czwartek, 9 kwietnia 2015

"Ciemniejsza strona Greya"

Dzisiaj napiszę o owianej jakże złą sławą, drugiej części "50 twarzy Greya", lub jak kto woli 50 twarzy Greja, Geja, Frajera itd. Po przeczytaniu pierwszej części wyrobiłam sobie o niej zdecydowanie negatywne zdanie. Wypowiadałam się na ten temat stosunkowo dużo razy. Dla mnie jest po prostu kiepsko napisanym erotykiem, w dodatku bez porządnej korekty wydawniczej (jakim cudem to w ogóle znalazło się na półkach księgarni i dlaczego doczekało się stu, tak, STU milionów sprzedanych egzemplarzy, naprawdę nie wiem i chyba pozostanie to dla mnie zagadką już na zawsze), z główną bohaterką bez charakteru, pozwalającą sobą rządzić, bić się itd. Musiałabym bardzo się wysilić, żeby znaleźć jakiś pozytyw w tym "bestsellerze". Na pewno nie byłaby to "moja podświadomość" ani "moja wewnętrzna bogini". Panna Stelee powinna skorzystać z fachowej pomocy doktora Flynna, bo jeśli w głowie słyszy się głosy i to dwa, no to coś tu chyba nie jest okej. Jednakowoż chcę się skupić na drugiej części. Tak, przeczytałam te nieszczęsne 600 stron lania wody. Zrobiłam to właściwie z, przyznam się, ciekawości ale i mam taką cechę, że zawsze kończę to, co zaczynam. Co, jak się okazuje, ma i swoje złe strony. Ale, ALE! Dla mnie jest lepsza od pierwszej części. Pojawił nawet zalążek fabuły. Pani Leonard zrezygnowała na moment z cudnego i jakże zabawnego pokoju zabaw (nie, Christian nie trzyma tam X-boxa) i skupiła się na wewnętrznej przemianie tego obrzydliwie bogatego despoty. Przyjemniaczkowi dramatyczne odejście Any dało do myślenia. Uświadomił sobie, że dla niej może nawet porzucić swoje sadomasochistyczne upodobania. Po wysłaniu niezwykle irytującemu dziewuszysku białych róż i propozycji podwózki na wystawę przyjaciela fotografa od razu rzuca się mu w ramiona. Stop, co? Nie może mieć aż tak słabej woli, prawda? A jednak! I właściwie oprócz jednej wzmianki typu: "Czy on naprawdę jest w stanie się zmienić?" Anastasia nie ma żadnych wątpliwości. Normalna kobieta po zbiciu przez faceta powinna chyba mieć większe opory. Ale dość już o braku charakteru Any. Grey się zmienia z powodzeniem, pozwala nawet się dotykać. Niemały szok. No cóż, zasięga rady "drogiego szarlatana". Najbardziej zaskoczyła mnie końcówka. Autorka zrobiła coś, czego się zupełnie nie spodziewałam. Zachęciła do dalszego czytania, zapaliła jakąś iskrę ciekawości w czytelniku. Pojawił się czarny charakter, który ma zamiar namieszać, a przynajmniej tak wynika z tekstu, w sielankowym życiu tych dwojga ludzi z wielkimi problemami emocjonalnymi.

O ile jestem całkowicie na nie, jeśli chodzi o pierwszą część, to druga jest, cóż, też na nie. Jednak z małym tlącym się w ciemności płomyczkiem, szansą, że trylogia nie jest kompletnym dnem. Może jest tylko dnem? Myśleliście o tym? Dobra, nie będę zołzą, dam szanse ostatniej części, którą przeczytam. Wybaczcie mi, wszystkie dobre książki, które mogłabym czytać zamiast "50 odcieni". Jak to mam w zwyczaju, nie będę miała żadnych oczekiwań. W razie czego przynajmniej się nie zawiodę. Takim oto sposobem stałam się osobą reklamującą trylogię. Książek na szczęście nie kupiłam, ale wypowiadam się, teraz ten post, byłam nawet na filmie w kinie (czego żałuję). Myślę, że jest dużo osób takich jak ja, czyli sięgających po tę książkę tylko dlatego, że jest o niej głośno. "Hmm... Wszyscy wokoło chwalą, taki światowy bestseller. Sięgnę z czystej ciekawości." Machina się rozpędza, a Greya jest pełno w internecie. Może nie jest to aż tak bardzo nasilone jak w lutym, ale jednak. Recenzje pisane przeze mnie nie są obiektywne ani pisane w sposób profesjonalny. Są nawet dosyć chaotyczne. Jednak lubię pisać o książkach i będę to robić.

Mam świadomość tego, że swoich blogów nie reklamuję wszędzie gdzie się da i że liczba wejść nie jest może powalająca. Chcę podziękować osobom, które jednak tutaj zaglądają. Jeśli już tak nie lubicie komentować, oczywiście nie zmuszam, bo zmusić nie mogę. Jednak każda opinia jest budująca, motywująca i sprawia, że po prostu chce się pisać. Od czasu, gdy założyłam mojego drugiego bloga, z opowiadaniami, dostałam osobiście wiele bardzo pozytywnych opinii, motywujących słów. To sprawia, że czuję się szczęśliwa z tym małym internetowym zakątkiem. Pisanie to moja pasja i cholera, im więcej piszę, tym bardziej to kocham i odpowiednie słowa jakoś łatwiej wpadają do głowy. Dziękuję, dziękuję, i jeszcze raz dziękuję za wszystkie wspaniałe słowa skierowane do mnie. Ogólnie ten 2015 rok jak do tej pory jest dla mnie tak łaskawy. Spotkało mnie tyle dobrych rzeczy... Być może ta osobista dygresja jest umiejscowiona w nieodpowiednim poście. Cóż, carpe diem. Mam ochotę wygłosić ckliwą i cukierkową mowę, więc zrobię to właśnie tu i teraz. Mam nadzieję, że nie zniechęcicie się ilością tekstu. Jak to mam z zwyczaju, znowu się rozpisałam. Do napisania!

2 komentarze:

  1. Greya przeczytałam w pierwotnej wersji, jako ff Zmierzchu, co zaowocowało tym, że czytało się całkiem przyjemnie, ze względu na ogarniętych fanów, którzy tłumaczyli to, niejednokrotnie poprawiając brzmienie zdań. Sama historia jest ciekawym pomysłem, jednak gorzej właśnie z wykonaniem. Wystarczyłoby zmienić główną bohaterkę i skupić się bardziej na kreacji postaci niż na scenach erotycznych, które są gorsze niż te, które można przeczytać we wszelkich tworach młodych bloggerek. Jeśli druga według ciebie była lepsza, to jestem pewna, że trzecia tym bardziej przypadnie ci do gustu. Moim zdaniem właśnie ostatnia część jest najlepsza w tej 'trylogii'. :)
    Zamiast Greya, z podobnych książek polecam serię Crossfire Sylvii Day albo, świeżo wydanego w Polsce Pięknego Drania - tutaj scen erotycznych jest nawet więcej niż w Greyu, ale książka jest napisania zgrabniej i nadrabia humorem (przynajmniej w mojej opinii). Z gatunku modnej ostatnio i tzw. literartury erotycznej moim ulubionym tworem jest Piekło Gabriela. Pięknie napisana książka o miłości, chwilami może przynudzać niektórych, a scen łóżkowych za wielu się tam nie uraczy, jednak skradła moje serce samą historią, poza tym nie widziałam jeszcze autora (tak, napisał ją mężczyzna), który tak pięknie pisałby o miłości. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! Dziękuję ci za twój komentarz. Przełamałaś jakąś klątwę, która tu na mnie spadła ;). Fanfiction nie czytałam, więc nie mam żadnego punktu odniesienia do pierwotnej wersji Greya. Przy recenzowaniu "50 odcieni" czepiam się wszystkiego czego mogę. Kiepskie wykonanie. Chyba trafiłaś w sedno. Jeśli całość okroiłoby się z tych kiepskich scen erotycznych i "mojej wewnętrznej boginii", a Anę zamieniłoby się na jakąś szanującą siebie kobietę, na pewno czepiałabym się mniej. Co do przytoczonych przez ciebie tytułów: czytałam pierwszą część Crossfire. Książka miło mnie zaskoczyła. Sylvia Day skorzystała z szału na Greya, ale jej książka jest, po pierwsze: lepiej napisana, po drugie: sceny seksu nie są tak beznadziejne, po trzecie: bohaterowie siebie SZANUJĄ i razem jakoś starają się żyć z tymi wszystkimi bliznami. Pozostałych dwóch nie czytałam. Nie jestem jakąś pasjonatką literatury erotycznej. Sięgnęłam z ciekawości i tak to się potoczyło. W międzyczasie trafiłam też na "Dotyk Crossa". Przynajmniej czasu spędzonego z książką Sylvii Day nie żałuję. W wolnej chwili nie omieszkam pobuszować na twoim blogu ;).

      Usuń