wtorek, 29 marca 2016

"Miasto Kości" - kilka słów o filmie.

     Witam kochani tej pięknej wiosennej nocy! Już jakiś czas temu chciałam napisać tutaj o filmie Miasto Kości. Wiecie, jako fanka uniwersum Nocnych Łowców nie mogłam sobie tego odmówić. Lecz pojawił się pewien problem. Od kinowej premiery wiele z niego nie pamiętałam... Zaznaczę, że po seansie nie mogłam za bardzo skonfrontować go z papierowym pierwowzorem. Po prostu minęło zbyt wiele czasu, odkąd przeczytałam książki Cassandry Clare po raz pierwszy. Wybaczcie mi moją skłonność do dygresji, ale chyba już się z niej nie wyleczę. 
     Wczoraj przysiadłam, obejrzałam film uważnie po raz drugi, czyniąc w głowie uwagi. które chciałam zapamiętać do tej recenzji. Przyznam, że poświęcenie dwóch godzin z życia nie było bolesnym doświadczeniem, jak nie było nim w kinie te trzy czy ile już lat temu. Powiem wprost: film mi się spodobał, a nawet bardzo. Oczywiście mając na świeżo przeczytaną książkę, a następnie obejrzaną ekranizację, widzę wyraźnie różnice. Ale nie są tak rażące ani nie bolą mnie tak bardzo jak w przypadku serialu. Teraz pewnie hejterom filmu jest głupio, bo widzą, że jest lepszy od serialu. Już po zwiastunie to było do przewidzenia. Powróćmy więc do meritum.
     Film zaczyna się od przyjemnej sceny: Clary siedzi w swoim pokoju, dookoła niej jest pełno rysunków, a ona rozmawia przez telefon. Lily Collins świetnie odegrała swoją rolę. Nie ma nawet sensu porównywać jej do karykatury Clary, jaką twórcy stworzyli poprzez umieszczenie w obsadzie serialu Katherine McNamary. Jest wiarygodna i dobrze oglądało się ją na ekranie.
     Rzuciło mi się w oczy przestawienie scen. Książka zaczyna się od Pandemonium, natomiast w filmie Clary wraz z Simonem najpierw biorą udział w wieczorku poetyckim. Można przeżyć, ale mimo wszystko rzuca się w oczy. Podobało mi się przedstawienie zajścia w klubie. Nie było tam niczego tak durnego jak Clary zabijająca demona. W książce zabił go Jace i tak też było w filmie. Jestem wdzięczna za darowanie sobie bezsensownych gadżetów, jak serialowa peruka Isabelle. Generalnie Jamie Campbell Bower poprawnie odwzorował rolę Jace'a. Uznacie, że jestem czepialska i prawdopodobnie macie rację. Ale dla mnie ani on, ani tym bardziej Dominic Sherwood nie jest dobrym Jace'em. W wyobraźni wykreowałam idealnego Jace'a i niech mnie dunder świśnie, jeśli kiedyś znajdą identycznego aktora.
     Żałuję, bardzo żałuję, że nie wpletli sceny, kiedy Clary uderzyła Jace'a w instytucie. Ich relacja była poprawna, ale brakowało mi ich słownych utarczek, których na samym początku ich znajomości w książce nie brakowało. No i Clary nie była wcale taka grzeczna (rozorała mu policzek i inne).
     To, co mi się podobało, to efekty specjalne, które nie są tandetne. Ładnie zrobili zdejmowanie czaru z instytutu. Dało się wyczuć magię, która wydobyła z mroku Instytut. Natomiast w seriali to wyglądało tak, jakby grafika cofnęła się do czasu tworzenia pierwszych gier komputerowych. Jeśli chodzi o sam Instytut, to miałam ochotę klaskać. Wyglądał jak należy. Dało się w nim odczuć tradycję Nefilim i niechęć do zmian. Nocni Łowcy nie są fanami technologii i to w filmie widać. Poza tym nie ma ich aż tak wielu, dlatego Lightwoodowie wraz z Hodge'em i Jace'em są jedynymi mieszkańcami katedry. 
     Generalnie w zadowalającym stopniu trzymali się oryginalnej książkowej fabuły aż do momentu, kiedy Hodge wezwał Valentine'a. Od tego momentu mocno pojechali z wizją zakończenia całości. Już pominę fakt popełnienia zbrodni w postaci ujawnienia pewnej informacji. Rzeczona kwestia zostaje rozwiązana dopiero pod koniec Miasta Szkła, więc bardzo serdecznie pozdrawiam twórców oraz osoby, które przy oglądaniu filmu były dopiero po lekturze pierwszego tomu. To samo było z momentem użycia przez Clary runy, której nie było w Szarej Księdze. Ta kwestia zostaje rozwinięta w Mieście Popiołów, no ale kto by się tym przejmował?
     Nie wiem dlaczego przenieśli końcowe starcie z Renwick do Instytutu. Już pominę fakt, że demony nie mogły przekraczać jego bram. Nie mogli tego bez powodu robić nawet Podziemni, ale yolo. Cóż, demony przeróżnej maści zaczęły wesoło hasać po Instytucie. Bardzo naciągany jak dla mnie jest pomysł z umieszczeniem Jocelyn pod nosami Nefilim. To trochę śmieszne, że cały czas była centralnie kilka pięter pod mieszkaniem Łowców demonów. Walkę Valentine'a z Jace'em oglądałam z zainteresowaniem. To taki przyjemny bonus, który nie razi.
     To by było na tyle, jeśli chodzi o samą fabułę. Przygotowałam zestawienie bohaterów filmowych i serialowych. Kierowałam się głównie wyglądem aktorów i moim subiektywnym odczuciem, czy pasowali do danej roli, czy nie. Może was zdziwić "pojedynek" między Kat a Lily, ale nie oceniałam gry aktorskiej.

     1. Clary Fray.


     2. Simon Lewis.


     3. Jace Wayland.


     4. Alec Lightwood.


     5. Isabelle Lightwood.


     6. Jocelyn Fray.


     7. Luke Garroway.


     8. Magnus Bane.


     9. Hodge Starkweather.


     10. Madame Dorothea.


     11. Valentine Morgenstern.


     Najwięcej trudności miałam przy wyborze Magnusa. W końcu padło na serialowego, chociaż do opisu z książki bardziej pasuje ten serialowy. Na mój wybór wpłynął oczywiście Malec, którym chyba będę się zachwycać do grobowej deski. Wniosek z zestawienia jest taki, że lepiej dobrali obsadę filmową. Serialowy Alec to wybór idealny. Gdyby tylko w serialu nosił niebieskie kontakty, niczego więcej nie byłoby mi trzeba. Cóż, na tym kończę dzisiejszą notkę. Mam nadzieję, że nie uznacie jej za zbędną. Mimo wszystko było miło obejrzeć Miasto kości po raz kolejny, skoro łączą mnie z nim miłe wspomnienia. Skoro noc na dobre już zagościła za oknami, życzę wam miłych snów. Do napisania!

niedziela, 20 marca 2016

"Miasto Popiołów" Cassandra Clare

     Witajcie kochani! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją Miasta popiołów Cassandry Clare. Książka podobała mi się bardzo, co nie zdziwiło mnie w najmniejszym stopniu. W końcu do Dary Anioła, a ja oddałam serce tej serii i autorce. Spotkałam się z opiniami, jakoby drugi tom serii był słaby. Osobiście nie doszukałam się niczego, co mogłoby na to wskazywać. Tyle, że ja nie patrzę obiektywnie na te książki, ponieważ uwielbiam całe uniwersum. Dlatego też tak wielki ból sprawił mi serial (który oglądam nadal głównie dla Aleca i Magnusa) i film. Chociaż odkąd pojawił się serial, nie patrzę już na niego trak krytycznie. 
     Jeśli jeszcze nie znacie świata wykreowanego przez Cassandrę Clare, a chcecie zacząć własną przygodę, zapraszam do recenzji pierwszego tomu. Jest "bezpieczny" i nie zawiera spoilerów. W tej notce muszę odwołać się do wydarzeń z poprzedniego tomu, co równa się obecnością spoilerów.

     Po wydarzeniach w Renwick wydaje się, że życie Clary Fray powróciło do normalności. Dziewczyna powoli oswaja się z myślą, że jest Nocną Łowczynią, a jej przeznaczeniem jest walka z demonami. Wszystko byłoby dobrze, gdyby Clary i Jace nie okazali się rodzeństwem, a ich ojcem Valentine. Nowa sytuacja staje się coraz bardziej męcząca dla nastolatków i nie za bardzo wiedzą, jak sobie z nią poradzić. Jace wdaje się w bójkę ze stadem Luke'a. Lightwoodowie odsunęli się od niego, kiedy dotarły do nich wieści, że Michael Wayland, jak dotychczas sądzono, nie jest ojcem Jace'a. Jocelyn nadal pogrążona jest w magicznej śpiączce i nikt nie wie, jak jak obudzić. Na domiar złego do Nowego Jorku przybyła Inkwizytorka. Imogen Herondale nienawidzi Jace'a i obwinia go za całe zło, jakie uczynił Valentine.
     Podobał mi się wątek Mai, wilkołaka ze stada Luke'a. Cassandra Clare na każdej stronie odkrywa przed czytelnikiem swój cudowny świat. Podoba mi się to, że autorka przygotowała dla Simona ważniejszą rolę do odegrania. Szkoda mi go było, ponieważ stał z początku na przegranej pozycji. Jest sympatyczny, dlatego przyjęłam z entuzjazmem to, co Cassie dla niego zgotowała. Bardzo podobała mi się też scena w Jasnym Dworze. Nie tylko pewien incydent, który miał tam miejsce, ale również sam opis królestwa Faerie. Także ich wygląd, to, w jakich warunkach mieszkają. No i jest też oczywiście wątek Maleca, który stopniowo się rozwija. Już pisałam, że absolutnie szaleję za tą dwójką, ale co mi szkodzi się powtórzyć? KOCHAM ICH <3! 
     Pozorny spokój bohaterów został przerwany, a Nocni Łowcy będą zmuszeni stoczyć kolejną bitwę. Valentine rośnie w siłę i planuje coś wielkiego. Czy Clary oraz jej przyjaciołom uda się go powstrzymać? 
     Cóż, na to pytanie odpowiedzcie sobie sami, oczywiście sięgając po tę książkę. Po stokroć warto. Ta kobieta jest niesamowita. Co rusz rujnuje mi życie. Łamie mi serce, sklejając je później, by za jakiś czas znowu czymś je roztrzaskać. Dodam, że końcówka oczywiście totalnie mnie zabiła i wpadłabym w rozpacz, gdybym nie czytała już kilka lat temu Miasta szkła. Reread jest równie przyjemny jak czytanie serii po raz pierwszy. Zresztą każdy tom mogłabym czytać bez końca. Szczególnie Miasto szkła, które jest arcydziełem. Ale o nim opowiem wam innym razem. To na razie tyle ode mnie. Życzę wam miłej nocy i udanego tygodnia. Do napisania!

poniedziałek, 14 marca 2016

"Miasto Kości" Cassandra Clare

     Co byście zrobili, gdybyście nagle stali się świadkami morderstwa, którego nikt inny nie dostrzega? Pewnie pomyślelibyście, że zaczynacie tracić zdrowe zmysły. Jednak nikt nigdy z całą pewnością nie powiedział, że to, czego nie widać, nie istnieje...

     Tysiąc lat temu Anioł Razjel dał początek rasie Nocnych Łowców. Zmieszał swoją krew z krwią ludzi i dał im ją do wypicia. Tak powstali Nefilim. Bronią ludzi przed demonami i pilnują, aby prawo w Świecie Cieni było przestrzegane. Stoją pomiędzy światem widzialnym, a niewidzialnym. Pomiędzy dobrem, a złem czającym się w ciemności.

     Główną bohaterką Miasta kości, czyli pierwszej części Darów Anioła jest Clary Fray, piętnastoletnia mieszkanka Manhattanu. Akcja książki zaczyna się, kiedy wraz ze swoim najlepszym przyjacielem Simonem postanawiają wybrać się do klubu o wymownej nazwie Pandemonium. W środku Clary dostrzega tajemnicze trzy osoby, które śledzą niewinnego chłopaka. Niewiele myśląc (co zdarza się jej nagminnie, można zauważyć) podąża za nimi. W odosobnionym magazynie zaatakowali chłopaka, na którego Clary zwróciła uwagę już wcześniej w tłumie. Nieznajomi zachowują się, jak gdyby codziennie rozprawiali się z nastolatkami o oryginalnym wyglądzie. Piętnastolatka staje się świadkiem osobliwej rozmowy, a następnie patrzy, jak jeden z nieznajomych wyciąga nóż, zadaje cios, a ofiara... rozpływa się w powietrzu. W końcu Clary zostaje przez nich zauważona, a na trójce nastolatków grożenie policją nie robi najmniejszego wrażenia. W końcu Simon ją znalazł, ale w magazynie zobaczył tylko swoją przyjaciółkę.
     Początkowo czytelnik może doświadczyć uczucia dezorientacji, bo nie do końca wiadomo, o co chodzi. Nie można jednak zaprzeczyć, że Cassandra Clare wykreowała świat dopracowany w każdym szczególe. Świat niebezpieczny, który jednocześnie jest bardzo pociągający. Clary nie ma możliwości, aby zapomnieć o wydarzeniach z klubu. Niedługo po tamtym zdarzeniu widzi tajemniczego blondyna, i już nie może udawać, że wszystko jej się przywidziało. Świat Clary zadrżał w posadach i runął, kiedy jej matka Jocelyn została uprowadzona z mieszkania. Dziewczynę w zdemolowanym domu atakuje demon, a z opresji wybawia ją Jace Wayland. Chociaż wygląd ma anioła, na każdym kroku sypie dowcipnymi i sarkastycznymi uwagami. Sprowadza ją do Instytutu, który jest główną siedzibą a zarazem schronieniem Nocnych Łowców w Nowym Jorku.
     Czytanie Miasta Kości to niesamowita przyjemność. Rozkoszowałam się każdym słowem, opisami, ciętymi ripostami Jace'a i pysznymi dialogami. Jednym z największych atutów tej książki jest właśnie niesamowity humor. W książkach Cassandry Clare kocham dosłownie wszystko i oddałam jej twórczości całe serce. Dodam, że nie jest to moje pierwsze spotkanie z Nocnymi Łowcami. Przygodę z Darami Anioła rozpoczęłam ładnych kilka lat temu. Wtedy w bibliotece dostępne były tylko trzy części, jeszcze w starych okładkach. Tę niesamowitą serię trzymałam w sercu cały czas. Po drodze pojawił się film, który nie jest aż tak zły no i serial. Właśnie przy okazji serialu postanowiłam przeczytać tym razem wszystkie sześć książek składających się na Dary Anioła. Przyznam, że bałam się, aby mi nie zarzucono jakimś spoilerem, ale jak się okazało, niepotrzebnie. Trzeba przyznać, że Clary jest schematyczną bohaterką. Poznajemy ją jako normalną nastolatkę, aż tu nagle przez jedno wydarzenie wszystko straciła i okazało się, że jest wyjątkowa. Jednak teraz na rynku wydawniczym pojawiło się tyle książek dla młodzieży, że ma się wrażenie, że literatura widziała już wszystko. Nie czepiam się. Mogę się czepiać innych książek, ale DA to moja wielka miłość. 
     Inni bohaterowie są naprawdę świetnie wykreowani. Alec zawsze był moim ulubieńcem, więc może oszczędzę wam zachwytu nad nim. Bardzo lubię Isabelle. Jest niezależna i silna, nie daje się stłamsić przez mężczyzn, którzy dominują wśród Nocnych Łowców. Co prawda napisałam, że uwielbiam Aleca, ale to oczywiście pyskaty Jace o wyglądzie anioła zajmuje u mnie bezkonkurencyjne pierwsze miejsce. Chyba wszyscy, którzy czytali Miasto kości, pokochali Jace'a. No dobra, może mężczyźni nie za bardzo... Jest jeszcze Malec, o którym nie mogę nie wspomnieć. Kocham Magnusa Bane'a i Aleca, ale razem są niesamowici. Każda scena z ich udziałem jest zabawna i słodka, aż uśmiech sam z siebie pojawia się na twarzy podczas lektury. Nie będę opisywać fabuły w większych szczegółach, ponieważ nie chcę odbierać wam radości z czytania i samodzielnego okrywania Świata Cieni.

Spójrzcie tylko na tę okładkę! Co prawda barwy na zdjęciu są jakieś nie teges, ale na żywo są piękne i nasycone. Co prawda goła klata trochę razi i może przywodzić na myśl jakieś typowe romansidło, ale nie na darmo krąży powiedzenie, że książki nie ocenia się po okładce. Sama okładka jest dużo lepsza od poprzedniej, która nie zachwycała ani szatą graficzną, ani kolorami. Tu mamy przepiękne miasto i Jace'a (mniemam, że to miał być Jace), który nad nim góruje. Po prostu musicie przeczytać Miasto kości i kolejne części serii Dary Anioła. Te książki są tak cudowne, że moje słowa chyba tego nie wyrażą. Po prostu czytajcie i zakochujcie się w świecie Nocnych Łowców! My znowu zobaczymy się niebawem. Życzę udanego wieczoru. Do napisania!

czwartek, 10 marca 2016

"Gęsia skórka" - kilka słów o filmie.

     Witajcie kochani! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją filmu zamiast książki, żeby nie było tutaj zbyt monotonnie. Kto w dzieciństwie miał kanał telewizyjny Jetix, ten na pewno kojarzy serial Goosemumps, czyli Gęsią skórkę. Pamiętam jak chętnie zasiadało się przez telewizorami, kiedy na ekranie pojawiała się ta produkcja. To horror dla dzieciaków, i faktycznie: można było przestraszyć się niektórych odcinków.
     Jakiś czas temu dowiedziałam się, że jedna z moich ulubionych produkcji z dzieciństwa wraca. Postanowiłam nie kręcić nosem, kiedy okazało się, że film nie będzie tą samą historią opowiedziana na nowo. Serial oparty jest na książkach amerykańskiego pisarza R. L. Stine'a. Jak dla mnie ciekawym motywem było wykorzystanie osoby autora i jego książek.
     Na początku filmu poznajemy Zacha, nastolatka, który nie jest zadowolony z przeprowadzki do małego miasteczka. Szybko jednak znajduje sobie ciekawe towarzystwo w osobie Hannah. Nie obyło się bez konfrontacji ze stroniącym od ludzi ojcem dziewczyny, R. L. Stine'em. Początkowo chłopaka zafascynowała tajemnica Hannah, ale później zaczął czuć do niej coś więcej. Cała fabuła nabiera rozpędu, kiedy Zach przypadkowo otwiera jedną książkę z pokaźnej kolekcji pisarza. Okazuje się bowiem, że kłódki na każdej z nich nie są założone ot tak sobie. Każdy tom jest więzieniem przeróżnych potworów, a uwolnić je może tylko otworzenie książki.
     Tak oto wydostały się, jeden po drugim, potwory wykreowane przez R. L. Stine'a. Ich celem jest siać chaos, opanowanie miasteczka i zemsta na człowieku, który uwięził je na kartach powieści. Przewodzi nimi Slappy, gadająca lalka brzuchomówcy. Świetny wybór głównego czarnego charakteru. Jeśli oglądaliście serial, zapewne właśnie Slappy zapadł wam najbardziej w pamięć. Odcinek z nim był dla mnie najbardziej przerażający. Oglądając jego powrót, czułam pewien dyskomfort. Zatem nie muszę się już zastanawiać, dlaczego przerażają mnie lalki. Na tle Slappy'ego inne potwory bledną. Trudno też każdemu z nich byłoby poświęcić więcej czasu, skoro czas filmu jest ograniczony. 
     Pokazanie takiej a nie innej historii to świetny pomysł na ukoronowanie serialu. W końcu to od książek wszystko się zaczęło, i na książkach również zakończyło. Kto oglądał serial, będzie miał miłe wrażenie po obejrzeniu filmu. Mimo nowych postaci i bardzo dynamicznie rozwijającej się akcji na widok dobrze znanych straszydeł na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Cóż, przy Slappy'm mieszanina innych uczuć. W każdym momencie Gęsiej skórki coś się dzieje. Można również się pośmiać, szczególnie oglądając sceny z udziałem Champa. 
     Gęsia skórka to bardzo udana produkcja. Cała historia bardzo mi się podobała: było dużo akcji i dużo humoru. Miło było wrócić pamięcią do serialu, nawet jeśli nie oglądałam ówcześnie wszystkich odcinków. Z mojej strony to już wszystko, a was serdecznie zachęcam do obejrzenia filmu. Nawet jeśli nie kojarzycie serialu. Dowiedzcie się, czy parze nastolatków uda się ocalić miasteczko przed hordą straszydeł! Jaką tajemnicę skrywa Hannah? Czy Slappy'emu uda się zrealizować swój diaboliczny plan?
      Życzę wam miłej nocy i do napisania!

piątek, 4 marca 2016

"Śleboda" Małgorzata i Michał Kuźmińscy

     Cześć wszystkim! Przez tydzień nic nowego się tutaj nie pojawiało, więc pora dodać nową recenzję. Tę książkę poleciła mi bibliotekarka i zaczęło mnie do niej ciągnąć od samego początku. Pochłonęłam ją w niecałe trzy dni, co oznacza, że jest naprawdę dobra. Już zorientowaliście się zapewne po tytule, że mowa o Ślebodzie Małgorzaty i Michała Kuźmińskich.
     Tytułowa Śleboda to w gwarze góralskiej wolność. Znaczenie tego terminu pomaga w zrozumieniu przekazu powieści. Cóż, jest to kryminał i to rasowy kryminał z tajemniczym mordercą i mnóstwem krwi. Co jednak czyni tę pozycję wyjątkową? Bo nie można powiedzieć, żeby nie wyróżniała się niczym na tle innych klasycznych kryminałów.

     Zaznaczę, że nieczęsto sięgam po kryminały. Nie wynika to z mojej niechęci do tegoż gatunku. Po prostu jakoś zawsze sięgałam po inne historie. Ale ta książka... Cóż, wciąga bez reszty. Gdy po nią sięgniecie, nie wypuścicie jej z rąk ani na moment i przez cały czas będziecie przeżywać wszystkie wydarzenia z kart powieści tak samo jak bohaterowie. Być może moja sympatia do tej pozycji wynika z faktu, że pochodzę z Podhala, a na Podhalu właśnie dzieje się akcja kryminału. To ciekawe doświadczenie, czytać o wydarzeniach, które miały miejsce w okolicach, które się kojarzy z codziennego życia.
     Anka Serafin, doktorka antropologii kultury postanawia odpocząć od dusznego Krakowa i spędzić wakacje u rodziny w Murzasichlu. Przyjeżdża do pensjonatu Kaleniców, prowadzonego przez jej kuzynostwo. Pierwszy wieczór spędzony z kuzynką i butelką śliwowicy nastraja główną bohaterkę bardzo optymistycznie. Pewnego dnia postanawia przejść się po okolicy. Nie chce bardzo wymagającego szlaku, dlatego wybiera mało uczęszczaną Dolinę Suchej Wody. Jednak wypicie piwa podczas wędrówki nie jest zbyt mądrą decyzją. Anka postanawia skorzystać z ustronnego miejsca, a kiedy wiatr zaczął wiać w jej stronę, poczuła odór rozkładających się zwłok. Działając przeciw instynktowi samozachowawczemu, kobieta podchodzi do miejsca, z którego poczuła "przykry" zapach. Widząc poćwiartowane zwłoki, w dodatku potraktowane łapą niedźwiedzia, zaczyna przeraźliwie krzyczeć. Spanikowana wybrała numer policji...
     Tutaj akcja się rozpędza. Jest tajemnicze, makabryczne morderstwo oraz tajemnica. Kto zabił osiemdziesięcioletniego mieszkańca Murzasichla, Jana Ślebodę? Jaką rolę odegra w całej historii dziennikarz Sebastian Strzygoń w zespole z Anką? Co łączy Ankę z podkomisarzem Andrzejem Chowańcem? A może nic ich nie łączy? W końcu, co oznacza pojawiająca się co rusz swastyka?

     Gdybym napisała więcej, zarzuciłabym wam soczystym spojlerem, a w przypadku tak dobrej powieści byłoby to zbrodnią. Czytanie tego kryminału to czysta rozkosz. Oprócz głównego wątku czytelnik zostaje uraczony niejednokrotnie pojawiającymi się w fabule smaczkami. Może do nich należeć zapis dialogów gwarą czy komizm sytuacyjny, którego też możemy doświadczyć. No i żywy opis Zakopanego, przeżartego przez pogoń za "dutkami" i zarabianie na czymkolwiek się da. To raczej mało pozytywny aspekt, ale ludzie wyciągają co mogą ze swojej, fakt faktem, nieurodzajnej ziemi. Autorzy pokazują, do czego przykładowo może doprowadzić ślepa pogoń za pieniędzmi. Śleboda z pewnością pozostanie ze mną na dłużej, a was serdecznie zachęcam do przeczytania jej. Warto jak cholera, mówię wam. Nie pamiętam, żebym wcześniej trafiała na duety literackie, ale w tym przypadku jestem bardzo na tak i mam nadzieję, że w moje ręce będą wpadać same tak pyszne książki.
     Cóż kochani, na razie to wszystko ode mnie. Może nie za długo, ale mam nadzieję, że treściwie. Życzę wam zatem cudownego weekendu i do napisania!