sobota, 21 listopada 2015

"Wichrowe Wzgórza" Emily Bronte

     Witam was w ten ponury i niestety zaśnieżony dzień! Dzisiaj ponura atmosfera nas nie opuści, ponieważ chcę wam opowiedzieć o chyba pierwszym klasyku, po który sięgnęłam z własnej oraz nieprzymuszonej woli. W końcu po co omawiać w szkole przykładowo Wichrowe Wzgórza, skoro zamiast tego można katować uczniów dziełkami typu Ferdydurke. Podejrzewam, że autor podczas pisania tego po prostu zaćpał. Ale koniec o Gombrowiczu, ponieważ i tak tego nie zmęczę, nawet za milion lat.
     Zapraszam was do Wichrowych Wzgórz na przełomie XVIII i XIX wieku, gdzie pośród wrzosowisk snują się cienie, a zemsta czai się na każdym kroku. Cała historia rozpoczyna się, gdy w domostwie państwa Earnshaw pojawia się mała cygańska sierota. Dostał imię Heathcliff, które służyło mu również jako nazwisko. W domu nie spotyka się z miłym przyjęciem. Wydaje się, że jedynymi osobami, które są mu przychylne jest stary Earnshaw, jego córka Catherine oraz służąca Ellen Dean, która opowiada całą historię dzierżawcy Drozdowego Gniazda, panu Lockwoodowi. Brat Cathy, Hindley, pała do Heathcliffa nieskrywaną nienawiścią. Sytuacja w majątku nie jest zbyt dobra, jednak przyczyniła się do zrodzenia się uczucia. Uczucia najbardziej destrukcyjnego, z jakim spotkałam się w literaturze.
   Owszem, dawniej myśląc Wichrowe Wzgórza w moim mózgu zapalała się ostrzegawcza czerwona lampka: Uwaga, to typowy romans! Właśnie, nie jest nim, a ja się srogo pomyliłam. To przede wszystkim opowieść o sile zemsty, smutna, tragiczna, zasnuwająca serca drgającymi w ciemności cieniami. W historii tej jest coś takiego, co zmusza czytelnika do poznawania losów głównych bohaterów i pcha, kartka po kartce, do końca opowieści.
   Cała historia nabiera tragizmu i tempa, kiedy Heathcliff po latach wraca do Wichrowych Wzgórz. Gdzie się podziewał i jak zdobył majątek? Tego nie wiadomo. Stał się natomiast wykształconym, mrukliwym i ponurym człowiekiem. Co najgorsze, powziął straszliwą zemstę na wszystkich, którzy sprawili mu ból w przeszłości. Mimo zabiegów Nelly zakrada się do Catherine, która jest już wówczas panią Linton. Ci dwoje mogli być razem, jednak zmarnowali tę szansę. Heathcliff wyjechał, a Cathy rzuciła się w objęcia Edgara Lintona, z którym nigdy nie była naprawdę szczęśliwa. Może i mogłaby zaznać spokoju, ale nie pozwoliła jej na to wybuchowa natura. Stała się niewolnicą własnej wolności.
     Trudno potępiać wybór Catherine. Co by ją czekało, gdyby została z Heathcliffem, młodzieńcem bez majątku i bez wykształcenia? Wówczas takie kwestie nie pozostawały bez znaczenia. Wybrała majątek, wyrzekając się miłości. Kierowanie się rozumem jak widać nie zawsze jest właściwe.
     Nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć o Wichrowych Wzgórzach. Chcąc dodać coś jeszcze, musiałabym chyba zarzucić jakimś niewybaczalnym spoilerem, a tego bym wam zrobić nie chciała. To książka idealna na jesienną porę, doskonale wypełni wam długie wieczory.
     Na koniec zachęcam was do wybrania się w podróż do Anglii, odwiedzenia Wichrowych Wzgórz oraz zagłębienia się w tę opowieść. Myślę, że nie będziecie zawiedzeni. Cieszę się również, że upolowałam tę książkę w pięknej kwiatowej okładce. Chociaż może i nie do końca pasuje do klimatu powieści. Do napisania!

sobota, 7 listopada 2015

"Przeznaczeni" Holly Bourne

     Cześć wszystkim! Dzisiaj z przyjemnością przychodzę do was z recenzją książki, która mnie zauroczyła. Książki, która złamała mi serce. Książki, którą miałam ochotę rzucić o ścianę po jej lekturze.
     Ile człowiek powinien poświęcić w imię prawdziwej miłości?
Poppy to zwyczajna siedemnastolatka. Można powiedzieć, że aż nazbyt dojrzała i zgorzkniała jak na swój wiek. Cyniczna i sarkastyczna, nie wierzy w prawdziwą miłość. Pewnego weekendu razem z przyjaciółkami (Amandą, Lizzie i Ruth) postanawia wybrać się na koncert zespołu, który zwie się Nerwobóle. W mieście, gdzie mieszka Poppy właściwie nic ciekawego oprócz koncertów się nie dzieje, więc dziewczyny są częstymi gośćmi klubu, gdzie zapraszane są kapele. Poppy cierpi na tajemniczą przypadłość. W najmniej oczekiwanych momentach ma ataki paniki i mdleje. Nie ma nad tym kontroli, nie wie także, skąd wzięła się jej "choroba". Tego wieczoru, kiedy Nerwobóle byli na scenie, stało się coś niezwykłego. Noe, gitarzysta, spośród całej widowni i rozhisteryzowanych dziewczyn spostrzega w tłumie właśnie ją, Poppy i zaczyna wpatrywać się w nią jak w transie. W tej samej chwili nastąpiło spięcie i na scenie padł wzmacniacz. Dziewczyna nie wytrzymuje w tłumie i przeżywa kolejny atak paniki. Przestraszone przyjaciółki wyciągają ją z klubu i przed budynkiem starają się ją ocucić. Ku konsternacji Poppy, stanął przed nią Noe. Do zawarcia bliższej znajomości nie zachęciła Poppy opinia o Noem, która niestety po części jest prawdziwa. Co ciekawe, mniej więcej w tym samym czasie, w którym u Popy zaczęły się napady paniki, Noe popadł w depresję. Zbyła go szorstką odzywką, co nie zniechęciło chłopaka, który cały czas usilnie próbował się do niej zbliżyć.
     Dlaczego?
No właśnie, i tutaj akcja nam przyspiesza i staje się bardziej zawikłana. Czytelnik nagle przenosi się do ukrytego laboratorium, gdzie Anita Beaumont, naukowiec bez serca, razem z rzeszą innych uczonych bada ludzi, którzy są sobie... przeznaczeni. Spośród miłości, którą określają tylko impulsami wysyłanymi przez mózg, zdarzają się przypadki tego prawdziwego uczucia. Niestety, wzajemne oddziaływanie na siebie przeznaczonych może doprowadzić do katastrofy.
     Noe i Poppy nie mogą być razem. Naukowcy nie mogli dopuścić do zagłady ludzkości. Chociaż tak bardzo do siebie pasowali, to uczucie było z góry skazane na śmierć. Holly Bourne postanowiła bez litości podeptać wrażliwe czytelnicze serca. No bo pomyślcie sami, idealna para, a zostali tak brutalnie rozdzieleni. Właśnie to jest w tej historii najbardziej okrutne. Zostali skazani za życie bez siebie, które oznaczało dla nich cierpienie i pustkę, której nie będą w stanie już niczym  wypełnić.
     Sięgając po tę książkę miałam wrażenie, że będzie to typowy słodki romans z happy endem. Myliłam się i w pewnym sensie nie czuję się oszukana czy rozczarowana. To jest coś innego, świeżego. I chociaż naprawdę miałam ochotę pod koniec książki kilnąć autorkę to zakończenie naprawdę satysfakcjonuje. Happy end po wszystkich wydarzeniach byłby sztuczny i nie na miejscu. W zamian za romansidło dostałam słodko-gorzką historię, która nie jest tylko płytką opowieścią o nastoletniej miłości.
     Czasami mimo najlepszych chęci miłość nie ma prawa bytu i nie może się szczęśliwie dopełnić. Co mogę jeszcze dodać? Wasze serca zostaną wyrwane z waszych piersi i podeptane, a następnie licho poskładane w całość, ale polecam wam serdecznie. Przeznaczeni to książka, po którą warto sięgnąć. Warto się w niej zaczytać i chociaż przez chwilę trwać w przekonaniu, że wszystko dobrze się skończy. "Widzimy się" w następnej notce! Trzymajcie się i do napisania!