sobota, 27 kwietnia 2019

"Pocałunek Cesarza" Sylwia Bachleda - odnalazłam polski odpowiednik "50 twarzy Greya"?

     Cześć! Wczoraj skończyłam czytać Pocałunek cesarza autorstwa Sylwii Bachledy. Na temat tej książki mam kilka przemyśleń, którymi chcę się z wami podzielić. Zapraszam dalej.

Tytuł: Pocałunek cesarza
Autor: Sylwia Bachleda
Wydawca: Novae Res
Rok wydania:2018
Liczba stron: 448
Moja ocena: 3/10

     Można powiedzieć, że dwudziestoletnia Charlotte wiedzie dość szczęśliwe i poukładane życie. Czeka na powrót swojego narzeczonego, Victora. Ma nadzieję spędzić z nim więcej czasu, jednak okazuje się, że mężczyzna dostał posadę doradcy cesarza.

     Cesarza, bo mamy tutaj do czynienia z dziewiętnastowieczną Francją, co w kontekście dalszego omawiania powieści jest dość istotne. Wszystko byłoby w porządku, gdyby Victor po prostu przyjął propozycję i przeniósł się do Wersalu. Cóż znaczy niewielka odległość, jeśli w grę wchodzi prawdziwa miłość? 

     Koniec końców Charlotte jedzie do Wersalu, tam poznaje osobiście cesarza Aleksandra i... tutaj zakończę opis fabuły.

      Wyjaśnię może, co skłoniło mnie do sięgnięcia po tę powieść. Dosłownie codziennie widziałam na Instagramie po kilka zdjęć z Pocałunkiem cesarza w roli głównej i czytałam opinie. Zaznaczę, że w większości były dobre. To debiut, w dodatku polskiej autorki więc pomyślałam sobie: dlaczego nie? Zazwyczaj ostrożnie podchodzę do książek z Novae Res, bo z tym wydawnictwem mam love-hate relationship. Mogą się pochwalić moim ukochanym Love Line, a później wydają koszmarne Piękno i zamęt (nienawidzę tej książki, szczerze). Sami widzicie.

     Zrobiłam błąd, bo miałam co do tej opowieści pewne oczekiwania, którym po prostu ta książka nie sprostała. Po przewróceniu ostatniej strony nie wiedziałam tak naprawdę, co mam myśleć. Przyznam też, że Pocałunek cesarza mnie wciągnął. Jednak to, że szybko mi się czytało jakąś książkę nie oznacza jeszcze, że uznam ją za dobrą.

     Autorka zdecydowała się na narrację pierwszoosobową. Mamy tutaj do czynienia z wybitnie niezdecydowaną główną bohaterką, której, delikatnie mówiąc, nie polubiłam. Charlotte to taka Anastasia Steele wrzucona w realia dziewiętnastowiecznej Francji. Ja pominę fakt, że wdała się w romans z bogatym i zabójczo przystojnym mężczyzną, bo to dało się obronić. Nie chcę tu rzucać spoilerami, ale realnie żadna kobieta nie jest w stanie kochać jednocześnie trzech facetów. Najpierw uznała, że kocha Victoria. Potem przeżywa fascynację tytułowym cesarzem, a pomiędzy zakochuje się (to nie żart) w chłopaku z sąsiedztwa. 

     Mam wrażenie, że pani Bachleda chciała stworzyć erotyk, ale, nie wiem, trochę się bała? Ta fabuła romansem stoi i ja absolutnie nie mam nic do romansów/erotyków. Chodzi mi o to, że co kilka stron bohaterowie się całują, pożądanie kipi, generalnie nie mogą oderwać od siebie rąk. Zastanawia mnie tylko, dlaczego te sceny namiętności wyglądają na pourywane, w momencie kiedy już, no, ma dojść do rzeczy, że tak powiem. Rozumiałabym ten zabieg w przypadku, kiedy mielibyśmy do czynienia z innymi wątkami. Ta książka opiera się tylko na relacjach Charlotte z mężczyznami.

     Nie spodziewałam się, że znajdę w treści takie kwiatki jak rozmowy ze swoją podświadomością. To się nam z czymś kojarzy, czyż nie? Charlotte dodatkowo nie ma swojego zdania i jest podatna na wpływy innych ludzi w tak dużym stopniu, że czytając to cierpiałam. Wystarczy, że ktokolwiek szepnie jej chociaż słówko, a ona kwestionuje cały swój światopogląd. Rozumiem, że kobiety wówczas nie miały zbyt wiele do powiedzenia, ale ludzie, no bez przesady.

     Powyżej zwróciłam wam uwagę, że cała akcja dzieje się we Francji w XIX wieku. Nie jestem historykiem, ale dwa wieki temu raczej nie zwracało się do swojej młodszej siostry per młoda i nie mówiło się do kogoś "weź coś zrób". Tak naprawdę ta historia mogłaby się dziać obecnie, bo ja nie czułam tego historycznego klimatu. Sam fakt, że Aleksander jest cesarzem i to, że Charlotte nosi gorset to trochę za mało.

     Gdzieś mniej-więcej w połowie następuje pewien plot-twist, który, przyznam szczerze, całkowicie mnie zaskoczył. Myślałam, że autorka poprowadzi fabułę w zupełnie innym kierunku i że ostatecznie będę w stanie powiedzieć o Pocałunku cesarza coś dobrego. Tak się niestety nie stało. O osobie Aleksandra nie będę się szerzej wypowiadać. Irytował mnie ponad wszelką miarę.

     Rozumiem, że to debiut, ale czytywałam dobre, ba! świetne debiuty literackie. Nie sprawia mi też przyjemności krytykowanie tej książki. Zabrałam się za jej czytanie z dużym entuzjazmem i teraz jest mi najzwyczajniej w świecie przykro. Mogłam się spodziewać, że czeka mnie literackie rozczarowanie. Za dużo ostatnio było u mnie świetnych książek i zachwytów.

     To już wszystko ode mnie. Następnym razem powrócę do was z pozytywną recenzją. Niechaj w wasze łapki trafiają same dobre książki. Do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz