Witajcie kochani! Dzisiaj chcę opowiedzieć wam o książce, którą przeczytałam na początku września, zanim jeszcze wpadłam w wir mniej pasjonujących lektur omawianych w szkole. Mowa o czwartej, zwieńczającej już serię, części Księgi Wszystkich Dusz. Problem w czytaniu końcówek naprawdę dobrych serii polega na tym, że chcę się czytać, ale równocześnie nie chce się zakończyć przygody. Przy recenzji poprzednich części byłam zachwycona. I tym razem, po raz ostatni już, również dałam się oczarować.
Seria stworzona przez Deborah Harkness jest przesycona magią, miłością, tajemnicą praz przygodą. Diana i Matthew ciągle spędzają czas w przeszłości. Wydaje się, że zapomnieli o Ashmole'u 782, gdyż trak bardzo pochłonęły ich codzienne sprawy. W końcu jednak wpadają na jej trop, i to dość nieoczekiwanie. Diana, oprócz pogoni za nurtującą ją tajemnicą musi się zmierzyć z tym, kim naprawdę jest. Na pomoc przybywają czarownice, które usiłują nauczyć ją czarów. Nie jest to jednak takie proste, ponieważ aby czarować, musi sama stwarzać zaklęcia, lecz nie może ich odtwarzać. Gdy wydaje się, że nie będzie musiała zmierzyć się z niczym ponadto, królowa Elżbieta posyła po nią na dwór. Skomplikowanej sytuacji nie poprawia Cesarz, który wydaje się nadmiernie nią interesować. Tymczasem na wierzch wychodzą kolejne zaskakujące fakty z przeszłości Matthew. Jednak nie można było oczekiwać, aby liczący sobie tysiąc pięćset lat wampir nie miał bogatej i nader skomplikowanej historii.
Powrót nie wydaje się być książką, o której można bardzo wiele napisać. Trzeba samemu przeczytać i na własnej skórze poczuć tą magiczną atmosferę. Jedyne, co mi się w tej książce nie podobało, to nie zakończenie wszystkich wątków. No bo... co dalej z Kongregacją, z przymierzem rodziny Matthew, jakie stworzyli z demonami i czarownicami? Z Peterem Knoxem i jego odkryciem? Wreszcie to, co mnie najbardziej ubodło: nie rozwiązanie do końca wątku tajemnicy Ashmole'a 782! No bo ludzie! Kto tak robi? Nie mogę powiedzieć, żeby pozostawienie cienia tajemnicy i nutki niedosytu nie mało sensu. Ale ja tak lubię jak wszystko się wyjaśnia. Cóż, mówi się, że niedosyt jest lepszy niż przesyt.
Takim oto sposobem na pierwszy plan wysuwa się uczucie, które zrodziło się między Dianą i Matthew. Tajemnica zagubionej księgi tworzyła niejako tło całości i zostało to wyraźnie podkreślone pod koniec powieści. Otwarte zakończenie pozostawia niedosyt i ja na pewno będę tęsknić za Dianą i Matthew. Tworzą parę idealną, a jednocześnie nie są od siebie tak totalnie uzależnieni. Wiecie, Diana jak na porządną czarownicę z rodu Bishopów przystało, potrafi sobie radzić sama. Jest silna i niezależna. Naprawdę, chylę czoła przed panią Harkness za nie stworzenie kolejnej jęczącej, całkowicie zależnej od mężczyzny, bohaterki. Literaturze potrzebne są silne kobiece osobowości.
Ogromnie polecam wam całą serię. Jest wspaniała, magiczna i na pewno nie będziecie się przy niej nudzić. Jeśli już miałabym wybierać, moją ulubioną częścią byłaby pierwsza. Cała seria posiada niesamowity klimat i naprawdę warto po nią sięgnąć. Do napisania i pamiętajcie: W każdym końcu kryje się nowy początek.

Tak czytam sobie tą recenzję i kurczę, aż zatęskniło mi się za takimi książkami. Bo naprawdę kupę czasu nie czytałam już książek z tego gatunku. Z opisu brzmi ciekawie, tylko z tego co mówisz, to naprawdę nie fajnie, że potraktowali całą sprawę jako tło dla romansu. :c
OdpowiedzUsuńA ten cytat na końcu jest genialny i chyba aż wpiszę go sobie, do mojego zeszytu z cytatami. :D