Cały świat już niemal przestał się zachwycać Trylogią Czasu, a ja dopiero teraz... no dobra, miesiąc temu, się nią zainteresowałam. Lata temu miałam okazję kupić całą serię na raz i szkoda, że tego nie zrobiłam. W końcu teraz z dostępnością do tych cudeniek nie jest za dobrze. Ja się już chyba z Wydawnictwem Egmont na powrót nie polubię. Obecnie, po przeczytaniu 2/3 Zieleni Szmaragdu widziałabym tę trylogię bardzo chętnie w swoim zbiorze. Przejdźmy jednak do meritum.
Tytuł: Czerwień rubinu
Tytuł oryginału: Rubinrot
Autor: Kerstin Gier
Tłumaczenie: Agata Janiszewska
Wydawca: Egmont Polska
Rok: 2011
Liczba stron: 344
Moja ocena: 9/10
Szesnastoletnia Gwendolyn Shepherd wiedzie spokojne, normalne życie. Uczęszcza do liceum i przyjaźni się z Leslie, która jest jej najlepszą a zarazem jedyną przyjaciółką. Mieszka w starej londyńskiej rezydencji z lady Aristą (babką), cioteczną babką Maddy, ciotką Glendą, kuzynką Charlotte, mamą Grace oraz młodszym rodzeństwem - Caroline i Nickiem. Mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam. Ach, jest jeszcze pan kamerdyner, którego imienia zapewne nie potrafiłabym poprawnie zapisać.
Kobiety z rodu Montrose mają pewną nietypową zdolność, że się tak wyrażę. Jeśli dana osoba urodziła się wybranego dnia (chyba 7 października) istnieje duże prawdopodobieństwo, że odziedziczy gen podróży w czasie.
Nic jednak nie jest takie proste, bowiem podróżnicy w czasie są zmuszeni przynależeć do tajemnego stowarzyszenia, zostać wczytani do chronografu, poddawać się elapsji i uczestniczyć w nierzadko niebezpiecznych misjach...
Charlotte ma zostać dwunastą a zarazem ostatnią członkinią kręgu i wszyscy tylko czekają aż gen się ujawni i wyruszy w swoją pierwszą, niekontrolowaną podróż w czasie. Od dziecka uczyła się historii i przeróżnych umiejętności, które w zamierzeniu miały jej się przydać podczas przeskoków do przeszłości.
Jak się okazało (co wcale nie jest spoilerem ani też nie jest specjalnie zaskakujące, ponieważ de facto dzieje się na samym początku powieści) to nie Charlotte, a kompletnie nieprzygotowana i trzymana z daleka od wszystkiego co związane z podróżami w czasie Gwendolyn odziedziczyła rzeczony gen.
Główna bohaterka zostaje wciągnięta w całkiem obcy dla siebie świat. Wszyscy dookoła załamują ręce nad jej nieprzygotowaniem i uważają ją za głupią ignorantkę. Jedno jest pewne: zaczyna się niesamowita przygoda...
Na początku uważałam, że Czerwień rubinu kompletnie mnie nie wciągnie i mnie rozczaruje. Niektórzy mają niechęć do rzucania się na zachwalane zewsząd tytuły i zdecydowanie jestem jedną z tych osób. Musi upłynąć trochę wody, żebym sięgnęła po dany tytuł. Z lekkim wahaniem, ale jednak. Wystarczy spojrzeć chociażby na Szklany tron, Niezgodną czy chociażby Igrzyska Śmierci. Prolog namieszał mi w głowie. Nie wiedziałam kompletnie o co chodzi, ale zakładam, że było to zamierzone i miało intrygować czytelnika.
Gdy już zostałam wciągnięta przez ten niesamowicie wykreowany świat i wiedziałam, że przepadłam na dobre, książka po prostu się skończyła. Jest bardzo króciutka i mam wrażenie, że autorka nie wykorzystała w pełni potencjału swojej historii. Mogła rozwinąć lepiej niektóre wątki, bo niektóre z nich zostały ledwo liźnięte, a ja niemal umierałam z niedosytu i niezaspokojonej ciekawości.
Szczerze polubiłam Gwendolyn. Spodobał mi się jej butny charakter oraz to, że nie wypełniała ślepo rozkazów, które zaczęła słyszeć niemal z każdej strony. Zawsze starała się postąpić właściwie i poznać na własną rękę morze tajemnic, jakie zostało przed nią zatajone. Nie ufa nikomu, kwestionuje wszystko... I co najważniejsze: ANI RAZU MNIE NIE ZIRYTOWAŁA, co zdarza się nader rzadko.
Charlotte tudzież Charlotta to chyba najbardziej denerwująca bohaterka świata. Nie przepuszcza żadnej okazji aby dokuczyć Gwen i zaznaczyć swoją wyższość. Tak naprawdę jest zazdrosna, ale maskuje to zachowując się jak suka. No nazywajmy rzeczy po imieniu. W dodatku jest ruda i naprawdę miałam ochotę wziąć te jej miedziane idealne loki i tak za nie pociągnąć. MOCNO.
Gideon, cóż... Jest Gideonem, czyli odpowiednikiem tych wszystkich idealnych chłopców z innych serii. Zauroczył mnie tak samo jak rzesza innych męskich bohaterów. Jego relacja z Gwendolyn jest naprawdę słodka. Równocześnie coś się dzieje i nie dzieje się nic. Wszystko jest tak niejasne, że aż mnie to momentami bolało. Gwen potrafiła mu się odgryźć i go obrazić kiedy uważała, że sytuacja tego wymaga i nie była jak inne rozmemłane, zakochane nastolatki.
Nie oceniłam Czerwieni rubinu maksymalnie, ponieważ jak już wspominałam wyżej autorka mogła wyciągnąć z tej historii więcej i wnieść się ponad romans z interesującymi wydarzeniami w tle. Te książki są zdecydowanie za krótkie! Oczywiście polecam z całego serca. Dodam też, że są idealne do czytania w trasie, bo ja je właśnie pochłaniam z drodze do i z pracy (z przyczyn praktycznych przede wszystkim. Nie uśmiecha mi się taszczyć jakiegoś grubego tomiszcza w torebce, a czytnik zajmuje naprawdę mało miejsca).
Życzę wam udanej reszty dnia. Do napisania!
Co prawda u nas również nie było maksymalnie, ale 9/10 jest jak najbardziej zasłużone - przemyślana fabuła, dość ciekawe mieszanie epok i stylów, a przede wszystkim jest "ta moc" żeby czytać dalej. A wiemy już to z perspektywy przeczytanej już całej Trylogii Czasu. Chociaż faktycznie, postacie czasem są nadto szablonowe, ale m.in. za to literaturę młodzieżową lubimy ;-) Warto się wciągnąć w tę serię...
OdpowiedzUsuńpozdrawiamy!
MoznaPrzeczytac.pl