wtorek, 31 października 2017

CZYTELNICZE PODSUMOWANIE PAŹDZIERNIKA + BOOK HAUL + TBR

     Witajcie moi kochani po tej dłuższej przerwie! Właśnie wróciłam z urlopu i postanowiłam zacząć przyzwyczajać się do codzienności od wstawienia postu na bloga. Miesiąc temu trochę się spóźniłam, ale teraz podsumowanie jest akurat na czas. Mimo tego, że pod koniec miesiąca nie czytałam praktycznie nic z wiadomych powodów, to pierwsza połowa października wyglądała nieźle. 

     Być może to wpływ egzemplarzy recenzenckich, pod znakiem których upłynął ten miesiąc i zbliżające się terminy. Tak więc w tym miesiącu przeczytałam aż dziewięć powieści. Jestem zadowolona, gdyż część z nich zdecydowanie do chudzielców nie należy, a większość to były naprawdę dobre historie. Zapraszam!

PRZECZYTANE W PAŹDZIERNIKU 

1. Consolation Corinne Michaels (recenzję możecie już znaleźć na blogu)
2. Sułtan






niedziela, 22 października 2017

"48" Andreas Gruber [recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Papierowy Księżyc]

     Dzień dobry moi kochani! Dzisiaj przychodzę do was z książką, jakiej u mnie na blogu jeszcze nie było. Co więcej, nie pamiętam, abym czytała wcześniej niemiecki kryminał. Co sądzę o 48 autorstwa Andreasa Grubera? Zapraszam do dalszej lektury.
Tytuł: 48
Tytuł oryginału: Todesfrist
Autor: Andreas Gruber
Tłumaczenie: Magdalena Kaczmarek
Wydawca: Papierowy Księżyc 
Data wydania: 27 września 2017 
Liczba stron: 500
Moja ocena: 7/10

   "Jeżeli w ciągu czterdziestu ośmiu godzin odgadniesz, dlaczego uprowadziłem tę kobietę, zostanie ona przy życiu. W przeciwnym razie - zginie."

     Sabine Nemez pracuje w monachijskiej policji. Zaczynamy poznawać ją w momencie, kiedy układa do snu trzy córeczki jej siostry. Gdy wychodzi z mieszkania spotyka swojego ojca, którego na dobrą sprawę nie powinno być w mieście. Dowiaduje się rzeczy, która kompletnie ją szokuje.

     Otóż okazuje się, że mama Sabine została uprowadzona, a porywacz kontaktował się z jej ojcem. Miał odgadnąć, dlaczego jego żona została porwana. Jeśli nie poda odpowiedzi w przeciągu dwóch dni - kobieta zginie. Niestety wkrótce zostają znalezione zwłoki.

     Szybko okazuje się, że kobieta pozostawiona w kościele to zaginiona matka Sabine. Została ona związana, a z jej ust wystawał gumowy wąż. Śledztwo wykazało, że zmarła na skutek utopienia - do jej płuc morderca wlał dwa litry atramentu. Mimo tego, że Sabine została odsunięta od spawy, usiłuje odnaleźć zabójcę.

     W niedługim odstępstwie czasu zostaje odnaleziona kolejna kobieta, a sposób, w jaki została zabita wskazuje, że policja ma do czynienia z wyjątkowo brutalnym psychopatą. Śledztwo zaczyna tak naprawdę stać w miejscu, dopóki nie zjawia się Maartin S. Sneijder - holenderski profiler. Razem z Sabine dokonają zaskakujących odkryć.

     Czy temu dość osobliwemu duetowi uda się wytropić mordercę? Co tak naprawdę kieruje tym człowiekiem, że aż w tak bestialski sposób traktuje porwane przez siebie kobiety? Jeśli chcecie dać się wciągnąć w fascynującą pogoń za prawdą i chcecie razem z Maartinem i Sabine rozwiązać tę zagadkę - musicie sięgnąć po 48 Andreasa Grubera.

     Od czasu do czasu lubię zagłębić się w dobry kryminał i razem z bohaterami podążać śladami zbrodni. Przy lekturze 48 bawiłam się dobrze, jednak mam z tą książką tyci problem. Ale do tego przejdę później.

     Właściwie nie miałam żadnych oczekiwań co do tej książki. Skoro miałam okazję przeczytać, to z niej skorzystałam, gdyż opis bardzo mnie zaintrygował. Przyznam, że w początek ciężko było mi się wgryźć. Nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego, gdyż akcja trzyma poziom od samego początku. Trochę wolno szło mi do połowy, a potem usiadłam i przeczytałam drugą połowę na raz.

     Główna bohaterka, Sabine, jest osobą, która raczej nie wzbudziła we mnie burzliwszych emocji. Obserwowanie akcji jej oczami było w sumie dość komfortowe, bo przede wszystkim mnie nie irytowała - a na to zawsze zwracam uwagę.

     Andreas Gruber wprowadził do akcji element, który lubię w powieściach, czyli wprowadzenie bohaterów, których z pozoru nic nie łączy i powolne, powolne odkrywanie ich koneksji między sobą. Dzięki temu oprócz śledztwa możemy śledzić także przebieg terapii oraz próby uratowania jednej z porwanych osób i rozwiązania zagadki porywacza. Takie urozmaicenie zawsze jest dla mnie na plus. Troszkę kojarzy mi się z Paulą Hawkins czy Magdą Stachulą.

     Moim zdaniem całe show ukradł Maartin Sneijder... Przepraszam, Maartin S. Sneijder. Profiler, a więc człowiek o bardzo dużych umiejętnościach do analizowania sylwetki psychologicznej sprawcy. Amator waniliowej herbaty, akupunktury oraz... palenia marihuany podczas pracy. Z pozoru nieznośny i bardzo szorstki w obyciu, a jednak Sabine udało się zdobyć możliwość pracowania u jej boku. Chociaż jego metody są dość niekonwencjonalne, to z całą pewnością odnoszą zamierzone skutki.

     Nadszedł czas, abym wskazała wielki minus według mnie: czytelnik jest w stanie bez problemu wskazać sprawcę. Jest to tak oczywiste, że nawet moja pierwsza myśl okazała się słuszna. Mogłabym zrzucić to na czytanie coraz większej ilości literatury tego typu, ale wcześniej nie zdarzało się za często, abym w może jednej trzeciej fabuły już z niemal całą pewnością wskazała sprawcę. Oczywiście można byłoby usprawiedliwić autora, że poszedł bardziej w stronę skupiania się na samym motywie zbrodni i co doprowadziło do tego, że ten człowiek zaczął zabijać. Nie można nie powiedzieć, żeby psychologia nie odgrywała w 48 wielkiej roli, bo ją odgrywa. Jednak lubię być zaskakiwana podczas końcowego odkrywania kart, a tego tutaj mi po prostu zabrakło.

     Mimo wszystko uważam, że 48 Andreasa Grubera jest kryminałem wartym poznania. Jeśli nie dzięki zagadce, to na pewno dzięki samemu procesowi dążenia do rozwiązania sprawy i zgłębianiu psychologicznego portretu postaci. Widać, że autor sam nieźle zbadał grunt pod swoją powieść.

     To już wszystko ode mnie na dziś. Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc, a wam 48 Andreasa Grubera mogę z czystym sumieniem polecić. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

wtorek, 17 października 2017

"Zakazane życzenie" Jessica Khoury - kolejny retelling.

     Witajcie moi kochani! Jak ja się stęskniłam za pisaniem tutaj dla was! Pisałam recenzje, ale one pojawią się na Moznaprzeczytac,pl (pozdrawiam gorąco całą cudowną załogę). Dzisiaj mam dla was recenzję ostatniej książki przeczytanej w sierpniu. W sumie cieszę się, że właśnie z nią zakończyłam wakacje (chociaż tak de facto ich nie miałam, he, he). Zapraszam was więc już bez przedłużania na kilka słów o Zakazanym życzeniu Jessici Khoury.

Tytuł: Zakazane życzenie
Tytuł oryginału: The forbidden wish
Autor: Jessica Khoury
Tłumaczenie: Maciej Pawlak
Wydawca: Sine Qua Non
Data wydania: marzec 2017
Liczba stron: 378
Moja ocena: 7/10

     Zahra od dłuższego czasu tkwi uwięziona w lampie. Została skazana na zapomnienie i pogrzebana w piaskach upadłej, potężnej niegdyś stolicy wspaniałego imperium.

     Aladyn wszedł w posiadanie pewnego pierścienia, który wodził go przez piaski pustyni i w końcu doprowadził do celu. Aladyn odnajduje lampę i tak poznaje Zahrę. Pociera naczynie i tak oto zyskuje prawo do wypowiedzenia trzech życzeń.

     Rozwój wydarzeń zaprowadził młodego złodzieja do bram pałacu, a władca dżinów Nardukha oferuje Zahrze wolność za uwolnienie jego syna. W tej chwili zaczyna się niebezpieczna gra, w której bohaterowie mogą stracić wszystko. Jak potoczą się losy Aladyna i Zahry?

     Zakazane życzenie to retelling. Pewnie odczuliście mocno, że skądś już znacie tę historię i w sumie dziwne byłoby, abyście nie znali Aladyna. Jak to z tym typem literatury bywa, autorka wykorzystała znane już motywy oraz niektóre rozwiązania fabularne. Żeby jednak zachować granice, niektóre rzeczy zostały oczywiście zmienione.

     Chyba najważniejsza rzecz to zmienienie płci dżina. Zahra jest bardzo potężnym dżinem a przede wszystkim kobietą. Kobietą, która jest co prawda związana magią lampy, ale w pewnym momencie pozwala sobie dopuścić do głosu swoje uczucia. Czasami nawet zdarza się jej działać zgodnie z jej wolą, co wcale nie jest takie łatwe.

     Byłam zdziwiona, że główny męski bohater nosi imię z oryginalnej historii. To, że jest złodziejem i zajmuje się nie do końca czystymi interesami, to poniekąd było wiadome. Jest w sumie wiernym odbiciem pierwotnej postaci Aladyna, co z jednej strony jest dobre, z drugiej... no nie do końca.

     Zdecydowanie przyznałabym tej książce więcej gwiazdek, gdyby Jessica Khoury poszła bardziej w stronę Cinder Marissy Meyer. Bardziej byłabym zainteresowana jej własną historią wykorzystującą w niewielkim stopniu elementy z historii, na której bazuje, niż de facto przepisaniem jej z niewielkimi zmianami. Jeśli tęsknicie za baśniami z dzieciństwa, to Zakazane życzenie będzie tutaj świetnym wyborem. I owszem, ja również przy lekturze bawiłam się świetnie, ale czegoś po drodze mi tutaj zabrakło. 

     Zrobienie z dżina kobiety z góry sugeruje, że pomiędzy nią z Aladynem coś się zadzieje i faktycznie zaczyna krążyć między nimi chemia. Co jest zabiegiem o tyle ciekawym, że w oryginale mieliśmy zakazaną miłość do księżniczki, a tutaj to zakazane uczucie jest trochę inaczej ukierunkowane. Taki powiew świeżości dla odmiany.

     Kolejną dość ciekawą sprawą jest tutaj narracja - pierwszoosobowa z perspektywy Zahry. Polubiłyśmy się gdzieś po drodze, nie powiem, że nie. Oprócz tego, że jest totalną kick-ass girl, co ja absolutnie uwielbiam i kupuję niemalże zawsze, to jeszcze do tego jest absolutnie oddana osobom, które kocha i jest w stanie walczyć za nich do ostatniego tchnienia. Co jest oczywiście absolutnie cudowne.

     To by było właściwie wszystko, co mam do powiedzenia o Zakazanym życzeniu. Jeśli chcecie poczuć tchnienie lata, stąpać po gorących piaskach pustyni i dowiedzieć się, czym jest tytułowe zakazane życzenie, to bardzo serdecznie wam polecam. Raczej nie będziecie zawiedzeni. Możecie odczuwać jednak pewien niedosyt.

     Ściskam was mocno. Dużo śpijcie, odżywiajcie się zdrowo i czytajcie. Czytajcie przede wszystkim. Do napisania!

wtorek, 10 października 2017

"Błękit" Lisa Glass - najbardziej wakacyjna książka?

     Witajcie kochani! Chociaż na dworze jest już bardzo zimno, a lodowa pani już puka do naszych drzwi, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby nieco ocieplić klimat. Chcę zabrać was w podróż do wyjątkowego miejsca - gorącego wybrzeża Wielkiej Brytanii. Zapraszam!

Tytuł: Błękit
Tytuł oryginału: Blue
Autor: Lisa Glass
Tłumaczenie: Anna Piasecka
Wydawca: Zielona Sowa
Data wydania: 5 lipca 2017
Liczba stron: 400
Moja ocena: 7/10

     Iris jest zwyczajną szesnastolatką. Poznajemy ją w momencie, kiedy boryka się z emocjami po rozstaniu ze swoją pierwszą miłością. Trwa lato. Dziewczyna dorabia w wypożyczalni sprzętu do surfingu. Postanowiła także zapisać się na jogę.

     Nasza główna bohaterka ma dość ciekawe hobby, a raczej przeogromną pasję, czyli surfing. Wykorzystuje każdą wolną chwilę, aby złapać dobrą falę. Na jednej z lekcji jogi, na którą poszła wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką zostaje dobrana w parę z bardzo przystojnym chłopakiem.

     Jeśli kiedykolwiek mieliście do czynienia z jogą, to na pewno łatwo możecie sobie wyobrazić, jak takie ćwiczenia dla dwóch osób wyglądają. Iris oczywiście czuje się zażenowana. Jednak luz, z jakim Zeke podchodzi do sytuacji, nieco jej pomaga. Chłopak jest bardzo przystojny i świetnie zbudowany. Jak się wkrótce okazuje, swoją formę zawdzięcza surfingowi, którym zajmuje się zawodowo.

     Zeke od razu odgaduje, że Iris także surfuje i zaprasza ją na wspólne łapanie fal. Dziewczyna się zgadza, jednak ciągle w jej wnętrzu toczy się zażarta walka. Wciąż nie zapomniała o byłym chłopaku, a jednocześnie Zeke sprawia, że czuje się naprawdę swobodnie. Dodatkowo łączy też ich wspólna pasja, której oddają się bez reszty. Czy Iris otworzy swoje serce i pozwoli sobie przeżyć coś pięknego? Dowiecie się, czytając Błękit.

     Błękit Lisy Glass to w głównej mierze leciutki, wakacyjny romans, idealny do pochłonięcia na dworze przez jedno słoneczne popołudnie. Cóż, jest tym, czym docelowo miał być. Jednak poza wątkiem rozwijającego się uczucia możemy zajrzeć za kulisy surfingowego światka. Zobaczyć, jak to wygląda od wewnątrz. Jakoś nie specjalnie interesowałam się tą tematyką, nie mniej jednak świetnie było czegoś o surfingu się dowiedzieć. Choćby o tym, jak wielkie ryzyko podejmują osoby trudniące się tym sportem - nawet upadek z najmniejszej fali może zakończyć się śmiercią.

     Możemy dowiedzieć się także, jak wielką cenę można zapłacić za ślepą pogoń za adrenaliną. Co dla mnie było bardzo ciekawe - akcja książki dzieje się na jednej z brytyjskich wysp. Oczywiście to logiczne, że surfingu nie uprawia się tylko na Hawajach czy w Kalifornii. Okazuje się, że da się poganiać fale nawet w deszczowej Anglii. Jak już mówiłam, nie czytałam do tej pory chyba nic o tej tematyce, dlatego dokonywałam niejako "wielkich" odkryć.

     Jak to zwykle bywa w tego typu młodzieżówkach - można absolutnie zakochać się w męskim bohaterze. Na pewno zauważyliście, że należę do osób kochliwych, więc i na urok Zeka nie pozostałam obojętna. Jest takim chodzącym promyczkiem słońca. To typ bohatera, przy którym każdy mógłby czuć się absolutnie swobodnie i to jest naprawdę, naprawdę super. Poza tym jest wręcz absurdalnie uroczy, słodki, troskliwy... 

     Co do Iris, to nie przeszkadzała mi ona jakoś bardzo a nawet ją polubiłam. Nie rozumiałam tylko kilku decyzji, jakie podjęła po drodze. To było tak nielogiczne, że aż chciało mi się płakać. Mam nadzieję, że ludzie się tak nie zachowują, ale pewnie jest zgoła inaczej. Pozwólcie jednak, że zachowam w sobie tę resztkę nadziei. Iris jest także osobą, która walczy o siebie i o swoją pasję z całych sił, szanuję ją za to i jestem skłonna przymknąć oko na jej decyzje. Czyli ogólnie jestem na tak, jeśli chodzi o jej postać. Bo tak zagmatwałam. Poza tym książka jest pisana w pierwszej osobie, więc to bardzo ważne dla mnie, aby opowiadacz świata był do zniesienia.

     Autorce udało się nawet przemycić małego/wielkiego plot-twista, przez który myślałam, że się rozpłaczę. TAKICH RZECZY SIĘ NIE ROBI! NO! Nie robi się. Nie robi. Na szczęście Błękit to początek trylogii. Za granicą jest już wydana w całości, a że pierwszy tom ukazał się stosunkowo niedawno, to mam nadzieję na wydanie wszystkich trzech tomów. Przeczytałam sobie właśnie opis drugiego tomu i ja już to chcę. Proszę? Wiążę więc wielkie nadzieje z wydawnictwem Zielona Sowa. W sumie mogłabym spokojnie przeczytać sobie po angielsku... Pasowałoby sobie cosik podczytywać. Zwłaszcza, że już szkołę skończyłam a w pracy nie używam tego języka tak często, jakby się mogło wydawać.

     To już wszystko ode mnie na dziś. Błękit Lisy Glass polecam wam bardzo serdecznie. Będzie szczególne dobra, jeśli już zdążyliście zatęsknić za latem. Powiew nadmorskiej bryzy przyniesie z sobą także coś nowego, świeżego. Będziecie się wzruszać, uśmiechać pod nosem, a nawet przeżyjecie jedną czy dwie chwilę grozy. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

sobota, 7 października 2017

Przedpremierowo: "Consolation" Corinne Michaels [recenzja powstała dzięki współpracy z wydawnictwem Szósty Zmysł]

     Witajcie moi kochani! Wspominałam już tutaj o tym, że być może będę miała dla was coś świetnego. No i mam. Udało mi się nawiązać współpracę z wydawnictwem Szósty Zmysł, które podlega pod wydawnictwo Papierowy Księżyc. Mówiąc w skrócie: jeśli współpraca będzie się układać tak fajnie jak z Moznaprzeczytac.pl, to będę miała dla was dużo recenzji wielu wspaniałych buków.

     Mam zatem wielką przyjemność opowiedzieć wam dziś o pierwszej książce, która zostanie wydana przez Szósty Zmysł. Deklarując zainteresowanie projektem nie wiedziałam, że chodzi akurat o Consolation. Pomyślałam sobie, że spróbuję, bo poznawanie nowych autorów to coś, co chcę robić ciągle i ciągle. Zapraszam serdecznie!

Tytuł: Consolation
Tytuł oryginału: Consolation
Autor: Corinne Michaels
Tłumaczenie: Kinga Markiewicz
Wydawca: Szósty Zmysł
Data wydania: 11 października 2017
Liczba stron: 344
Moja ocena: 8/10

     Natalie i Aaron tworzą udane małżeństwo. Po długim czasie starań dwudziestosiedmioletnia kobieta zachodzi w ciążę. Jej mąż należy do elitarnej jednostki SEAL, co wiąże się z częstymi wyjazdami mężczyzny i rozłąkami z żoną.

     Kobieta jest przyzwyczajona do życia, jakie prowadzi. Mało tego, wydaje się stworzona do bycia żoną komandosa. Aarona poznała jeszcze w szkole średniej, więc właściwie razem dorastali. Wszystko układa się dobrze: zbliża się czas porodu, a Aaron niedługo ma wrócić z kolejnej misji.

     Pewnego dnia Natalie dostaje wieści. Wieści, które już na dobre zmienią jej życie. Aaron ginie tragicznie podczas obecnej misji. Jego żona wpada w szał, nie może w to uwierzyć. Przecież obiecał, że wróci! Nie wrócił...

     Czas mija, a Natalie stara się udowodnić całemu światu, że wszystko jest okej, że sobie radzi. Dzięki świadomości, że jest potrzebna swojej córeczce nie pogrążyła się w letargu całkowicie. Patrzenie na małą Aarabelle sprawia jej ból, gdyż jest bardzo podobna do swojego ojca.

     Liam, najlepszy przyjaciel Aarona, wprowadza się do sąsiedztwa. Mimo protestów Natalie powoli staje się stałym elementem ich życia, będąc pomocą i podporą w trudnych momentach. Wkrótce staje się kimś więcej, a Natalie musi się przekonać, czy naprawdę go kocha, czy jest dla niej tylko zastępstwem dla zmarłego męża. Liam natomiast wpadł po uszy: nie wyobraża już sobie życia bez Lee i Aary.

     Czy Natalie uda się wyleczyć złamane serce i wpuści Liama do swojego życia? Jak dalej potoczą się losy bohaterów? Przekonacie się, sięgając oczywiście po Consolation Corinne Michaels.

     Do lektury Consolation podeszłam z dużym entuzjazmem. Przyznam jednak, że byłam nastawiona na lekki, odprężający romans. Cóż, dostałam coś więcej. Na pewno nie byłam przygotowana na tak wielki ładunek emocjonalny. Już na samym początku musimy zmierzyć się z niewyobrażalną tragedią. Ginie komandos SEAL, bohater, dla którego miało nie być rzeczy niemożliwych do zrobienia. Zostawia zrozpaczoną żonę i nienarodzone jeszcze dziecko.

     Corinne Michaels bardzo rzeczywiście opisuje wszystkie emocje, proces żałoby, a w końcu powolny powrót do pełni życia. To, co ta kobieta ze mną zrobiła... Nie każdy autor tak umiejętnie operuje słowem i opisuje emocje bardzo trudne do oddania na papierze: smutek, ból czy rozpacz. Odczuwałam wszystkie emocje razem z Natalie i bardzo intensywnie przechodziłam z nią cały proces uleczania.

     Czasami nasze problemy wydają się nam tak wielkie, że zapominamy o pokorze.

     Sposób, w jaki autorka opisuje swoją historię sprawia, że nie da się nie zżyć z główną bohaterką. Często się zdarza, że kobiece postaci w romansach po prostu mnie irytują. Natalie to kobieta z krwi i kości. Ma charakter i umie postawić na swoim. Chyba najfajniejsze jest w niej to, że w obecności Liama nie wyłącza się jej mózg. Książka jest prowadzona w narracji pierwszoosobowej, więc to dodatkowy plus.

     Jest też oczywiście Liam, który z miejsca skradł moje serce. Jest idealnym facetem, jak to już bywa w romansach, ale nie jest przez to papierowy. Ma cięty język oraz nieco wybujałe ego. Jego utarczki słowne z Lee są po prostu świetne. Pojawił się w jej życiu w odpowiednim momencie i uświadomił jej, że to okej cierpieć i płakać. Wyciągał jej prawdziwą twarz i emocje spod wyzutej z emocji maski, jaką nakładała przy kontaktach z innymi ludźmi.

     Ból przeszywa moje ciało, zabiera wszystko, co dobre, i pochłania bez reszty.

     Wydawało mi się, że Corinne już niczym mnie w swojej książce nie zaskoczy. Cóż, oberwało mi się za to. Najpierw dostałam kopniaka w twarz tak mniej-więcej w połowie, a później przeczytałam zakończenie, które zostawiło mnie kompletnie rozbitą. Kto robi takie rzeczy? Teraz oczywiście potrzebuję drugiego tomu i muszę czekać do grudnia. No dlaczego?

     Consolation przypomina nam o tym, że warto cenić nasz czas z bliskimi. Bo nigdy się nie wie, nie zna dnia ani godziny. To musi być straszne: żegnać się z ukochanymi, jakby się ich miało więcej nie zobaczyć, kiedy wyruszają na kolejną misję. W powieści również inne kobiety przeżyły to, co Natalie. Niektóre należą nawet do specjalnego zgromadzenia niosącego pomoc dla żon poległych bohaterów. W tej społeczności wszyscy tak na dobrą sprawę tworzą jedną, wielką rodzinę i to jest naprawdę piękne.

     Cóż, chyba nie mam nic więcej do dodania. Consolation bardzo gorąco wam polecam. Gwarantuję, że na rozprawienie się z tą historią wystarczą wam niecałe 24 godziny. Mnie wystarczyły, nie mogłam się oderwać. Za egzemplarz Consolation bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Szósty Zmysł.

     Życzę wam miłego i zaczytanego dnia kochani. Do napisania!

poniedziałek, 2 października 2017

Trochę spóźnione, ale jest... CZYTELNICZE PODSUMOWANIE WRZEŚNIA

     Cześć i czołem! Przychodzę dziś do was z kolejnym czytelniczym podsumowaniem. Minął już kolejny miesiąc i ja nie mogę uwierzyć, jak szybko mija ten czas... Szkoda, że nie mogłam dodać tego postu wcześniej, ale ostatnie dwa dni byłam w pracy, więc raczej nie było opcji. Walczyłam bardzo dzielnie i udało mi się przeczytać aż osiem książek. Co stanowi moją miesięczną średnią, więc jestem zadowolona.

     Właściwie myślałam, że uda mi się przeczytać zdecydowanie mniej. Byłam druhną i takie tam, więc czasu na czytanie było stosunkowo mało. Poza tym wiecie: praca, praca, praca. Jednak pieniądze między innymi na książki same się nie zarobią. Nie przedłużam już i zapraszam dalej!

PRZECZYTANE WE WRZEŚNIU

1. Klątwa przeznaczenia Monika Magoska-Suchar i Sylwia Dubielecka (recenzję możecie znaleźć już na blogu).
2. Światełko w tunelu Hanna Greń - klik!


3. Kolekcja pośmiertnych portretów Maciek Jakubski - klik!


4. Pusta Noc Paulina Hendel 


5. Prokurator Paulina Świst 


6. Czarna madonna Remigiusz Mróz


7. Wieczna noc Claudia Gray


8. Początek wszystkiego Robyn Schneider


     Tak właśnie prezentuje się mój wrześniowy stosik. Jestem zadowolona. Szczególnie z przeczytania Klątwy przeznaczenia. Dzięki temu poznałam Monię, która jest tak ciepłą osobą... Już o tym pisałam, ale zaprosiła mnie do znajomych, pisała ze mną tak, jakbyśmy znały się wieki. To jest po prostu kobieta petarda, mama, żona, teraz także autorka. Jeśli to czytasz, kochana, to wiedz, że jestem pełna podziwu. I CZEKAM NA KORONĘ

     Żadnej z tych książek nie dałam oceny poniżej siedmiu, więc czuję się naprawdę usatysfakcjonowana. Poznałam też wspaniałych, wspaniałych polskich autorów. Raczej ich twórczość, nieważne. Właściwie to ten miesiąc w przytłaczającej większości należał do polskich autorów, co sprawia, że moje serce napełnia się dziką radością. Przebyłam długą drogę, aby tak ich cenić, wiecie.

ŁĄCZNA LICZBA PRZECZYTANYCH STRON WYNOSI 3 328!

     Mamy ponad trzy tysiące. Jestem zadowolona bo to daje lekko ponad sto stron średnio na każdy dzień miesiąca, a przecież trafiło się i sporo takich dni, w których nie czytałam nic.
WYBACZ MI ŚWIECIE, BO ZGRZESZYŁAM... BOOK HAUL

     Do mojej biblioteczki trafiło tym razem dwadzieścia jeden książek. Rekordu nie pokonałam, ale byłam już bardzo blisko. Nie wiem w sumie, czy mam się cieszyć, czy płakać. Planuję już wstawienie nowego regału do pokoju. Co przybliży mnie do spełnienia mojego marzenia, czyli zamieszkania w bibliotece.
1. Saga Sigrun,
2. Ja jestem Halderd,
3. Pasja według Einara,
4. Trzy młode pieści Elżbiety Cherezińskiej (słyszałam już tak dużo dobrego o tej kobiecie, że muszę ją w końcu poznać! Uznałam, że lepiej zacząć od książek, na widok których nie robi mi się słabo).
5. Pan lodowego ogrodu tom I,
6. Pan lodowego ogrodu tom II,
7. Pan lodowego ogrodu tom III,
8. Pan lodowego ogrodu tom IV Jarosława Grzędowicza (tutaj tak samo - klasyka polskiej fantastyki - no musiałam)
9. Genialna przyjaciółka,
10. Historia nowego nazwiska,
11. Historia ucieczki,
12. Historia zaginionej dziewczynki Eleny Ferrante, bo nie czytałam chyba nic od włoskiego autora, a podobno Ferrante jest świetna, więc...
13. Mroczny płomień,
14. Nocna gwiazda od Alyson Noel, bo budzi się we mnie tęsknota za książkami czytanymi za dzieciaka. Co z tego, że nie po kolei. Były po pięć złotych i to nie są pockety.
15. Światełko w tunelu Hanna Greń,
16. Kolekcja pośmiertnych portretów Maciek Jakubski,
17. Bridget Jones: Szalejąc za facetem Helen Fielding,
18. W śnieżną noc John Green, Maureen Johnson & Lauren Myracle,
19. Prokurator Paulina Świst,
20. Ludzie na drzewach Hanya Yanagihara (ta kobieta znowu złamie mi serce, ale musiałam, naprawdę. BO KOCHAM MAŁE ŻYCIE MIŁOŚCIĄ WIECZNĄ)
21. Zdrowe słodkości na każdą porę dnia Katarzyna Maciejko-Zielińska - może nawet kiedyś wejdę do kuchni... Żartuję, przecież do niej często wchodzę. Jak jem, bo do gotowania to ja akurat nie za bardzo. Może kiedyś.

TBR

     W najbliższym czasie będę oczywiście czytać książki, które do tej pory ledwo napoczęłam. Mowa tutaj o Płomieniu Crossa, bo stęskniłam się za Gideonem; Sułtanie, pięknym grubasku, który przybył dziś do mnie od Moznaprzeczytac.pl; oraz o Martwym jak zimny trup Charlaine Harris. Nudzić więc na pewno się nie będę.
     To już wszystko ode mnie kochani. Trzymajcie się cieplutko. Jak zwykle życzę wam zaczytanego miesiąca i do napisania!