Pora się spiąć i zacząć szybciej recenzować, bo stosik książek przeczytanych ciągle rośnie i rośnie. Co napełnia moje serce przeogromną radością, bo czytam dużo i szybko. Dzisiaj przychodzę do was z recenzją Fangirl, którą czytali już wszyscy, WSZYSCY oprócz mnie. Ale czy kogokolwiek to dziwi? Oczywiście musiała swoje odleżeć na półce. Niesłusznie oczywiście, bo Eleonorę & Parka kocham całym serduszkiem. Zapraszam!
Tytuł: Fangirl
Tytuł oryginału: Fangirl
Autor: Rainbow Rowell
Tłumaczenie: Magdalena Zielińska
Wydawca: Otwarte
Data wydania: 27 lipca 2015
Liczba stron: 380
Moja ocena: 10/10
Bliźniaczki Cather i Wren wyjeżdżają na studia. Do tej pory były nierozłączne, teraz jednak zaczyna dzielić je coraz więcej. Cath (która jest przy okazji główną bohaterką) tworzy fanfiction i jest typową tytułową i chyba największą w literaturze fangirl. Czas spędza głównie na pisaniu właśnie i jest generalnie aspołeczna - tak najkrócej mówiąc.
Wren jest jej przeciwieństwem. O ile obie dziewczyny naprawdę kochały serię o Simonie Snow (Wren nawet w pewnym momencie współtworzyła fanfiki z Cath), to Wren zaczęła traktować to jako dziecinne hobby i zaczyna naprawdę ostro korzystać z życia.
Jesteśmy świadkami życia dziewczyn w collegu. Cather nie chce porzucić swojej skorupki: nie wychodzi z pokoju z wyjątkiem wykładów i ciągle tworzy, tworzy i tworzy. Wren zaś do tego stopnia chciała iść naprzód, że nie chciała dzielić z bliźniaczką pokoju. Zaczyna imprezować i ignorować siostrę. Cath znowu została skazana na współlokatorkę Reagan, z którą na początku nawet nie rozmawia i na Leviego, który został dołączony niejako w pakiecie.
To by było na tyle, jeśli chodzi o fabułę. Gdyby Cath nie była fangirl, ta historia nie wyróżniała by się niczym. Rainbow Rowell zrobiła jednak coś, czego jeszcze nie było. Mianowicie opisała życie fanki. Zwykłej dziewczyny, która kocha książki nad życie. Która jest fanką do tego stopnia, że ma własnych fanów. Oczywiście miejscami niektóre sytuacje są dość przejaskrawione, co nie przeszkadza, a bardziej czyni całość po prostu lekką i zabawną.
Cath to dziewczyna, którą pokochałam od razu. Rozumiałam ją tak bardzo! Cather to ja - ja to Cather, łapiecie. Oczywiście z wyjątkiem jej chorobliwej aspołeczności, no bo bez przesady (to tak w domyśle). Natomiast im dalej w las, tym mniej ogarniałam Wren. Bo do cholery, nic nie tłumaczyło tego, aby tak totalnie odsunąć od siebie własną siostrę, która niczym jej nie zawiniła. Wkurzała mnie jak cholera. Za to w Fangirl jest jeden jasny punkcik. Moje kochane słoneczko, czyli Levi.
Powiedzcie mi, gdzie można znaleźć takiego Leviego, a ja tam się udam. Bez kitu. Nieproporcjonalnie wysoki, pachnący kawą Levi (pracował w Starbucks, elo) ukradł moje serce i go nie oddał. Jest tak uroczy, że to się czasami nie mieści w głowie. Chyba żaden inny bohater literacki, z którym do tej pory miałam do czynienia, nie prosił, aby czytano mu na głos fanfiki. Dodatkowo był totalnym nerdem i nosił koszule w kratę o ile dobrze pamiętam.
Co jeszcze mogę dodać? Ranbow Rowell kupiła mnie w całości. Kupię i przeczytam wszystko, co wydała do tej pory (no niestety jeszcze wszystkiego u siebie nie mam). Fangirl to miód na moje wiecznie głodne i nienasycone literatury serce. Kocham, uwielbiam i z pewnością jeszcze kiedyś powrócę. Na obecną chwilę trudno byłoby wskazać mi równie uroczą i słodką opowieść.
Życzę wam wszelakiej pomyślności przy okazji trwających jeszcze Świąt Wielkiej Nocy. Dużo czytajcie, pracujcie, rozwijajcie się. Do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz