Witam kochani tej pięknej nocy! Dziś przychodzę do was z recenzją czwartego już tomu serii, która w ostatnim czasie zawładnęła totalnie moim serduszkiem i moimi myślami. To, co tu się porobiło... To, jak J. Lynn poprowadziła fabułę... Zapraszam dalej.
Tytuł: Origin
Tytuł oryginału: Origin
Autor: Jennifer L. Armentrout
Tłumaczenie: Sylwia Chojnacka
Wydawca: Filia
Data wydania: 1 lipca 2015
Liczba stron: 464
Moja ocena: 8/10
Akcja odbicia Bethany z Mount Weather poniekąd się udała... ale w środku została Katy. Po tym, jak dziewczyna odepchnęła Daemona, aby Daedalus go nie dopadł, rozpętało się piekło.
Przyjaciele zamknęli Daemona w celi, aby kierowany rozpaczą nie udał się na samobójczą misję ratowania ukochanej.
Cóż, jeśli ktokolwiek myśli, że może zatrzymać kierowanego furią Daemona... niech spróbuje. Daemon Black spali świat, żeby uratować Katy. I niech wyższa instancja lepiej ma w opiece każdego, kto stanie mu na drodze.
Katy trafia do ośrodka Daedalusa, gdzie także był przetrzymywany Dawson i Beth. Sama musi ocenić, które słowo otaczających ją ludzi jest prawdą, a które kłamstwem. Nie wszystkie ich słowa brzmią jak szaleństwo. Cóż, jedno jest na pewno prawdą: będzie musiała sama spróbować dać sobie radę.
Tutaj właściwie moje opisywanie fabuły powinno definitywnie się zakończyć i tak też będzie. Mogę jedynie obiecać wam jeszcze więcej akcji niż w poprzednich tomach. Bo tutaj to już naprawdę wiele się dzieje.
Czy muszę tutaj pisać, że zakończenie Opalu złamało mi serce i nie mogłam się doczekać, żeby pożreć kontynuację? Cóż, jeśli ktoś jeszcze wątpił, że relacja Katy i Daemona należy do tych naprawdę, naprawdę silnych, to po tym zakończeniu... Wiadomo, że jeśli ktoś jest w stanie poświęcić dla nas własne bezpieczeństwo a nawet życie, to jest to miłość największa z możliwych. Oczywiście, ta scena łamie serce ale jest też naprawdę piękna.
Pisałam już poprzednim razem, że już coś tam na horyzoncie majaczy i widać, do czego zmierza ta historia. Cóż, Jennifer L. Armentrout jeszcze bardziej rozwinęła swój świat i możemy zobaczyć, o co tak naprawdę chodzi Daedalusowi. Autorka stawia przed nami pytanie, kto tak naprawdę jest zły. Ludzie? Luksjanie? Daedalus?
Masz syndrom płatka śniegu. Znowu czujesz się wyjątkowy...
W tej części mamy też dodane pewne smakowite kąski, jak narracja prowadzona przez Daemona. Skoro "siedzimy" w jego głowie, mamy okazje przekonać się o tym, co czuje po stracie Katy. Jest to bardzo ciekawe urozmaicenie fabuły. Daemon jest cudowny. Czy już wspominałam, że go kocham...? Ta jego zimna furia, opisy tego, czego by nie zrobił, żeby ratować Kat... Co najlepsze, to nie są czcze pogróżki. On naprawdę byłby w stanie zrobić to wszystko.
Podobało mi się także bardzo rozwinięcie wątku Daedalusa oraz pokazanie tego, czym tak naprawdę się zajmują. Daemon i Dee opowiadają co prawda pokrótce na niektóre pytania, ale jest to naprawdę tylko kropla w morzu tajemnic. Jennifer Armentrout zmusza nas także do refleksji nad tym, co jest dobre a tym, co jest złe. Nic bowiem nie jest czarno-białe.
Kolejna rzecz, która bardzo mi się podoba w serii LUX, to swego rodzaju autentyczność. Chodzi mi o to, że istnieje realne zagrożenie, że nie wszyscy wyjdą żywi z każdej sytuacji. Jak to bywa z każdego rodzaju zagrożeniem i walką - ludzie giną. Co też jest swego rodzaju urozmaiceniem fabuły. Nie chodzi mi o to, żeby robić wyliczankę i żeby stawiać na kogoś, kto zginie. Jednak żaden z naszych ulubionych bohaterów nie ma licencji na przetrwanie, że tak to ujmę.
Podsumowując już, Origin zdecydowanie trzyma poziom poprzednich tomów, a nawet jest od nich nieco lepszy pod względem rozwinięcie fabuły i tempa akcji. Co ja tu mogę jeszcze napisać? Kocham serię LUX.
To już wszystko ode mnie. Origin oczywiście polecam wam z całego serduszka. Czytajcie i kochajcie. Trzymajcie się cieplutko. Do napisania!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz