środa, 26 września 2018

"Genialna przyjaciółka" Elena Ferrante

     Cześć! Saga neapolitańska leżała na mojej półce już jakiś czas. Ostatnio nabrałam ochoty na niespieszną i leniwą (ale nie banalną) opowieść, jaką w moim mniemaniu była Genialna przyjaciółka autorstwa Eleny Ferrante. Jak moje wyobrażenia mają się do rzeczywistości? Zapraszam dalej.

Tytuł: Genialna przyjaciółka
Tytuł oryginału: L'amica Geniale
Autor: Elena Ferrante
Tłumaczenie: Alina Pawłowska-Zampino
Wydawca: Sonia Draga
Data wydania: 11 czerwca 2014
Liczba stron: 480
Moja ocena: 9/10

     Sześćdziesięcioletnia Elena Greco dowiaduje się, że jej przyjaciółka zniknęła. Kobieta przyjęła tą wieść ze spokojem, bo Rafaella (Lila) wspominała, że kiedyś zniknie i nie pozostanie po niej żaden ślad.

     Elena chce w jakiś sposób zagrać na nosie swojej przyjaciółce i postanawia spisać ich wspólną historię, żeby jednak po Lili jakiś ślad pozostał.

     Tutaj przechodzimy do właściwej części historii. Razem z Eleną przenosimy się do Neapolu lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, a właściwie tutaj zakończy się mój opis fabuły, ale Neapol tamtych lat, a szczególnie dzielnica, w której żyją Elena i Lila, nie jest przyjaznym miejscem.

      Przez niemal pięćset stron śledzimy historię niebanalnej przyjaźni, czytamy o mroku i okrucieństwie ulic Neapolu tamtych lat. Elena Ferrante jest uznawana za jedną z najważniejszych współczesnych włoskich pisarek. Chociaż na dobrą sprawę nie wiadomo kim jest, gdyż jej tożsamość jest tajemnicą a imię widniejące na okładce zaledwie pseudonimem. Jak sama uważa, książka może, a nawet powinna "poradzić sobie" sama, bez osoby autora.

     Przyznam, że wobec tej książki miałam dość duże oczekiwania. Początek był dość trudny. Musiałam przyzwyczaić się do stylu Ferrante, który jest dość senny, żeby nie powiedzieć oniryczny. Wystraszyło mnie to. Przecież chciałam, żeby ta historia okazała się świetna, chciałam ją pokochać. Jednak im dalej w las, tym było lepiej. Mniej-więcej od połowy czytało mi się nawet dość szybko. I zaczęło mi się coraz bardziej podobać.

     Myślę, że trzeba poczuć tę historię, styl autorki, aby w pełni docenić tę pozycję. Elena Ferrante tworzy niesamowity klimat. Tutaj można poczuć ten neapolitański kurz, gorące letnie dni, znój. Widzimy ciężko pracujących ludzi jakby stali tuż przed nami. W końcu zżywamy się z Eleną i powracamy do lektury z nieskrywaną przyjemnością.

     Genialna przyjaciółka to powieść wybitna. Elena Ferrante naprawdę umie tworzyć historie. Co więcej, powiedziałabym, że maluje je słowem. Nie oceniłam jej na dziesiątkę ze względu na to, że nie ma w niej elementów, które odniosłabym do siebie i które by sprawiły, że ta książka byłaby dla mnie szczególnie ważna. Oczywiście polecam bardzo gorąco!

     To już wszystko ode mnie. Na pewno sięgnę po kolejne części sagi neapolitańskiej, bo jestem ciekawa co się stało z Lilą. Poza tym Elena Ferrante mnie oczarowała. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

środa, 19 września 2018

"Drobinki nieśmiertelności" Jakub Ćwiek

     Cześć! Dziś przychodzę do was ze zbiorem opowiadań. Mam wrażenie, że już dawno nie miałam okazji czytać żadnego zbioru, a ostatnim było chyba Schizopolis Grzegorza Butkiewicza. Prozę Jakuba Ćwieka poznałam i bardzo polubiłam za sprawą Chłopców. Tym razem jednak mamy do czynienia z nieco inną odsłoną tego autora. Zapraszam dalej.

Tytuł: Drobinki nieśmiertelności
Autor: Jakub Ćwiek
Wydawca: Sine Qua Non
Data wydania: 13 września 2017
Liczba stron: 320
Moja ocena: 8/10

     Do napisania tego zbioru Jakub Ćwiek został zainspirowany podróżą po USA. Podróżą śladami popkultury warto zaznaczyć. Na półce mam jeszcze jedną książkę opisującą podróż autora po Stanach Zjednoczonych, aczkolwiek jeszcze nie miałam okazji jej przeczytać.

     Każde z opowiadań miało swój początek w innym Stanie. Na końcu każdego z nich Jakub Ćwiek dodaje kilka słów od siebie, wyjaśnia, co go zainspirowało. Myślę, że w dzisiejszych czasach nie da się tak totalnie wypiąć na popkulturę, bo ona atakuje nas zewsząd. Owszem, można ją kochać, badać, fascynować się nią (jak to czyni Ćwiek) albo też wręcz przeciwnie - obawiać się jej i uważać ją za coś złego.

     Uważam, że o opowiadaniach nie da się powiedzieć wiele, ponieważ to krótka forma i zdradziłabym zbyt dużo. Na zaostrzenie apetytu powiem, że znajdziecie w tej książce historię sławnych schodów; dowiecie się, co łączy pewnego starszego pana z pomnikiem Rocky'ego Balboa oraz kto zabrał w drogę pewnego autostopowicza.

     Osobiście Drobinkami nieśmiertelności jestem urzeczona. Fakt, to Ćwiek z zupełnie innej strony, trochę grzeczniejszy, ugłaskany, ale na pewno nie w słabszej formie. Mało tego, właśnie przez ten zbiór pokazał, że jest wszechstronny i równie dobrze wychodzą mu "poważne" historie jak i już typowe dla niego fantasy z przymrużeniem oka.

     Cóż więcej mogę dodać? Łapcie, czytajcie, kochajcie. Ja już wiem, że kupuję Ćwieka w każdej formie. Trzeba też w końcu dokończyć Chłopców, bo trochę wstyd, i poznać inne jego książki.

     Mam nadzieję, że wakacje zakończyły się dla was jak najmniej boleśnie. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

sobota, 15 września 2018

Przegląd poezji: "Mleko i miód" Rupi Kaur, "Dowód osobisty" Adam Lamch i "Miała dzikie serce" Atticus

     Witajcie kochani! Dzisiaj mam dla was coś, czego u mnie jeszcze nie było. Chcę pogadać o poezji, która w tym roku stała się dla mnie bardzo ważna. Swego czasu gdzie tylko nie spojrzałam, tam było Mleko i miód. Kupiłam wydanie dwujęzyczne. Wolałam kupić wydanie w twardej oprawie, żeby później książka ładnie wyglądała na półce. Przeczytałam i totalnie przepadłam. Od tamtej pory czuję niegasnącą potrzebę obcowania z poezją. Nie przedłużając, zapraszam dalej.

     Dla mnie Rupi Kaur jest prekursorką nurtu instapoezji. Może i ktoś uprawiał krótką formę w takim stylu wcześniej, jednak nie na taką skalę jak ona. Ma być krótko i treściwie. No i cóż, jest. Gdyby ten tomik trafił do mnie w innym czasie, być może odebrałabym go inaczej. 

     Jednak wszystko co jest w nim zawarte trafiło prosto do mojej duszy. Książka podzielona jest na trzy części: zakochanie, zerwanie i leczenie. To znaczy, pewnie one nazywają się inaczej, jednak ten tomik jest gdzieś zakopany w moich stosach i niekoniecznie chciałabym je teraz przekopywać.

     Te w większości króciutkie wiersze traktują o miłości, o bólu, zakochaniu, rozstaniu, o kobiecości. O kobiecości chyba przede wszystkim. Czułam się, jakby autorka mnie przytulała podczas procesu czytania i przeżywania wręcz poszczególnych etapów. Nie chcę gloryfikować twórczości Kaur, jednak nigdy nie zapomnę ile ten tomik dla mnie znaczy.

     Przede mną jeszcze Słońce i jej kwiaty, którego jeszcze nie przeczytałam, bo chcę zostawić sobie więcej twórczości Rupi na później. Mam wielką nadzieję, że wyda coś jeszcze.

     Już jakiś czas temu na instagramie właściwie z przypadku napisał do mnie autor dowodu osobistego. Bardzo chętnie wspieram polskich twórców, więc zamówiłam tomik wierszy Adama. 

     Ten zbiór wierszy jest dość krótki, co nie oznacza, że nie jest treściwy. Autor, młody chłopak (młodszy ode mnie nawiasem mówiąc) próbuje przekłuć zawód miłosny w wiersze. Po przeczytaniu już dwóch jego zborów wierszy mogę powiedzieć, że mu się to udało.

     Jest smutno, jest nostalgicznie, ale przede wszystkim jest przepięknie. Jestem szczęśliwa, że w naszym pokoleniu istnieje jeszcze coś takiego jak zwykła ludzka wrażliwość. Jeśli młody współczesny mężczyzna potrafi w taki sposób wyrażać swoje emocje, to ja jestem pełna nadziei i optymizmu. 

     Wzruszenie miesza się u mnie ze smutkiem, bo mam świadomość, że poezję Adama poprzedziło wydarzenie, które jest trudne dla każdej osoby, której przyjdzie się z nim zmierzyć. Kto miał kiedyś złamane serce, ten pokocha te wiersze. Doszły mnie słuchy, że trzeci zbiór jest już gotowy. Cóż, zacieram ręce i przebieram nogami ze zniecierpliwienia. 

     Gdy tylko zobaczyłam ten zbiór na instagramie to wiedziałam, że tego potrzebuję. Atticus jest postacią dość enigmatyczną. O ile o poprzednich autorach da się coś powiedzieć, to tym razem o poecie będziemy wiedzieć tyle, ile będziemy w stanie wyczytać między wierszami.

     Miłość także tutaj jest tematem przewodnim. Miłość wielka, namiętna, dzika. Wydawać by się mogło, że o niej powiedziano czy napisano już wszystko. Jednak każdy widzi to uczucie inaczej i inaczej o nim mówi.

     Chyba miałam szczęście, że do tej pory wszystkie tomiki poezji jakie do mnie trafiają, podobają mi się. Zdecydowałam się opowiedzieć o tych zbiorach w taki a nie inny sposób, ponieważ moim zdaniem tak dużo jak o beletrystyce, o poezji powiedzieć się nie da. To jest forma tak osobista, tak intymna, że bardziej powinno się ją chłonąć sercem aniżeli rozumem. 

     W ogóle to nie miałam pojęcia, że potrzebuję poezji w moim życiu do momentu, kiedy pierwszy tomik wpadł w moje ręce. Teraz najchętniej kupowałabym je cały czas. Jestem bardzo zadowolona, że wiersze stały się ostatnio tak popularne. Owszem, klasyka też jest ważna, ale moim zdaniem warto choć na chwilę dać spokojnie spoczywać wszystkim wielkim, a przyjrzeć się dla odmiany młodym twórcom, którzy są jeszcze wśród nas i tworzą naprawdę pięknie.

     Gorąco zachęcam do sięgnięcia po któryś z wyżej omawianych tomików. Przekonałam się, że choć szkoła może skutecznie zniechęcić do czytania wierszy (bo przecież jest tylko jeden właściwy sposób interpretowania ich), to warto też czegoś poszukać na własną rękę.

     To na razie wszystko ode mnie. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

czwartek, 13 września 2018

"W pułapce" Magda Stachula

     Gdy tylko się dowiedziałam, że wychodzi kolejna książka Magdy Stachuli, od razu wiedziałam, że chcę ją przeczytać. Idealna jak i Trzecia bardzo mi się spodobały. Czy W pułapce wypadła równie dobrze?

Tytuł: W pułapce
Autor: Magda Stachula
Wydawca: Znak
Data wydania: 20 czerwca 2018
Liczba stron: 304
Moja ocena: 7/10

     Klara budzi się na klatce schodowej. Ostatnie, co pamięta, to impreza. Zastanawia się jakim cudem dotarła do swojego bloku. Szybko wchodzi do mieszania, dziękując w duchu za to, że jej rodziców nie ma w domu. Problemy zaczynają się, kiedy Klara spogląda na datę i dowiaduje się, że nie uciekło jej kilka godzin. Mgła spowija bowiem dwa dni.

     Główna bohaterka nie ma pojęcia co się z nią działo. Razem z przyjaciółką trafia na ślad dziewczyny, której niemal rok wcześniej przydarzyło się to samo.

     Co tak naprawdę się wydarzyło? Czy Klarę i tamtą dziewczynę coś łączy?

     Podobnie jak w poprzednich książkach, tak i W pułapce mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową. Magda Stachula prowadzi nas przez wydarzenia, podrzucając co chwila nowe tropy, które mają doprowadzić nas do rozwiązania zagadki.

     W pułapce to kolejna książka w stylu, który zdążyłam polubić i do którego się przyzwyczaiłam. Pewnie gdybym nie wiedziała, że to książka pani Magdy, to po lekturze mogłabym stwierdzić, że ta książka wyszła spod jej ręki. Mimo tego, że sposób prowadzenia fabuły jest de facto taki sam, to znowu nie udało mi się odgadnąć, o co tutaj chodzi. Chociaż po lekturze wszystko oczywiście wydaje się proste i logiczne.

     Gdybym miała wybrać, który z trzech tytułów pani Stachuli najbardziej mi się podoba, to byłaby to Idealna. Trzecia też podobała mi się nieco bardzie niż W pułapce, ale nie oznacza to, że nie bawiłam się dobrze przy lekturze.

     To chyba wszystko, co mam do powiedzenia o tej książce. Nie jest długa, w zasadzie to można ją połknąć w jedno-dwa popołudnia. Na pewno przeczytam kolejne książki Magdy Stachuli, a wam W pułapce polecam.

     Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

niedziela, 9 września 2018

"Czereśnie zawsze muszą być dwie" Magdalena Witkiewicz

     Witajcie kochani! Dzisiaj postanowiłam opowiedzieć wam o kolejnej pozycji, dzięki której chcę zatrzymać przy sobie lato na dłużej. Jest to moje pierwsze spotkanie z prozą Magdaleny Witkiewicz. Czy polubiłam się z jej stylem? Zapraszam dalej.

Tytuł: Czereśnie zawsze muszą być dwie
Autor: Magdalena Witkiewicz
Wydawca: Filia
Data wydania: 10 maja 2017
Liczba stron: 496
Moja ocena: 8/10 

     Zosia Krasnopolska zawsze prowadziła uporządkowane życie. Córka dwójki lekarzy, zawsze miała świetne oceny w szkole. Jedna decyzja właściwie wpłynęła na jej całe późniejsze życie.

     Jedyny raz w życiu postanowiła zsolidaryzować się z klasą i poszła na wagary. W ramach swego rodzaju kary miała pomagać starszej pani Stefanii. Zaczęło się od przyniesienia czegoś do jedzenia. Mimo oczywistej sporej różnicy wieku obie kobiety szybko się zaprzyjaźniły. Wkrótce Zosia nie mogła wyobrazić sobie tygodnia bez odwiedzin u pani Stefanii, która stała się dla niej najlepszą przyjaciółką a zarazem drugą matką. 

     Czas płynął, a z racji wieku pani Stefania zaczęła się czuć coraz gorzej. Zosia dostała w spadku willę w Rudzie Pabianickiej, która lata świetności ma dawno za sobą. Oprócz domu dostaje także historię tej posiadłości oraz ludzi, którzy niegdyś mieszkali w tamtej okolicy. Czy Zosia zdoła poukładać sobie życie?

     Na początku muszę powiedzieć, że proza Magdaleny Witkiewicz totalnie mnie oczarowała. Chodzi tutaj o swego rodzaju czar, który można zawrzeć w powieściach obyczajowych, jeśli mogę tak to ująć. Autorka pokazała, że ma umiejętności, aby stworzyć taki klimat. Ilekroć myślę o Czereśnie zawsze muszą być dwie, to zaraz w mojej głowie pojawia się fantastyczny, senny i magiczny obraz Zmysłowa, jaki wykreowała Agnieszka Krawczyk.

     Towarzyszymy Zosi w przełomowym momencie jej życia. Musi zdecydować co chce zrobić z pozostawioną w jej rękach willą i analizuje swój związek z mężczyzną, którego pani Stefania nigdy nie lubiła. Historia głównej bohaterki przeplata się z historią ludzi, którzy niegdyś mieszkali w Rudzie Pabianickiej i których losy odcisnęły piętno na życiu pani Stefanii oraz bliskich jej ludzi.

     Nie da się zaprzeczyć, że w tej historii tkwi magia. Już sam motyw tytułowych czereśni chwyta za serce. Każda decyzja może mieć znaczący wpływ na nasze życie, człowiek zaś jest istotą stadną i do spełnionej egzystencji potrzebuje innych ludzi. 

     Z tym akcentem zakończę tą krótką recenzję. Na pewno będę chciała sięgnąć po inne książki spod pióra pani Magdy, a szczególnie po Pracownię dobrych myśli, o której słyszałam same pozytywne opinie. Czereśnie zawsze muszą być dwie oczywiście polecam z całego serca. Warto poznać tę historię, dać się jej oczarować, a przy okazji wpuścić do swego życia nieco magii i ciepła.

     Ostatnimi czasy zapomniałam ile frajdy sprawia mi pisanie o książkach. Obiecać nie mogę, ale chciałabym, aby od tej pory posty pojawiały się tutaj w miarę regularnie. Dla równowagi następnym razem pojawi się tutaj recenzja thrillera psychologicznego.

     Trzymajcie się cieplutko i uważajcie na siebie. Do napisania!

piątek, 7 września 2018

"Powiew" Lisa Glass

     Cześć! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją bardzo wakacyjnej książki. Mowa o Powiewie Lisy Glass, drugiej części Błękitu, którą czytałam w zeszłym roku. Mam wrażenie, że lektura tej książki umożliwiła mi zatrzymanie lata na dłużej. Nie przedłużając, zapraszam dalej!

Tytuł: Powiew
Tytuł oryginału: Air
Autor: Lisa Glass
Wydawca: Zielona Sowa
Data wydania: 20 czerwca 2018
Liczba stron: 368
Moja ocena: 7/10

     Po wygraniu konkursu Iris wyjeżdża z Zekiem, aby brać udział w zawodach i łapać wielkie fale w różnych częściach świata. Ma nadzieję świetne się bawić. W dodatku spędza cały czas ze swoim chłopakiem.

     Wydawać by się mogło, że bycie dziewczyną Zeka Francisa to spełnienie marzeń każdej nastolatki. Mimo tego, że Iris kocha go z całego serca, to dzielenie z drugą osobą całego swojego czasu może się okazać niemałym wyzwaniem. Zwłaszcza, że ma niespełna siedemnaście lat.

     Po dość intensywnym okresie Iris i Zeke docierają do Miami, gdzie mają spędzić wakacje. Nasza główna bohaterka zaczyna zauważać, że jej chłopak dziwnie się zachowuje. Na domiar złego ich dni zaczynają wypełniać kłótnie, a Iris zaczyna denerwować zainteresowanie fanek, które cały czas kręcą się obok Zeka. Czy zdołają dojść do porozumienia?

     Pierwszy tom miałam okazję czytać w zeszłym roku. Bardzo przypadł mi do gustu, to był taki powiew świeżości. Mimo tego, że trylogia Lisy Glass to w głównej mierze romans, to do tej pory nie miałam do czynienia chyba z żadną książką, w której surfing i sport ogólnie odgrywałyby tak wielką rolę. Zeke jest zawodowcem, a Iris kocha spędzać czas na falach.

     Jeśli chodzi o to, jak Powiew ma się do pierwszego tomu, to moim zdaniem wypada całkiem nieźle. Jednak Błękit podobał mi się nieco bardziej, bo było tam więcej luzu, surfingu no i relacja Iris i Zeka dopiero się rozwijała. Druga część jest już trochę mniej kolorowa. Iris poznaje kulisy życia zawodowego surfera i nie jest pewna, czy jej się to podoba. Dochodzą także problemy, które siłą rzeczy muszą się pojawić, jeśli dwie de facto młode jeszcze osoby zaczynają praktycznie ze sobą żyć.

     Dodam jeszcze, żebyście nie czytali opisu z tyłu, bo zdradza całą fabułę. Moim zdaniem ktoś powinien dodawać informacje z tyłu z większą ostrożnością. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy w końcu dojdzie do opisanych zdarzeń, aż skończyłam książkę. Jednak w gruncie rzeczy nie popsuło mi to frajdy z czytania.

     Powiew serdecznie wam polecam. To historia, którą można pochłonąć w jedno popołudnie. Nie mogę doczekać się Fali, której premiera już za kilka dni. Jestem bardzo ciekawa finału tej historii, zwłaszcza po takim zakończeniu.

     To na razie wszystko ode mnie. Mam nadzieję, że do zobaczenia niedługo. Dziękuję za uwagę, trzymajcie się. Do napisania!