niedziela, 8 maja 2016

"Szukając Alaski" John Green

     Jeszcze nie tak dawno na wzmiankę o książkach osławionego Johna Greena reagowałam ze sporą dawką sceptycyzmu. Uprzedziłam się do jego książek po obejrzeniu filmu na podstawie Papierowych miast który jest tak koszmarny, że nawet szkoda o nim pisać. Oczywiście nie powinnam była tego robić, no ale zrobiłam. Żyje się dalej, prawda? Dodam, że już raczej nie złamię mojej żelaznej zasady głoszącej, że czytam książkę przed obejrzeniem jej ekranizacji. Nigdy odwrotnie! Prędzej przeboleję fakt, że zawiodłam się na filmie, niż zniszczyłam sobie przyjemność płynącą z poznania książkowej historii. 
     Powiedzmy, że w jakimś stopniu się zrehabilitowałam, ponieważ przeczytałam Szukając Alaski i dałam tym samym szansę książkom Greena. W chwili obecnej, kiedy przez słuchawki sączy mi się cudowna muzyka zespołu Chvrches, jestem przekonana, że z prozą wyżej wymienionego pana będę jeszcze miała do czynienia! Na litość, przecież dałam szansę nawet niezliczonej ilości twarzom pewnego antypatycznego pana. Więc dlaczegóż miałabym odrzucać Johna Greena? 

     Teraz należałoby pozdrowić moją wspaniałą i nieocenioną przyjaciółkę (co też zresztą właśnie czynię), która podesłała mi egzemplarz rzeczonej książki, abym wreszcie ją przeczytała. Dzięki Tobie miałam okazję przeczytać kolejną dobrą powieść. Dziękuję! 
     To był właściwie taki rodzaj wyzwania. Ona miała przeczytać Dary Anioła, a ja Szukając Alaski, serię Gone oraz serię Jutro. No i powiedzcie mi moi drodzy, gdzie tu sprawiedliwość? Ona dostała sześć książek, ja siedemnaście!
     Przechodząc do meritum, poznajemy Milesa Haltera. Nastolatka, licealistę, wyobcowanego nerda. Zaznaczę, że zdołał zaskarbić sobie moją sympatię. Wiecie, lubi książki i nawet zapamiętuje ostatnie słowa różnych sławnych ludzi! Też byście tak chcieli, nie mówcie, że nie. Miles, dalej zwany Kluchą, ma dosyć swojego życia, braku przyjaciół i wyrusza na poszukiwanie swojego Wielkiego Być Może. Czym jest, musicie odkryć sami, ponieważ dla każdego z was może być czym innym. Tak trafia do szkoły z internatem, która zmienia jego życie. Culver Creek, upalna Alabama, alkohol, szkolne problemy, nauka, dowcipy... Co najważniejsze: zyskanie PRZYJACIÓŁ. Życie naszego głównego bohatera zmienia się praktycznie pod każdym względem.
     Nadeszła pora na przedstawienie najjaśniejszej gwiazdy tej powieści, Alaski Young. Niesamowicie seksowna, odważna, feministyczna, kochająca książki. Czego można więcej chcieć od kobiecej bohaterki? Do licha, tworzy nawet swoją bibliotekę życia jak ja, więc byśmy się jakoś dogadały. Nie zarzucę soczystym spoilerem kiedy napiszę, że zawróciła w głowie Milesowi, który przecież do tej pory mało doświadczył w życiu. Cóż, udało mi się streścić dla was z grubsza fabułę. Nie jest specjalnie oryginalna, ale zdecydowanie ma swój urok.
     Osobiście czytało mi się ją świetnie i również moje oko mogło się nacieszyć. Spójrzcie tylko, w jaki sposób książki Greena są wydawane w Polsce! Są dużo lepsze od wydań zagranicznych, co sprawia, że chce się je mieć wszystkie. Obawiam się, że będę je mieć. Aż w końcu zabraknie mi w pokoju miejsca na książki...
     Historia nie jest odkrywcza ani nawet oryginalna, ale nie o to w tej książce chodzi. Znajdziecie w niej głębszy sens, którym jest poznawanie siebie, szukanie własnego miejsca w świecie oraz radzenie sobie z przeszłością.
     Książka bardzo mi się podobała. Styl Johna Greena jest lekki i przyjemny. Największym plusem Szukając Alaski jest różnorodność. Przechodzimy w momencie od śmiechów-chichów do poważnych scen. Co do samego humoru, to jest on niesamowity! Cięty i inteligentny. Zdarzało mi się zaśmiać kilka razy na głos, co ostatnio miało miejsce, kiedy czytałam trylogię diabelsko-anielską Katarzyny Bereniki Miszczuk. 
     Jest jeszcze Alaska, która mnie kupiła. Chociaż jej zachowanie bywa skrajne; przechodzi płynnie od płaczu do śmiechu, od osobowości twardej kobiety do uczuciowej dziewczyny, która potrzebuje ciepła, miłości i zrozumienia.
     Nie mogę nie odnieść się do porównania Szukając Alaski z Buszującym w zbożu J. D. Salingera. Jest nieco na wyrost. Historia Holdena jest głęboka sama w sobie. Nie rozumiemy jego zachowania, nigdy nie wiadomo, z czym wyskoczy i co się wydarzy. Jest sfiksowany i zachowuje się nielogicznie. Bardzo cenię historię, jaką przedstawił nam Salinger. Mimo wszystko ma większą wartość literacką niż Szukając Alaski oraz niesie głębsze przesłanie. Ludzie, no nie porównujmy ogólnie cenionych klasyków do powieści, która dopiero przeciera literackie szlaki.
     Podsumowując, Szukając Alaski to świetna książka, którą gorąco wam polecam. JEDNAK Buszujący w zbożu pozostaje kilka poziomów wyżej. Sięgnijcie po obie powieści, żeby w razie czego mieć porównanie, chociaż nie ma czego porównywać. Wymazałabym to porównanie z tyłu okładki. Ujmuje znaczenia Salingerowi, kurczę no!
     Ode mnie to już wszystko. Myślę, że spisałam wszystkie przemyślenia, jakie miałam podczas lektury Szukając Alaski. Wam życzę kolorowych snów. Do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz