Cześć wszystkim! Pora powrócić do życia i do blogowania. Pobyt na krótkich wakacjach był cudowny, ale jak wiadomo - wszystko co dobre szybko musi się zakończyć. Zapraszam was więc na recenzję drugiego tomu Igrzysk Śmierci autorstwa Suzanne Collins. Książka jest bardzo mocną konkurencją dla pierwszego tomu, jeśli można to tak określić. Więc sławne "przekleństwo drugiego tomu" nie dotknęło Suzanne Collins.
Siedemdziesiąte czwarte Głodowe Igrzyska zakończyły się zwycięstwem Katniss i Peety. Jest to o tyle niezwykłe, o ile nigdy nie było dwóch zwycięzców. Odważna szesnastolatka postawiła wszystko na jedną kartę, stawiając ultimatum Kapitolowi: albo pozwolą powrócić do domu jej i Peecie, albo nie wyłonią wśród nich zwycięzcy.
Nastolatkowie wrócili do Dwunastego Dystryktu, gdzie starali się powrócić do normalnego życia. Wraz z rodzinami zamieszkali w nowych domach. Mają też pod dostatkiem pieniędzy oraz jedzenia, co jest dla nich absolutną nowością. Katniss wybiera się do lasu, aby wypełnić sobie dni. Wspiera swoich znajomych z Ćwieka i stara się odnowić kontakty z Gale'em, które są ograniczone z racji tego, że chłopak pracuje w kopalni. Regularnie kontaktuje się z Cinną, pilnuje, aby Haymitch nie zapił się na śmierć i... zdaje się unikać Peety.
Muszą jednak znowu stanąć przed kamerami. Oraz udawać kochanków na oczach całego kraju, oczywiście. Zbliża się bowiem tak zwane Tournee Zwycięzców, kiedy to laureaci, że się tak wyrażę, odwiedzają wszystkie dystrykty oraz Kapitol. Podczas wizyty w Jedenastym (chyba...) Dystrykcie Katniss niechcący robi coś, co zakrawa na podżeganie do buntu.
Rozpoczęła się kolejna gra. Kolejna gra o życie, w której po drugiej strony przysłowiowej szachownicy zasiada prezydent Snow, który jest w stanie zagrozić wszystkim, których kocha Katniss.
Zbliżają się kolejne Igrzyska, tym razem Ćwierćwiecze Poskromienia. Co piętnaście lat organizatorzy szykują coś specjalnego ku uciesze złaknionej krwi publiczności...
Cała trylogia jest bardzo niepokojąca ze względu na swój realny charakter. Kto wie, czy kiedyś w nieokreślonej przyszłości dyktatorom nie przyjdzie na myśl dość oryginalny pomysł, aby trzymać w ryzach swoich poddanych?
Władze Kapitolu nie dają zapomnieć o tym, że tak naprawdę Głodowe Igrzyska nigdy się nie kończą.
W pierścieniu ognia kompletnie mnie oczarowała, kupiła mnie i nie wypuściła ze swoich objęć, dopóki nie odwróciłam ostatniej strony.
Prezydent Snow stara się zgasić iskrę buntu w zarodku, ale nie jest to takie łatwe, skoro żywy symbol rewolucji wygrał Igrzyska, żyje i ma się dobrze. Jesteśmy świadkami powoli rosnącego buntu. Nic dziwnego, że ludzie mają dość posyłania swoich dzieci na rzeż i chcą raz na zawsze skończyć z tym widowiskiem i obalić bezwzględną władzę.
Myślę, że nie muszę nic więcej dodawać. Suzanne Collins to już praktycznie markowe nazwisko, a ja być może kiedyś sięgnę po jej inne książki. Nie ma wątpliwości, że Igrzyska Śmierci zajęły wysokie miejsce na liście najlepszych przeczytanych przeze mnie książek (a było ich naprawdę bardzo wiele).
Oczywiście polecam wam bardzo, bardzo gorąco. Jeśli jeszcze nie czytaliście trylogii Suzanne Collins, nie czekajcie dłużej. Naprawdę, wystarczy, że ja czekałam tyle lat. Cóż, na razie żegnam się z wami. Do napisania!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz