Witajcie kochani! Miałam przyjść dziś do was z recenzją. Uznałam jednak, że skoro mam w głowie jeszcze w miarę świeżą opinię o kilku ostatnio obejrzanych w kinie filmach, to dlaczego mam o nich nie napisać? Docelowo ten blog miał być o różnych dobrach kultury, ale że w swoim życiu głównie czytam, to temat główny moich postów skrystalizował się niejako sam.
Ostatnio wyszłam jednak z mojej czytelniczej nory (dziękuję Ci, Kasiu) i zaczęłam chodzić do kina. Osobiście uwielbiam kino, ale nie chodziłam do niego zbyt często. Musi się trafić film, który naprawdę mnie zainteresuje, abym się zdecydowała na mały wypad.
Czy jestem więc zadowolona z ostatnio obejrzanych filmów? Zapraszam!
Ciemniejsza strona Greya
Już od seansu pierwszej części wiedziałam, że pójdę do kina na kolejne. Ot, ze zwykłej ciekawości jak im to wyszło. Byłam w kropce, bo przyjaciółka, z którą docelowo miałam się na Greya wybrać była chwilowo nieosiągalna. Na szczęście któregoś wieczoru w pracy wypłynął temat tego filmu i koleżanka wyszła z inicjatywą (pozdrawiam Cię serdecznie, jeśli przypadkiem kiedyś będziesz to czytać), abyśmy do kina wybrały się razem. Moją dość szeroką opinię o książce możecie tutaj znaleźć, więc może o samej treści dokładnie wypowiadać się nie będę.
Co do samego filmu, to podoba mi się. Wizualnie jest naprawdę bardzo ładny! Kurczę, nie jestem zwolenniczką hejtowania dla zasady, więc powiem prawdę. Z kina wyszłyśmy bardzo zadowolone. Podczas seansu komentowałyśmy niektóre sceny na bieżąco. Uległam czarowi Jamiego Dornana, przyznaję. Uważam, że jest bardzo przystojnym aktorem i pasuje do roli Christiana.
Ogólnie filmy są lepsze od książek, bo nie słychać myśli Any ani nic nie jest zbyt rozwleczone. Co do Dakoty Johnson, to bardzo pasuje do roli Anastazji. Nawet czasami ma taki typowy dla niej wyraz twarzy (rozchylone usta, et cetera). Uważam też, że jest bardzo ładną dziewczyną. W filmie było wiele scen, kiedy miała na sobie piękne kreacje. Moim faworytem jest sukienka z przyjęcia urodzinowego Christiana. Czerwień niezwykle do niej pasuje.
Scenarzystom udało się coś, co nie udało się autorce. Mianowicie budowanie napięcia. Te sceny, kiedy gdzieś tam kątem oka można było było dostrzec Leilę były naprawdę fajne. Bardzo też się cieszę, że w scenie kiedy Leila wkrada się do Escali z pistoletem, Ana nie proponuje jej herbaty, co miało miejsce w książce. Dodam, że odwróciła się wtedy do niej plecami (do kobiety mierzącej do niej z pistoletu!!!). Cała historia była przedstawiona bardzo zgrabnie. Najbardziej podobały mi się kadry. Śliczne ujęcia, jak na przykład wtedy na jeziorze czy chociażby pokój z kwiatami na przyjęciu. Można było nacieszyć swe oczy i ja z tego skorzystałam z wielką przyjemnością. Obie z Kasią zgodnie uznałyśmy, że najbardziej podobała nam się scena, kiedy Christian się podciąga i można zaobserwować jego bardzo ładnie zarysowane mięśnie. Tak to jest, kiedy dwie singielki wybiorą się na film tego typu. Generalnie czasu nie zmarnowałam, a film obejrzeć polecam, zwłaszcza zamiast czytania książki.
Ghost in the shell
Żeby nie musieć siedzieć samej w kinie jak osoba niemająca życia towarzyskiego (zachowajmy chociaż pozory) posunęłam się niemal do szantażu. Od czego w końcu ma się siostrę, prawda? Wybrałyśmy chyba najgorszy z możliwych dni, bo lało jak z cebra, a my musiałyśmy stać w deszczu na przystanku. Jednak wypad był naprawdę miły, zaliczyłyśmy też wypad do maka.
Co ja mogę tutaj napisać? Jestem absolutnie i niezaprzeczalnie zachwycona i zakochana. Od razu powiem, że nie znam oryginału (w sensie filmu animowanego), więc nie miałam zgoła żadnych oczekiwań. Siedziałam kiedyś w tym "interesie". Czytywałam mangi, oglądałam anime. Jednak nie aż tak głęboko, aby zdążyć pożreć wszystkie klasyki. Mówi się trudno, pozycja leci do nadrobienia.
Krótko o fabule: film traktuje o Major. Major jest "mózgiem" umieszczonym w stworzonym ciele (stworzonym od początku do końca). Jest więc cyborgiem i działa w jednostce specjalnej zwanej Sekcja 9. Razem z grupą wybrańców wykonuje specjalne misje zlecone przez rząd. Pewnego dnia musi zlokalizować i zlikwidować groźnego hakera. I tutaj zaczyna robić się ciekawie...
Cieszę się bardzo, że w głównej roli obsadzili cudowną Scarlett. Ona jest tak cudowna, naprawdę. Pasuje mi do tej roli niesamowicie. Świetnie przedstawia swoją osobą główny problem tego filmu. Gdzie jest granica człowieczeństwa. Czy to dobry pomysł, aby ingerować technologicznie w ludzkie ciało, czy ma duszę, czy jest tylko i wyłącznie robotem, którym można sterować... Spotkałam się z opiniami ludzi narzekających na ledwo "liźnięcie" tych problemów.
Czego jednak można spodziewać się po ledwo dwugodzinnym filmie? Wiadomo, że nie będzie tam wszystkiego. Ja jednak jestem zadowolona w pełni z tego, co dostałam. Oprócz Major, do której definitywnie należy ten film, uwielbiam też Batou. Jest naprawdę genialny. Niejednokrotnie rozładowywał sytuację swoim humorem i naprawdę miło obserwowało się jego relację z Major.
Na uwagę zasługuje również wykonanie filmu samo w sobie. Kadry były niesamowite: jednocześnie mroczne i pełne barw. Twórcy ukazali świat pełen sprzeczności. Niby pełen świateł i technologicznych nowości, a jednocześnie da się odczuć, że jest pusty, czegoś w nim brakuje.
Zakończenie stanowi świetne preludium do sequela. Słyszałam, że film zarobił bardzo mało jak na ogólnie przyjęte standardy. Mam jednak nadzieję, że doczekamy się kontynuacji. Jakby co, jestem bardzo za i czekam! A samego Ghosta z pewnością jeszcze obejrzę.
Chata
Co do Chaty miałam niemałe obawy. Nie mogę powiedzieć, żebym broniła się rękami i nogami przed wyjściem do kina na ten film, ale jednak pewna doza rezerwy się we mnie zrodziła. Gdyby koleżanka mnie nie wyciągnęła, pewnie bym nie poszła. Zawsze starałam się pielęgnować otwarty umysł i nigdy się nie ograniczałam jeśli chodzi o konkretne gatunki książek tudzież filmów. Pomyślałam sobie ostatecznie: a dlaczego nie?
Chata jest dla mnie przede wszystkim wielkim zaskoczeniem. Wiedziałam tylko tyle, że jest książka. Ale nie wiedziałam o czym jest, nawet nie oglądałam zwiastuna. Poszłam więc do kina niejako "goła", jeśli chodzi o wiadomości. No i nie żałuję.
Mack jest spełnionym mężem i ojcem. Na początku filmu obserwujemy rodzinę rodem z obrazka. Idealna żona, idealne dzieci, zero problemów. Wszystko zmienia się, kiedy na biwaku znika najmłodsza córka Macka, Missy.
Nie jest to spoilerem, ponieważ zniknięcie dziewczynki nie jest wątkiem głównym filmu. W końcu okazuje się, że Missy zginęła. Cała rodzina pogrąża się w niewyobrażalnej rozpaczy. Mack, który powinien być opoką i wsparciem dla wszystkich, powoli wycofuje się w głąb siebie. Smutek i rozpacz ogarniają go coraz bardziej i bardziej.
Pewnego dnia w skrzynce na listy znajduje tajemniczy list, na który postanawia odpowiedzieć.
Film skłania do refleksji i niesamowicie gra na emocjach, co jest chyba najważniejsze. Pozwala zastanawiać się nad swoim życiem i nad Bożą miłością, której nie da się ogarnąć rozumem. Dość powiedzieć, że płakałam co jakiś czas, a ja generalnie nie płaczę nad książkami czy filmami właśnie. Ale ten film jest taki dobry, taki piękny i tak niesamowity, że nie dało się nie płakać. No nie dało się. Pozwala także zastanowić się nad swoim systemem wartości i czy wszystko jest w nim aby na pewno na właściwym miejscu. Polecam całym serduszkiem. Książki chyba nie będę czytać, bo Kasia (która czytała) mówiła, że ekranizacja przedstawiła wszystko co najlepsze, więc już chyba nie ma sensu.
Uff, rozpisałam się dzisiaj. No jest to coś innego i mam nadzieję, że wam się spodoba. W końcu życie to nie tylko książki a ja lubię systematyzować swoje opinie właśnie w taki sposób. Życzę wam moje misie spokojnych i zaczytanych (a jakże!) świąt. Nie bierzcie ze mnie przykładu i nie zamykajcie się w swoim pokoju tylko idźcie spędzać czas z rodziną. Do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz