Hej hej kochani! Dzisiaj mam dla was opinię o cudownym grubasku - Małym życiu. Kiedyś ta książka była wszędzie. Jednak ja, jak to ja, z nowościami tak od razu się nie lubię. Jedni ją kochają. Inni zaś twierdzą, że jest za długa i przereklamowana. Dla mnie jest... cóż, zapraszam dalej!
Tytuł: Małe życia
Tytuł oryginału: A little life
Autor: Hanya Yanagihara
Tłumaczenie: Jolanta Kozak
Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 27 kwietnia 2016
Liczba stron: 816
Moja ocena: 10/10
Czwórka przyjaciół kończy studia i przeprowadza się do nowego roku. JB ma wielki talent plastyczny i marzy o wystawianiu swoich prac. Malcolm odkrywa w sobie pasję i postanawia zająć się architekturą. Willem aspiruje do bycia aktorem. Jest też Jude, który ukończył studia prawnicze i dodatkowo ma wielkie zdolności matematyczne.
Przez te ponad osiemset stron jesteśmy świadkami ich życia: smutków, radości, sukcesów, ale i upadków. Trzeba też wspomnieć, że autorka opisała kilkadziesiąt lat z ich życia, co jest dość istotne.
Hanya Yanagihara pozwala nam dobrze poznać każdego z bohaterów. Z upływem stron to jednak historia Jude'a wysuwa się na pierwszy plan, a on sam stanowi spoiwo dla całej paczki przyjaciół.
I tutaj należałoby zakończyć opis fabuły. Tak łatwo byłoby przemycić tutaj jakiś spoiler. Akcja powieści częściowo dzieje się w Nowym Jorku. Klimat jaki stworzyła autorka jest wprost niesamowity. Można wręcz oddychać powietrzem metropolii wraz z jej mieszkańcami.
Wspomniałam o Nowym Jorku nie bez przyczyny, ponieważ jest bardzo ważny dla fabuły. Jak wiadomo, to miasto skupia w sobie mnóstwo kultur i ludzi każdej rasy, których drogi codziennie w mniejszym lub większym stopniu się przecinają. Także główni bohaterowie mają różny kolor skóry, pochodzą z różnych miejsc. Mimo swojej odrębności, inności jednak coś trzyma ich razem i jest to naprawdę piękne.
Małe życie zawiera w sobie tak wielki ładunek emocjonalny, że to jest niemal niepojęte. Nie zliczę, ile razy musiałam przerwać czytanie, aby ochłonąć po jednym z mocniejszych fragmentów (a jest ich sporo). Już niemal od początku towarzyszą nam opisy wprost niewyobrażalnego bólu, który towarzyszy Jude'owi co dnia. Mężczyzna zmaga się z agonią, bo już zwykłym bólem tego nazwać nie można. Gdy następuje atak, nie jest w stanie zrobić nic oprócz czekania aż przeminie.
W tytule nazwałam Małe życie powieścią kontrastów i właśnie taka jest. Ciężkie opisy zwijania się z bólu i samookaleczenia się Jude'a przeplatają się z historią idealnej przyjaźni, rodzicielskiej miłości a w końcu i tej partnerskiej.
Ktoś gdzieś napisał, że Małe życie jest taką "Amerykańską" powieścią. Co mogło znaczyć, że wątki w niej przedstawione są czarno-białe. Przykładem jest właśnie ten agonalny ból a z drugiej strony idealna, niczym nieskalana przyjaźń, miłość. Tutaj nie ma miejsca na szarości. Mam jednak wrażenie, że to celowy zabieg autorki.
Przez dobre 3/4 powieści nie wiemy, co naprawdę przydarzyło się Jude'owi, że jego nogi "się popsuły" i doświadcza tak wielkiego bólu. Hanya Yanagihara co jakiś czas rzuca nam jakiś ochłap historii na zachętę, ale mi było ciągle mało i mało. Chciałam więcej i więcej. To, czego doświadczył, jest tak okropne, że zostaje mieć tylko nadzieję, że coś podobnego nie przydarzyło się nikomu naprawdę. W końcu ile byłby w stanie znieść przeciętny człowiek?
Małe życie odebrałam bardzo osobiście, ponieważ mnie i Jude'a coś łączy. Coś, co sprawia, że mogę w małym stopniu się z nim utożsamić, w pewien sposób go zrozumieć. Chyba nie ma się z czego cieszyć, bo jest w końcu bohaterem tragicznym, ale rzeczywistości nie zmienię.
Zakończenie dosłownie wyrwało mi serce z piersi. Ryczałam jak bóbr, kiedy coś się stało, a ja nie płaczę zazwyczaj przy książkach. To mnie zniszczyło, poważnie. Wcale się nie dziwię, że Małe życie zostało najważniejszą amerykańską powieścią 2015 roku. Chociaż nie jest wcale takie małe.
Nie mogę nie wspomnieć o przepięknym wydaniu. U mnie stoi sobie dumnie na półeczce w twardej oprawie. Nie mogło być inaczej. To prawdziwa perełka, która z pewnością będzie ozdobą każdej biblioteczki. Moim zdaniem okładka jest bardzo adekwatna do treści. Jest na niej przedstawione wszystko, co w Małym życiu najważniejsze. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że te czerwone schodki przeciwpożarowe prowadzą do mieszkania numer 11 na Lispenard Street.
Będę polecać każdemu kto nie boi się grubych powieści. Po stokroć warto, będę to powtarzać. Pani Yanagihara stworzyła naprawdę niesamowite, cudowne i monumentalne dzieło. Małe życie pozostanie w moich myślach na jeszcze bardzo, bardzo długo.
Na razie to już wszystko ode mnie. Wysypiajcie się i dużo czytajcie. Do napisania!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz