Cześć! Kilka dni temu skończyłam czytać do bólu przeciętną książkę. Książkę, która dla mnie nie wyróżnia się niczym, której potencjał został całkowicie zmarnotrawiony. Mowa o Władczyni Snów Niny Blazon. Ostatecznie zdecydowałam się ją przeczytać ze względu na okładkę, która hipnotyzuje. I gdyby nie okładka, nie sięgnęłabym po nią. Opis z tyłu też nie bardzo zachęca do lektury. Rozterki sercowe do bólu zwykłego, wręcz nudnego głównego bohatera, Jay'a alias Leona Callahana. Wyobraźcie sobie: Nowy Jork, rok 2113. Wydaje się bardzo ciekawie, prawda? I właśnie w tym miejscu wszystko bierze w łeb... Historia zaczyna się, gdy Jay jakimś sposobem zostaje obudzony (oczywiście autorka nie wyjaśnia ani słowem, dlaczego, a szkoda) przez księżycową dziewczynę (??) imieniem Mo. We śnie spędził 101 lat. Jak to się stało? Kim są księżycowi ludzie? Jakim sposobem osoby mogą posługiwać się magią? Kim właściwie są śniący? Może więcej słów o Wendigo? Ha! Autorka nie wyjaśnia dosłownie niczego. Gdyby chociaż zamiast na Leonie skupiła się bardziej na samej katastrofie, wyjaśniła, dlaczego świat wygląda jak wygląda. Niestety nie dowiadujemy się dosłownie niczego! No, dowiadujemy się, kogo wybrał Jay. Ale ta kwestia mnie kompletnie nie interesowała. Cała książka to walka pomiędzy Ivy a Mo, rzeczywistością a ułudą. Jay waha się przez całe niemal 400 stron, za co miałam ochotę go walnąć i to tak mocno. I gdyby był osobą z krwi i kości zrobiłabym to, kurde! To osoba tak niezdecydowana, że to aż boli, naprawdę. Treść oprócz kilka randek, ucieczek i końcowego happy endu nie zawiera nic więcej. Naprawdę szkoda! Gdyby autorka opowiedziała tę samą historię z innej perspektywy, to naprawdę mogłoby być coś. Z obiecującej dystopii zrobiło się bezkształtne coś. Książki brakuje mocno zarysowanego czarnego charakteru. Czegoś, co popchnęłoby akcję do przodu. Bo walka dwóch dziewczyn o faceta. No nie tędy droga, to nie dla mnie. Za mało się dzieje. Zdecydowanie za mało. Kolejny minus to same przygotowanie polskiej wersji książki. W treści roi się od błędów. Przecinki są na siłę powpychane w miejsca, gdzie powinny stać kropki. Słowa są pozjadane, no po prostu koszmarny koszmar. Tylko okładka jest ładna, smutne. Moja ocena to 4/10. Bardzo słabo. Miałam dać 5/10 ale to by było za dużo, bo książka jest bardziej słaba niż średnia. Przeczytać można, jednak naprawdę nie spodziewajcie się fajerwerków. Mam nadzieję, że niedługo zrecenzuję dla was coś, co mnie zachwyci. Do napisania!

Jak to mówią,nie oceniaj książki po okładce. Tutaj to się idealnie sprawdza. Fabuła jest naprawdę fatalna,a nawet gorzej. Tak czy siak brawa,że dobrnęłaś do końca,bo ja po prostu zostawiłabym ją,nie męcząc się z taką beznadzieją.
OdpowiedzUsuń