sobota, 3 października 2015

"Mąż, którego nie znałam" Sylvia Day

     Cześć kochani! Korzystając z tego, że w weekend nie muszę robić wiele do szkoły, postanowiłam, że dodam notkę na bloga. W dalszym ciągu mam kilka zaległych, a nie mogę zwlekać z tym w nieskończoność. 
     Chcę opowiedzieć wam o książce Mąż, którego nie znałam autorstwa Sylwii Day. Pozycja ta w żadnym stopniu mnie nie zachwyciła. Mało tego, okazała się banalna i przewidywalna. W dodatku działo się w niej skandalicznie mało. Ale czy można by spodziewać się czegoś więcej po erotyku z niższej półki?
     Po Greyu powinnam skończyć sięgać po książki pokrewne temu wątpliwemu arcydziełu. Jednak czytałam Dotyk Crossa, który nawet mi się spodobał i postanowiłam sprawdzić, jak Sylvia Day poradziła sobie z innymi książkami. Na szczęście nie kupiłam tej książki, bo miałabym ochotę niechybnie się jej pozbyć. Czytałam ją na komórce. Liczy sobie około dwustu stron, więc uporałam się w nią w kilka dni. Nie porzucam książek, które zaczynam czytać, no chyba, że jestem na początku i jeszcze nie wkręciłam się dobrze w historię. 
     Może na początku trochę posłodzę. Dobre strony tej powieści to początkowe lata XIX wieku. Autorce udało się stworzyć klimat. Drugi pozytyw to kreacja Isabel Pelham-Grayson, która jest silną i niezależną kobietą. Wyłamuje się z głupiutkich i szczebioczących panien na wydaniu, które przy każdej sposobności zrobią wszystko, żeby upolować dobrego kandydata na męża. Nie daje sobą pomiatać i można odnieść wrażenie, że małą ją obchodzą zasady obowiązujące w towarzystwie. Zwykle robi to, na co ma ochotę. I może sobie na to pozwolić, pochodzi bowiem z wysoko usytuowanej rodziny. Dodatkowo grzeszy urodą, co było do przewidzenia, ale nie przeszkadzało mi to za bardzo.
     Przejdźmy do minusów, których doszukałam się nieco więcej. Jak mówiłam, książka mnie nie porwała. Szkoda, że Sylvia Day nie umie zrównoważyć scen seksu z jakąkolwiek prężną i wartką akcją. To mogłoby być coś. Takie książki byłabym w stanie łyknąć z przyjemnością jak Rasę Środka Nocy Lary Adrian. Pierwszy minus to wspomniane już wyżej sceny seksu. Da dużo, za często, aż do porzygu. Ja nie wiem, jak można pozbawić swoje dzieła fabuły na rzecz takiego czegoś. Po prostu masakra. Drugi minus to Gerard Grayson, będący obiektem westchnień głupich trzpiotek na dworze. Po stracie dziecka, które miała wydać na świat jego kochanka, która niestety również nie przeżyła połogu, wyjechał. Zostawił Isabel zupełnie samą, chociaż była już wtedy jego żoną. A co tam, yolo! Bodajże po dwóch latach wrócił, kompletnie odmieniony. Nie tylko zjarało go słońce bo ciężko pracował na roli (to nie żart) ale i przestał traktować Pel niczym pasujący do wystroju wnętrza mebel. Isabel opierała mu się, jednak nie na długo. Któż przecież mógłby długo ignorować zaloty jurnego byczka, jakim jest Gray? Nie umiem powstrzymać jadu, ale naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego sięgnęłam po tę książkę. Musiałam ulec chwili słabości. Największy minus to brak akcji. Cała historia miota się między proszonymi herbatkami i obiadkami a igraszkami małżeństwa Graysonów w alkowie.
     Podsumowując, Mąż, którego nie znałam, to książka, której wam nie polecam. Jeśli lubicie wartkie akcje i porządną fabułę, w której coś się dzieje to podczas czytania Sylvii Day wynudzilibyście się na śmierć. Książka może się spodobać osobom, które są zachwycone literaturą erotyczną pokroju 50 twarzy Greya. Ja niestety nie zaliczam się do fanek mało ambitnych dziełek z niższej półki. Sylvia Day skorzystała z szału na E L James i wyszło jej to na dobre jeśli chodzi o poczytność. Jest to dla niej z drugiej strony krzywdzące, bo pisze o niebo lepiej niż jakaś napalona baba w średnim wieku. Moja ostateczna ocena to 5/10. W tej książce nie ma nic zaskakującego, żadna postać nie pozostaje na dłużej w pamięci czytelnika, a akcja jest warta jak woda w sadzawce.
     Ostatnio coraz częściej trafiam na książki, które średnio mi się podobają lub wręcz nie podobają mi się w ogóle. Nic w tym dziwnego, bo czytam dużo i sięgam po wszystkie gatunki. Ograniczanie się moim zdaniem byłoby głupotą. Powrócę do was niebawem z wrześniowym book haulem! Tak, znowu kupiłam książki... Do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz