Witam, moi kochani! Jak obiecałam, po dość długiej przerwie mam dla was recenzję filmu. Nigdy nie rozwodziłam się dłużej o żadnym filmie... No, dobra. Przypomniałam sobie o Atramentowym Sercu, który niestety nie powala. Już jakiś czas temu zrobiłam coś, czego zazwyczaj nie robię. Obejrzałam adaptację książki, wcześniej z rzeczoną lekturą się nie zapoznając. Mojej siostrze bardzo podobał się ten film. Pomyślałam więc sobie, czemu nie obejrzeć?
Na początku filmu dostrzegamy post apokaliptyczny obraz świata. Zombi i ludzie żyją (no dobra, kto żyje, ten żyje) w dwóch zgrupowaniach przypominających obozy. Ludzie typowo dla filmów o zombiakach kryją się za dobrze strzeżonym murem, czasami wychodząc poza bezpieczną strefę w poszukiwaniu pożywienia albo artykułów pożądanych bądź po prostu koniecznych do przetrwania. Jest też on. R, po prostu R. Jak na rozkładające się, chodzące zwłoki prezentuje się całkiem przyzwoicie. Trzeba przyznać, że nigdy wcześniej nie spotkałam się z ideą, jakoby zombi potrafiły myśleć. Co prawda z ich ust wydobywa się ledwo zrozumiały bełkot, ale lepsze to niż nic. R czuje się samotny, niezrozumiały, bla, bla, bla... Wdeptujemy w nostalgiczne przemyślenia naszego bohatera. Co jako pierwsze uderzyło mnie podczas oglądania? Człowieczeństwo, jakie jakimś cudem zdołał zachować w sobie R. No bo, ludzie. Zombi to chodzące, rozkładające się zwłoki, nie myślą! Jedzą mózgi, na litość! Już na pewno nie zakochują się w pięknych śmiertelniczkach. Nie kupuję tego totalnie. Nie, nie i nie. Przez cały film czekałam ja jakąś dobrą akcję, której koniec końców nie było. Walka z kościejami (?) została potraktowana po łebkach. Tak tylko się potłukli i już. Zachowanie Julie też pozostaje wiele do życzenia. Jako córka lidera obozu zabijającego zombi powinna uciec od R gdzie pieprz rośnie. Ona robi co? Zasypia sobie spokojnie obok niego, bo niby czemu nie. Nie podobał mi się także happy end. Zombi wracający do życia? Zaczynający czuć? No ludzie! Nie pamiętam, żebym ostatnio na jakimkolwiek filmie tak zjadliwie komentowała oraz co chwila wybuchała śmiechem. Cała historia dla mnie jest mocno nierealna, a relacja między Julie a R naciągana. Może są ludzie, których urzekła ta romantyczna historia. Cóż, ja tego romantyzmu ni cholery nie dostrzegłam. Chociaż po oglądaniu The Walking Dead i innych typowych produkcji o zombi moja reakcja wydaje się uzasadniona. Sam seans wspominać będę miło, ponieważ śmiałam się do łez i to niejednokrotnie. Absurd na absurdzie, według mnie. Moja końcowa ocena to 3/10. Trzy punkciki za rozśmieszenie mnie do łez. To już wszystko. Film wam się spodobał? Nie spodobał? Skomentujcie, jeśli łaska. Powrócę do was niebawem z recenzją książki. Nie wiem jeszcze, jakiej. Mam do wyboru dwie. W te wakacje skupiam się na lekturach szkolnych, a ich recenzować nie będę. W międzyczasie udaje mi się jednak przeczytać coś tylko dla czystej przyjemności, z czego się bardzo cieszę. Do napisania!