czwartek, 7 września 2017

"Pokolenie Ikea" Piotr C. Jestem wściekła...

     Cześć, cześć, kochani! Postanowiłam skorzystać z okazji i napisać dla was obiecaną mięsną recenzję (ha, ha). Przez najbliższe dni nie będę miała raczej czasu na publikowanie postów, więc robię to dzisiaj podwójnie. Tytuł chyba mówi sam za siebie. Wiecie już, nad jakim "tworem literackim" (a tfu!) będę się dzisiaj pastwić. Nie przedłużając, zapraszam!

Tytuł: Pokolenie Ikea
Autor: Piotr C. (czy jakkolwiek się tam naprawdę nazywa...)
Wydawca: Novae Res
Data wydania: 30 maja 2012
Liczba stron: 194 (chwalę niebiosa, że tylko tyle)
Moja ocena: 1/10

     O Pokoleniu Ikea słyszałam oczywiście już dawno, dawno temu. Jednak za cholerę nie potrafiłam powiedzieć o czym ta książka jest. Przyznaję, opis brzmi obiecująco i po zerknięciu na tylną okładkę (front pozostawię może bez komentarza) naprawdę miałam ochotę to przeczytać.
     Była swego czasu na umbrelli w empiku. Pomyślałam sobie: czemu nie? Piętnaście złotych to jeszcze nie majątek i przekonam się wreszcie, o co chodzi. Gośka, Gośka, czy ty się nigdy nie nauczysz?! Grey cię nie nauczył?! Wystarczyło zajrzeć na tragiczne oceny na lubimyczytac.pl.
     Najpierw napiszę, o czym według mnie było Pokolenie Ikea po zapoznaniu się z opisem zaledwie. Jak już pisałam powyżej, był interesujący. Myślałam, że dostanę ostrą satyrę na współczesne społeczeństwo. Inteligentną, może nieco okraszoną dowcipem.
     O czym naprawdę jest Pokolenie Ikea? Opisem życia trzydziestoletniej męskiej świni, korpo-szczura próbującego pociągnąć ze sobą na dno jak największą liczbę osób. Chciałam być polską Matką Teresą i jakoś rozgrzeszyć tego człowieka. Myślałam, że wyczuję między wierszami autokrytykę. Że, nie wiem, uznam, że może żałuje kierunku, w jakim poszło jego życie? Ha, ha! NIE.
     Piotr C., gdyż tak na samym początku się przedstawia, tkwi po uszy w gównie. Jego życie to bumerang. Zawsze wraca w to samo miejsce, zupełnie jak nasz główny bohater. Czarny (brawo za enigmatyczny przydomek, wow) dzieli swój czas pomiędzy pracę w korporacji, której wyraźnie nie lubi. Którą wyobrażał sobie inaczej i się rozczarował. Po pracy wychodzi na miasto wyrywać panienki. Oto Piotr C.! Uważający się za boga seksu, skończony dupek, którego kręgosłup moralny już dawno obrócił się w proch i pył.
     O definicje z początku książki uważam za w miarę trafne i aktualne, to im dalej w treść, tym gorzej. Piotrek opisuje swoją monotonną codzienność. Ot, tu praca, tu zaliczenie kolejnej cycatej panienki. Bo trzeba wspomnieć, że dla niego kobieta nie mająca czym oddychać, to nie kobieta. Idealny przykład: jego koleżanka z pracy, zwana Olgą. Wiemy o niej w sumie tyle, że ma małe piersi, bo tylko na to zwraca uwagę autor. NO JASNY SZLAG MNIE TRAFIA. Nawet nie zauważa, że jest w nim zakochana, ZAKOCHANA, bo ma mały biust co od razu ją skreśla. Co z tego, że w porównaniu do tego kretyna potrafi myśleć? AAAAAAAAAAAAA.
     Dziewczyny, czy tylko ja jestem wściekła? Tylko ja czuję się oburzona? Nic dziwnego, że ten gostek się ukrywa pod fałszywym nazwiskiem bo na pewno dostałby wpierdol od słusznie oburzonych feministek. Krew mnie zalewała, kiedy czytałam o jego kolejnych podbojach. Że już nie wspomnę, że wyleciałby z pracy na zbity ryj za określenie swojej kancelarii mianem (niedokładny cytat) KUTAS & KUTAS & ZŁAMANY CHUJ. Hmm... czy ja czytam wywody dzieciaka z podstawówki czy dorosłego mężczyzny? Bo nie jestem już pewna.
     Po osobie, która, jak się okazało, prowadzi poczytnego bloga, spodziewałabym się jako-tako klejącego się stylu i inteligentnego języka. Znowu dostałam kopniaka w twarz, gdyż Czarny uznał, że będzie się posługiwał słownictwem rodem z rynsztoka okraszonego sporą dawką łaciny podwórkowej. Sama tutaj przeklinam, ale inaczej zwyczajnie się nie da. Nie da.
     Nie bardzo też ogarniam sens napisania tej "książki". Poza kasą, która musiała się sypać, rzecz jasna. Więc uznaję, że powstała bez sensu. Jest jeszcze to mające niby trzymać w napięciu zakończenie. Powiedzcie mi, który facet dyma (bo już ładniej nie powiem, sorry) jakąś dziewczynę w łazience swojej przyjaciółki? I to jeszcze w momencie, kiedy ona zdecydowała się wyznać mu uczucie. Bardziej romantycznej sceny nie czytałam nigdzie, powiem wam. SERIO, KURWA, SERIO?! Współczuję tej Oldze czy jak jej tam, naprawdę.
     Chcę wierzyć, że nie wszyscy faceci tacy są. Chociaż w świecie Piotrka C., owszem, wszyscy faceci co do jednego to obrzydliwe, szowinistyczne świnie. Moment, w którym natknęłam się na cytat brzmiący mniej-więcej tak: "Zamek, który można otworzyć każdym kluczem jest do dupy. Natomiast Klucz, który otwiera wszystkie zamki jest świetny", przelał czarę goryczy. 
     Czym prędzej pozbyłam się tego czegoś z domu. Miałam w sumie spalić tę książkę na ognisku, a potem zatańczyć na popiele, ale uznałam, że szkoda zachodu i energii. Poza tym chyba nie byłoby najrozsądniejszym rozwiązaniem puszczać tego gówna w eter. Szkoda mi drzew, które musiały umrzeć, aby Pokolenie Ikea zostało wydrukowane.
     Raczej nie mam nic więcej do dodania. W sumie po tym, jak porzucałam sobie mięsem to mi trochę lepiej. Cóż, przecież w życiu nie mogą zdarzać mi się same dobre lektury. Tak złej książki od czasów Greya nie czytałam. Z całego serca NIE polecam. Będę odradzać wszystkim. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz