środa, 13 kwietnia 2016

"Miasto upadłych aniołów" Cassandra Clare

     Witajcie moi kochani! Jak już widzicie po tytule, mam dla was recenzję kolejnego tomu moich ukochanych Darów Anioła. To seria, którą traktuję bezkrytycznie, uwielbiam bohaterów wykreowanych przez panią Clare... Co do samej autorki, należą się jej ukłony do samej ziemi. Za to, co stworzyła, i co wyprawia z niejednym czytelniczym sercem. Nie ma co ukrywać, te książki nieźle zagrają wam na uczuciach, na nosie też... Występuje w nich pełno zwrotów akcji, niejednokrotnie zapytacie siebie: "O nie! To się nie dzieje! Co ta kobieta nawyprawiała?!" Nie można ukrywać, że Świat Cieni to brutalny świat ("twarde prawo, ale prawo"). Nocni Łowcy na co dzień ryzykują życia, często je tracą podczas honorowej walki z demonami. W każdej chwili ktoś może zostać pozbawiony bliskiej mu osoby. Jeśli czytaliście Miasto szkła to wiecie prawdopodobnie, o czym mówię. Jeśli zaś nie czytaliście, odsyłam was do recenzji poprzednich tomów Darów Anioła

     Na początku może zaznaczę, z czym mam problem, kiedy patrzę i zaglądam do tomu IV. Nie chodzi o fabułę czy poszczególne wątki, ale o samo przygotowanie polskiego wydania. Oczywiście cieszę się, że seria Cassandry Clare doczekała się w naszym kraju oryginalnych, amerykańskich okładek. Tamte są straszne i postawienie na minimalizm im nie posłużyło. Tak więc, sprawa pierwsza, to odmiana imienia Jace'a. Właśnie, Jace'a, nie Jace'ego, Jace'emu... Kto na to pozwolił? Przy lekturze będzie was to razić w oczy, więc przygotujcie się, bo z uporem maniaka odmiana jest niepoprawna do ostatnich stron powieści. Tak więc Jace został... Jace'im (chyba...). 
   Druga sprawa dotyczy samej okładki, bo, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia kto u licha stoi obok Clary. Wiecie, czarne włosy, luźne ubranie i strzały generalnie pasują do Aleca. Ale Alec nie nosił bransoletki, a nosił ją kto inny... Nie powiem wam kto, bo to będzie dużo spoiler a ja mimo wszystko będę się starała je omijać. 
     Dobrze więc, przejdźmy do fabuły. Wydaje się, że po bitwie na równinie Brocelind wszystko wróciło do normy. Lightoodowie oraz pozostali bohaterowie powrócili do Nowego Jorku. Clary nareszcie może nazywać Jace'a swoim chłopakiem oraz zaczyna szkolenie Nocnego Łowcy. Alec i Magnus wybrali się na małą wycieczkę po świecie. Simon z ciapowatego przyjaciela Clary stał się dość znaczącą postacią. Złożyły się na to trzy czynniki: wampiryzm, możliwość chodzenia w słońcu oraz dodatek w postaci Znaku Kaina na czole. Nikt nie może go tknąć bez poniesienia siedmiokrotnej pomsty. Znaczy to tyle, że osoba atakująca zmieni się w bryłkę soli. Niezbyt zachęcające, prawda?
     Pozorna sielanka kończy się, kiedy Jace zaczyna powoli odsuwać się od Clary. Dręczą go koszmary, w których krzywdzi swoją ukochaną. Simon spotyka się z dwoma dziewczynami i żadna nie wie o tej drugiej. W mieście pojawił się tajemniczy Kyle, a Chodzącego za Dnia zaczynają atakować zakapturzeni ludzie... Jak widać, życie bohaterów się skomplikowało. 
     Dlaczego Jace stał się swoim cieniem? Kim są atakujący Simona i czego chcą? Jaką tajemnicę skrywa Kyle? Jaką rolę w historii odegra trzynastoletnia Maureen i w końcu: kto i dlaczego morduje Nocnych Łowców? 
     Na te pytanie odpowiedź znajdziecie sięgając po Miasto upadłych aniołów. Jak dla mnie czwarta część cyklu była tak samo dobra, jak poprzednie oraz nie mniej ekscytująca. Jeśli chodzi o wielki finał, to do samego końca miałam nadzieję, że jednak wszystko potoczy się inaczej. Cóż, jak na Cassandrę Clare przystało, to sprzedała tutaj taki zwrot akcji już na samym końcu, że musiałam zbierać szczękę z podłogi. 
     Między innymi to jest wspaniałe w serii Dary Anioła. To emocjonalny roller coaster. Czytelnik nigdy nie wie, kiedy zostanie zaskoczony, kiedy jego serce zostanie złamane... Cassandra Clare nie szczędzi nam smaczków w postaci zabawnych scen, czy dialogów. Podoba mi się przemiana Clary. Może nie stała się mniej rozhukana i lekkomyślna, ale trening przyniósł rezultat i wreszcie umie o siebie zadbać oraz skopać tyłek niejednemu demonowi. Podoba mi się także zabieg, jaki wprowadziła Cassandra Clare. Część historii poznajemy z punktu widzenia Jace'a oraz Simona, co bardzo, ale to bardzo mnie cieszy. Jak wiecie, oddałam serce Jace'owi (nie Jace'emu!) i bardzo polubiłam Simona. Autorka nie potraktowała go po macoszemu i umieściła go na ważnym miejscu w swojej historii. Jestem bardzo na tak, jeśli chodzi o tę powieść.
     Was oczywiście gorąco zachęcam do lektury całej serii Dary Anioła, bo warto jak diabli. Naprawdę. Jeśli lubicie wątki fantastyczne, nie odrzuca was magia oraz nieco skomplikowane relacje między bohaterami, naszpikowanie zwrotami akcji, to seria wykreowana przez Cassandrę Clare jest zdecydowania dla was! Strony będą umykać wam spod palców - to mogę jako pożeraczka książek wam zagwarantować. 
     To na razie wszystko ode mnie. Więc żegnam się z wami i uciekam do lektury Miasta niebiańskiego ognia. Na razie wszystko, co mogę powiedzieć o ostatniej części, że jest REWELACYJNA. Do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz