środa, 7 listopada 2018

Tak długo na to czekałam! "Love line II" Nina Reichter [recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Novae Res]

     Cześć! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją absolutnie wyjątkowej książki. Jak wyciągnęłam ją z paczki to zaczęłam krzyczeć, piszczeć i skakać po domu - a to o czymś świadczy. Pierwsza część tej serii rozwaliła mnie na łopatki. Ja nie tylko chciałam, ja wręcz potrzebowałam drugiej części. Wreszcie to się stało - dostałam egzemplarz w swoje łapki i przeczytałam prawie na raz. Nie przedłużając - zapraszam dalej.

Tytuł: Love Line II
Autor: Nina Reichter
Wydawca: Novae Res
Data wydania: 26 października 2018
Liczba stron: 352
Moja ocena: 10/10 

     Po burzliwym zakończeniu pierwszej części w fabułę Love line II jesteśmy wprowadzani dość spokojnie można by powiedzieć. Bethany uczestniczy w świątecznym zjeździe w jej rodzinnym domu i stara się udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie pomaga jej w tym Robert, który na nowo próbuje się do niej zbliżyć.

     Matthew zaś... Cóż, wystarczy powiedzieć, że całe zajście odreagował w dość intensywny sposób. Oboje próbują poradzić sobie z sytuacją. Nie spodziewają się jednak, że niedługo znowu będą musieli ze sobą pracować. Ściślej niż kiedykolwiek wcześniej.

     Czy ich profesjonalizm wystarczy, aby zachowali wobec siebie dystans? Tajemnice z przeszłości zaczynają wychodzić na jaw. Czy miłość tym razem okaże się wystarczająca?

     Widocznie naprawdę poznajesz człowieka dopiero wtedy, gdy się z nim rozstajesz - powiedział tak cicho, że przez maszerującą nieopodal paradę Olaf ledwo go słyszał.

      Podczas lektury moje emocje były w strzępach i cały czas byłam bardzo czujna na każdy smaczek, każde piękne zdanie. Przywiązałam się do tych bohaterów tak bardzo, że trudno to sobie wyobrazić. Kocham Matta, uwielbiam Beth i kibicowałam im od samego początku. Rozumiem także zachowanie Bree. Tutaj nie dodam nic więcej bo balansowałabym za bardzo na granicy spoilera.

     Choroba zmienia wiele rzeczy. A życie jest krótkie, Matt. Za krótkie na to, aby skazać się na obojętność. Robić coś, bo wypada, albo nie chcieć czuć niczego.

     Ilekroć myślę o Love line jako o całej serii, ogarnia mnie wzruszenie. Poprzednim razem pisałam, że przy lekturze pierwszego tomu można było bardzo dużo dla siebie wynieść. Tutaj także, natomiast książka jest dużo cieńsza, więc autorka skupia się stricte na tym, żeby zamknąć tę historię. Po zdaniu sobie sprawy, że faktycznie, to już koniec, było mi bardzo smutno. 

     Nie chciała się nad tym zastanawiać. Pomimo tego, że nie rozmawiali ze sobą, ten wyjazd był jak sen. Przede wszystkim dlatego, że prędzej czy później będzie musiała się obudzić. W życiu są momenty, kiedy nadzieja pomaga, i są takie, kiedy nabiera zabójczych właściwości. Dorosłość polega na tym, żeby możliwie szybko odróżnić jedne od drugich.

     Ta recenzja może wydać się wam nieco patetyczna, ale to przez moje zżycie z tą historią. Bo znaczy dla mnie niemal tak wiele i trafiła do mnie w podobnym czasie jak Mleko i miód Rupi Kaur. Historię Matthew i Bethany bardzo długo będę nosiła w swoim sercu.

     Od faceta, który wcale nie chciał pomagać. Na początku chciał tylko wyrwać się z Harlesden i przestać słyszeć za sobą "white trash". - Oparł się na wyprostowanych rękach i chwilę na nich kołysał. - W życiu chciałem jedynie dwóch rzeczy. Cofnąć czas, żeby Camille nie wsiadła do tego samochodu. I Beth. Chciałem jej. Nas.

     Odniosę się jeszcze do zakończenia. Ostatecznie chyba trudno byłoby o lepszy finał tej historii. Jestem bardzo zadowolona i na pewno będę bardzo tęsknić za Mattem i Beth. Cóż, przynajmniej do kolejnej lektury, bo do tych książek na pewno będę wracać.

     Co ja mogę więcej dodać? To proza Niny Reichter. To musi być dobre. To literatura kobieca na najwyższym poziomie. To trzeba czytać i trzeba to kochać. Czekam bardzo na kolejne książki autorki. Chciałam także bardzo serdecznie podziękować Ninie za szybką reakcję na dziury w druku (zdarza się, cóż) i za przepiękną dedykację. Wydawnictwu dziękuję zaś za podesłanie mi egzemplarza do recenzji. Tak się składa, że ostatecznie mi się zdublowały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz