czwartek, 7 lipca 2016

"Rodzina Casteel" Virginia C. Andrews - największe rozczarowanie pierwszej połowy roku.

    Musiałam zaznaczyć już w tytule recenzji, że dzisiaj nie mam do powiedzenia o rzeczonej książce ani jednego dobrego słowa. Jeśli chcecie pozostać pod wrażeniem warsztatu pisarskiego pani Andrews, możecie opuścić ten post i czekać na następne. 
     Niestety po przeczytaniu Rodziny Casteel nie sięgnę już po nic co wyszło spod pióra tej autorki. Chyba, że będzie to trzeci tom Pamiętnika Christophera, który i tak raczej jest pisany przez ghostwritera. Cóż, szkoda. Mimo wszystko zapraszam, bo jest na co narzekać.

Tytuł: Rodzina Casteel
Tytuł oryginału: Heaven
Autor: Virginia C. Andrews
Wydawca: Prószyński i S-ka
Rok: 2013
Tłumaczenie: Małgorzata Fabianowska
Liczba stron: 544
Moja ocena: 2/10

     Główna bohaterka, Heaven Leigh Casteel mieszka na tak zwanych Wzgórzach Strachu wraz z ojcem, macochą i czwórką rodzeństwa. Są skrajnie biedni i pogardzani przez innych. Mimo tego Heaven i jej brat Tom mają nadzieję na lepszą przyszłość. Im dalej w fabułę tym dzieją się nowe przerażające rzeczy, których nawet nie chce mi się opisywać.
   Uczciwie ostrzegam, że pojawi się tutaj mnóstwo spoilerów. Jeśli czytaliście serię Kwiaty na poddaszu to doskonale wiecie, że Virginia C. Andrews zaserwowała nam coś nowego, świeżego, przerażającego oraz miejscami zniesmaczającego. Byłam ciekawa jej drugiej serii i wypożyczyłam z biblioteki pierwszy tom. I chwała Stwórcy za to, że go nie kupiłam, bo raczej chciałabym się tego czym prędzej pozbyć po przeczytaniu. Zacznijmy od tego, że książka to po prostu KOPIA Kwiatów na poddaszu tylko wrzucona w inne realia.
    Obserwujemy dorastanie Heaven, która jest jednocześnie narratorką opowieści. Tak jak Cathy jest dziewczynką, która opowiada swoją historię. Wzgórza Strachu to odzwierciedlenie Foxworth Hall, gdzie rodzeństwo Dollanganger nie mogło liczyć na dobre życie. Casteelowie tak samo jak ich pierwowzory karmią się nadzieją na lepsze jutro, które jakoś nie nadchodzi.
     Punkt drugi: senior Dollanganger ginie w wypadku samochodowym a ojciec Casteelów włóczy się nie wiadomo gdzie i mamy takie samo wrażenie, jakby dzieci były pół-sierotami. Czy tylko mnie macocha Sara do złudzenia przypomina Corinne Foxworth? Przecież obie pozostawiają dzieci same sobie i ani odrobinę nie obchodzi ich los własnych dzieci.
    Przejdźmy dalej. Ojciec Casteelów postanowił sprzedać dzieci innym rodzinom, aby te mogły wieść "lepsze życie". Pozbył się ich niczym Corinne Foxworth, kiedy postanowiła podawać swoim dzieciom arszenik na pączkach zamiast cukru.
    Heaven jest dumną dziewczyną mimo swojej dramatycznej sytuacji. Jest prawie doskonałą kopią Cathy Dollanganger, która też przecież walczyła z własnych sił o rodzinę, która jej pozostała. Poza tym jeśli czytaliście pierwszą osławioną serię autorki to doskonale wiecie, że Cathy łączyły kazirodcze stosunki ze swoim bratem. Czasami miałam wrażenie, że między Heaven i Tomem dojdzie do czegoś podobnego.
    Heaven w końcu trafia do innego domu, jak Cathy wraz z rodzeństwem do doktora Sheffielda. Kitty, czyli nowa macocha Heaven tak samo jak babka w Foxworth Hall jest niezrównoważona psychicznie oraz ma obsesję na punkcie seksu. Czy tylko mi kąpiel w lizolu przypomniała o pokryciu smołą włosów Cathy? Oczywiście był to zabieg mający na celu wybić dziewczynie nieczyste myśli z głowy. Co odniosło odwrotny skutek, bo Heaven w końcu uwodzi męża Kitty.
     Keith i Nasza Jane, czyli najmłodsze rodzeństwo Heaven do złudzenia przypominają bliźniaków z poprzedniej serii, czyli Corriego i Carrie. Byli bardzo wyczuleni na swoje nastroje, robili wszystko razem i nie dało się ich rozdzielić. Czyż Keith nie popadał w złość, jeśli Nasza Jane miała podły nastrój?
   Jest jeszcze samo zakończenie, które oczywiście przypomina finał pierwszej części Kwiatów na poddaszu. Bohaterka ucieka od wszystkiego, co dotychczas znała tak samo jak Dollangangerowie zbiegli z Foxworth Hall.
    Wymieniłam moim zdaniem najbardziej oczywiste podobieństwa chociaż na pewno znalazłoby się ich więcej. Podczas czytania tej książki wtórność tak mnie raziła, że aż miałam ochotę krzyczeć. Jedyną zaletą tej książki jest to, że w którymś momencie się kończy. Widać, że Virginia C. Andrews nie miała swoim czytelnikom do zaoferowania nic ponad sagę rodzinną, do której nawrzucała wszystkie okropieństwa, jakie mogła sobie wyobrazić.
    Szkoda, naprawdę szkoda, że nie poprzestała na jednej serii, bo po finale Kwiatów na poddaszu się wypaliła. Nie sięgnę po kontynuację tej serii, bo naprawdę szkoda mi czasu. Z całego serca nie polecam wam tego chłamu.
    Myślę, że już wam odradziłam czytanie Rodziny Casteel i nie mam do powiedzenia nic więcej o tej książce. Dałam jej dwa punkty za to, że już nigdy więcej nie będę musiała do niej wracać no i za starania autorki, które kompletnie jej nie wyszły. Trzymajcie się i do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz