No cześć! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją książki, z którą wiąże się bardzo zabawna historia. Otóż moja najlepsza przyjaciółka (pozdrawiam cię serdecznie) zrobiła mi prezent urodzinowy. Wspominałam jej kiedyś, że uwielbiam Sarah Waters.
Gdzieś jej się w głowie musiało zakodować jej nazwisko, więc dostałam książkę pani Warren. Ot, takie zabawne podobieństwo imienia i nazwiska autorek. Dostałam więc książkę, o której nie słyszałam nigdy wcześniej. Czy było warto ją przeczytać? Zapraszam!
Tytuł oryginału: Happily Ever After
Autor: Susan May Warren
Tłumaczenie: Anna Pochłódka-Wątorek
Wydawca: Replika
Data wydania: 27 sierpnia 2013
Liczba stron: 348
Moja ocena: 10/10
Zanim przejdę do fabuły, poświęćmy może minutę aby zachwycić oczyska tym arcydziełem zwanym okładką. Tu jest wszystko, co w życiu kocham najbardziej: kawa i książka. Ewentualnie nasycone słońcem wnętrze. Bo ja kocham słońce, naprawdę. Dlatego po trochu umieram patrząc co się dzieje od jakichś ośmiu miesięcy z pogodą. Przepraszam ale NO KURWA MAĆ. Okej, dziękuję i przepraszam, już się uspokajam.
Mona Reynolds przenosi się do małego sennego miasteczka o nazwie Deep Haven. Kupiła stary wiktoriański dom, który jest dość zrujnowany i postanowiła sobie za punkt honoru, aby przemienić go w kawiarnio-księgarnię Na Progu Nieba.
Stara się coś robić sama, ale jej za bardzo nie wychodzi. Jej przyjaciółka Liza, która przyjechała razem z nią, próbuje jej pomagać jak tylko może.
Jest też Joe Michaels, który prowadzi koczowniczy tryb życia. Nie zagrzewa miejsca nigdzie na dłuższy okres. W pewnym momencie jednak coś każe mu przyjechać do Deep Haven. Najmuje się u Mony jako złota rączka właściwie tylko za dach na głową. Nic więcej mu po prawdzie nie potrzeba, bo posiada tylko starą furgonetkę, worek ubrań i psa.
To właściwie wszystko co mogę wam powiedzieć, bo jeszcze bym czymś zaspoilerowała. Gdybym wam zdradziła cokolwiek więcej, to wyrządziłabym wam wielką krzywdę.
Mona niesamowicie mnie wkurzała. Muszę to napisać. Reagowała irracjonalnie na zwykłą ludzką prośbę pomocy. Tylko jakaś kompletna kretynka wydarłaby się na faceta za to, że chciał jej pomóc dźwigać kloc drewna, który ważył prawdopodobnie tyle samo, co ona. Nie mogłam przeżyć, dostawałam białej gorączki. Na miejscu Joego to bym zostawiła ją w cholerę i niech się babsko męczy, skoro jest takie samowystarczalne. A pewnych rzeczy się nie przeskoczy.
Dlaczego dałam tej książce 10/10? Przyznam, że przewidziałam o ile nie samo zakończenie, to NAJWIĘKSZY SEKRET JOEGO, YASS! No dobra, samo zakończenie też. To książka z rodzaju tych, które docenia się nie za górnolotną fabułę, jakieś wymyślne plot-twisty et cetera, tylko za klimat i prostotę historii właśnie. Historia jest tak niesamowicie ciepła, wypełniona "po brzegi" nadzieją, Boża miłością, przebaczeniem i czym tam jeszcze chcecie. Ja jestem zachwycona. Dziękuję, dobranoc.
Jeśli chodzi o sam klimat powieści, właśnie tę nadzieję i inne rzeczy, to myślę, że mogę ją spokojnie porównać do Lawendowego pokoju Niny Goerge. Chociaż Lawendowy pokój jest moim zdaniem lepszy i już zawsze będzie zajmować szczególne miejsce w moim sercu. Tak, będę kochać po wsze czasy.
To już wszystko ode mnie. Długo i szczęśliwie bardzo, bardzo gorąco wam polecam. W ogóle mam wrażenie, że każdą książkę ostatnio tutaj recenzowaną polecam wam bardzo, bardzo gorąco. Trzymajcie się ciepło, pracujcie i dużo czytajcie. Do napisania!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz