niedziela, 30 kwietnia 2017

CZYTELNICZE PODSUMOWANIE KWIETNIA

     Przychodzę dziś do was okutana w worek pokutny. Nie pojawiało się tutaj nic przez pół miesiąca i przepraszam was za to. Cóż jednak mogę powiedzieć? Praca, jakieś tak inne życiowe sprawy, o dziwo wydarzenia towarzyskie też w jakimś stopniu.
    Ostatnio zmieniłam pracę. Nie wspominałam o tym tutaj celowo, gdyż to był dla mnie dość trudny czas. Trzeba było się pogodzić z tym, jak łatwo można zostać zastąpionym kimś innym. Dostałam też nauczkę i przełknęłam sporą gorzką pigułkę. Dość jednak o mnie. Przejdźmy do celu, dla którego się tutaj zebraliśmy. Zapraszam!

PRZECZYTANE W KWIETNIU

1. Naznaczeni śmiercią Veronica Roth


2. Harry Potter i Przeklęte dziecko J. K. Rowling, Jack Thorne, John Tiffany 


3. Kuzynki Andrzej Pilipiuk


4. Zaginięcie Remigiusz Mróz


5. Najseksowniejszy wampir świata Kerrelyn Sparks


6. Obsydian Jennifer L. Armentrout


7. Poszukiwany żywy lub nieumarły Kerrelyn Sparks


8. Małe życie Hanya Yanagihara 


     Jak widzicie, dałam rady ośmiu pozycjom. Zważywszy na to, jaki był dla mnie ostatni miesiąc to jestem bardzo, bardzo zadowolona. Zwłaszcza, że wykonuję zawód, jaki wykonuję i godziny pracy też są jakie są. Przeczytałam też wreszcie Małe życie, na które też poświęciłam troszkę czasu. 815 stron to jednak nie mało. Ale, Mój Boże, absolutnie to kocham.

ŁĄCZNA LICZBA PRZECZYTANYCH STRON WYNOSI 3 680!

     Niemalże cztery tysiące stron, osiem wspaniałych, satysfakcjonujących lektur i godziny pysznej lektury. Żywię nadzieję, że kiedyś uda mi się pokonać mój lutowy wynik. Ot tak, żeby przekonać się, że mogę.
BOOK HAUL

     Nie mogło nowych pozycji w mojej biblioteczce zabraknąć i tym razem. W kwietniu przybyło do mnie aż 11 pysznych tytułów!

1. Kuzynki
2. Księżniczka
3. Dziedziczki oraz
4. Zaginiona Andrzeja Pilipiuka (kocham!)
5. Szóstka wron Leigh Bardugo (internety po raz kolejny wygrały)
6. Krąg
7. Ogień oraz
8. Klucz Sara Elfgren, Mats Strandberg
9. Świat w płomieniach Siri Hustvedt
10. Inwigilacja Remigiusz Mróz
11. Wiedźma opiekunka Olga Gromyko (musiałam, kocham)

     Jeśli chodzi o TBR, to będę czytać Krzyk Icemarku (wreszcie Gośka, brawo), który dzisiaj ledwo liznęłam. Nie włączałam laptopa przez dobrych kilka dni i musiałam nadrobić internety. Czuję też, że muszę po tak wielkiej dawce wcale nie tak małej książki pożreć coś z fantastyki. I mogłoby to być, kurczę, cokolwiek. 
     Zwyczajowo życzę wam zaczytanego miesiąca, wszelakiej pomyślności i samych dobrych rzeczy. Do napisania!

niedziela, 16 kwietnia 2017

Czy jesteś prawdziwą FANGIRL? O moim drugim spotkaniu z Rainbow Rowell.

     Pora się spiąć i zacząć szybciej recenzować, bo stosik książek przeczytanych ciągle rośnie i rośnie. Co napełnia moje serce przeogromną radością, bo czytam dużo i szybko. Dzisiaj przychodzę do was z recenzją Fangirl, którą czytali już wszyscy, WSZYSCY oprócz mnie. Ale czy kogokolwiek to dziwi? Oczywiście musiała swoje odleżeć na półce. Niesłusznie oczywiście, bo Eleonorę & Parka kocham całym serduszkiem. Zapraszam!

Tytuł: Fangirl
Tytuł oryginału: Fangirl
Autor: Rainbow Rowell
Tłumaczenie: Magdalena Zielińska
Wydawca: Otwarte
Data wydania: 27 lipca 2015
Liczba stron: 380
Moja ocena: 10/10

     Bliźniaczki Cather i Wren wyjeżdżają na studia. Do tej pory były nierozłączne, teraz jednak zaczyna dzielić je coraz więcej. Cath (która jest przy okazji główną bohaterką) tworzy fanfiction i jest typową tytułową i chyba największą w literaturze fangirl. Czas spędza głównie na pisaniu właśnie i jest generalnie aspołeczna - tak najkrócej mówiąc.
     Wren jest jej przeciwieństwem. O ile obie dziewczyny naprawdę kochały serię o Simonie Snow (Wren nawet w pewnym momencie współtworzyła fanfiki z Cath), to Wren zaczęła traktować to jako dziecinne hobby i zaczyna naprawdę ostro korzystać z życia.
     Jesteśmy świadkami życia dziewczyn w collegu. Cather nie chce porzucić swojej skorupki: nie wychodzi z pokoju z wyjątkiem wykładów i ciągle tworzy, tworzy i tworzy. Wren zaś do tego stopnia chciała iść naprzód, że nie chciała dzielić z bliźniaczką pokoju. Zaczyna imprezować i ignorować siostrę. Cath znowu została skazana na współlokatorkę Reagan, z którą na początku nawet nie rozmawia i na Leviego, który został dołączony niejako w pakiecie.
     To by było na tyle, jeśli chodzi o fabułę. Gdyby Cath nie była fangirl, ta historia nie wyróżniała by się niczym. Rainbow Rowell zrobiła jednak coś, czego jeszcze nie było. Mianowicie opisała życie fanki. Zwykłej dziewczyny, która kocha książki nad życie. Która jest fanką do tego stopnia, że ma własnych fanów. Oczywiście miejscami niektóre sytuacje są dość przejaskrawione, co nie przeszkadza, a bardziej czyni całość po prostu lekką i zabawną.
     Cath to dziewczyna, którą pokochałam od razu. Rozumiałam ją tak bardzo! Cather to ja - ja to Cather, łapiecie. Oczywiście z wyjątkiem jej chorobliwej aspołeczności, no bo bez przesady (to tak w domyśle). Natomiast im dalej w las, tym mniej ogarniałam Wren. Bo do cholery, nic nie tłumaczyło tego, aby tak totalnie odsunąć od siebie własną siostrę, która niczym jej nie zawiniła. Wkurzała mnie jak cholera. Za to w Fangirl jest jeden jasny punkcik. Moje kochane słoneczko, czyli Levi.
     Powiedzcie mi, gdzie można znaleźć takiego Leviego, a ja tam się udam. Bez kitu. Nieproporcjonalnie wysoki, pachnący kawą Levi (pracował w Starbucks, elo) ukradł moje serce i go nie oddał. Jest tak uroczy, że to się czasami nie mieści w głowie. Chyba żaden inny bohater literacki, z którym do tej pory miałam do czynienia, nie prosił, aby czytano mu na głos fanfiki. Dodatkowo był totalnym nerdem i nosił koszule w kratę o ile dobrze pamiętam.
     Co jeszcze mogę dodać? Ranbow Rowell kupiła mnie w całości. Kupię i przeczytam wszystko, co wydała do tej pory (no niestety jeszcze wszystkiego u siebie nie mam). Fangirl to miód na moje wiecznie głodne i nienasycone literatury serce. Kocham, uwielbiam i z pewnością jeszcze kiedyś powrócę. Na obecną chwilę trudno byłoby wskazać mi równie uroczą i słodką opowieść. 
     Życzę wam wszelakiej pomyślności przy okazji trwających jeszcze Świąt Wielkiej Nocy. Dużo czytajcie, pracujcie, rozwijajcie się. Do napisania!

piątek, 14 kwietnia 2017

Wyznania kinomaniaczki: "Ciemniejsza strona Greya", "Ghost in the shell" i "Chata".

     Witajcie kochani! Miałam przyjść dziś do was z recenzją. Uznałam jednak, że skoro mam w głowie jeszcze w miarę świeżą opinię o kilku ostatnio obejrzanych w kinie filmach, to dlaczego mam o nich nie napisać? Docelowo ten blog miał być o różnych dobrach kultury, ale że w swoim życiu głównie czytam, to temat główny moich postów skrystalizował się niejako sam.
     Ostatnio wyszłam jednak z mojej czytelniczej nory (dziękuję Ci, Kasiu) i zaczęłam chodzić do kina. Osobiście uwielbiam kino, ale nie chodziłam do niego zbyt często. Musi się trafić film, który naprawdę mnie zainteresuje, abym się zdecydowała na mały wypad. 
     Czy jestem więc zadowolona z ostatnio obejrzanych filmów? Zapraszam!

 Ciemniejsza strona Greya 
 
      Już od seansu pierwszej części wiedziałam, że pójdę do kina na kolejne. Ot, ze zwykłej ciekawości jak im to wyszło. Byłam w kropce, bo przyjaciółka, z którą docelowo miałam się na Greya wybrać była chwilowo nieosiągalna. Na szczęście któregoś wieczoru w pracy wypłynął temat tego filmu i koleżanka wyszła z inicjatywą (pozdrawiam Cię serdecznie, jeśli przypadkiem kiedyś będziesz to czytać), abyśmy do kina wybrały się razem. Moją dość szeroką opinię o książce możecie tutaj znaleźć, więc może o samej treści dokładnie wypowiadać się nie będę.

     Co do samego filmu, to podoba mi się. Wizualnie jest naprawdę bardzo ładny! Kurczę, nie jestem zwolenniczką hejtowania dla zasady, więc powiem prawdę. Z kina wyszłyśmy bardzo zadowolone. Podczas seansu komentowałyśmy niektóre sceny na bieżąco. Uległam czarowi Jamiego Dornana, przyznaję. Uważam, że jest bardzo przystojnym aktorem i pasuje do roli Christiana.
     Ogólnie filmy są lepsze od książek, bo nie słychać myśli Any ani nic nie jest zbyt rozwleczone. Co do Dakoty Johnson, to bardzo pasuje do roli Anastazji. Nawet czasami ma taki typowy dla niej wyraz twarzy (rozchylone usta, et cetera). Uważam też, że jest bardzo ładną dziewczyną. W filmie było wiele scen, kiedy miała na sobie piękne kreacje. Moim faworytem jest sukienka z przyjęcia urodzinowego Christiana. Czerwień niezwykle do niej pasuje. 
     Scenarzystom udało się coś, co nie udało się autorce. Mianowicie budowanie napięcia. Te sceny, kiedy gdzieś tam kątem oka można było było dostrzec Leilę były naprawdę fajne. Bardzo też się cieszę, że w scenie kiedy Leila wkrada się do Escali z pistoletem, Ana nie proponuje jej herbaty, co miało miejsce w książce. Dodam, że odwróciła się wtedy do niej plecami (do kobiety mierzącej do niej z pistoletu!!!). Cała historia była przedstawiona bardzo zgrabnie. Najbardziej podobały mi się kadry. Śliczne ujęcia, jak na przykład wtedy na jeziorze czy chociażby pokój z kwiatami na przyjęciu. Można było nacieszyć swe oczy i ja z tego skorzystałam z wielką przyjemnością. Obie z Kasią zgodnie uznałyśmy, że najbardziej podobała nam się scena, kiedy Christian się podciąga i można zaobserwować jego bardzo ładnie zarysowane mięśnie. Tak to jest, kiedy dwie singielki wybiorą się na film tego typu. Generalnie czasu nie zmarnowałam, a film obejrzeć polecam, zwłaszcza zamiast czytania książki.

Ghost in the shell
 
      Żeby nie musieć siedzieć samej w kinie jak osoba niemająca życia towarzyskiego (zachowajmy chociaż pozory) posunęłam się niemal do szantażu. Od czego w końcu ma się siostrę, prawda? Wybrałyśmy chyba najgorszy z możliwych dni, bo lało jak z cebra, a my musiałyśmy stać w deszczu na przystanku. Jednak wypad był naprawdę miły, zaliczyłyśmy też wypad do maka. 

     Co ja mogę tutaj napisać? Jestem absolutnie i niezaprzeczalnie zachwycona i zakochana. Od razu powiem, że nie znam oryginału (w sensie filmu animowanego), więc nie miałam zgoła żadnych oczekiwań. Siedziałam kiedyś w tym "interesie". Czytywałam mangi, oglądałam anime. Jednak nie aż tak głęboko, aby zdążyć pożreć wszystkie klasyki. Mówi się trudno, pozycja leci do nadrobienia. 
     Krótko o fabule: film traktuje o Major. Major jest "mózgiem" umieszczonym w stworzonym ciele (stworzonym od początku do końca). Jest więc cyborgiem i działa w jednostce specjalnej zwanej Sekcja 9. Razem z grupą wybrańców wykonuje specjalne misje zlecone przez rząd. Pewnego dnia musi zlokalizować i zlikwidować groźnego hakera. I tutaj zaczyna robić się ciekawie... 
     Cieszę się bardzo, że w głównej roli obsadzili cudowną Scarlett. Ona jest tak cudowna, naprawdę. Pasuje mi do tej roli niesamowicie. Świetnie przedstawia swoją osobą główny problem tego filmu. Gdzie jest granica człowieczeństwa. Czy to dobry pomysł, aby ingerować technologicznie w ludzkie ciało, czy ma duszę, czy jest tylko i wyłącznie robotem, którym można sterować... Spotkałam się z opiniami ludzi narzekających na ledwo "liźnięcie" tych problemów.
     Czego jednak można spodziewać się po ledwo dwugodzinnym filmie? Wiadomo, że nie będzie tam wszystkiego. Ja jednak jestem zadowolona w pełni z tego, co dostałam. Oprócz Major, do której definitywnie należy ten film, uwielbiam też Batou. Jest naprawdę genialny. Niejednokrotnie rozładowywał sytuację swoim humorem i naprawdę miło obserwowało się jego relację z Major.
     Na uwagę zasługuje również wykonanie filmu samo w sobie. Kadry były niesamowite: jednocześnie mroczne i pełne barw. Twórcy ukazali świat pełen sprzeczności. Niby pełen świateł i technologicznych nowości, a jednocześnie da się odczuć, że jest pusty, czegoś w nim brakuje.
     Zakończenie stanowi świetne preludium do sequela. Słyszałam, że film zarobił bardzo mało jak na ogólnie przyjęte standardy. Mam jednak nadzieję, że doczekamy się kontynuacji. Jakby co, jestem bardzo za i czekam! A samego Ghosta z pewnością jeszcze obejrzę.

Chata
 
      Co do Chaty miałam niemałe obawy. Nie mogę powiedzieć, żebym broniła się rękami i nogami przed wyjściem do kina na ten film, ale jednak pewna doza rezerwy się we mnie zrodziła. Gdyby koleżanka mnie nie wyciągnęła, pewnie bym nie poszła. Zawsze starałam się pielęgnować otwarty umysł i nigdy się nie ograniczałam jeśli chodzi o konkretne gatunki książek tudzież filmów. Pomyślałam sobie ostatecznie: a dlaczego nie?

     Chata jest dla mnie przede wszystkim wielkim zaskoczeniem. Wiedziałam tylko tyle, że jest książka. Ale nie wiedziałam o czym jest, nawet nie oglądałam zwiastuna. Poszłam więc do kina niejako "goła", jeśli chodzi o wiadomości. No i nie żałuję.
     Mack jest spełnionym mężem i ojcem. Na początku filmu obserwujemy rodzinę rodem z obrazka. Idealna żona, idealne dzieci, zero problemów. Wszystko zmienia się, kiedy na biwaku znika najmłodsza córka Macka, Missy.
     Nie jest to spoilerem, ponieważ zniknięcie dziewczynki nie jest wątkiem głównym filmu. W końcu okazuje się, że Missy zginęła. Cała rodzina pogrąża się w niewyobrażalnej rozpaczy. Mack, który powinien być opoką i wsparciem dla wszystkich, powoli wycofuje się w głąb siebie. Smutek i rozpacz ogarniają go coraz bardziej i bardziej.
     Pewnego dnia w skrzynce na listy znajduje tajemniczy list, na który postanawia odpowiedzieć.
     Film skłania do refleksji i niesamowicie gra na emocjach, co jest chyba najważniejsze. Pozwala zastanawiać się nad swoim życiem i nad Bożą miłością, której nie da się ogarnąć rozumem. Dość powiedzieć, że płakałam co jakiś czas, a ja generalnie nie płaczę nad książkami czy filmami właśnie. Ale ten film jest taki dobry, taki piękny i tak niesamowity, że nie dało się nie płakać. No nie dało się. Pozwala także zastanowić się nad swoim systemem wartości i czy wszystko jest w nim aby na pewno na właściwym miejscu. Polecam całym serduszkiem. Książki chyba nie będę czytać, bo Kasia (która czytała) mówiła, że ekranizacja przedstawiła wszystko co najlepsze, więc już chyba nie ma sensu.

     Uff, rozpisałam się dzisiaj. No jest to coś innego i mam nadzieję, że wam się spodoba. W końcu życie to nie tylko książki a ja lubię systematyzować swoje opinie właśnie w taki sposób. Życzę wam moje misie spokojnych i zaczytanych (a jakże!) świąt. Nie bierzcie ze mnie przykładu i nie zamykajcie się w swoim pokoju tylko idźcie spędzać czas z rodziną. Do napisania!

piątek, 7 kwietnia 2017

"Idealna" Magdy Stachuli - kolejna "Dziewczyna z pociągu"?

     Cześć! Dzisiaj przychodzę do was w ten teoretycznie wiosenny dzień, ale śniegu napadało jakby trwał styczeń, więc... dobra, nieważne. Przychodzę do was z recenzją Idealnej Magdy Stachuli. W tytule zaznaczyłam, że jest niejako powiązana z Dziewczyną z pociągu Pauli Hawkins. Do tego przejdę jednak później. 
     Niezwykle się cieszę, że kolejna polska książka mi się spodobała, a gadam o tym cały czas dlatego, że dawniej miałam problem z polskimi autorami, nazewnictwem i tak dalej... Zapraszam!

Tytuł: Idealna
Autor: Magda Stachula
Wydawca: Znak Literanova
Data wydania: 17 sierpnia 2016
Liczba stron: 384
Moja ocena: 8/10

     Anita i Adam tworzą z pozoru idealne małżeństwo. W pewnym momencie jednak coś zaczyna się psuć. Otóż od jakiegoś czasu (dwóch lat?) nieskutecznie starają się o dziecko. Anita prawie nie wychodzi z domu. Jeśli już to robi, to udaje się do swojej zaufanej pani ginekolog.
     Adam kiedy tylko może, ucieka z domu. Z ulgą wychodzi co rano do pracy, żeby uniknąć konfrontacji z żoną, która przeszła metamorfozę i nie niestety w tym złym sensie. Dochodzi nawet do tego, że po awansie kiedy zaczyna pracę dwie godziny później spędza ten czas popijając kawę w McDonaldzie. 
     Oczywiście nie mam prawa oceniać tego problemu i być może niemożność zajścia w ciążę to dla kobiety naprawdę koniec świata (ja jednak chyba powinnam po prostu siedzieć cicho, bo nawet nie jestem w związku), jednak moim zdaniem nic, NIC nie usprawiedliwia bycia wredną suką. Ja się nie dziwię, że Adam od niej uciekał. Chciał ratować to małżeństwo, a ona miała wszystko w dupie i niweczyła wszystkie jego próby.
     Anita spędza swój czas śledząc trasę praskiego pociągu. Kamery miejskiego monitoringu stają się jej jedynym oknem na świat. Codziennie o tej samej porze siada przed laptopem i zaczyna swoją "podróż". Z czasem zauważa pewnego człowieka, który codziennie staje na tym samym przystanku. Wydaje się jej, że go zna, nawet nadaje mu imię... Pytanie za sto punktów: skąd ja to znam?
     Zaczyna robić się jeszcze dziwniej, kiedy znajduje w szafie sukienkę, której nie kupiła a w kosmetyczce szminkę nie w jej kolorze... Może tyle z fabuły wam wystarczy.
     Nie bez powodu porównałam Idealną do Dziewczyny z pociągu. Zanim przeczytałam książkę Magdy Stachuli i oceniając ją tylko i wyłącznie po opisie stwierdziłam, że obydwie te pozycje łączą dwie kobiety z manią prześladowczą i nadal to utrzymuję. Chociaż główne wątki diametralnie się różnią, to zauważyłam niektóre uderzające wręcz podobieństwa.
     Nie jestem w stanie stwierdzić czy autorka inspirowała się Dziewczyną z pociągu, czy też nie. Jednak napis na książce głosi: "Dla fanów Dziewczyny z pociągu" właśnie. Niektórych może to odstręczyć, jednak mnie zachęciło. Jak wiecie, jestem fanką debiutu Pauli Hawkins. Wiadomo jednak, że ma tyle samo zwolenników, ile przeciwników. Mam wrażenie, że tych drugich jest nawet więcej.
     Na pierwsze miejsce wysuwa się wątek pociągu i jest on jednocześnie najbardziej charakterystyczny. Rachel codziennie podróżuje pociągiem i obserwuje pewną parę. Anita zaś robi niemal to samo, jednak z dystansu, siedząc sobie spokojnie w domu przed laptopem. Obie nadają imiona i wymyślają historie na temat obserwowanych ludzi.
     Obie też stają się częścią świata swoich "ofiar", że tak to ujmę. Trzeba przyznać, że na pomysł, że ktoś miałby mnie nieustannie inwigilować (chociaż ta osoba umarłaby z nudów) po plecach przechodzą ciarki.
     Drugi wątek: mania prześladowcza. Rachel jest alkoholiczką. Anita ma inny problem, ale obie w pewnym momencie zaczynają żyć "życiem" obcych dla siebie osób i nie jest to normalne.
     Przechodząc już do samej Idealnej i mojej opinii o zakończeniu, to w sumie się nie spodziewałam (jestem beznadziejna, ale o tym już wiecie) tego, co ostatecznie się okazało. Wątek niby nie oryginalny, ale Magda Stachula poprowadziła go w taki sposób, że pozornie kolejne wątki i punkty widzenia bohaterów nie mają ze sobą nic wspólnego. 
     W ogólnych rozrachunku Idealna wypada naprawdę dobrze. Książkę czytało mi się świetnie i byłam naprawdę zaangażowana w rozgrywające się wydarzenia. Oczywiście polecam i to chyba tyle ode mnie. Trzymajcie się cieplutko. Życzę wam udanego weekendu. Do napisania!

wtorek, 4 kwietnia 2017

"Sama się prosiła" Louise O'Neill

     Witam witam! Przychodzę dziś do was z książką bardzo trudną. Gdy tylko gdzieś mi mignęła to wiedziałam od razu, że ją kupię i przeczytam. Co dziwne, nie zauważyłam wcale, aby Sama się prosiła była jakoś specjalnie popularna. Na booktube widziałam bodaj jedną recenzję. Cóż, zapraszam.

Tytuł: Sama się prosiła
Tytuł oryginału: Asking for it
Autor: Louise O'Neill
Tłumaczenie: Anna Dobrzańska
Wydawca: Feeria Young
Data wydania: 11 stycznia 2017
Liczba stron: 344
Moja ocena: 10/10

      Pewnego dnia Emma O'Donovan zostaje znaleziona na progu swego domu. Nie pamięta, co się z nią stało i jak właściwie tam trafiła. Wie tylko, że była z przyjaciółkami na imprezie. Ten jeden wieczór już na zawsze zmienia jej życie.
    Mimo że to impreza jest przełomowym wydarzeniem w tej książce, Emmę poznajemy nieco wcześniej. Jest zwykłą nastolatką i PRZED porównywałam ją mocno do Alison z Pretty Little Liars. Osobom, które kiedykolwiek oglądały ten serial to wystarczy.
      Emma stoi na czele grupki najpopularniejszych dziewczyn w szkole. Powiedzmy sobie wprost: zachowuje się jak totalna suka. Niby się przyjaźni z dziewczynami, ale tak naprawdę im zazdrości. Wścieka się, kiedy ktoś nie zwraca na nią uwagi. Przecież jest najładniejsza z nich wszystkich więc bycie w centrum uwagi się jej należy.
     Nadchodzi wieczór pamiętnej imprezy. Emma zostaje z bratem a jej rodzice wyjeżdżają już nie pamiętam gdzie. Ubiera się w sukienkę, która więcej odsłania niż zasłania i wychodzi z domu. Teraz by się powiedziało, że to była naprawdę gruba impreza. Dziewczyna zaczyna flirtować ze sporo starszym od siebie Paulem, który ukradkiem podsuwa jej narkotyki. W pewnym momencie Emma ciągnie go do sypialni rodziców gospodarza w wiadomym celu. Później wychodzi z kolejnym chłopakiem i... urywa jej się film.
     Po opisie wydarzeń na tej imprezie wszystko we mnie krzyczało: DZIEWCZYNO! UBRAŁAŚ SIĘ JAK ZDZIRA, PIŁAŚ MNÓSTWO ALKOHOLU, UPRAWIAŁAŚ SEKS I BRAŁAŚ NARKOTYKI. CO TY SOBIE MYŚLAŁAŚ, DO CHOLERY?!
     Emma dochodzi do siebie i wraca do szkoły. Jej stałe miejsce w klasie okazuje się zajęte i nikt się do niej nie odzywa. Później na Facebooku pojawia się pewien profil a na nim zdjęcia... I to zmienia wszystko.
     Moim zdaniem autorka specjalnie uczyniła z Emmy osobę taką, a nie inną. Osobie grzecznej łatwiej byłoby współczuć. Łatwiej byłoby jej nie osądzać. Nawet kilkukrotnie jak echo w mojej głowie odbijały się słowa, że przecież sama się prosiła. No ewidentnie. Ale to nigdy nie jest takie proste. Przecież z jej ust nie padły słowa: "Ej chłopaki zgwałćcie mnie a zdjęcia wrzućcie do sieci."
     Była nieprzytomna, a ta nie daje nikomu prawa do takiego zwierzęcego zachowania. NIE. Ostatecznie wszyscy odsuwają się od Emmy a jej jedynym sojusznikiem zostaje brat. Nawet rodzice, RODZICE, przejmują się tylko swoją pozycją w społeczeństwie. Przecież najważniejsze jest, co ludzie powiedzą.
     Jako kobieta i feministka jestem oburzona. Żadna dziewczyna nie zasługuje na to, aby skrzywdzić ją w taki sposób. Kiedy słyszę z ust jakiegoś faceta, że dziewczyny same się proszą, to aż się we mnie gotuje.Ta historia jest autentyczna nie tylko dlatego, że takie rzeczy dzieją się cały czas, niestety, ale Louise dotarła do kobiet/dziewczyn zgwałconych i ze zlepków różnych historii stworzyła Sama się prosiła.
     Na tę historię nie można pozostać obojętnym. Ona jest wręcz jak pasożyt. Błyskawicznie przejmuje wszystkie myśli czytelnika. Myślałam o niej jeszcze długo po skończeniu lektury i nie mogłam znieść, że takie rzeczy się dzieją a ja nie mogę nic zrobić.
     Jak już wspominałam wyżej, byłam totalnie rozdarta. Chciałam z całej siły powstrzymać się od wydawania osądu, no bo kim ja jestem, aby to robić? Ale ta książka wręcz zmusza do analizowania. Czy była winna, czy nie była, czy się prosiła, czy jednak nie... Kłaniam się nisko autorce, naprawdę.
     Co do zakończenia, to złamało mi serce. Gdyby było inne pewnie nie dałabym tej książce dziesiątki, bo jest ono tak prawdziwe. Jednocześnie jednak złamało mi serce i sprawiło, że miałam ochotę rzucić tą książką o ścianę. TĘ KSIĄŻKĘ POWINIEN PRZECZYTAĆ KAŻDY. KAŻDY. AMEN.
     Polecam z całego serduszka, szczególnie młodym dziewczynom. Ten świat jest skurwysyński, nie ma czego ukrywać. Trzeba się pilnować i na siebie uważać, bo ludzie ze złymi zamiarami czają się na każdym kroku.
     Życzę wam dobrej nocy. Do napisania!