poniedziałek, 21 sierpnia 2017

"Trzy godziny ciszy" Patrycja Gryciuk - moje serce zostało wyrwane, złamane, rzucone na glebę i podeptane.

     Hej hej! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją książki wyjątkowej. Uznałam, że nie będę zwlekać już dłużej i czas wreszcie wam napisać tutaj o Trzech godzinach ciszy, czyli prawdziwej perle. Chyba od czasu lektury Małego życia nie dałam żadnej książce najwyższej oceny. Przynajmniej do tej pory. Zapraszam!
Tytuł: Trzy godziny ciszy
Autor: Patrycja Gryciuk
Wydawca: Czwarta Strona
Data wydania: 11 kwietnia 2017
Liczba stron: 344
Moja ocena: 10/10

     Patrycja dowiaduje się, że jest śmiertelnie chora. Czas, który jej pozostał chce spędzić w szczęśliwym miejscu, gdzie spędziła właściwie połowę swojego życia, czyli w Gourdon w południowej Francji.
     Choroba bardzo daje się jej we znaki. Kobieta jest przemęczona, przestała do siebie dbać i nabawiła się nadwagi. Teraz pragnie tylko jednego, żeby go zobaczyć. Ostatni raz, chociaż przez chwilę...
     Równolegle do teraźniejszej historii rozgrywającej się w Gourdon poznajemy historię miłości Patrycji i Marnixa. Miłości, która trafia się tylko raz w życiu. Miłości wręcz obsesyjnej, naznaczonej obsesją.
     Marnix był sąsiadem ciotki Patrycji. Główna bohaterka zwykła spędzać we Francji każde wakacje i tak oto go poznała. I zakochała się bez pamięci. Nie wiemy, dlaczego tak właściwie kochankowie się rozstali. Patrycja jednak postanawia napisać do ukochanego sprzed lat i poprosić go o spędzenie z nią trzech dni.
     Cóż, nie mogę zdradzić wam nic więcej, bo mogłabym zdradzić wam za dużo, a tego nie mogłabym sobie wybaczyć. Czy Patrycji uda się pojednać z Marnixem i odzyskać spokój? Jakie znaczenie mają tytułowe trzy godziny ciszy?
     Trzy godziny ciszy uplasowały się w moim osobistym rankingu obok Małego życia czy Lawendowego pokoju. Ta książka liczy sobie niewiele ponad trzysta stron, więc jest cieniutka. Cieszę się bardzo, że polska autorka stworzyła coś tak cudownego. Nie mam pojęcia, czy tworzę w tym momencie cokolwiek konstruktywnego. Postaram się jednak nie piać nieuzasadnionych peanów. Jeśli jednak to uczynię, cóż, pozwolę sobie zwalić winę na panią Patrycję.
     Przyznaję tej książce absolutne 10/10. Mimo tego, że jest tak krótka, na jej kartach autorce udało zamieścić się mnóstwo emocji. Chociaż akcja nie pędzi na łeb, na szyję, to nie można się oderwać. Ja się zakochałam od pierwszych stron. Mimo tego, że od przeczytania jej już trochę czasu minęło, to nadal jest żywa w mej pamięci. Patrycja Gryciuk operuje tutaj pięknym, dojrzałym językiem i plastycznymi opisami. Nic, tylko się zaczytywać!
     Podobał mi się także nienachalny wątek kryminalny. Nadaje akcji szybszego tempa. Dodatkowo jest rozwiązany w dość ciekawy sposób. Wszystko zaczyna się, kiedy w Gourdon zaginęła mała dziewczynka.
     Nie da się nie zauważyć, że autorka wplotła w fabułę elementy autobiograficzne. Nie umiem stwierdzić jaki był w tym cel, ale czuję się z tym dość nieswojo. Moim zdaniem taki zabieg to nie wiem... kuszenie losu? Przynajmniej ja tak to odbieram. Bo tej historii nie mogę nazwać wesołą.
     Kolejny punkt wędruje za świetne zwroty fabularne. Za zdradzenie o co chodzi chyba zostałabym spalona na stosie, ale naprawdę. W życiu bym się nie spodziewała czegoś takiego. Każdy plot-twist jest jak taki mały pocisk. Gdy już jakoś się pozbierałam, odebrałam kolejnym. Dlatego przy końcu moje serce było już w strzępach i nie dowierzałam co tam się działo.
     Odczytuję także jasny przekaz płynący z tej powieści. Cóż, przynajmniej ja ją tak odebrałam. Moim zdaniem Patrycja Gryciuk przez tę historię mówi nam, aby zacząć cieszyć się z każdego dnia. Szczególnie z każdego dnia spędzonego z ukochaną osobą. Bo nigdy nie wiemy, czy dane będzie nam jeszcze doświadczać szczęścia. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam.
     Więc pragnę podziękować. Za Gourdon. Za różowe wino. Za żar lejący się z nieba i prześcieradła lepiące się do ciała. Za cudowny klimat. Za Marnixa. Za wspaniałą historię, którą będę nosić w sercu już zawsze... DZIĘKUJĘ PANI PATRYCJO.
     Zauważyłam, że najbardziej ze wszystkich podobają mi się historie nostalgiczne, przesycone smutkiem. Dające nadzieję. Cóż, te uczucia mogą być prawdziwą inspiracją.
     Czy ja jeszcze muszę pisać, że wam polecam? Czytajcie Patrycję Gryciuk. Osobiście nie mogę się doczekać jej kolejnej książki. Bo mam cichutką nadzieję, że powstanie. Zaczytujcie się, kochajcie!
     To już wszystko ode mnie na razie. Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz