Cześć! Dzisiaj jest zimno, szaro i ponuro. Do tego świat za oknem otuliła mgła. Dobrze się stało, że przyszedł czas na recenzję takiej a nie innej książki. Bo ta powieść jest jak ciepły kocyk i gorąca herbata w mroźny i deszczowy jesienny wieczór.
Chcę mieć własny egzemplarz a to o czymś świadczy! Zaczęłam chodzić znowu do biblioteki (postanowiłam wyczytywać własne zbiory i trzymałam się twardo swego postanowienia przez kilka miesięcy). Zazwyczaj wychodzę z niej obładowana co najmniej pięcioma tomiszczami. Standard. Przejdźmy jednak do meritum. Zapraszam!
Tytuł: Lawendowy pokój
Tytuł oryginału: Das Lavendelzimmer
Autor: Nina George
Tłumaczenie: Paulina Filippi-Lechowska
Wydawca: Otwarte
Rok: 2014
Liczba stron: 344
Moja ocena: 11/10
Jean Perdu, około pięćdziesięcioletni mężczyzna, mieszka w jednej z paryskich kamienic, otoczony dość barwnymi ludźmi. Sam jednak wydaje się bardzo zdystansowany, niemal wyobcowany. W jego mieszkaniu panują iście spartańskie warunki. Jean prowadzi księgarnię. Mieszcząca się na barce (Lulu) Apteka Literacka wydaje się być dziełem jego życia. Mężczyzna potrafi zajrzeć w głąb ludzkiej duszy i jest w stanie polecić każdemu człowiekowi lekturę pasującą do ich aktualnej życiowej sytuacji oraz nastroju nastroju.
Do kamienicy wprowadza się nowa osoba. Catherine rozstała się z mężem i próbuje na nowo nauczyć się funkcjonować. Nie ma za wiele rzeczy osobistych, dlatego Jean postanawia podarować jej kilka mebli i oczywiście książek. Ich znajomość wydaje się dokądś prowadzić, ale czy coś z tego będzie?
To tyle, jeśli chodzi o fabułę. Resztę cudowności poznawajcie sami. Ta książka jest tak przepełniona literackimi, cytatowymi, życiowymi i filozoficznymi smaczkami, że niemal rozpływałam się z zachwytu. Na każdej stronie znajdowały się słowa, które spływały niczym miód na moje wiecznie głodne literatury serce.
Książka jest ciepła i przepełniona nadzieją, przy czym potrafi też zaskoczyć. I tutaj jest jedna rzecz, która mi się nie podoba. Ta mapka, która jest na początku książki, moim zdaniem powinna być na końcu. Bo to jednak spoiler dotyczący najważniejszego wątku i punktu zwrotnego w życiu Jeana i Maxa Jordana (pisarza).
Na swojej drodze Jean poznaje nowych, wspaniałych ludzi. Uczy się na nowo żyć, czerpiąc z każdego dnia pełnymi garściami. Nigdy nie jest za późno, żeby zacząć od nowa, wybaczyć sobie, dać odejść żalowi, żeby zmienić coś w swoim życiu. Wystarczy odrobina odwagi i wiary.
Lawendowy pokój wywołuje skrajne emocje przy czytaniu. Przy niektórych momentach się śmiałam, przy niektórych w oczach miałam łzy. Oczywiście najbardziej satysfakcjonujące dla mnie były odniesienia do wszelakiej literatury, których w treści można znaleźć na pęczki.
W tej książce pojawia się trójkąt miłosny, ale na szczęście nie wysuwa się na pierwszy plan. Szczerze nienawidzę kobiety, przez którą Jean zamknął na głucho swoje serce na dwadzieścia lat. Jej tłumaczenie swojego postępowania było dla mnie żałosne, bo niestety byłam zmuszona przebrnąć przez fragmenty jej dziennika... Na szczęście to tylko tyci mankament, który nie przeszkadza w syceniu się treścią książki. Jest jeszcze ten list, który stanowi zapalnik wszystkich spontanicznych decyzji Jeana.
Nie mogę napisać nic więcej, naprawdę. Zaczytujcie się i wyciągnijcie z tej książki to, czego potrzebuje wasza dusza. Nie żartuję. Ta powieść niesie nadzieję, pocieszenie, otuchę... Lećcie do biblioteki, kupujcie... COKOLWIEK, TYLKO SIĘGNIJCIE PO TĘ POWIEŚĆ. PROSZĘ. Kłaniam się nisko pani Ninie George, tyle.
Nie mam pojęcia, kiedy pojawi się tutaj nowy post. Trzymajcie się cieplutko! Do napisania!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz