innych ludzi. 

     Z tym akcentem zakończę tą krótką recenzję. Na pewno będę chciała sięgnąć po inne książki spod pióra pani Magdy, a szczególnie po Pracownię dobrych myśli, o której słyszałam same pozytywne opinie. Czereśnie zawsze muszą być dwie oczywiście polecam z całego serca. Warto poznać tę historię, dać się jej oczarować, a przy okazji wpuścić do swego życia nieco magii i ciepła.

     Ostatnimi czasy zapomniałam ile frajdy sprawia mi pisanie o książkach. Obiecać nie mogę, ale chciałabym, aby od tej pory posty pojawiały się tutaj w miarę regularnie. Dla równowagi następnym razem pojawi się tutaj recenzja thrillera psychologicznego.

     Trzymajcie się cieplutko i uważajcie na siebie. Do napisania!

piątek, 7 września 2018

"Powiew" Lisa Glass

     Cześć! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją bardzo wakacyjnej książki. Mowa o Powiewie Lisy Glass, drugiej części Błękitu, którą czytałam w zeszłym roku. Mam wrażenie, że lektura tej książki umożliwiła mi zatrzymanie lata na dłużej. Nie przedłużając, zapraszam dalej!

Tytuł: Powiew
Tytuł oryginału: Air
Autor: Lisa Glass
Wydawca: Zielona Sowa
Data wydania: 20 czerwca 2018
Liczba stron: 368
Moja ocena: 7/10

     Po wygraniu konkursu Iris wyjeżdża z Zekiem, aby brać udział w zawodach i łapać wielkie fale w różnych częściach świata. Ma nadzieję świetne się bawić. W dodatku spędza cały czas ze swoim chłopakiem.

     Wydawać by się mogło, że bycie dziewczyną Zeka Francisa to spełnienie marzeń każdej nastolatki. Mimo tego, że Iris kocha go z całego serca, to dzielenie z drugą osobą całego swojego czasu może się okazać niemałym wyzwaniem. Zwłaszcza, że ma niespełna siedemnaście lat.

     Po dość intensywnym okresie Iris i Zeke docierają do Miami, gdzie mają spędzić wakacje. Nasza główna bohaterka zaczyna zauważać, że jej chłopak dziwnie się zachowuje. Na domiar złego ich dni zaczynają wypełniać kłótnie, a Iris zaczyna denerwować zainteresowanie fanek, które cały czas kręcą się obok Zeka. Czy zdołają dojść do porozumienia?

     Pierwszy tom miałam okazję czytać w zeszłym roku. Bardzo przypadł mi do gustu, to był taki powiew świeżości. Mimo tego, że trylogia Lisy Glass to w głównej mierze romans, to do tej pory nie miałam do czynienia chyba z żadną książką, w której surfing i sport ogólnie odgrywałyby tak wielką rolę. Zeke jest zawodowcem, a Iris kocha spędzać czas na falach.

     Jeśli chodzi o to, jak Powiew ma się do pierwszego tomu, to moim zdaniem wypada całkiem nieźle. Jednak Błękit podobał mi się nieco bardziej, bo było tam więcej luzu, surfingu no i relacja Iris i Zeka dopiero się rozwijała. Druga część jest już trochę mniej kolorowa. Iris poznaje kulisy życia zawodowego surfera i nie jest pewna, czy jej się to podoba. Dochodzą także problemy, które siłą rzeczy muszą się pojawić, jeśli dwie de facto młode jeszcze osoby zaczynają praktycznie ze sobą żyć.

     Dodam jeszcze, żebyście nie czytali opisu z tyłu, bo zdradza całą fabułę. Moim zdaniem ktoś powinien dodawać informacje z tyłu z większą ostrożnością. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy w końcu dojdzie do opisanych zdarzeń, aż skończyłam książkę. Jednak w gruncie rzeczy nie popsuło mi to frajdy z czytania.

     Powiew serdecznie wam polecam. To historia, którą można pochłonąć w jedno popołudnie. Nie mogę doczekać się Fali, której premiera już za kilka dni. Jestem bardzo ciekawa finału tej historii, zwłaszcza po takim zakończeniu.

     To na razie wszystko ode mnie. Mam nadzieję, że do zobaczenia niedługo. Dziękuję za uwagę, trzymajcie się. Do napisania!

środa, 25 lipca 2018

Przedpremierowo: "Miejsce egzekucji" Val McDermid [recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Papierowy Księżyc]

     Witajcie moi kochani! Dzisiaj przychodzę do was z czymś specjalnym. Z książką, która ponoć już od lat zajmuje miejsce na listach najważniejszych kryminałów w historii. Mowa tutaj o Miejscu egzekucji autorstwa Val McDermid.

     Maila z propozycją dostałam w dobrym czasie, ponieważ czułam się już troszeczkę zmęczona romansami i obyczajówkami, które ostatnio wpadły mi w ręce. Akurat myślałam, że dobrze byłoby dla odmiany przeczytać pełnokrwisty kryminał. Cóż... Mówią, by uważać, czego sobie człowiek życzy.

Tytuł: Miejsce egzekucji
Tytuł oryginału: A Place of Execution
Autor: Val McDermid
Tłumaczenie: Aleksandra Szymił
Wydawca: Papierowy Księżyc
Data wydania: 30 lipca 2018
Liczba stron: 582
Moja ocena: 10/10

     Nic nie wskazywało na to, że pewien grudniowy dzień w 1963 roku na zawsze odciśnie piętno na mieszkańcach pewnej małej angielskiej wioski. Trzynastoletnia Alison Carter wyszła z domu na spacer z psem i nie wróciła.

     Rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania, którymi dowodzą policjanci George Bennett i jego podwładny Tommy Clough. Kiedy na wrzosowiskach nieopodal dworu w Scardale zostaje znaleziony pies Alison z zaklejonym pyskiem już wiadomo, że stało się coś złego.

     Śledztwo zostaje zintensyfikowane, a George i Tommy wychodzą z siebie, aby dowiedzieć się, co stało się z Alison. Czas mija i wszyscy zdają sobie sprawę, że z każdą minutą szanse dziewczynki na przeżycie w bardzo surowych warunkach i to jeszcze w środku zimy, maleją. Co tak naprawdę stało się z Alison?

     - Kto? - zapytał George. Łatwiej wygrzebać ołów z ziemi niż wydostać informacje od mieszkańców Scardale, pomyślał ze znużeniem.

     Scardale to odcięta od świata malutka wioska licząca sobie kilka domów na krzyż. Wszyscy mieszkańcy są ze sobą w jakiś sposób spokrewnieni. Sami produkują niemal wszystkie artykuły do życia, pracując u dziedzica dworu ze Scardale, Philipa Hawkina. Philip to mąż matki Alison, Ruth. Ojciec zaginionej dziewczynki zginął, kiedy ta miała kilka lat.
     Kiedy wyobrazimy sobie aż tak zamkniętą społeczność to nietrudno się dziwić, jak ciężko wydobyć z mieszkańców Scardale jakąkolwiek informację. Niby wszyscy kochają i martwią się o Alison, a tak naprawdę można odnieść wrażenie, że przez dawkowanie ich oraz przez nieufność wobec obcych tak naprawdę bardzo utrudniają pracę policji.

     Nie będę zdradzać nic więcej ze śledztwa, bo to już by było spoilery. Książkę czytałam w wersji elektronicznej nawet nie zaglądając z większą uwagą do opisu. Przeczytałam go uważnie dopiero po lekturze i niestety według mnie zawiera spoilery. Po co opisywać wydarzenia, które dzieją się po ponad czterystu stronach książki? Sama miałam niesamowitą frajdę odkrywając wszystko na własną rękę i to samo polecałabym wam.

     Okrzyknięcie tej historii najlepszym kryminałem jest moim zdaniem jak najbardziej trafione. Ta książka nie ma słabych punktów. Śledztwo jest opisane z niesamowitą dokładnością, a klimat, jaki stworzyła autorka, potrafi zmrozić krew w żyłach nawet teraz, przy tak wysokich temperaturach.

     To klasyczny, pełnokrwisty kryminał. Jestem bardzo zadowolona, że wpadł mi w ręce. Nie mogłam się oderwać, a przeczytawszy zakończenie, nie dowierzałam. Finału tej historii oczywiście wam nie zdradzę. Powiem tylko, że to najlepsza powieść z tego gatunku na jaką trafiłam, odkąd przeczytałam Zaginioną dziewczynę Gillian Flynn.

     Chyba nie muszę dodawać nic więcej. Za e-booka ogromnie dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc. Gorąco polecam!

poniedziałek, 16 lipca 2018

"Czerwone słońce" Paulina Hendel

     No cześć! Bardzo stęskniłam się za pisaniem recenzji nie sponsorowanych. Zdarza mi się dostawać książki do recenzji o czym doskonale wiecie i czego nie ukrywam. Recenzje książek, które kupiłam sama, nadal będą się tutaj pojawiać. 

     Nie obiecuję tym samym, że posty będą się pojawiać tutaj regularnie. Nie będę się tłumaczyć. Każdy z nas ma pracę, jakieś inne obowiązki, a też staram się nie spędzać całego czasu w czterech ścianach, no bo ileż można. Nie przedłużając, zapraszam dalej.

Tytuł: Czerwone słońce
Autor: Paulina Hendel
Wydawca: Czwarta Strona
Data wydania: 27 września 2017
Liczba stron: 431
Moja ocena: 8/10

     Czerwone słońce to kontynuacja Pustej Nocy. Generalnie fabuła jest dość prosta. Magda wraz ze swoim wujem Feliksem poluje na słowiańskie demony. Takie polskie Supernatural. Wszystko byłoby proste, gdyby stopniowo nie wzrastała obecność Nawich. Magda i Feliks postanawiają rozwiązać zagadkę, która okazuje się czymś większym i bardziej niebezpiecznym, niż wszystko, z czym wcześniej mieli do czynienia.

     Nie będę wracać do zakończenia Pustej Nocy, bo nie chcę tutaj rzucać spoilerami. Magda wraca do nas po trudnej i dość długiej drodze, jaką musiała przebyć. Jest nieco odmieniona i stara się poradzić sobie z nową dla siebie sytuacją.

     Tymczasem po wygnaniu Pierwszego nastała cisza przed burzą i nie wiadomo, co stało się ze Żniwiarzem. Tymczasem Nawich wciąż przybywa, a Feliksowi nie udaje się skontaktować z żadnym znanym "kolegą po fachu", że tak powiem. Czy Feliks i Magda będą musieli sami poradzić sobie z nadchodzącą ciemnością?

     Moi zdaniem Czerwone słońce nie tyle dorównuje Pustej Nocy, o ile przebija pierwszy tom. Dzieje się tutaj całkiem sporo, momentami nawet można się uśmiać. Poczekajcie, aż poznacie Sebastiana i Adriana, serio. Ciocia Janina także wprowadza nieco humoru, chociaż na początku mnie drażniła.

     Jeszcze wracając do cioci/babci Janiny to bardzo się cieszę, że przez pojawienie się tej postaci dowiadujemy się więcej o rodzinie Wojnów. Janina do siostra Jadwigi, która w przeciwieństwie do swojej siostry i reszty rodziny pozostała kompletnie "ślepa" na Nawich. Obecnie wraca do Wiatrołomu w obecności Adriana i Sebastiana, swoich wnuków. Ich team jest po prostu fenomenalny. Gdy myślę o drugim tomie tej serii, ci dwaj są moim pierwszym skojarzeniem.

     Bardzo podoba mi się metamorfoza Magdy. W pierwszym tomie była całkiem sympatyczna, ale to w drugiej nabiera charakteru i staje się bardzo pewna siebie i oraz tego czego chce. Zaciekawiło mnie także pociągnięcie dalej wątku Mateusza. Jest postać także przechodzi przemianę.

     Zakończenie prawie przyprawiło mnie o zawał. Jakie to szczęście, że premiera Trzynastego księżyca jest jeszcze w te wakacje. Już nie mogę się doczekać.

     To na razie wszystko ode mnie. Serię Żniwiarz od Pauliny Hendel bardzo gorąco wam polecam. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

czwartek, 28 czerwca 2018

Przedpremierowo: "Poświęcenie" Adriana Locke [recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Szósty Zmysł]

     Cześć cześć! Dawno mnie tu nie było. Mam wrażenie, że nawet zbyt dawno. Ostatnio okazuje się, że do pisania potrafią zmotywować mnie jedynie książki, które dostaję do recenzji... Mam nadzieję, że to się zmieni. Tymczasem zapraszam dalej.

Tytuł: Poświęcenie
Tytuł oryginału: Sacrifice
Autor: Adriana Locke
Tłumaczenie: Klaudia Wyrwińska
Wydawca: Szósty Zmysł
Data wydania: 11 lipca 2018
Liczba stron: 445
Moja ocena: 7/10 

     Świat Julii zawalił się, kiedy zginął jej mąż. Została praktycznie sama z pięcioletnią córkę Everleigh. Musiała wyprowadzić się z domu, który dzieliła z Gage'm (?). 

     Crew Gentry jest szwagrem Julii a zarazem jej pierwszą miłością. Złamał jej serce, ale teraz może okazać się jej jedyną nadzieją.

     Julia obwinia Crew o śmierć swojego męża i jawnie okazuje mu niechęć. Mężczyzna nie zraża się jej nastawieniem i stara się być ciągle obecny w życiu dziewczyn. Młoda wdowa nie może wyrzucić Crew ze swojego życia nawet, gdyby chciała, bo Ever wprost uwielbia swego wujka.

     W obliczu zbliżającego się nieszczęścia Julia powoli zrzuca maskę wrogości. Jak zakończy się ta historia? Czy bohaterowie odnajdą szczęście?

     Gdy tylko dostałam maila z propozycją otrzymania egzemplarza do recenzji, zgodziłam się od razu. Szósty Zmysł stał się dla mnie absolutnym pewnikiem, jeśli chodzi o książki, które wydają. Na początku Poświęcenie dość mocno skojarzyło mi się z Consolation. Tutaj też mamy do czynienia z trójkątem miłosnym, jednak główny wątek opiera się na czymś innym.

     Poświęcenie to świetna, bardzo poruszająca historia. Obiecywano mi, że rozerwie moje serce na milion kawałków, że będę płakać co pięć stron... Nie robiłam tego. Generalnie nie płaczę na książkach, filmach, etc... Jednak nie da się zaprzeczyć, że ta opowieść bardzo mocno gra na emocjach czytelników.

     W życiu liczą się proste rzeczy. Teraz wiem to chyba lepiej niż ktokolwiek inny. Chodzi o dobrą kobietę, o to uczucie, gdy wchodzisz do domu i nie umiesz wyjaśnić, dlaczego jesteś szczęśliwy. Chodzi o zdrowie, naleśniki i robienie wszystkiego, co pozwoli zatroszczyć się o tych, których kochasz.

      Wydaje mi się, że Crew to współczesny książę wyciągnięty z baśni. Był przy Julii i Ever cał czas, kiedy go potrzebowały. Walczył dla nich i troszczył się o nie. Drogie panie, czasami chciałoby się mieć przy sobie takiego faceta, prawda?

     Zakończenie bardzo mnie rozczuliło. Choć nie powiem, przeżyłam chwilę trwogi. Osobiście trudno byłoby mi wyobrazić sobie lepszy finish. Co jeszcze mogę dodać? Jeśli spodobało się wam Consolation to myślę, że możecie brać w ciemno. Dla mnie mocna siódemka, bardzo fajna powieść.

     Za egzemplarz Poświęcenia bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Szósty Zmysł. Mam nadzieję, że "zobaczymy się" niedługo. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

czwartek, 24 maja 2018

Przedpremierowo: "Pucked" Helena Hunting [recenzja powstała dzięki współpracy z wydawnictwem Szósty Zmysł].

     Cześć kochani! Dzisiaj przychodzę do was z kolejną nowością od wydawnictwa Szósty Zmysł. Po lekturze rewelacyjnego duetu Consolation podeszłam do Pucked z wielkim entuzjazmem. Co z tego wyszło? Zapraszam dalej.

Tytuł: Pucked
Tytuł oryginału: Pucked
Autor: Helena Hunting
Tłumaczenie: Magdalena Siewczyńska-Konieczny
Wydawca: Szósty Zmysł
Data wydania: 30 maja 2018
Liczba stron: 454
Moja ocena: 7/10

     Violet Hall jest raczej szczęśliwą dziewczyną. Mieszka "sama" w domku przy basenie swojej matki i ojczyma, co daje jej poczucie prywatności i niezależności. Jej zdolności w zakresie nauk ścisłych pomagają jej wykonywać pracę księgowej. Zarządza kontami bankowymi zawodowych hokeistów. Buck, przyrodni brat Vi, jest zawodowcem, więc cała rodzina jest mocno przywiązana do sportowego światka.

     Rodzina Violet udaje się na mecz hokeja, aby wspierać Bucka. Dziewczyna jest bardziej zainteresowana książką, którą ukradkiem podczytuje. Jednak jej uwagę przykuwa spojrzenie bardzo przystojnego zawodnika. Zdaje się, że mężczyzna przy każdej okazji wodzi za nią wzrokiem.

     Alex Waters jest kapitanem drużyny. Ma reputację nieuleczalnego kobieciarza, której ani nie zaprzecza, ani niczego nie potwierdza. W tej powieści zmienianie kobiet jak rękawiczki przez zawodników jest dość powszechne. Nie muszą się specjalnie wysilać, gdyż na każdym kroku towarzyszą im rzesze groupies, tak zwanych "hokejowych króliczków".

     Alex i Violet poznają się na imprezie po meczu hokeja. Od razu czują wzajemne przyciąganie. Nasza główna bohaterka będzie musiała zmierzyć się z tym całym szumem wokół osoby Watersa. Czy krążące wokół niego plotki są prawdziwe?

     Zacznijmy od tego, że Pucked czyta się błyskawicznie i niezwykle przyjemnie. Uporałam się z całą książką w jakieś dwa dni. Do tej pory właściwie bokiem omijały mnie wszelkie książki o tematyce sportowej, których ostatnio ukazało się całkiem sporo. Dlatego też akcja umieszczona w samym środku hokejowego światka wciągnęła mnie bez reszty.

     Na początku bardzo polubiłam Violet i nadal jej postać budzi we mnie sympatię, aczkolwiek jej niektóre akcje były wręcz żenujące. Uważam się za osobę, która ma dość wysoki próg tolerancji wszelakich dziwactw, ale rzeczy, które niekiedy robiła czy mówiła ta laska... Nie. Co nie zmienia faktu, że całość jest naprawdę zabawna i często fragmenty wywoływały szeroki uśmiech na mojej twarzy.

     Chyba najważniejsza w całej książce jest postać Alexa. Przysięgam, do tej pory chyba nie spotkałam się jeszcze z tak uroczym bohaterem w żadnym romansie. Zazwyczaj typowi faceci w powieściach tego typu są twardzi, męscy. Jednak w przypadku określenia rzadko którego dałoby się użyć słowa "uroczy". Moim zdaniem Alex robi tą książkę i to w głównej mierze dla niego masa kobiet będzie z wypiekami na twarzy przewracać kolejne strony. Uwielbiam go. Blurb na okładce idealnie opisuje to, czym w istocie jest Pucked.

     Podsumowując, Pucked Heleny Hunting jest świetną powieścią, aby oderwać się od rzeczywistości. To po prostu fajna, bardzo zabawna historia. Polecam gorąco i czekam na kolejne tomy, które mają ukazać się jeszcze w tym roku. Wydawnictwo Szósty Zmysł powróciło w chwale i mam nadzieję, że poziom wydawanych przez nich książek się utrzyma. Chciałam także bardzo serdecznie podziękować za egzemplarz do recenzji. Bawiłam się świetnie.

     Cóż, na razie to wszystko ode mnie. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

czwartek, 17 maja 2018

"Szamanka od umarlaków" Martyna Raduchowska

     Witajcie kochani! Dzisiaj przychodzę do was z książką, która na dobrą sprawę bardziej przyciągnęła moją uwagę swoją okładką aniżeli opisem fabuły. Przedstawię tutaj moją opinię o kolejnej polskiej książce - Szamance od umarlaków autorstwa Martyny Raduchowskiej.

Tytuł: Szamanka od umarlaków
Autor: Martyna Raduchowska
Wydawca: Uroboros
Data wydania: 17 sierpnia 2017
Liczba stron: 416
Moja ocena: 7/10

     Ida Brzezińska jest potomkinią niezwykle potężnego rodu czarodziejów. Staje się niejako czarną owcą w rodzinie, gdyż nie posiada magicznych umiejętności. Cóż, przynajmniej sama tak uważa. 

     Na przekór wszystkim wokoło udaje się na studia psychologiczne na Uniwersytecie Wrocławskim. Nade wszystko chce być normalną osiemnastolatką. Wszystko byłoby w porządku, gdyby w swoim pokoju a akademiku nie widziała dziewczyny, której nikt inny nie dostrzega.

     Ida zaczyna widzieć zmarłych. Chcąc nie chcąc musi odpuścić i udać się do ciotki, która ma pomóc jej okiełznać umiejętności. Szybko okazuje się, że bycie medium nie jest wcale prostą sprawą. Mało tego, Ida ma przeraźliwego pecha, który prześladuje ją na każdym kroku. A może to pech ma Idę?

     Nie da się ukryć, że do tej powieści przyciąga przede wszystkim okładka. Gdy tylko ją zobaczyłam, liczyłam bardzo na mroczną i klimatyczną opowieść. Cóż, dostałam dość lekką historię o dziewczynie, która stawia pierwsze kroki w całkiem nowym dla niej świecie. Nie jestem rozczarowana, ale nie mogę też powiedzieć, żeby Szamanka od umarlaków była książką idealną.

     Martyna Raduchowska zdecydowała się na narrację trzecioosobową, więc kolejne perypetie Idy obserwujemy z lekkiego dystansu. Dziewczyna stara się jakoś odnaleźć w nowej rzeczywistości, cały czas pakując się w mniejsze bądź większe tarapaty. Mamy więc do czynienia bardzie z lekką komedią aniżeli z klimatyczną historią z duchami w tle, na którą po cichu liczyłam.

     Ida jest bohaterką, z którą można się polubić. Podziwiam przede wszystkim jej upór. Mimo tego, że rodzina jest bardzo przeciwna temu, aby wybrała się na studia, ona i tak to robi. Koniec końców i tak dopada ją przeznaczenie, ale tutaj i za same próby wzięcia życia w swoje własne ręce zaskarbiła sobie moją sympatię.

     Szamanka od umarlaków jest reklamowana jako powieść, w której występuje fenomenalny humor. No i tutaj coś mi zgrzytało, ponieważ nie pamiętam ani jednego momentu, w którym bym się zaśmiała w głos jak to bywa często dla przykładu przy czytaniu powieści pani Kasi Miszczuk. Być może on do mnie po prostu nie trafia i już. Co nie zmienia faktu, że tę książkę czyta się naprawdę przyjemnie.

     Podsumowując, Szamankę od umarlaków mogę z czystym sumieniem polecić. Nie jest to jakiś "must read", jednak to pozycja, która jest w stanie zapewnić czytelnikowi przyjemną rozrywkę. Na mnie czeka już drugi tom, po który sięgnę, jak tylko przyjdzie mi ochota.

     To na razie wszystko ode mnie. Mam nadzieję, że z publikacją tego postu powrócę do bardziej regularnego tworzenia nowych postów. Tymczasem trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

sobota, 28 kwietnia 2018

"Love line" Nina Reichter

     Witajcie kochani! Nie mogłam się doczekać, aż w końcu będę miała chwilkę aby usiąść i napisać coś nowego. Ostatnimi czasy jestem dość zajęta i czasu na pisanie recenzji właściwie nie było. No, właściwie to coś tam skrobałam jeśli chodzi o książki do recenzji, ale to trochę inna sprawa. Wiecie, terminy mnie ścigały.

     Dzisiaj przychodzę do was z opinią o książce, która stała się niezwykle bliska memu sercu. Gdy tylko zobaczyłam pierwsze recenzje Love line, to wiedziałam, że muszę przeczytać tę książkę. Cóż, żeby nie przedłużać, zapraszam dalej!

Tytuł: Love line
Autor: Nina Reichter
Wydawca: Novae Res
Data wydania: 25 października 2017
Liczba stron: 488
Moja ocena: 10/10

     Matthew Hansen jest twórcą niezwykle popularnej audycji o nazwie LOVE line, gdzie radzi kobietom jak stworzyć szczęśliwy związek i nie dać się zmanipulować mężczyznom. Swoją charyzmą przyciągnął do siebie miliony słuchaczek.

     Bethany McCallum jest dziennikarką magazynu dla kobiet. Poznajemy ją w dość trudnym momencie życia, ponieważ przechodzi przez rozwód.
     Zrządzeniem losu (a może przeznaczenie maczało w tym palce?) drogi tych dwojga bohaterów krzyżują się, kiedy Beth dostaje zlecenie na artykuł obnażający metody działania tak zwanych "pick-up artist", czyli w wolnym tłumaczeniu trenerów podrywu.

     Kobieta na początku podchodzi do nowej znajomości dość ostrożnie. Kiedy Matthew postanawia podzielić się z nią swoją wiedzą, Beth zaczyna spędzać z nim coraz więcej czasu. Jak i czy w ogóle ich relacja się rozwinie i co z tego wyniknie? Musicie przekonać się już sami.

     Nie wiem od czego właściwie powinnam zacząć, bo w Love line uwielbiam dosłownie wszystko. W końcu nie ot tak sobie oceniłam ją tak wysoko. Myślę, że poznałam tę historię w odpowiednim czasie i właśnie to w dużej mierze wpłynęło na to, jak odebrałam całość. Ze standardowych romansów rzadko można wyciągnąć coś dla siebie, a z Love line jak najbardziej. 
 
     Osobiście nigdy nie spotkałam się z terminem pick up-artist, a więc i nie zgłębiałam tego tematu. Nina Reichter świetnie sobie poradziła i bardzo zgrabnie wplotła wątek trenerów podrywu w całość, obnażając ich metody. Które po prostu mają prowadzić do zaciągnięcia kobiety do łóżka. Well, life is brutal. 

      Autorka porusza tutaj także problem rozpadu małżeństwa czy też samotnego wychowywania dziecka. Nie chcę tutaj nic zarzucać Bethany, bo na pewno kocha swoją córkę, ale czy tylko ja odczułam, że w jakimś stopniu żałuje ona macierzyństwa?

     Jest także Matthew. Blond włosami i niebieskimi oczami zdecydowanie przyciąga spojrzenia kobiet. Mężczyzna tkwi w skomplikowanym związku a na dodatek ma pełno tajemnic, które przyciągają czytelniczki jak magnes. Przyznaję się, jestem zgubiona.

     To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Niny Reichter, ale na pewno nie ostatnie. Zakochałam się w jej stylu i Love line mogę śmiało postawić obok książek równie cudownej Patrycji Gryciuk.

     Nie mogę nie wspomnieć o tle dla wszystkich wydarzeń, czyli o Nowym Jorku. Nina Reichter zapytana o powód umieszczenia akcji książki akurat tam odpowiedziała, że polscy czytelnicy nie są gotowi, aby historia tego typu rozgrywała się na ich podwórku. Cóż, zgadzam się z tym.

     Co więcej mogę dodać? Kocham, uwielbiam bezgranicznie i czekam na drugi tom. Nie wiem, kiedy się pojawi, ale mam nadzieję, że jak najszybciej. Kiedyś też z pewnością przeczytam Love line po raz drugi. Zakończenie totalnie mnie rozwaliło. Polecam bardzo gorąco. 

     To na razie wszystko ode mnie. Mam nadzieję, że uda mi się dodawać tutaj posty częściej. Trzymajcie się cieplutko i do napisania!