wtorek, 30 kwietnia 2019

"Ciemno, prawie noc" Joanny Bator + kilka słów o filmie.

     Dobry wieczór kochani! Dziś przychodzę do was z recenzją książki, której trochę się bałam. Mam tak, że albo po te mega głośne powieści sięgam od razu po premierze, albo muszą sobie trochę odczekać. Przyznam się, że pewnie do tej pory nie sięgnęłabym po Ciemno, prawie noc gdyby nie film, który mnie trochę pospieszył.

Tytuł: Ciemno, prawie noc
Autor: Joanna Bator
Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 18 kwietnia 2018
Liczba stron: 528
Moja ocena: 10/10

     Alicja Tabor wraca do rodzinnego Wałbrzycha, aby napisać reportaż o zaginionych dzieciach. Powrót w rodzinne strony oznacza również powrót do przeszłości. Główna bohaterka wspomina swoje dzieciństwo i swoją rodzinę.

     Mam problem z opisem fabuły, gdyż ta historia ma naprawdę wiele wątków. Sama zaczęłam ją czytać nie wiedząc o niej tak naprawdę nic. Jasne, oglądałam czy czytałam jakieś recenzje, ale to było dawno temu. Moim zdaniem w zupełności wystarczy wam słowo Joanny Bator, które akurat w tym wydaniu znajduje się na tylnej stronie okładki.

     Po kilku stronach byłam naprawdę przerażona stylem wypowiedzi bohaterów, jaki na samym początku zaprezentowała nam autorka. Pomyślałam, że nie będę raczej w stanie czytać dalej, jeśli będą wyglądały w taki sposób. Na szczęście takich tworów na kartach tej książki jest naprawdę mało.

     Ciemno, prawie noc - ta zbitka słów prześladowała mnie, nie dawała o sobie zapomnieć. Gdy narodziły się z niej zalążki opowieści, przeraził mnie ich mrok. Jest taka scena we Władcy Pierścieni, gdy zrozpaczony, pozbawiony sił Frodo kryje się przed Nazgulem w ruinach miasta. Stracił wiarę w sens swojej wędrówki. Po co to wszystko? Wierny towarzysz Sam odpowiada mu z właściwą sobie prostotą, że na tym świecie ciągle istnieje dobro i warto o nie walczyć. O tym jest ta książka.

      Ta opowieść jest bardzo mroczna, symboliczna, a jej klimat jest wprost niesamowity. Opowiada o rzeczach trudnych, nieraz bardzo trudnych. Joanna Bator snuje swoją opowieść w taki sposób, że chce się jednak więcej i więcej. Jestem zachwycona. To było moje pierwsze spotkanie z prozą pani Joanny i na pewno nie ostatnie. Mam w swoich zbiorach Purezento, po które na pewną sięgnę szybciej niż początkowo zakładałam.

     Ja się nie dziwię, że Ciemno, prawie noc dostała Nike. Nie będę się rozpisywać z osobna o bohaterach, ale każdy z nich ma swoją historię i nie wziął się ot tak, z powietrza. Przy czytaniu pewnych scen byłam przerażona i było mi niedobrze. Swoje odczucia porównałabym do tego, co czułam przy czytaniu Małego Życia Yanagihary. Wróćmy jednak do Ciemno, prawie noc. Ta przeprawa nie była łatwa, ale było cholernie warto. Najwyższe noty daję książkom, które skłaniają mnie do przemyśleń, które zostają ze mną na długo i które skłaniają mnie do przemyśleń.

     Na tym zakończę moją opinię o książce. Nie będę omawiać wszystkich wątków i elementów, chociaż konstrukcja tej powieści jest naprawdę misterna. Sięgajcie i bawcie się dobrze. O ile czytanie książki wyjściowo traktującej o zaginionych dzieciach i o dziennikarce, która chce napisać o tej sprawie można uznać za dobrą zabawę.

      Jak już napisałam na początku, do szybszego sięgnięcia po Ciemno, prawie noc skłoniła mnie zbliżająca się premiera filmu. Złapałam jeden z ostatnich (o ile nie ostatni) seansów.

     Dzień przed zaplanowanym pójściem do kina natknęłam się na niezbyt pochlebną recenzję i trochę mnie to wystraszyło. Ja nie znam się na ocenianiu filmów. Ale jeśli chodzi o ekranizację książek to porównać sobie mogę.

     Po pierwsze, Cielecka bardzo pasuje do roli Alicji. Alicja jest doświadczona przez życie i twarda, bo musiała taka być. Pani Magda świetnie się moim zdaniem w tej roli odnalazła. Po drugie, Dorociński. Jak się dowiedziałam, że obsadzili go w roli Marcina to ty bardziej byłam ciekawa co z tego wyszło.

     Jak mnie siostra zapytała, jak się podobał film, to pierwsze określenie, jakie mi się nasunęło to to, że był ciemny. Faktycznie, cały film jest bardzo ponury. Od pierwszej sceny czuć wilgoć i mgłę, kiedy od przejeżdżającego pociągu wszystko się zaczyna.

     Recenzje są mocno mieszane. Wiadomo, jak każde dzieło kultury może się podobać, a może się i nie podobać. Ja wyszłam z kina bardzo zadowolona. Mimo tego, że miałam w pamięci świeżo fabułę książkowego pierwowzoru i rzucały mi się w oczy okrojenie pewnych wątków. Bez których filmowa historia jednak się obroniła. Odeprę zarzut sfilmowanych, jakoby po drodze twórcy zapomnieli, że trzeba szukać zaginionych dzieci. Z uwagą śledziłam to, co rozgrywa się na ekranie i śmiem stwierdzić, że Dorociński pojawia się jednak w więcej niż jednej scenie.

     Ostatecznie film jak i książkę można określić jako walkę dobra ze złem. Szczególnie to widać w powieści, którą polecam (kto by się spodziewał) bardzo bardzo gorąco. Sam film także jest bardzo warty obejrzenia.

1 komentarz:

  1. Książkę czytałam całkiem niedawno i jestem zachwycona. Film jeszcze przede mną <3

    OdpowiedzUsuń