Witam kochani tej pięknej wiosennej nocy! Już jakiś czas temu chciałam napisać tutaj o filmie Miasto Kości. Wiecie, jako fanka uniwersum Nocnych Łowców nie mogłam sobie tego odmówić. Lecz pojawił się pewien problem. Od kinowej premiery wiele z niego nie pamiętałam... Zaznaczę, że po seansie nie mogłam za bardzo skonfrontować go z papierowym pierwowzorem. Po prostu minęło zbyt wiele czasu, odkąd przeczytałam książki Cassandry Clare po raz pierwszy. Wybaczcie mi moją skłonność do dygresji, ale chyba już się z niej nie wyleczę.
Wczoraj przysiadłam, obejrzałam film uważnie po raz drugi, czyniąc w głowie uwagi. które chciałam zapamiętać do tej recenzji. Przyznam, że poświęcenie dwóch godzin z życia nie było bolesnym doświadczeniem, jak nie było nim w kinie te trzy czy ile już lat temu. Powiem wprost: film mi się spodobał, a nawet bardzo. Oczywiście mając na świeżo przeczytaną książkę, a następnie obejrzaną ekranizację, widzę wyraźnie różnice. Ale nie są tak rażące ani nie bolą mnie tak bardzo jak w przypadku serialu. Teraz pewnie hejterom filmu jest głupio, bo widzą, że jest lepszy od serialu. Już po zwiastunie to było do przewidzenia. Powróćmy więc do meritum.
Film zaczyna się od przyjemnej sceny: Clary siedzi w swoim pokoju, dookoła niej jest pełno rysunków, a ona rozmawia przez telefon. Lily Collins świetnie odegrała swoją rolę. Nie ma nawet sensu porównywać jej do karykatury Clary, jaką twórcy stworzyli poprzez umieszczenie w obsadzie serialu Katherine McNamary. Jest wiarygodna i dobrze oglądało się ją na ekranie.
Rzuciło mi się w oczy przestawienie scen. Książka zaczyna się od Pandemonium, natomiast w filmie Clary wraz z Simonem najpierw biorą udział w wieczorku poetyckim. Można przeżyć, ale mimo wszystko rzuca się w oczy. Podobało mi się przedstawienie zajścia w klubie. Nie było tam niczego tak durnego jak Clary zabijająca demona. W książce zabił go Jace i tak też było w filmie. Jestem wdzięczna za darowanie sobie bezsensownych gadżetów, jak serialowa peruka Isabelle. Generalnie Jamie Campbell Bower poprawnie odwzorował rolę Jace'a. Uznacie, że jestem czepialska i prawdopodobnie macie rację. Ale dla mnie ani on, ani tym bardziej Dominic Sherwood nie jest dobrym Jace'em. W wyobraźni wykreowałam idealnego Jace'a i niech mnie dunder świśnie, jeśli kiedyś znajdą identycznego aktora.
Żałuję, bardzo żałuję, że nie wpletli sceny, kiedy Clary uderzyła Jace'a w instytucie. Ich relacja była poprawna, ale brakowało mi ich słownych utarczek, których na samym początku ich znajomości w książce nie brakowało. No i Clary nie była wcale taka grzeczna (rozorała mu policzek i inne).
To, co mi się podobało, to efekty specjalne, które nie są tandetne. Ładnie zrobili zdejmowanie czaru z instytutu. Dało się wyczuć magię, która wydobyła z mroku Instytut. Natomiast w seriali to wyglądało tak, jakby grafika cofnęła się do czasu tworzenia pierwszych gier komputerowych. Jeśli chodzi o sam Instytut, to miałam ochotę klaskać. Wyglądał jak należy. Dało się w nim odczuć tradycję Nefilim i niechęć do zmian. Nocni Łowcy nie są fanami technologii i to w filmie widać. Poza tym nie ma ich aż tak wielu, dlatego Lightwoodowie wraz z Hodge'em i Jace'em są jedynymi mieszkańcami katedry.
Generalnie w zadowalającym stopniu trzymali się oryginalnej książkowej fabuły aż do momentu, kiedy Hodge wezwał Valentine'a. Od tego momentu mocno pojechali z wizją zakończenia całości. Już pominę fakt popełnienia zbrodni w postaci ujawnienia pewnej informacji. Rzeczona kwestia zostaje rozwiązana dopiero pod koniec Miasta Szkła, więc bardzo serdecznie pozdrawiam twórców oraz osoby, które przy oglądaniu filmu były dopiero po lekturze pierwszego tomu. To samo było z momentem użycia przez Clary runy, której nie było w Szarej Księdze. Ta kwestia zostaje rozwinięta w Mieście Popiołów, no ale kto by się tym przejmował?
Nie wiem dlaczego przenieśli końcowe starcie z Renwick do Instytutu. Już pominę fakt, że demony nie mogły przekraczać jego bram. Nie mogli tego bez powodu robić nawet Podziemni, ale yolo. Cóż, demony przeróżnej maści zaczęły wesoło hasać po Instytucie. Bardzo naciągany jak dla mnie jest pomysł z umieszczeniem Jocelyn pod nosami Nefilim. To trochę śmieszne, że cały czas była centralnie kilka pięter pod mieszkaniem Łowców demonów. Walkę Valentine'a z Jace'em oglądałam z zainteresowaniem. To taki przyjemny bonus, który nie razi.
To by było na tyle, jeśli chodzi o samą fabułę. Przygotowałam zestawienie bohaterów filmowych i serialowych. Kierowałam się głównie wyglądem aktorów i moim subiektywnym odczuciem, czy pasowali do danej roli, czy nie. Może was zdziwić "pojedynek" między Kat a Lily, ale nie oceniałam gry aktorskiej.
1. Clary Fray.
2. Simon Lewis.
3. Jace Wayland.
4. Alec Lightwood.
5. Isabelle Lightwood.
6. Jocelyn Fray.
7. Luke Garroway.
8. Magnus Bane.
9. Hodge Starkweather.
10. Madame Dorothea.
11. Valentine Morgenstern.
Najwięcej trudności miałam przy wyborze Magnusa. W końcu padło na serialowego, chociaż do opisu z książki bardziej pasuje ten serialowy. Na mój wybór wpłynął oczywiście Malec, którym chyba będę się zachwycać do grobowej deski. Wniosek z zestawienia jest taki, że lepiej dobrali obsadę filmową. Serialowy Alec to wybór idealny. Gdyby tylko w serialu nosił niebieskie kontakty, niczego więcej nie byłoby mi trzeba. Cóż, na tym kończę dzisiejszą notkę. Mam nadzieję, że nie uznacie jej za zbędną. Mimo wszystko było miło obejrzeć Miasto kości po raz kolejny, skoro łączą mnie z nim miłe wspomnienia. Skoro noc na dobre już zagościła za oknami, życzę wam miłych snów. Do napisania!